Dla ludzi upadek i łzy mogą znaczyć po prostu słabość; niewiele mniej, niewiele więcej. Obecność osoby zdruzgotanej, powalonej na ziemię zazwyczaj nie jest czymś upragnionym przez innych, ponieważ przypomina, jak wiele złudzeń pozwala żyć i czuć się dobrze.
Brzydki, głupi, nieporadny, czasem żałosny, innym razem zabawny – oto człowiek z opowiadań i filmów Luisa Buñuela.
Odkrywanie kolejnych prawd na temat Maryi Panny wynika w rzeczywistości z coraz głębszego poznawania Pana Jezusa.
Wieża bazyliki staje się coraz bardziej widoczna. Słońce odsłania schowaną w przedsionku figurę Niewiasty, a jej biel zaczyna odbijać jasność promieni.
Owszem, Sobór zrezygnował z pewnego ujęcia Maryi i maryjności, nie podniósł wątków znanych z encyklik Leona XIII czy Piusa XII, ale przemilczenie pewnych prawd (ex silentio) bynajmniej nie oznacza odwołania poprzedniej doktryny.
Czy jakikolwiek człowiek, choćby nawet cieszący się uszczęśliwiającym widzeniem Boga w niebie, jest w stanie poznać myśli ludzi pozostających jeszcze w doczesności?
Na horyzoncie rysuje się urocze małe miasteczko. Ponad czerwonymi dachami wznosi się wieża kościelna, a błogą ciszę przerywa dźwięk dzwonów, zwołujących wszystkich na poranną Mszę świętą.
Każdy wierny ma prawo pytać, nawet ku ogólnemu pożytkowi, czy określona praktyka rzeczywiście inspirowana jest przez Pocieszyciela.
Chodzi o to, aby sami katolicy – udobruchani zapewnieniem, że przecież nikt bezpośrednio nie atakuje wiary – odcięli się czy wręcz nabrali wrogości do instytucji Kościoła.
Nie ulega wątpliwości, że działa tu jedynie popyt na nienawiść (która sprzedaje się niewiele słabiej niż seks).
Nie jest prawdą, że tradycyjne, zdrowe nabożeństwo Kościoła pomija wartość uczuć.
Jedna z tradycji modlitewnych nazywa Królową nieba i ziemi mianem Porcyjki. Była zatem kimś jeszcze mniejszym niż skromna porcja chleba udzielana w komunii.
Być może wszystkie nabożeństwa wysławiające Najświętszą Pannę można streścić następującym stwierdzeniem: była Ona domem ognia i wiatru.
Wydaje się, że narastająca dziś nieufność w stosunku do pobożności maryjnej ma tę samą strukturę, co znane niegdyś hasło: „Jezus – tak, Kościół – nie”.
W kluczowej scenie dramatu Hamlet zostaje sam. Towarzyszy mu tylko lustro albo kamienny grobowiec, dwa symbole złudności wszystkiego, co nadyma ludzką pychę i kusi snem o wielkości.
W pewnym sensie można uznać, że pod sercem Maryi sprawowana była tajemnica ukrytej obecności, która później dokonywać się będzie podczas każdej Mszy świętej.
Nie bez powodu w czasach patriarchów ogień zstępował z nieba właśnie tam, gdzie sprawowana była publiczna ofiara.
Wody wielkie nie były w stanie ugasić tak silnego płomienia (por. Pnp 8, 7).
Oto jest utwór, który opiewa Najświętszą Pannę tak, jakby chodziło o Chrystusa jaśniejącego w chwale.
Jest otchłań serca i otchłań Bożej tajemnicy. Wiedział o tym św. Augustyn, kiedy pisał o przeogromnym pragnieniu człowieka, które może zostać zaspokojone wyłącznie przez Stwórcę.
Pomiędzy jednym a drugim przyjściem mają jednak miejsce przyjścia nieco mniejsze: wysłuchane modlitwy, błogosławieństwa, oświecenia, pocieszenia, a przede wszystkim łaski płynące ze sprawowanych codziennie sakramentów.