Felietony
2014.05.28 12:20

Tradycjonaliści w postchrześcijańskim świecie

 

Trudno nie odnieść wrażenia, że żyjemy w czasach przełomu. Czymś symbolicznym są wydarzenia z Palermo, gdzie zabudowania klasztorne zostały siłą przejęte przez nowych mieszkańców. Zaczęło się od apelu papieża Franciszka, aby te zakony, które nie mają nowych powołań, udzieliły schronienia ubogim rodzinom nie mającym dachu nad głową. Jak oględnie informują portale katolickie, ludzie, którzy powołując się na te słowa zajęli klasztory na Sycylii wbrew słabym protestom lokalnego biskupa, niewiele mają wspólnego z ubogimi rodzinami. Można się domyślać, że to raczej anarchiści, którzy w pomieszczeniach zamieszkanych dawniej przez pobożnych mnichów urządzą sobie squoty.

Cywilizacja chrześcijańska w wielu miejscach trwa tylko siłą przyzwyczajenia, dopóki jej wrogowie nie zorientują się, że nikt jej nie broni. Wówczas triumfalnie narzucają swoje porządki, jak dawniej nacierający żołnierze zajmowali z łatwością opuszczone szańce. Wydaje się, że wielu hierarchów Kościoła pogodziło się z tą porażką, a nawet uważa ją za pożyteczną. Ze zdumieniem dowiadujemy się, że nauczanie św. Jana Pawła II na temat rodziny i płciowości jest już nieaktualne i trzeba sformułować nowe, lepiej dopasowane do dzisiejszego świata. Jak zwykle w tego typu przypadkach, reformatorzy wypuszczają balony próbne (np. Chrzest "córki dwóch lesbijek" w katedrze w argentyńskiej Cordobie za przywoleniem miejscowego biskupa Carlosa Naneza) i obserwują, czy społeczność katolicka będzie protestować. Powiedzmy sobie szczerze, że w wiekszości przypadków - nie będzie. Na tych szańcach nie widać już żadnych obrońców. W USA niedawno wyrzucono z katolickiej (?) szkoły zakonnicę, która urządzała pogadanki dla uczniów na temat katolickiej etyki seksualnej. Ze względu na prezentowaną w nich "homofobię", kuria postanowiła skierować ją do innych zajęć, niż praca z młodzieżą. W Irlandii przyszłoroczne referendum w sprawie wprowadzenia związków partnerskich dla homoseksualistów jest już w tej chwili wygrane przez zwolenników tej zmiany. Trudno się dziwić, skoro nawet prymas abp Diarmuid Martin publicznie popiera wprowadzenie homo-związków.

W tej zawierusze warto wrócić do dawnej idei Pawła Milcarka - tworzenia archipelagu ortodoksji radykalnej. Potrzebujemy - i my, i nasze dzieci - oparcia we wspólnocie, która będzie trwała wbrew naporowi świata. Sojusz idei jest tutaj ważniejszy od etykiet, którymi zwykliśmy dzielić się na różne frakcje. I tak na przykład bardzo pozytywnym krokiem była publikacja w ostatnim numerze "Christianitas" świadectwa małżeństwa z Drogi Neokatechumenalnej, które opowiadało o tym, jak przyjmowanie kolejnych dzieci prowadziło je do pogłębiania wiary. Myślę, że dla niektórych tradycjonalistów była to dobra okazja, aby zobaczyć głębszy sens wielodzietności. Kto wie, może ten i ów zamiast zgrzytać zębami na widok malców brykających w kościele, ujrzy w nich Boże błogosławieństwo, uśmiechnie się, pomoże rodzicom, którzy nie zawsze sobie dobrze radzą w każdej sytuacji.

Ale sojusznicy są też po innej stronie. Bliscy krewni, których jednak zwykło się podczas rozmów przy rodzinnym stole pomijać milczeniem. Duchowieństwo Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X i skupieni wokół niego wierni. Kilkaset tysięcy osób rozsianych po całym świecie, żyjących pobożnie i ofiarnie, wznoszących z własnych środków nie tylko kościoły i kaplice, ale też szkoły, domy rekolekcyjne, szpitale, czy sierocińce. Można powiedzieć, że Bractwo to "uśpiony olbrzym", który w powszechnej świadomości funkcjonuje głównie poprzez kilka fałszywych klisz. Dobrze było to widać kilka tygodni temu, kiedy przedstawiciele jednego ze środowisk tradycji łacińskiej występowali w lokalnej rozgłośni katolickiej. Na pytanie o przeszkody w popularyzowaniu Mszy św. w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego, odpowiedzieli, że problemem jest kojarzenie jej ze "schizmatyckim” Bractwem Kapłańskim św. Piusa X. Trudno o większy absurd. Mając krótką chwilę czasu antentowego i możliwość dotarcia do słuchaczy z zachętą do udziału we Mszy św. w starym rycie, zajęto się przedstawianiem tradycjonalistów jako zagrożenia dla Kościoła. Kiedy opowiadali o zaszłościach historycznych, prowadzący program przytomnie zauważył, że kontrowersje, o których mówią, to echa sporów sprzed dziesięcioleci. Przypadkowy obserwator trafnie wychwycił to, co umyka wielu osobom głęboko zaangażowanym w tradycjonalistyczne dysputy. Duchowi spadkobiercy grup Ojców Soborowych - konserwatywnej Coetus Internationalis Patrum i umiarkowanych reformatorów wspieranych wówczas przez ks. Ratzingera, idą różnymi drogami, jednak w dzisiejszym Kościele i jedni, i drudzy są radykałami. Jeżeli przeanalizować na spokojnie stosunek obu grup do Soboru Watykańskiego II, to widać, że różnią się tylko oceną tego, czy problematyczne dokumenty mogłyby - hipotetycznie - poprowadzić Kościół w dobrą stronę. Hipotetycznie - bo dyskusja o tym, czy soborowe nauczanie na temat wolności religijnej da się zinterpretować w zgodzie z wcześniejszym Magisterium nie ma żadnego wpływu na rzeczywistość, na to, że posoborowy Kościół faktycznie zrezygnował z prymatu w sferze publicznej.

Kiedy ktoś nawołuje do budowania jedności skłóconych grup tradycjonalistów, często podnosi się argument, że nie może być jedności "za wszelką cenę". Przeszkodą ma być też nieuregulowany status kanoniczny Bractwa. Św. Jan XXIII odnosząc się do chrześcijan pozostających poza Kościołem katolickim mówił, że “o wiele mocniejsze jest to, co nas łączy, niż to, co nas dzieli”. Zaś św. Jan Paweł II w adhortacji Christifideles Laici pisał:

Z jedności chrześcijan z Chrystusem wywodzi się jedność między chrześcijanami, wszyscy oni bowiem są pędami jednej Winorośli, czyli samego Chrystusa.

Widać z tego, że dążenie do jedności nie ma być nagrodą za spełnienie jakichś warunków, lecz owocem naszej wiary. Skoro słowa dotyczące niekatolików brzmią tak mocno, to o ile bardziej są naglące w stosunku do tych, którzy się nigdy nie wyrzekli religii katolickiej? Fakt, że FSSPX jest trzymane w kościelnej próżni, gdzie w zależności od wybranej retoryki a to oskarża się je o schizmę, a to o nieposłuszeństwo, trudno jest ocenić inaczej, niż jako celowe stworzenie “kwarantanny” dla poglądów, które w posoborowym Kościele uważa się za reakcyjne. Bez przywrócenia im równoprawnego miejsca nie będzie możliwe znalezienie dróg wyjścia z obecnego kryzysu.

Wyrażony w przemówieniu na otwarcie Soboru Watykańskiego II zamysł św. Jana XXIII, aby “raczej posługiwać się lekarstwem miłosierdzia, niż czynić użytek z surowości” w odniesieniu do Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X wciąż pozostaje niezrealizowany. Co wobec tego robić? Cytowany w 51. numerze “Christianitas” ks. Claude Barthe, wykładowca Instytutu Chrystusa Króla Najwyższego Kapłana mówi:

Fakt, że FSSPX jest “na zewnątrz”, podczas gdy na przykład austriaccy kapłani-buntownicy są “wewnątrz” pozbawia sankcje jakiejkolwiek skuteczności. Tak, jak w przypadku “reformy reformy", integracja FSSPX ze słabnącą społecznością kościelną mogłaby się odbyć oddolnie.

Słowa te można uznać za zachętę do budowy jedności na poziomie znajomych, rodzin, czy wspólnot skupionych wokół miejsc celebracji Mszy św. Wszechczasów. Może tędy prowadzi droga do pojednania, na którym tak zależało papieżowi Benedyktowi XVI?

 

Maciej Tryburcy

 

 

 

Przeczytaj też polemikę Michała Barcikowskiego "Radykalnej Ortodoksji warunek konieczny" oraz komentarz Tomasza Dekerta "FSSPX a radykalna ortdoksja".

Przypominamy także obszerne fragmenty tekstu, w którym Paweł Milcarek sformułował idee archipelagu ortodoksji radyklanej.

Jutro odpowiedź Macieja Tryburcego na opinie polemistów.


Maciej Tryburcy

(1972), mąż jednej żony i ojciec sześciorga dzieci. Prywatny przedsiębiorca, po godzinach szefuje Stowarzyszeniu Rodzin im. bł. Mamy Róży. Mieszka na wsi mazowieckiej.