Recenzje
2018.05.02 19:07

A gdy lew zaryczy, któż nie zadrży?

 

Muzyka kościelna – niby taka prosta sprawa, powinna być piękna, godna, podniosła, odpowiednia do liturgii, jej cechy piękne streszczają dokumenty kościelne o muzyce, takie jak motu proprio Piusa X Tra le sollecitudini, encyklika Piusa XII Musicae sacrae disciplina,  konstytucja soboru watykańskiego II Sacrosantum concilium, czy wreszcie instrukcja Świętej Kongregacji Obrzędów o muzyce w świętej liturgii Musicam sacram, do tego dochodzą też dokumenty lokalnych episkopatów. Wydawać by się mogło, że wystarczy wdrożyć te zalecenia kościelne w życie i już, piękna muzyka zacznie rozbrzmiewać w naszych kościołach, cóż prostszego? Kościelne komisje do spraw muzyki pracują niestrudzenie, cyklicznie odbywają się rozmaite konferencje i seminaria poświęcone odzyskaniu piękna muzyki kościelnej, ba, nawet gdzieniegdzie funkcjonują jeszcze studia muzykologiczne ze specjalnością muzyka kościelna. I co? I nic…

 

Takie refleksje naszły mnie 28 kwietnia br. podczas świetnego koncertu zespołu Jerycho, pod dyrekcją Bartosza Izbickiego, który zdecydował się promować swoją świeżo nagraną płytę pt. Surgit Leo fortis w kościele ewangelicko-reformowanym, a to być może po to, by uniknąć zgrzytu śpiewania tyłem do Najświętszego Sakramentu. Cała ta sytuacja jest jednak czymś zupełnie paradoksalnym i prezentującym jak w soczewce absurdy dzisiejszego stanu muzyki kościelnej.

 

Oto z jednej strony mamy renesans muzyki dawnej, prawdziwej, wspaniałej muzyki kościelnej, skarbów Kościoła. Wokół coraz więcej świetnych zespołów, genialnych artystów, muzykologów i muzyków, którzy przywracają do życia, niejednokrotnie po raz pierwszy od czasów średniowiecza, renesansu, czy baroku, zapomniane zupełnie utwory, odkrywają je w zakurzonych archiwach i bibliotekach, wydobywają na światło dzienne, po czym udaje im się tchnąć w nie drugie życie, nadając możliwie prawdopodobną formę i brzmienie, zgodnie oczywiście z naszym współczesnym smakiem i gustem. Utwory te jednakże mają w sobie nie tylko zmienną szatę gustu danego czasu, mają przede wszystkim w sobie to, co do nas przemawia najmocniej – to co niezmienne: obraz Bożego porządku i harmonii, czyli to, przez co muzyka działa na nas porządkując nas od wewnątrz. Wiedzą to i czują zarówno muzycy wierzący, jak i niewierzący, każdego bowiem zachwyca i pociąga piękno, które wskazuje wprost na Boga, nie dziwne więc, że dawną muzyką kościelną chętnie zajmują się najróżniejsi ludzie, niezależnie od wiary czy wyznania.

 

Artystyczną drogę zespołu Jerycho śledzę już od dawna, zajmuje on szczególną pozycję wśród wykonawców muzyki dawnej, a to ze względu na jego głęboko konfesyjny charakter. Z zasług szefa i założyciela Jerycha – Bartosza Izbickiego wystarczy wymienić, że jest czynnym organistą w Bazylice św Jana Chrzciciela w Brochowie, zaangażowanym w odrodzenie tradycyjnego życia muzycznego, odrodził m.in. tradycyjne bractwo śpiewacze, był inicjatorem wprowadzenia w swojej parafii stałej Mszy w starszej formie rytu rzymskiego, w której oprócz pełnego zestawu ordinariów i propriów chorałowych wykorzystuje również inne skarby muzyki dawnej, czasem przez samego siebie odgrzebane i przywrócone na nowo do użytku kościelnego, z czego część to są światowe premiery jeśli nie nawet prapremiery. Ja jednak jako główną jego zasługę poczytuję umieszczanie muzyki kościelnej w jej właściwym kontekście, a więc w liturgii i to właśnie liturgii w starszej formie rytu rzymskiego, której jest ona nieodłączną częścią. Artystycznie zaś, mogę to z całym przekonaniem powiedzieć, zespół Jerycho osiągnął już poziom światowy.

 

Koncert, jak również sama płyta, to prawdziwa uczta dla zmysłów, repertuar dobrany w kluczu liturgicznym, wszystkie utwory liturgiczne i paraliturgiczne przeznaczone są na okres wielkanocny, premiera płyty została zatem też rozmyślnie wybrana na tenże właśnie okres liturgiczny. Dominuje tu polifonia polska i czeska, jest jednak też kilka utworów francuskich. Wiele z nich znałam już wcześniej, można te nagrania odnaleźć w odmętach internetu, jednak oczywiście usłyszenie ich na żywo robi kolosalne wrażenie. To jest właśnie to, z czego nasza liturgia, w wyniku całego ciągu rozmaitych okoliczności, została okradziona. Okradziona z piękna. To smutne, że aby dowiedzieć się jak piękna jest liturgia łacińska, musimy albo jechać, często nawet gdzieś daleko, albo – iść na koncert. A już szczytem rzadkości, białym krukiem niemalże, jest połączenie obu tych, w teoretycznie nierozłącznych elementów – liturgii i muzyki na najwyższym poziomie wykonawczym.

 

Zachwycamy się niejednokrotnie liturgią wschodnią, że taka mistyczna, że muzyka – przedsionek nieba. A przecież to były właśnie cechy liturgii zachodniej, choć oczywiście w ramach zachodniego, bardziej żołnierskiego, lakonicznego temperamentu. To wszystko właśnie jest w stylu wykonawczym Jerycha: styl ecclesia militans. Słusznie też więc tytuł całej kompozycji utworów zebranych na płycie nawiązuje do biblijno-patrystyczno-liturgicznego obrazu Chrystusa-lwa.Tytuł ten dobrze oddaje też potężne, nieco drapieżne, a zarazem szlachetne brzmienie zespołu. A gdy lew zaryczy, któż nie zadrży? (Por. Am 3, 8) Chociaż akurat na mnie największe wrażenie zrobiło, zapewne na zasadzie kontrastu do pozostałych utworów, liryczne wykonanie XV-wiecznego opracowania antyfony maryjnej Regina caeli laetare, dorównujące mistycyzmem muzyce bizantyjskiej.

 

Wracając do sytuacji muzyki kościelnej, podkreślić należy, że mimo instrukcji kościelnych na temat tego jak wykształceni powinni być organiści i inni muzycy kościelni, jakie powinni spełniać warunki, by móc służyć swym kunsztem Bogu w liturgii, to praktyka kościelna jest taka, że… śpiewać każdy może. Przekonałam się o tym w niejednym kościele, w którym śpiewający czy grający na organach lub innych instrumentach są dobierani właściwie nie wiadomo według jakich kryteriów, bo na pewno nie według kryterium kunsztu muzycznego. O repertuarze muzycznym nie będę już wspominać, bo pisałam już o tym wielokrotnie i na różne sposoby.

 

Tymczasem tak się składa, że nasi bracia protestanci jakoś nie żałują środków na to, by zatrudnić u siebie na stałe muzyków na naprawdę wysokim poziomie artystycznym. Przypomniałam sobie, że właśnie w warszawskim kościele ewangelicko-reformowanym, w którym odbył się ten koncert, w czasach moich studiów, zatrudniona była, jako zwyczajny organista, wspaniała, koncertująca organistka, profesor akademicka. Jak to zatem możliwe, że w katolickich świątyniach, katedrach i bazylikach nie możemy posłuchać na mszy równie doskonałych muzyków? Wiemy już przecież, że ichnie brak, więc to nie może być wymówką.

 

Muzycy zaś muszą przecież z czegoś żyć i wyżywić swoje rodziny. Skazani są zatem na dorabianie sobie koncertami, chałturami, nagraniami, albo… całkiem inną aktywnością zawodową, śpiew liturgiczny traktując raczej jako hobby. Do tego znajdują się w o tyle trudnej i niewygodnej sytuacji, że przecież koncertując po kościołach tylko pogłębiają rozdział (diaballo) pomiędzy muzyką a liturgią, utwierdzając przekonanie, że piękna muzyka to tylko na koncercie, a na mszy to byle co można. Przy czym jakoś nikt nie widzi sprzeczności w tym, że o ile uważa się iż „koncertowanie” na mszy to coś złego, to już koncert par excellence w kościele nikomu nie przeszkadza.

 

Tymczasem muzyka liturgiczna wykonywana na koncercie, wyrwana z kontekstu liturgicznego, jest jak szlachetne kamienie wydłubane z korony chwały Bożej. Owszem – czyste piękno, a jednak poza właściwym użytkiem. Oskarża się tradycjonalistów o estetyzm, a przecież czymże są takie koncerty urządzane w kościołach, jeśli nie estetyzmem, świeckim kultem piękna, choćby to było nawet piękno sztuki sakralnej? Cóż jednak mają zrobić takie zespoły jak Jerycho, skoro nie mają możliwości wykonywać tej przepięknej muzyki zgodnie z jej przeznaczeniem?

 

Czcigodni Księża biskupi, Eminencje, Wy, do których należy władza w Kościele polskim, którzy jesteście prawdziwymi decydentami o tym jak ma wyglądać liturgia oraz jaką muzykę będzie się w kościołach polskich wykonywało, nie liczcie na to, że wierni sami z siebie zaczną wykonywać na liturgii muzykę wysokiej jakości. Komisje ds. muzyki kościelnej samymi dekretami nie sprawią tej przemiany muzyki w polskich kościołach, to w Waszych rękach jest władza i sprawczość. Potrzebne są środki do tego, by katedry, a w dalszej kolejności bazyliki, mogły zatrudniać na godziwych warunkach muzyków z prawdziwego zdarzenia. Na godziwych i konkurencyjnych warunkach, a nie, jak dotąd, na zasadzie płatnych chałtur finansowanych z kieszeni nowożeńców, którzy chcieli mieć ładną oprawę muzyczną na mszy ślubnej, lub też na zasadzie bezpłatnej służby muzycznej realizowanej siłami liturgicznych entuzjastów.

 

Piękno muzyki i muzyki liturgicznej dopiero wtedy będzie mogło promieniować do kościołów parafialnych, które na pewno będą chciały naśladować katedralne wzorce. Nie skazujcie wspaniałych muzyków na chałturzenie poza Kościołem i poza liturgią, bo sami przykładacie rękę do ogołocenia skarbca muzyki kościelnej z drogocennych skarbów, do wynoszenia ich poza Kościół. Skarbami tymi są także utalentowani muzycy kościelni, których wszak nie brakuje. Przywróćcie świetność muzyki kościelnej, w imię zasady jedności  liturgii i muzyki kościelnej.

 

Antonina Karpowicz-Zbińkowska

 

Artykuły powiązane

Credo. Dziedzictwo i chluba

Czy koncert w kościele to świętokradztwo?

W sprawie nowej instrukcji o muzyce kościelnej

Cantate Domino canticum novum

Postchrześcijańska melancholia

Jak huk szumiącego morza czyli Kościół jeszcze zaśpiewa

 

 


Antonina Karpowicz-Zbińkowska

(1975), doktor nauk teologicznych, muzykolog, redaktor „Christianitas”. Publikowała w „Studia Theologica Varsaviensia”, "Christianitas", na portalu "Teologii Politycznej" oraz we "Frondzie LUX". Autorka książek "Teologia muzyki w dialogach filozoficznych św. Augustyna" (Kraków, 2013), "Zwierciadło muzyki" (Tyniec/Biblioteka Christianitas, 2016) oraz "Rozbite zwierciadło. O muzyce w czasach ponowoczesnych"(Tyniec/Biblioteka Christianitas, 2021). Mieszka w Warszawie.