Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl.
Z góry dziękujemy.
Wczoraj, 21 stycznia br. Ojciec Święty wydał dekret, w którym ogłosił św. Ireneusza z Lyonu Doktorem Kościoła[1]. Zgodnie z tekstem dekretu Ireneusz ma zyskać tytuł „Doktora Jedności”, ze względu na to, że „stanowił duchowy i teologiczny most pomiędzy wschodnimi i zachodnimi chrześcijanami”, a jego imię „wyraża pokój [gr. eirene – T.D.], który pochodzi od Pana i prowadzi do pojednania, integrując na nowo jedność”.
Ponieważ jestem osobą, dla której spotkanie z myślą Biskupa Lyonu było jedną z najważniejszych przygód intelektualnych w życiu[2], wczorajszy akt odbieram oczywiście jako wielką radość. Ireneusz po prostu jest doktorem (= nauczycielem) Kościoła i aktualne potwierdzenie tego faktu zwyczajnie mu się należy; można wręcz powiedzieć, że jest mocno spóźnione. Daje to też nadzieję, że – jeśli można ująć to w ten sposób – Kościół da się mu na nowo nauczać, nie zostawiając go prawie wyłącznie zainteresowaniu patrologów i religioznawców, jak to ma miejsce obecnie. Jednocześnie, dokładnie dlatego, że co nieco sposób myślenia Ireneusza znam, ogłoszenie go Doktorem Kościoła i przydanie mu tytułu „Nauczyciela Jedności” właśnie przez Franciszka, jest w moich oczach dość zaskakujące. Stosunkowo łatwo bowiem można pokazać, że gdyby zestawić ze sobą wiele słów i działań obecnego papieża oraz myśl autora Adversus haereses, okazałyby się one, delikatnie mówiąc, niekompatybilne. A jeśli potraktować tę ostatnią jako jakieś kryterium (ortodoksji, zdrowej wiary, prawidłowego myślenia itp.), z którym konfrontowalibyśmy Franciszka, to obawiam się, że wyszedłby z tego spotkania mocno poturbowany.
Rzecz pewnie nadawałaby się na pogłębioną refleksję i sążnistą rozprawę, ale tu wspomnę tylko o dwóch sprawach: stosunku do heretyków oraz do tradycyjnej różnorodności liturgicznej, a w ich kontekście, rozumieniu jedności.
Stosunek Franciszka do herezji i heretyków jest – jak w przypadku wielu innych spraw – niejasny i konfundujący. Z jednej strony jest bardzo skłonny do krytyki różnych poglądów i postaw wśród katolików, które charakteryzuje (etykietuje), sięgając do określeń związanych z historycznymi herezjami. Tu mamy jego słynne rozróżnienie na tendencje „gnostyckie” i „pelagiańskie” (mniejsza tymczasem z tym, na ile te przyporządkowania były sensowne). Z drugiej, w odniesieniu do wspólnot pozostających w schizmie oraz wyznających realnie heretyckie wersje wiary chrześcijańskiej, Franciszek stosuje podejście, którego najlepszym streszczeniem są jego własne słowa wygłoszone w podróży powrotnej z Azerbejdżanu:
Nie trzeba angażować się w dyskusje doktrynalne. To trzeba zostawić teologom. Oni to potrafią lepiej od nas. Dyskutują i są świetni, są dobrzy, mają dobrą wolę, teolodzy z jednej i drugiej strony. Co powinniśmy zrobić my, lud? Modlić się jedni za drugich. Jest to niezwykle ważne: modlitwa. A po drugie pracować razem: są ludzie biedni, możemy razem pracować z ubogimi. (...) Zróbmy razem coś dobrego dla innych, to możemy zrobić. I to jest droga ekumenizmu. Nie tylko droga doktrynalna – to jest ostatnia rzecz, do tego dotrzemy na końcu. Ale zacznijmy iść razem[3].
Tego rodzaju lub podobne sformułowania, w których Franciszek formułuje tezy o już istniejącej jedności, odsyłając istniejące sprzeczności w wierze różnych wyznań chrześcijańskich do „przyszłego rozwiązania”, albo w abstrakcyjną sferę „jedności w różnorodności”, są stosunkowo liczne. Akurat w powyższej wypowiedzi moją uwagę przykuły dwie rzeczy. Pierwsza to wszechobejmujący pragmatyzm. Można tę wypowiedź odczytać w następujący sposób: „Dyskusje doktrynalne niech się toczą wśród wąskiej grupy specjalistów, to są sprawy trudne i zagmatwane, które dla zwykłych ludzi pozostają niezrozumiałe, a ich rozstrzygnięcie jest ciągle dalekie. Dlatego zacznijmy wcześniej robić razem coś, co o te kontrowersje nie zahacza i nie wytwarza konfliktu. Jak teologowie dojdą do porozumienia to dobrze, a jak nie, to trudno, ta sprawa może poczekać (można by dodać: ad calendas Graecas)”. Można też w kluczu, że tak powiem, marksistowskim: „Mamy problem ze sprzecznymi formami świadomości, które nie pozwalają nam na wspólne funkcjonowanie. Zostawmy je zatem teologom (czyt. przesuńmy je do świata jajogłowych akademików, gdzie szczęśliwie ugrzęzną in saecula saeculorum w dysputach, ile diabłów mieści się na główce od szpilki), a sami przejdźmy na poziom praxis. Kiedy tu osiągniemy współdziałanie, formy świadomości w końcu nas dogonią i osiągniemy jedność również na tym poziomie (»do tego dotrzemy na końcu«)”. Niezależnie od tego, które z tych odczytań jest adekwatne, kwestie doktrynalne pozbawione są tu realnego znaczenia, są przybudówką (lub, jak kto woli, nadbudową) realnego życia.
Drugi ze wspomnianych niezwykłych wymiarów wypowiedzi Franciszka, który chyba nie przykuł wcześniej specjalnej uwagi, to usunięcie się papieża z pozycji kogoś, kto ma kompetencje, prerogatywy i odpowiedzialność w sprawach doktrynalnych. „Co powinniśmy zrobić my, lud?” – pyta Franciszek. Zakładając, że nie jest to jedynie zabieg retoryczny, papież stwierdza tutaj, że te wszystkie różnice doktrynalne i spory o filioque, naturę Mszy św., status Pisma św., i całe mnóstwo innych spraw, w tym o samo papiestwo i jego rolę, to nie są jego sprawy. Ortodoksja, jej brak czy zaprzeczenie, nie są rzeczami, którymi skłonny byłby się zajmować, nie mówiąc już o jakimś ich rozstrzyganiu. W relacjach z braćmi odłączonymi przez schizmę lub herezję nie ma już papieża – „strażnika Tradycji”, jesteśmy tylko „my, lud” (aha, są jeszcze teologowie, ale w miarę możliwości postarajmy się o nich nie zapomnieć). Nie sądzę, aby ta Franciszkowa „kenoza” była zwykłą manifestacją pokory (zresztą wówczas do jej opisu nadawałaby się charakterystyka jednego z bohaterów Pomniejszych bóstw Terry’ego Pratchetta: „Vorbis potrafił przyjąć w modlitwie pozę tak pokorną, że wobec niej postawy obłąkanych władzą imperatorów sprawiały wrażenie uniżonych”). Jest to raczej podkreślenie nieważności problemów doktrynalnych, do zajmowania się którymi obliguje papieża jego urząd. Wyrzekając się tego obowiązku i zostawiając naukę wiary teologom, Franciszek pokazuje jak małe ma ona w jego oczach znaczenie.
Lekceważenie dla kwestii czystości wyznawanej wiary na rzecz pragmatyzmu w stylu „zacznijmy iść razem”, a także rezygnacja z ciężaru odpowiedzialności za tę czystość, spoczywającego na każdym biskupie, a na Papieżu w sposób szczególny, leży dokładnie na antypodach podejścia św. Ireneusza. Sytuacja, która – prawdopodobnie – skłoniła tego ostatniego do napisania Zdemaskowania i odparcia fałszywie tak zwanej gnozy (tak brzmi właściwy tytuł jego głównego dzieła, a Adversus haereses to tytuł łacińskiego przekładu, jedynej wersji całości zachowanej do naszych czasów), to poważny zamęt organizacyjny i doktrynalny związany z tym, że we wspólnotach galijskich, osłabionych po prześladowaniach z lat 70. II wieku, zaczęły upowszechniać się heretyckie poglądy, których jakaś część tamtejszych chrześcijan nie potrafiła odróżnić od ortodoksji. Jak twierdzi sam Ireneusz, padali oni ofiarą herezjarchów, ponieważ ci przedstawiali swoje poglądy jako ortodoksyjne i nie różniące się „w rzeczywistości” od wiary głoszonej zgodnie z tradycją apostolską. Swoją własną rolę jako biskupa widzi Ireneusz w dookreślaniu, rozróżnianiu prawdy od fałszu i objaśnianiu treści wiary, aby uchronić powierzonych mu wiernych od zagrożenia, jakie danie posłuchu herezji niesie dla ich zbawienia:
Aby zatem przez moje zaniedbanie, niektórzy z nich nie zostali porwani (uśmierceni), tak właśnie jak owce przez wilki, gdyż nie pojmują kim naprawdę są ci ludzie, którzy na zewnątrz okrywają się owczymi skórami (a takich Pan nakazał nam się strzec), to znaczy ich język przypomina nasz, podczas gdy ich poglądy są bardzo różne [od naszych], uważałem za swój obowiązek po przeczytaniu kilku – jak oni to nazywają – Komentarzy uczniów Walentyna i po zapoznaniu się z ich doktryną przez osobiste kontakty z niektórymi z nich odsłonić przed tobą, mój przyjacielu, te niezwykłe i głębokie misteria, które nie są dostępne dla każdego intelektu, ponieważ nie wszyscy mają wystarczająco oczyszczony umysł. Robię to, abyś, zapoznawszy się z tymi rzeczami, mógł z kolei objaśnić je wszystkim, z którymi się kontaktujesz i usilnie namawiał ich, aby unikali takiej otchłani szaleństwa i bluźnierstwa przeciw Chrystusowi. Zamierzam zatem, najlepiej jak potrafię, zwięźle i jasno przedstawić poglądy tych, którzy teraz szerzą herezję[4].
Ireneusz uważał naukę heretyków za śmiercionośną (w sensie soteriologicznym)[5]. Stąd można podejrzewać, że odsunięcie od siebie zadania obrony przed nią swoich podopiecznych byłoby dla niego całkowicie niezrozumiałym, a być może wręcz niewybaczalnym zaniedbaniem.
Podobnie jak znakomita większość Ojców Kościoła, Ireneusz kwestię zniekształcenia prawdy wiary i jej wyznawania traktuje bardzo poważnie i bezkompromisowo. (Podejrzewam, że wiele osób, które postrzegają pierwsze wieki chrześcijaństwa przez pryzmat romantycznych wyobrażeń o tolerancyjnych i egalitarnych wspólnotach, nie zdaje sobie sprawy z tego, jak ostrą walkę często wówczas prowadzono.) Jak Biskup Lyonu mógłby ocenić pomysł na wspólną modlitwę i działania z heretykami można się domyślić w oparciu o historie na temat zachowań św. Jana „ucznia Pańskiego” oraz jego ucznia, św. Polikarpa (którego uczniem, a w każdym razie słuchaczem był sam Ireneusz), które przywołuje w księdze trzeciej Adversus haereses (III,3,4):
Są również ludzie, którzy słyszeli od niego [Polikarpa], że Jan, uczeń Pański, poszedł do łaźni w Efezie, a widząc tam Kerynta wybiegł z niej nie zażywszy kąpieli, wołając: „Uciekajmy, aby łaźnia nie zawaliła się, skoro jest w niej Kerynt, wróg prawdy!”. A sam Polikarp, kiedy pewnego razu spotkał Marcjona, który zapytał go „Czy poznajesz mnie?”, odpowiedział mu: „Poznaję, poznaję, pierworodnego Szatana”. Taką grozę czuli apostołowie i ich uczniowie przed nawet słownym kontaktem z jakimikolwiek podrabiaczami/fałszerzami prawdy, jak Paweł również mówi, „Męża heretyckiego po jednym lub po drugim upomnieniu wystrzegaj się (…)” (Tt 3,10)[6].
Nie wiemy dokładnie, co miał na myśli Franciszek, ogłaszając św. Ireneusza „Doktorem Jedności” poza tym, że widzi w nim „most” między Wschodem i Zachodem. Faktycznie nim był, wręcz w sposób fizyczny, pochodził bowiem z Azji Mniejszej, a działał i zmarł (prawdopodobnie, na temat jego śmierci nic pewnego nie wiemy) w rzymskiej Galii. Tylko, że trudno chyba, aby był to jedyny powód nadania mu takiego właśnie tytułu. Z całą pewnością nie da się z Ireneusza zrobić patrona jedności pragmatycznej, do której dochodzi się przez przekroczenie istotowych różnic doktrynalnych i – co ważniejsze – zawieszenie czy wręcz odrzucenie pytania o to, która wiara jest wiarą ortodoksyjną i apostolską. To ostatnie podejście nie ma nic wspólnego z myślą Ireneusza, wiele za to z „fałszywym irenizmem”, o którym soborowy Dekret o ekumenizmie Unitatis Redintegratio (11) mówi, że „nic nie jest tak obce ekumenizmowi” jak właśnie on, „przynosi [bowiem] szkodę czystości nauki katolickiej i przyciemnia jej właściwy i pewny sens”.
Drugi aspekt działalności Biskupa Lyonu, który wchodzi w jawną sprzeczność z myśleniem i posunięciami Franciszka oraz jego rozumieniem jedności, dotyczy już nie herezjologii, lecz kwestii tradycji liturgicznej. Przywołał go niedawno bp. Athanasius Schneider[7], w swojej odezwie do papieża z prośbą o odwołanie Traditionis Custodes.
Sprawę tę znamy dzięki Euzebiuszowi z Cezarei i jego Historii kościelnej (V,24,11-18). Chodziło w niej o kontrowersje wokół daty świętowania Wielkanocy oraz innych kwestii dyscyplinarnych i liturgicznych pomiędzy Rzymem a chrześcijanami z Azji Mniejszej. Ówczesny papież, Wiktor, był skłonny zerwać jedność z Kościołem azjatyckim, który upierał się przy swoich „pradawnych zwyczajach” mocno odmiennych od zwyczajów rzymskich. Ireneusz – sam z pochodzenia Azjata – napisał do Wiktora list, w którym perswadował mu (z powodzeniem zresztą) tak drastyczne rozwiązanie. Przywołał w tym celu liczne sytuacje kontaktów wcześniejszych papieży ze wschodnimi braćmi (m.in. Aniceta z Polikarpem), w których ci pierwsi szanowali odmienność zwyczajów liturgicznych tych drugich, które ci chcieli koniecznie zachowywać ze względu na ich tradycyjny charakter. Krótko mówiąc, stanowisko Ireneusza było takie, że wypływająca z tradycji różnorodność liturgiczna nie jest żadną przeszkodą dla jedności, a działania papieża, które próbują wymusić tę ostatnią przez supresję dawniejszych zwyczajów jakiejś części Kościoła i ujednolicenie do formy, którą on uznaje za jedyną obowiązującą, w rzeczywistości jedności nie służy. I to właśnie dzięki temu, że udało mu się nakłonić Wiktora do poszanowania odmienności rytualnej i dyscyplinarnej chrześcijan małoazjatyckich, Euzebiusz pisze o nim: „Tak Ireneusz (Eirenaios), który nie na darmo nosił swoje imię i czynnie szerzył pokój (eirenopoios), upominał ten sposób i przemawiał wśród Kościołów na rzecz pokoju”[8]. Nawet pamiętając o wszystkich nieprzebranych różnicach dzielących sytuację liturgii chrześcijańskiej II wieku od naszej, trzeba stwierdzić, że postawa i myśl Ireneusza w zestawieniu z ostatnimi posunięciami Franciszka i jego gwardii w stosunku do własnej, rzymskiej tradycji liturgicznej, nie zostawiają na tych ostatnich suchej nitki.
Z powyższego porównania wyłania się obraz cokolwiek paradoksalny. Oto Franciszek – Papież, który w dziedzinie doktryny jest skłonny dążyć do „różnorodności”, a w dziedzinie własnej tradycji liturgicznej prowadzi politykę ustanawiania jedności przez docelową bezwzględną uniformizację – ogłosił Doktorem Kościoła świętego, którego poglądy i aktywność w odniesieniu do tych spraw można potraktować jako antytezy jego własnych. Czy wie co robi? Być może tak. Być może nie. A być może to w ogóle nie ma znaczenia i stawianie pytań o logikę, świadomość czy niesprzeczność w posunięciach Franciszka jest zwyczajnie chybione. Trudno czasem opędzić się od wrażenia, że tak właśnie jest i że ten stan mentalnego rozbicia jest po prostu emblematem tego pontyfikatu. Sancte Irenaee, ora pro nobis…
Tomasz Dekert
-----
Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.
[1] https://press.vatican.va/content/salastampa/it/bollettino/pubblico/2022/01/21/0048/00099.html
[2] Zob. moje Problem relacji pomiędzy Szatanem a apostazją u Ireneusza z Lyonu, „Studia Religiologica” 39 (2006), s. 35–55; Teoria rekapitulacji Ireneusza z Lyonu w świetle starożytnych koncepcji na temat Adama, WAM, Kraków 2007; Satan jako apostates u Justyna Męczennika i Ireneusza z Lyonu w świetle opisu buntu aniołów w 2 Księdze Henocha 29,2–5; 31,3–6, „Studia Religiologica” 43 (2010), s. 57–75; Marek Gnostyk, Kain i fałszerze prawdy. Wątek ojcostwa szatana w polemikach antyheretyckich II w., „Vox Patrum” 32, t. 57 (2012), s. 115–135; Grzech pierwszych rodziców jako apostazja: Ireneusza z Lyonu egzegeza Mt 4,1–11 i Mk 3,27, [w:] Józef C. Kałużny (red.), Starożytność chrześcijańska. Materiały zebrane, t. 3, Uniwersytet Papieski Jana Pawła II, Kraków 2012; Biblijny mit demiurgiczny jako inwencja teologiczna w rozumieniu Ireneusza z Lyonu (Adversus haereses II,26,1; III,12,12) – próba interpretacji socjologicznej, „The Polish Journal of the Arts and Culture” 5/2 (2013), s. 87–103; Ostracyzm wobec heretyków jako metoda budowania granic wspólnoty w Adversus haereses Ireneusza z Lyonu, [w:] Monika Rzeczycka i Izabela Trzcińska (red.) Światło i ciemność, t. 7: Polskie studia ezoteryczne, Wydawnictwo Uniwersytetu Gdańskiego, Gdańsk 2015, s. 83–102; Apostazja w Adversus haereses Ireneusza z Lyonu, NOMOS, Kraków 2016.
[3] Franciszek, Nie ma innej drogi, Rozmowa z dziennikarzami podczas lotu z Baku do Rzymu, „L’Osservatore Romano” 10 (2016), s. 29.
[4] Adversus haereses I, praef., 2; por. III,15,2.
[5] Zob. np. Adversus haereses III,16,8.
[6] Paralelny tekst znaleźć można w zachowanym u Euzebiusza z Cezarei liście Ireneusza do Floryna, w którym ten pierwszy nadmienia, że gdyby ich wspólny mistrz, Polikarp, usłyszał walentyniańskie teorie, które wyznaje Floryn, zatkałby sobie uszy i uciekł jak najdalej. Zob. Euzebiusz z Cezarei, Historia kościelna V,20,7.
[7] https://onepeterfive.com/bishop-schneider-calls-on-pope-francis-to-rescind-traditionis-custodes/
[8] Euzebiusz z Cezarei, Historia kościelna V,24,18, tłum. A. Caba, Kraków 2013, s. 369.
(1979), mąż, ojciec, z wykształcenia religioznawca, z zawodu wykładowca, członek redakcji "Christianitas", współpracownik Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.