Pięćdziesiąt lat od wydania encykliki Humanae vitae to również niestety pięćdziesiąt lat błędnej recepcji tego dokumentu wśród samych katolików, a także zawartego w nim rozpoznania prawdy o ludzkiej kondycji i seksualności. Tym, co moim zdaniem rzuca się przede wszystkim w oczy, gdy obserwuje się tę recepcję wśród katolików jest zjawisko, które można w skrócie określić jako „katolicką mentalność antykoncepcyjną”. Encyklika jasno określa naukę Kościoła na temat ludzkiego powołania, niestety w dużej mierze ta nauka nie została dobrze zrozumiana, a tym bardziej przyjęta.
Gdybyśmy bowiem zapytali przeciętnego katolika czego dotyczy dokument Humanae vitae, odpowiedziałby prawdopodobnie, że jest to encyklika poświęcona problemowi antykoncepcji. Kościół, w powszechnym odbiorze, sformułował w tej encyklice naukę o tym, że zamiast antykoncepcji należy stosować naturalne metody planowania rodziny, za to odrzucił antykoncepcję, jako sprzeczną z Bożym zamysłem odnośnie ludzkiej seksualności.
Jest to oczywiście prawda, ale nie jest to cała prawda na ten temat. Encyklika Humanae vitae ma bowiem, moim zdaniem, dwa podstawowe aspekty, z których do świadomości publicznej przebił się tylko ten drugi. Pierwszy aspekt to afirmacja życia. Kościół przypomina tu o swojej nauce odnośnie życia: nie lękajcie się! Życie nie może stać się dla nas ciężarem, niepotrzebnym balastem. Chrystus w ten sposób ratuje nas przed egoistycznym zamknięciem w małżeństwie, które stałoby się dla małżonków celem samym w sobie. Kościół przypomina: celem małżeństwa jest życie. Małżeństwo stanowi wzajemny dar dla siebie małżonków, a jego naturalnym skutkiem jest życie, które z kolei jest darem dla obojga. I właśnie to życie należy przyjmować oraz traktować jako dar. Czego tu się zatem lękać? Owszem, wiadomo, dzieci to również krzyż. Krzyż dla naszej wygody, egoizmu itd. Nie ma miłości bez krzyża.
Drugi aspekt encykliki to oczywiście również wyznaczenie jedynego godziwego rozwiązania w sytuacjach wyjątkowych, gdy zrodzenie potomstwa jest z obiektywnych powodów niemożliwe. Tym rozwiązaniem jest wstrzemięźliwość. Jest ona zadanym ćwiczeniem, również w małżeństwie, to sposób na okiełznanie pożądliwości rozumianej jako skutek grzechu pierworodnego.
Ten właśnie aspekt został przyjęty w obiegowym rozumieniu jako obowiązujący i niestety przyjęty jako wyczerpujący naukę Kościoła na ten temat. W popularnym ujęciu naukę tę przedstawia się następująco: małżonkowie w okresach płodnych powinni po prostu powstrzymywać się od współżycia. Środkiem, by lepiej rozpoznawać okresy płodne, są oczywiście metody naturalnego planowania rodziny. Te zaś weszły do obligatoryjnego zestawu kościelnych nauk przedmałżeńskich.
Niestety w samym kościelnym nauczaniu (zarówno z ambon, jak i na tychże kursach przedmałżeńskich) zapomniano o aspekcie pierwszym oraz o tym, że aspekt drugi, czyli dopuszczenie przez Kościół naturalnych metod planowania rodziny jest tylko wyjątkiem. Wyjątek ten dotyczy określonych sytuacji życiowych, w których z powodów obiektywnych niemożliwe jest zrodzenie potomstwa.
Twarda to nauka – powie człowiek współczesny, przyzwyczajony do łatwego zaspokajania ludzkiej pożądliwości i w dodatku w kulturze zachodniej zafiksowanej na seksualności. Ale nikt przecież nie mówił, że bycie chrześcijaninem jest łatwe, Pan Jezus też nie obiecywał, że małżeństwo będzie łatwe, wręcz przeciwnie, z kart samej Ewangelii wyłania się stwierdzenie Apostołów, że jeśli tak się z małżeństwem sprawy mają, to lepiej pozostać bezżennym (Mt 19,10).
A zatem ogólna norma dotycząca małżeństwa jest taka, że przy każdym akcie małżeńskim należy zakładać możliwość poczęcia. To oczywiście w świecie współczesnym słowa takiej obrazy i skandalon, że właściwie zupełnie nie do zaakceptowania.
Tymczasem i do Kościoła przedarł się lęk przed życiem, przed tzw. "niechcianymi dziećmi", krótko mówiąc przedarła się mentalność antykoncepcyjna. Dzieci ograniczają, po co zatem narażać się na wielodzietność (pojmowaną jako postawa patologiczna) skoro można w "cywilizowany" sposób tej patologicznej sytuacji uniknąć, w dodatku "po Bożemu", a więc stosując dozwolone przez Kościół metody unikania ciąży. Tym samym, wbrew autentycznej nauce Kościoła, przeniknął do mentalności wielu katolików również lęk przed zbliżeniem cielesnym. Skoro bowiem nie wolno w Kościele stosować antykoncepcji, można zaś polegać wyłącznie na naturalnych metodach, a nadal chce się prowadzić życie „światowe”, a więc w niczym nie różniące się od tego, które prowadzą również i poganie, to ten lęk przed zbliżeniem, skutkującym możliwym ograniczeniem naszej wygody życia konsumpcyjnego, staje się czymś naturalnym.
Tak oto zniekształcone przesłanie encykliki Humanae vitae funkcjonuje w Kościele. A przecież Kościół wcale nie chce aby katolickie małżeństwa obawiały się zbliżeń. To jest fatalny, niechciany skutek błędnej recepcji tego dokumentu w łonie samego Kościoła.
Antonina Karpowicz-Zbińkowska
Tomasz Rowiński - Antykoncepcja, czyli małżeństwo tak jakby Boga nie było
Piotr Kaznowski - (Re)medium concupiscentiae? Małżeństwo chrześcijańskie a pożądliwość
Tomasz Dekert - Dobro i "dobro", czyli małżeństwo katolickie a NPR
Kinga Wenklar - NPR zawsze ok?
Kinga Wenklar - Czy można tak żyć?
Maciej Tryburcy - Buntownicy, obserwatorzy, magisterium
ks. Krzysztof Irek - 1968–2014: kilka myśli w oczekiwaniu na październikowy Synod o rodzinie
(1975), doktor nauk teologicznych, muzykolog, redaktor „Christianitas”. Publikowała w „Studia Theologica Varsaviensia”, "Christianitas", na portalu "Teologii Politycznej" oraz we "Frondzie LUX". Autorka książek "Teologia muzyki w dialogach filozoficznych św. Augustyna" (Kraków, 2013), "Zwierciadło muzyki" (Tyniec/Biblioteka Christianitas, 2016) oraz "Rozbite zwierciadło. O muzyce w czasach ponowoczesnych"(Tyniec/Biblioteka Christianitas, 2021). Mieszka w Warszawie.