Teologia poetów
2019.10.13 11:52

Włosy rozwiane w nicość, czyli nowożytność i samotność

Och, jakże poeci i mówcy potrafią przedstawić zmienność wszystkiego, ukazywać potęgę czasu nad wszystkim, co zdarzyło się w czasie, nad największymi, najpotężniejszymi, najwspanialszymi przedsięwzięciami (…). U dziewczyny nie było żadnej winy, ona była i pozostała wierna swojej miłości zmysłowej. A jednak wraz z upływem lat coś odmieniło jej miłość zmysłową. To tkwi w samej miłości zmysłowej.

Søren Kierkegaard, Czyny miłości

 

Mówiłaś kocham skowronki na polach, nad polami
To wszystko co nam śpiewa za nami i nad nami
One stoją w powietrzu wysoko pod chmurami
One spadają z nieba z wiatrami, z obłokami.
Skaldowie, Cała jesteś w skowronkach

 

„Dusze ludzkie – samotnice wieczne”, pisał Antoni Lange, „wzajem patrzą na się przez błękity, wzajem tęsknią ku sobie z oddali, lecz nie zejdą nigdy z swej orbity”[1]. Pojawia się jednak obietnica powrotu do utraconego raju, w którym nareszcie można będzie zapomnieć o osamotnieniu, owym stanie ducha właściwym ludziom na wygnaniu. Pisał o tym najwybitniejszy przedstawiciel drugiej fazy angielskiego romantyzmu, John Keats, autor ballady o rycerzu, któremu wydawało się, że w ramionach eterycznej, niemal widmowej dziewczyny odnalazł drogę powrotną do utraconego szczęścia. Cała opowieść toczy się w jakimś nieistniejącym, wyobrażonym świecie, tyleż pięknym, co niepokojącym, sielskim, a jednak – co okazuje się znacznie później – groźnym, takim, w którym jawa i sen wydają się tym samym, a marzenie płynnie przechodzi w koszmar:

 

„Co ci jest, rycerzu młody,
Takiś blady, smutny taki?
Trzcina spełzła już z jeziora
I umilkły ptaki.

        

Co ci jest, rycerzu młody,
Twój wygląd żałosny – ?
W pełnych dziuplach śpią wiewiórki,
Bór zapomniał wiosny.

        

Na twych skroniach lilie białe
Zwiotczały od żalu,
Mdleją róże, gasną róże
Na wargach z koralu”.

 

W tym momencie rycerz zaczyna snuć swoją prostą, acz tragiczną opowieść o spotkaniu z tytułową La Belle Dame Sans Merci, czyli Piękną Panią pozbawioną litości:

        

„Zobaczyłem ją na łące –
Boginkę, królową!
Długie włosy, oczy dzikie,
Jasny krąg nad głową.
        

Posadziłem ją na konia,
Ogarnąłem ciałem –
Kołysała się, śpiewała,
Drogi nie widziałem.

        

Uwiłem jej z lilii wieniec,
Umaiłem skronie,
Miłowała mnie spojrzeniem
I składała dłonie.

        

Przynosiła mi korzonki,
Leśny miód i manną rosę –
I szeptała mi wyznania
Boginkowym głosem.

        

Potem wiodła mnie do groty
I gorzko płakała;
A gdym oczy jej całował,
Dzikie zamykała.

        

Uśpiła mnie kołysanką,
Śniłem przy niej – żalu srogi!
Sen, a był to sen ostatni
Po tej stronie drogi.

        

Bladych królów w nim widziałem,
W barwach śmierci cnych rycerzy;
„La Belle Dame Sans Merci
W niewolę cię bierze!”

 

W jednym momencie barwny, niemal baśniowy, a na pewno niezwykle malarski opis spotkania rycerza z nieznajomą ukochaną przeistacza się w ponurą skargę:

        

Wygłodniałe strach wykrzywił
W mroku wargi; ich przestrogi
Zrozumiałem, gdym się zbudził
Po tej stronie drogi.

        

Tutaj błądzę, tu samotny,
Taki blady, smutny taki,
Choć z jeziora spełzła trzcina
I umilkły ptaki[2].

 

W swej dość tajemniczej opowieści Keats, ten najbardziej świadomy i konsekwentny esteta wśród angielskich romantyków[3], starał się być może ukazać ambiwalencję zakochania. Chodzi o towarzyszący temu uczuciu splot radości i lęku, chęci zbliżenia i obaw przed rozstaniem bądź odrzuceniem, o fascynację, którą zauroczony mężczyzna żywi względem kobiety, istoty poniekąd podobnej, ale znacznie bardziej tajemniczej, jednocześnie kryjąc w swym sercu lęk przed jej „odmiennością” (jest to, jak wiadomo, motyw głęboko zakorzeniony w wielu kulturach świata). Keats prawdopodobnie opisywał też ułudę piękna. Nieznajoma dziewczyna rzuciła na rycerza czar swojego wdzięku, lecz pomiędzy urodą ciała a dobrem duszy niejednokrotnie zionie przepaść. Raz zdobyte serce nie może się jednak uwolnić z więzów nieszczęśliwego zakochania, a to, co obiecywało raj, pozostawia człowieka samego z poczuciem pustki. Dramat ten jawił się portugalskiemu poecie renesansowemu, Luísowi de Camõesowi, jako niewola, w którą wzięła pana jego własna egzotyczna branka. Niewola – jak przekonują sonety tego piewcy pesymizmu – znacznie okrutniejsza i cięższa, aniżeli najcięższe kajdany. Nieco później romantycy śnili na jawie o anielskiej kobiecie, która – gdy tylko oddać jej swoją duszę – zamienia się w demona albo wiedźmę. Wreszcie pojawili się dekadenci ze swoimi obsesjami wokół postaci femme fatale, „kobiety fatalnej”, żyjącej poza moralnością, a nader blisko drapieżnego świata natury, pozostając przy tym estetycznie zachwycającą. Ten ugruntowany w kulturze europejskiej lęk w plastyczny sposób opisał chociażby duński Noblista, Karl Gjellerup, w nieco mizoginicznej powieści Młyn na wzgórzu:

 

Szeptała te słowa na wpół śpiewnym głosem, a kot odpowiadał jej radosnym pomrukiem, wciskając się z niewysłowionym zadowoleniem w gniazdo utworzone z miękkiego łona i ramion kobiety. Wielkie, żółte, demoniczne oczy przeszywały Jörgena. A tuż ponad tym łbem widniała twarz Lizy; wystające kości policzkowe, krótki nos, błyszczące spod górnej wargi zęby i cofnięta w tył broda miały w sobie zawsze coś kociego, co teraz potęgowało się w tym zestawieniu. Co prawda, oczy jej nie były jasne, lecz przeciwnie — bardzo ciemne, a najczęściej prawie pozbawione blasku; w tej chwili jednak, jak zauważył, zapłonęły błyskawicami[4].

 

Powieść Gjellerupa może dziś razić mizoginicznym klimatem, ale ukazuje też sposób, w jaki zranienie ludzkiej płciowości (będące, jak wiadomo, dziełem grzechu pierworodnego) pogłębiało się pod wpływem dziewiętnastowiecznego naturalizmu, kultury „śmierci Boga” i „snów o potędze”. Zakochanie sprowadzone wówczas zostało wyłącznie do sił beznadziejnie biologicznych, bliskich tyleż płodności i kreacji, co destrukcji. Wracając jednak do Keatsa, trzeba przyznać, że jego ballada daje się również odczytać jako poemat o pragnieniu zjednoczenia z drugą osobą, za którym to pragnieniem kryje się przykra prawda o niemożliwości doświadczenia absolutnej jedni. Samotność jest koniecznością ludzkiego życia. Nadzieja na zaspokojenie spotyka się wówczas z prawdą, że stworzona rzeczywistość nie jest na trwałe wypełnić tęsknoty ludzkiego serca. Dając początkowo wrażenie szczęścia, pozostawia rycerza w nastroju duchowej pustki. Czy istnieje jakiś sposób na to, aby zaleczyć tę palącą potrzebę przynależności i wyjścia poza samotność? Problem ten poruszał wspomniany już poeta o absolutnie unikalnym stylu[5], obdarzony wielkim talentem (a mimo to wciąż niedoceniany), Felicjan Faleński, autor ballady Kwiat jaśminu:

 

Szedł chłopiec z dziewczyną po ciepłym gdzieś lecie,
Rwąc kwiecie jaśminu, gdyż lubił to kwiecie.

        

Całował, a za nim dzieweczka też biała,
Co on pocałował – ona całowała.

        

I potem przysięgła przez najświętsze śluby
Całować na zawsze ten kwiat jemu luby.

        

A chłopiec, by w szczęściu nie zaszła mu zmiana,
Śmierć sobie co rychłą wyprosił u Pana.

        

Że zaś chciał, by kwieciem odżył całowanem,
Zmarł w noc – i jaśminem odkwitnął nad ranem.

        

Oj! Biadaż dziewczynie!... gorzko bo płakała!
Aż zbladła od łez tych twarzyczka jej biała…

        

Więc gdy jej pierś wzdętą ból tęskny rozżala,
Rwie kwiecie i ciśnie do ustek z korala.

        

A od tych płomiennych całunków dziewczyny
Omdlewa kwiat biały i staje się siny.

        

I słodko mu więdnąć, gdy listki przechyla,
Iż od tej rozkoszy umiera co chwila.

        

Bo w kwiat, bo w wybrany, co blask wonią zmąca,
Spłynęła z ust chłopca dusza kochająca.

        

Bo łzy kochającej dziewczyny żałosnej
Były mu zmarłemu rosą wiecznej wiosny[6].

 

Opowieść Faleńskiego wydaje się nieco naiwna, infantylna jak wiejska przyśpiewka, w rzeczywistości zawierając spory ładunek tragicznej ironii. Warto zwrócić uwagę, iż dwoje kochanków odnajduje duchową jedność dzięki całowaniu tych samych kwiatów. Jakieś to jednak wątłe spoiwo! Ostatecznie „duszy chłopca” udaje się na zawsze połączyć z „kochającą dziewczyną”, lecz nie jest to już spotkanie dwóch żywych osób (o ile kiedykolwiek do takiego spotkania doszło). On jest z nią po śmierci tylko jako kwiat, a więc jako coś, co stanowi estetyczną pamiątkę, być może jako sentymentalne wspomnienie albo tkliwe uczucie. W podobnie „nierzeczywisty” świat wprowadzała czytelników zwłaszcza literatura inspirowana sztuką secesyjną, jak chociażby Beatrice niemieckiego Noblisty, Paula Heysego albo Kobieta bez cienia Hugona von Hofmannsthala. Zwłaszcza ten drugi autor, kontemplując „przemijalność świata, w którym wszystko jest w ruchu”[7], nie zwracał się jednak w stronę wiary, lecz sięgał po idealistyczną i symbolistyczną „bezbożną mistykę”, miał swój gabinet w owym Mallarmé’owskim „pokoju urządzonym, ale bez żywej duszy”[8], przez co bohaterowie jego utworów to postaci istniejące tylko pozornie, zaklęte, żyjące „bez cienia”, zawieszone między bytem i nie-bytem.

Dla Mallarmégo wszystko jawiło się jako przypadkowe, a jedyną koniecznością pozostała nicość. Tylko o niej można było paradoksalnie powiedzieć, że istnieje naprawdę. Za najszczytniejszą próbę wyjścia ludzkiego ducha z tego stanu rzeczy poeta uznał zaangażowanie w muzykę i poezję, dwie dziedziny działalności, które operują na harmonii różnych elementów przypadkowego świata, przez co obie powinny – zdaniem francuskiego symbolisty – zastąpić religię, czy raczej same są „religią prawdziwą”. Jest oczywiście jeszcze miłość, która pragnie unieśmiertelnić drugą osobę. Ona jednak wprowadza człowieka w owe zawieszenie pomiędzy iluzją wieczności a zionącą pustką. Można dojść do wniosku, że podobna koncepcja świata przyświecała Heysemu, co zresztą sprawia, że jego – nieco zbyt melodramatyczne dla współczesnego czytelnika – romanse wprowadzają tragiczność zawsze wtedy, gdy ich bohaterowie dają się zwieść mieniącą się wszystkimi barwami, złudną obietnicą miłości. W tragediach pisanych przez antycznych Greków nad ludzkimi losami wisiała nieuchronna i nieubłagana siła, znana szerzej pod pojęciem fatum albo ananke. U Heysego rolę tegoż fatum pełniła nietrwała, „pozorna” rzeczywistość, na którą nie może przystać ani miłość, ani inna forma marzycielstwa. Świat Lotki czy Beatrice wręcz mści się za każdą próbę realizacji ideału, sam natomiast nie nosi znamiona ładu ani wyższego sensu[9].

Nowele Heysego – utrzymane często w eklektycznej, ni to balladowej, ni to legendowej, ni realistycznej konwencji – ukazują świat piękny, tajemniczy i wrogi zarazem, taki, w którym chwile szczęścia nieuchronnie prowadzą ku pustce. To, co „miało dać życie” – by nawiązać do jednego z siedemnastowiecznych madrygałów Carlo Gesualdo – „przynosi jedynie śmierć”. Serce ludzkie poszukuje bowiem wyższych wartości. Nie tylko zresztą wyższych, ale wręcz ostatecznych. Ponieważ jednak człowiek nowoczesny coraz rzadziej dopuszcza myśl, że spełnieniem tych pragnień mógłby być Bóg, duszy pozostaje wyłącznie kontemplacja niespełnienia jako swego rodzaju objawionej prawdy o świecie. Zapowiedzi tragedii przejawiają się w drobnych, ledwo zauważalnych gestach, w blednącym uśmiechu, w dziwnym błysku w oku albo w rozwianiu włosów na złowrogo świszczącym wietrze. Są to oczywiście estetyzacje doświadczenia pustki świata, aczkolwiek wiele mówiące. Otóż tam, gdzie nie ma już Najwyższego, a niebo stoi na wieki samotne, tam też najmniejsze rzeczy świadczą o rozłamie i śmierci. Jeden z najwybitniejszych obok Adama Asnyka i Felicjana Faleńskiego przedstawicieli polskiego parnasizmu, poetka Maria Konopnicka, zawarła w tomie o znaczącym tytule, Pieśni bez echa, wiersz o rozbitym kubku:

 

Z jednego kubka ty i ja
Pilimy onej chwili,
Lecz że nam w wodę padła łza,
Więc kubek my rozbili.

 

I poszli w świat, i poszli w dal,
Osobną każde drogą,
Ani nam szczątków onych żal,
Co zrosnąć się nie mogą…

 

Dziś, kiedy w skwary znojnych susz
Samotne kroki niosę,
Gwiazdy mi jasne z złotych kruż
Podają srebrną rosę.

 

Lecz wiem, że w żadnej z gwiezdnych czasz
Nie znajdzie się ochłoda,
Jaką miał prosty kubek nasz,
Gdzie były łzy – i woda[10].

 

Wiersz Konopnickiej dobitnie pokazuje, że świat pozbawiony odniesienia do Boga jako Prawodawcy istnienia skazany jest na tyranię przypadku i ulotnych, zmiennych odczuć. Poetka co prawda nie mówi wprost niczego o sprawach wiary i duchowości. Tych wątków nie wyczytamy dosłownie z jej utworu. Ale cały obecny w nim liryczny świat bez problemu można by zdefiniować za pomocą kategorii „miłości zmysłowej”, tej mianowicie, o której pisał Søren Kierkegaard. Należy jednak pamiętać, że nie pod tym pojęciem nie krył się eros albo afekt ucieleśniony. Chodziło raczej o taki rodzaj związku dwóch osób, niezależnie czy tylko emocjonalny, czy również cielesny, który co do swojej istoty zanurzony jest bez reszty w „postaci tego przemijającego świata” (zob. 1 Kor 7,31). „Miłość zmysłowa” nie jest jednocześnie czymś, co duński filozof jednoznacznie potępiał. Ona po prostu przynależy do struktury doczesnej rzeczywistości i nie wzbija się wyżej, nie otwiera się na wieczność i łaskę, przez co okazuje się potężną siłą, która ostatecznie realizuje się w niezwykle kruchej formie. Co ciekawe, tęsknotę za transcendencją, a więc jakiś rodzaj pragnienia przekroczenia „miłości zmysłowej”, aby wejść w „miłość duchową” można wyczytać w jednym z utworów, Jima Morrisona, poety zbuntowanego przeciw religii, świętości oraz wszelkim formom ograniczenia drzemiących w nim sił anarchii:

 

Znalazłem prawdziwą miłość
Pewnej smutnej niedzieli
Spojrzała na mnie i powiedziała mi
Na świecie jesteś tylko ty
Nie rozdzieli nas nic

        

W lepszych czasach czeka mnie
Stajemy się
Światem, ona i ja
Ona, dziewczyna ma[11]

 

Piosenka Blue Sunday, czyli Smutna niedziela, zrazu roztacza przed odbiorcą piękną bajkę o tym, że on odnalazł ją, a samotność została uśmiercona. Niczego więcej o nich nie wiemy, ale to przecież nieistotne, bo życie spełnione nie potrzebuje więcej wyjaśnień. Ono tłumaczy się samo przez siebie. Tej „smutnej niedzieli” on był tym jedynym na świecie, ona była tą jedyną. To takie proste, tak bardzo ponad splątaniem tego życia. Wreszcie objawiła się jakaś absolutność. Ale zaraz potem sielski obrazek ujawnia poważną rysę. „My girl awaits for me in tender time”, czyli „w lepszych czasach czeka mnie”. Dopiero wtedy zapanuje doskonała jedność, taka, w której oboje „staną się światem”. Jej miłość jest zasadą istnienia, wypełnieniem dążeń, ostatecznym sensem. Ale czy „lepsze czasy” w ogóle nadejdą? Może istnieją tylko w sferze wiecznego (a raczej wiecznie niespełnionego) oczekiwania.

A więc on ją odnalazł. Ale odnalazł przy tym jej nieosiągalność. Może zatem on poznał ją, spotkali się, ale wraz z tym spotkaniem odkryli tę fundamentalną samotność tego świata, nieprzekazywalność tego, czym oboje chcieliby się podzielić. „Smutna niedziela” była bowiem dniem, w którym z niezwykłą jasnością odsłoniło się najgłębsze dążenie ludzkiej duszy, czyli oddanie samego siebie w absolutnej jedności. Nie było tam jednak Boga, który wszystko w sobie jednoczy, to, co w niebiosach, i to, co na ziemi (Ef 1,10).

 

Michał Gołębiowski

 

----- 

Drogi Czytelniku, skoro jesteśmy już razem tutaj, na końcu tekstu prosimy jeszcze o chwilę uwagi. Udostępniamy ten i inne nasze teksty za darmo. Dzieje się tak dzięki wsparciu naszych czytelników. Jest ono konieczne jeśli nadal mamy to robić.

Zamów "Christianitas" (pojedynczy numer lub prenumeratę)

Wesprzyj "Christianitas"

-----

 

[1] A. Lange, Dusze ludzkie [cyt. za:] A. Hutnikiewicz, Młoda Polska, Warszawa 2004, s. 146.

[2] J. Keats, La Belle Dame Sans Merci, tłum. J.S. Sito [w:] Poeci języka angielskiego, t. II, oprac. H. Krzeczkowski, J.S. Sito, J. Żuławski, Warszawa 1971, s. 368-370.

[3] Zob. H. Zbierski, Historia literatury angielskiej, Poznań 2002, s. 157-158.

[4] K. Gjellerup, Młyn na wzgórzu, tłum. St. Sierosławski, Poznań 1995, s. 21.

[5] Faleński po prostu nie pasował do swoich czasów. Skutecznie odsunięty od ówczesnego życia literackiego, wciąż jednak oczekuje na należne mu miejsce w kanonie i świadomości czytelniczej. Henryk Markiewicz pisał o nim: „Z dążeniami i oczekiwaniami współczesnych rozmijał się również Felicjan Medard Faleński (pseudonim Felicjan): nie uznawał utylitarnej aktualności tematów ani sentymentalnej rozlewności uczuciowej, harmonizacji jakości estetycznych w obrazowaniu i zasady śpiewności w budowie wierszy (…). Poeta stara się zaatakować i przykuć uwagę odbiorcy poprzez utrudnioną formę sprzeczną z jego oczekiwaniami: poszukuje wrażeń o natężonej dosadności, w patetyczną tonację wplata słowa i zwroty pospolite” (H. Markiewicz, Pozytywizm, Warszawa 1999, s. 275-276).

[6] F. Faleński, Kwiat jaśminu [w:] tegoż, Wybór utworów, oprac. M. Grzędzielska, BN I 202, Wrocław 1971, s. 11.

[7] E. Zarych, Posłowie [w:] H. von Hofmannsthal, Kobieta bez cienia, tłum. L. Czyżewski, Kraków 2003, s. 75.

[8] Zob. A. Ważyk, Przedmowa [w:] S. Mallarmé, Wybór poezji, oprac. A. Ważyk, Warszawa 1980, s. 10.

[9] Zob. też. M. Gołębiowski, Odkurzanie nowoczesnej noweli, czyli „Cztery kobiety” Paula Heysego, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2019, nr 11.

[10] M. Konopnicka, Kubek [w:] tejże, Poezje, oprac. A. Brodzka, Warszawa 1963, s. 199.

[11] J. Morrison, Smutna niedziela [w:] The Doors. Antologia tekstów i przekładów, tłum. J. Polak, Poznań 2004, s. 175.


Michał Gołębiowski

(1989), doktor nauk humanistycznych, filolog, historyk literatury, eseista, pisarz, tłumacz. Stały współpracownik pisma „Christianitas”. Autor książek, m.in. „Niewiasty z perłą” (Kraków, 2018) czy „Bezkresu poranka” (Kraków, 2020), za którą został uhonorowany Nagrodą Specjalną Identitas. Jego zainteresowania obejmują zarówno dawną poezję mistyczną, jak również kulturę tworzoną w atmosferze tzw. „śmierci Boga” oraz dzieje ruchów kontrkulturowych lat 60. XX wieku.