Notatki z Reguły
2018.01.07 13:30

„Szkoła służby Pańskiej”. Notatki z Reguły (dzień siódmy)

45 Mamy zatem założyć szkołę służby Pańskiej. 46 Ufamy przy tym, że zakładając ją nie ustanowimy nic surowego ani nazbyt trudnego. 47 Jeśli jednak niekiedy dla naprawienia błędów i zachowania miłości, tam gdzie sprawiedliwość i rozsądek tego wymagają, okażemy się nieco bardziej surowi, 48 nie uciekaj od razu, przejęty strachem, z drogi zbawienia, bo wejść na nią można tylko ciasną bramą.

49 Gdy będziesz postępował naprzód w życiu wspólnym i w wierze, serce ci się rozszerzy i pobiegniesz drogą przykazań Bożych z niewysłowioną słodyczą miłości. 50 Tak nie odstępując nigdy od nauki Pana, w Jego prawdzie wytrwajmy w klasztorze aż do śmierci, abyśmy przez cierpliwość stali się uczestnikami Męki Chrystusowej i zasłużyli na udział w Jego Królestwie.

[Amen] Koniec Prologu.

 

W tym momencie święty Ojciec Benedykt przechodzi jednym ruchem od rozważań o życiowych konsekwencjach Chrztu, jego obietnic i Łaski – do oświadczenia swego własnego zamiaru, dla którego sprecyzowania została spisana cała Reguła. Ponoć Patriarcha mnichów Zachodu zredagował swój tekst nie przed założeniem pierwszego klasztoru, lecz już z doświadczeniem zakładania kolejnych małych wspólnot mniszych. W każdym razie można powiedzieć, że przechodzi tu od – wspominanego już wcześniej – osobistego doświadczenia „zbudowania domu na Skale” do woli „założenia szkoły służby Pańskiej”: chce stworzyć pole, na którym „przygotowanie do walki pod świętym posłuszeństwem” będzie się odbywało i świadomie, i z determinacją, i społecznie.

„Szkoła”, schola – słowo, które dla starożytnych brzmiało i energią, i pewną świeżością, na pewno ćwiczeniem podejmowanym dla zwycięstwa. Nie ciągnęło z sobą skojarzenia ze standaryzacją i upupianiem. Dzisiaj słysząc „szkoła służby Pańskiej”, powinniśmy spróbować poczuć jak wiele byłoby w tym „szkoły komandosów” lub „szkoły muzycznej”, a nie poczciwej szkółki niedzielnej.

Jest to szkoła „służby Pańskiej”, Dominici servitii. Już tutaj wolno dostrzec znane zamiłowanie benedyktynów do kultu Bożego, do świętej Liturgii: ćwiczenia tego zespołu zmierzają zawsze do występu w „teatrze jednego Widza”, a raczej – do dołączania się do śpiewu Aniołów i uwielbienia sprawowanego przez Starców, tych z Apokalipsy. Dokonywane w tym działaniu „zwrócenie do Pana” ma przemienić, nawrócić działających, a więc kult i uświęcenie są tu połączone.

Zatem Benedykt rzuca hasło tworzenia – na gruncie radykalnie pojętego zobowiązania Chrztu – pewnej placówki elitarnej. Jednak w żadnym razie nie powinniśmy myśleć, że chciał zbudować tej „szkole” legendę i mit tak jak pragną ich podekscytowani chłopcy: zapowiadając, ze „to tylko dla twardzieli” etc. Jeszcze wiele razy przekonamy się, czytając Regułę, że klasztor benedyktyński to nie jest miejsce dla ludzi chcących sobie dogodzić „wyczynem”. Gdy się popatrzy na powstające dzieło Benedykta w zestawieniu najpierw z inspirującym go monastycyzmem wschodnim, a potem – z italską Regułą Mistrza (której całe fragmenty przejęła Reguła benedyktyńska), a w końcu – z monastycyzmem iroszkockim, jest oczywiste, że Benedyktowa „szkoła służby Pańskiej” musiała się wielu monastycznym „twardzielom” wydawać „zbyt liberalna”, „za miękka”, wręcz „leciutka”. Zostawmy te westchnienia „twardzielom” wszystkich czasów i horyzontów, niech idą w pokoju bić swe rekordy. W genotyp życia benedyktyńskiego została wpisana obojętność na takie rywalizacje: benedyktyńska pax to także pokój w podążaniu swoim szlakiem górskim bez porównywania go z innymi.

Benedykt nie chce „ustanawiać” nic surowego ani „nazbyt trudnego”. Zrozummy to podwójnie: najpierw, że surowość i trudność nie są celem życia mniszego (mimo, że – jak już była mowa – znajdują się zawsze w tym życiu); po drugie, że w takim razie nie należy, nie trzeba samemu „ustanawiać” przeszkód – wystarczy, że do ćwiczenia będą te trudności i przeszkody, które powstają bez ludzkiego „ustanawiania”.

Och, ileż krąży wokół zakonów ścisłej obserwancji, albo wokół zakonów o chwalebnej sławie duchowej, fantazji o przemyślnych „próbach”, które mają wymyślać przełożeni wobec swych podopiecznych! Niektóre z tych fantazji biorą się z przypadków historycznych – ale raczej nie dotyczą one benedyktynów. Reguła ze swoim realizmem nie zachęca do podobnych sztuczek, wprowadzających atmosferę nieszczerości lub śmieszności, jak przy „próbnych alarmach” w szkołach.

Oczywiście Reguła nie zaprasza nigdzie do „łatwej Łaski”, zastrzeżenia świętego Benedykta nie znaczą, że choćby przez moment zamierza on trzymać swych synów pod kloszem łatwego chrześcijaństwa. Przecież mówi wyraźnie, że całe ćwiczenie w klasztorze to taki rodzaj cierpliwości, przez który człowiek staje się uczestnikiem Męki Chrystusa! Ta „cierpliwość” boli, kosztuje, trudzi. Jednak mistrzostwo tego cierpienia-cierpliwości polega raczej na nieuchylaniu się od trudów, które przychodzą, a nie na wybieraniu ich sobie lub wytwarzaniu je dla innych.

W klasztorach świętego Benedykta nie ma ani zawodów w wybieraniu sobie krzyża, ani narad nad tym jak przychodzący Krzyż zminimalizować. W rozdziale o przyjmowaniu nowicjuszy przeczytamy, w jaki sposób Opat ma obowiązek nauczyć kandydata, żeby szybko zobaczył wszystkie „rzeczy przykre i trudne”, które znajdują się na drodze. Jedne z nich przychodzą od współbraci, od warunków życia w tym a nie innym klasztorze; inne – są rozpoznaniem własnych słabości, co w klasztorze idzie przecież szybko; w końcu – jest też i druga strona miłości, która wzrasta przy zbliżaniu się do Boga: to obiecane w Regule uczestnictwo w Krzyżu to dla człowieka grzesznego dotknięcie czyśćca; ból i oczyszczenie w jednym.

Mówi Reguła: „Nie uciekaj od razu, przejęty strachem”. Jest w tej „szkole” dużo zachęty do wystartowania z tego punktu, w którym się jest, bez nadmiernego, blokującego zawstydzenia – przez zwykłe wejście w obowiązki codzienności tej wspólnoty, gdzie ma się – powinno się mieć – to zgoła rolnicze podejście do tego, co ma rosnąć: dajmy czas czasowi, nie śpieszmy się, lecz spokojnie korzystajmy z czasu.

Poprzednio, idąc za tekstem Reguły, przypatrywaliśmy się konsekwencjom wiary. Ciekawe, że na końcu tego Prologu święty Benedykt stawia obok wiary „życie wspólne” – jakby było czymś obok wiary równie niezbędnym dla „rozszerzenia serca” i „pobiegnięcia drogą przykazań Bożych”. Zdanie sobie z tego sprawy jest absolutnie niezbędne dla zrozumienia ducha benedyktyńskiego, a właściwie – zdrowia tego ducha, być może bardziej niż kiedykolwiek potrzebnego naszej epoce indywidualizmu, równocześnie cherlawego i zazdrosnego o swą „prywatność” zwłaszcza w sprawach wiary. To benedyktyńskie życie wiary odbywa się zawsze – i ma rosnąć – przez wejście w żarna „życia wspólnego”, między ludzi rozmaitych, w pracach z nimi i dla nich.

„Nie odstępując nigdy od nauki Pana…” Łacina ma tu to słowo: doctrina, a chodzi w nim o wszystkie światła przychodzące od Boga do ludzi, cały ten strumień Pisma, Tradycji. Spory Mabillona i de Rancégo, benedyktynów z trapistami w wieku XVII, to jedna z okazji, żeby zrozumieć jak poważnie traktuje się w klasztorach św. Benedykta „naukę Bożą”, potrzebę jej zgłębiania, bez popadania w naiwność, że wystarczą pobożne „praktyki”, ich karność etc.  Święty Benedykt chce, by jego synowie „wytrwali w prawdzie” Bożej, a nie tylko ćwiczyli się w ascezie.

 

PM

 

Wszystkie Notatki z Reguły   

 

 


Paweł Milcarek

(1966), założyciel i redaktor naczelny "Christianitas", filozof, historyk, publicysta, freelancer. Mieszka w Brwinowie.