szkice
2021.08.10 19:48

Słuchajmy Księdza Biskupa, nie edukatorów

Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.plZ góry dziękujemy.

 

Gdy, zainspirowany autorytatywnymi opiniami współczesnego masowego „globtrotera” na temat poznanych krajów, ich kultur i mieszkańców, zastanawiałem się nad sensem porzekadła „podróże kształcą”, świtającą gdzieś w głowie intuicję nieoczekiwanie, w absolutnie mistrzowski sposób, ubrał w słowa Pan na Dubiecku, Ksiądz Biskup Ignacy Krasicki. W zasadzie nawet nie tak. Po prostu „traf chciał”, że odczytanie w odpowiednim momencie jego słów uchroniło mnie przed popełnieniem nieświadomego (i zapewne bardzo kiepskiego) plagiatu.

Jednym z moich ulubionych miasteczek Podkarpacia (zresztą jest ich całkiem sporo…) jest Dubiecko nad Sanem. Przejeżdżając przez nie, czy wędrując po drodze do Kalwarii Pacławskiej, myślę, że są do bardzo dobre okolice, sprzyjające formowaniu zdrowego ducha. Tak dziś, jak i trzysta lat temu, gdy swoje rodzinne gniazdo „księcia polskich poetów” przygotowywali rodzice Ignacego: Jan Wincenty i Anna. Wspominam eleganckie wydanie PIW-u Bajek Krasickiego, ilustrowanych przez Gustawa Dore, które „od aniołka” (pod choinkę) dostałem w latach szkolnych i… ubolewam nad deficytami swojego wykształcenia.

Oczywiście, że pamiętam Ignacego Krasickiego z programu szkolnego – przede wszystkim jako mistrza bajki (szkoła podstawowa) jak i „wybitnego polskiego luminarza i krytyka zaściankowego obskurantyzmu” (liceum ogólnokształcące, przełom lat 70. i 80.). Z tego jak zafałszowany, ocenzurowany i przykrojony na propagandowe zapotrzebowanie „mądrości etapu”, otrzymywaliśmy (jako licealiści) obraz twórczości Biskupa Ignacego, zdałem sobie sprawę bardzo niedawno: podczas pierwszego, pozbawionego „dydaktycznego suflowania tego, co autor miał na myśli”, spotkania z jego dziełem. Miało to miejsce w czasie jednej z naszych rytualnych, niedzielnych rodzinnych kaw, gdy dla zabawienia rodziny, a szczególnie Teściowej (rocznik 1928), której pamięć i emocje swój dzisiejszy zenit osiągają w przestrzeni polskiej literatury klasycznej (cóż znaczy porządna klasyczna edukacja i to wcale nie warszawskiego czy krakowskiego gimnazjum!), przyniosłem z jej półki sfatygowane wydanie Mikołaja Doświadczyńskiego przypadków (Ossolineum, Wrocław, 1954). Pierwszą polską powieść, której głównym przesłaniem (przynajmniej tyle mi po LO zostało), miała być oświeceniowa krytyka formacji zaściankowego szlachcica. Przypadki Mikołaja okazały się dla nas tak różne od wyniesionego ze szkoły obrazu, tak odkrywcze i aktualne, że towarzyszyły jeszcze kilku kolejnym rodzinnym kawom.

Krótki kurs sukcesu w „oświeconym” świecie

Fakt, główny bohater, Mikołaj, nie był beneficjentem systematycznej realizacji porządnego programu edukacyjnego, który mógłby go uchować przed wieloma nieprzyjemnymi konsekwencjami doświadczanych życiowych przypadków. Jednak jego pierwsze, zdroworozsądkowe intuicje wobec obserwowanych w „szerokim świecie” zjawisk, pomimo ponoszonych porażek, jednoznacznie wskazują na zupełnie poprawną (choć słabą i niepewną) środowiskową formację bohatera. W żadnym wypadku nie możemy o nim powiedzieć, że był gardzącym wykształceniem kołtunem. Jednak jego apriorycznemu szacunkowi wobec „uczoności” brakowało własnego warsztatu, który, choć w sposób czysto formalny, pomagałby mu odróżniać autentyczny autorytet od hochsztaplera (nota bene: czy dzisiejsza szkoła formuje w uczniach taką zdolność?). Przemyślenia Mikołaja, związane z poznawaniem przez niego utopijnego społeczeństwa Nipuanów, najdobitniej pokazują, jak niewiele było trzeba, by intuicje zaściankowego „szlachciury” zaczęły się „zazębiać” z uczciwymi i racjonalnie spójnymi zasadami, którymi kierowali się jego gospodarze-wybawcy.

Wcześniejsze tarapaty Doświadczyńskiego to przede wszystkim efekt zetknięcia się ludzkiej naiwności i prowincjonalnego kompleksu z wielkomiejskim cwaniactwem. Zresztą, nie było ono zazdrośnie zamknięte, zachowujące tajniki „sukcesu” dla wąskiego grona wtajemniczonych. Wręcz przeciwnie, w trosce o poszerzanie swoich szeregów, hojnie udzielało rad nowym kandydatom do „salonu”, tak jak pan Damon Mikołajowi: „Najprzód trzeba (…) pozyskać trojaką reputacją: galantoma, junaka i filozofa.” Choć przepis na galanterię i junactwo jest bardzo trafny (byłby idealnym abstraktem „Kariery Nikodema Dyzmy”), tu zwrócę szczególną uwagę na instrukcję dotyczącą trzeciego „przymiotu”, który „dawniejszymi czasy nie był potrzebny, [a] teraz [jest] konieczny.” Czyli krótki kurs kompetencji filozofa. Bo „tak jak angielskie fraki i filozofia w modę weszła.” Bo najmodniejsze damy na gotowalni, przy robótkach, kosmetykach trzymają pisma Rousseau i Woltera. Oczywiście, nie chodzi tu o „nieustanne czytanie”, nieustanne uczenie się, czy „wchodzenie w głębokie spekulacje”. Chodzi o umiejętność poprowadzenia rozmowy. „Nie tak trudno zostać filozofem (…): chwal tylko co drudzy ganią, myśl jak chcesz, byleby osobliwie, kiedy niekiedy z religii zażartuj, decyduj śmiele a gadaj głośno.”

Oświeceniowy krytyk zarozumiałego rozumu

Nipuański mentor Mikołaja, wieśniak Xaoo, tak podsumowuje wykład gościa o osiągnięciach oświeconej, zachodniej, cywilizacji: „zbyt dufacie rozumowi własnemu (…)[który] wielorakim przeświadczeniem skażony jest; niestateczność i płochość kieruje wami i rządzi ambicja, a wcale niesłuszna, oślepiła was wszystkich (…)”. Zarozumiały rozum jest rozumem głupim, niezakotwiczonym w obiektywnej Mądrości. Zamiast prawdziwych korzyści przynosi niezadowolenie, rodzi frustracje i kompleksy. W tym …oikofobię. „Osądziwszy się sami za najdoskonalszych, chcielibyście to mieć czegoście godni, godni zaś jesteście, wedle waszego przeświadczenia, najwyborniejszych darów natury. Stąd pochodzi, iż kraj wasz nie wart takich, jakimi jesteście, obywatelów. (…) Zgoła, im się wyżej cenicie, tym jesteście nieszczęśliwsi.”

Jako reprezentant naukowej dyscypliny „rolnictwo i ogrodnictwo”, bardzo sobie cenię dialog (oczytanego już) Mikołaja z wieśniakiem Xaoo na temat agronomii. Ponieważ termin ten nie był znany temu drugiemu, Mikołaj wyjaśnia: „to jest nauka arcy-potrzebna, przez którą kunszt się rolnictwa doskonali, bogactwa przymnażają, (…) wszystko to ta nauka w sobie zawiera.” Xaoo: „Którz ten kunszt rolnictwa wydoskonalił? (…) Zapewne jaki pracowity rolnik (…).” Mikołaj: „Mylisz się (…) te rzeczy opisane są w księgach, a nasi rolnicy pisać nie umieją. Ci, którzy nam te tajemnice odkryli, po większej części może i nie widzieli, jak się grunt uprawia, i z tej samej przyczyny tym większego uwielbienia godni.”

Ksenosceptyk i obrońca naszości

Zastanawiałem się, jak to jest: mieszkają ludzie przez lata na jednym osiedlu, czasem w jednym miejskim getcie i nawet się nie rozpoznają, a wystarczy by wyjechali na tydzień do Hiszpanii, Egiptu, do Turcji czy na Kubę i wracają jako eksperci od tambylczych zwyczajów, temperamentów, zalet i wad, mód i kuchni? Jak napisałem na samym wstępie – dobrze, że w odpowiednim momencie pojawił się na naszej kawie (tak jak na „czwartkowych obiadach”…) Ksiądz Biskup Ignacy.

Po wysłuchaniu Mikołajowych pochwał edukacyjnych walorów zagranicznych podróży, Xaoo zastrzegł, że nie przeczy możliwym pożytkom podróży do cudzych krajów, choć wcale nie są one potrzebne by odkrywać bogactwo rodzaju ludzkiego. „Nauka obyczajów bywa, jak mówisz, najdzielniejszą  przyczyną peregrynacyj waszych. Odzież nie odmienia człowieka; pod czapką, turbanem i kapeluszem równie siedzi doskonałość i głupstwo, nieprawość i cnota. Jakiekolwiek bądź jest twoje zgromadzenie i towarzystwo, nie potrzeba daleko jeździć, żeby poznać rozmaitość charakterów. Bylebyś tylko chciał pilnie zapatrywać się na sposoby postępowania ziomków twoich – w małym okręgu postrzeżesz to, co się w całym świecie dzieje.” No właśnie, czy w rzekomo „kosmopolitycznym” Paryżu, Berlinie, czy Nowym Jorku, społeczeństwa białych, czarnych, śniadych, żółtych, warzące się we wspólnym kotle klubów, dyskotek i barów, mają więcej różnorodności niż, na przykład, opisane przez Jerzego Janickiego w „Haśle”, środowisko pilarzy i wozaków z parku konnego nr 7 w Bieszczadach? Albo środowisko jakiejkolwiek realnej, tradycyjnej wsi Podlasia, kielecczyzny czy Podkarpacia?

Obyty z szerokim światem Biskup Ignacy zaleca, by zestawiając oczekiwane pożytki z potencjalnymi niebezpieczeństwami mieszania się z innymi kulturami, narodami, kierować się zasadą ostrożności: „Bojaźń nowości przewyższa u nas wszystkie najpożądańszych awantażów perspektywy.” (…) „Małość chęci oszczędza potrzeb; tym łatwe dogodzenie czyni szczęśliwość” – stwierdza gospodarz Xaoo. Warto w tym miejscu zauważyć, że okazywane przez wielu zwolenników, poszukiwania mądrości w doświadczeniu egzotyki, zamiłowanie do pobieranych nauk u różnych, zwykle orientalnych (lecz zupełnie osiadłych) guru, jest postawą niespójną, jeśli nie obłudną. Podszywający się pod Nipuana, Jego Ekscelencja demaskuje rzeczywistą przyczynę mody na podróże. „Zbytki wasze czynią was niespokojnymi; niekontenci z tego, co macie i widzicie przed sobą, nie możecie się na jednym miejscu osiedzieć i jakby przed wami szczęście uciekało, gonicie go ustawicznie. Usprawiedliwiajcie, jak chcecie czynności wasze; stąd jednak poszły wasze podróże do cudzych krajów.” I tak już zostało, przynajmniej do 2019 roku, kiedy 84 proc. dochodów linii lotniczych odpowiadało ich udziałowi w „przemyśle rekreacji” (a więc nie edukacji, nauce, czy biznesie).

Obrona plemiennej tożsamości wymaga czasem rozwiązań najbardziej radykalnych. Przypomina o tym historia Nipuana-odszczepieńca, który zauroczony cudzoziemszczyzną stał się jej agentem. „Przekupiony od cudzoziemców na zgubę naszą zaczął w sekrecie młodzieży opowiadać wygody, bogactwa, szczęśliwość życia w zbytkach. Jad skryty zaczął się szerzyć, nowość uderzyła w oczy młodzież nieostrożną; (…). Tu im dopiero przekładać począł stopnie subordynacji (…) i lepszy rząd (…) i nadgrodę przymiotów (…). Tymi i podobnymi dyskursami tyle dokazał, iż mu kilku przyrzekło dopomagać w jego przedsięwzięciu. Że zaś był przekupiony darami od tych ludzi, u których przebywał, na to, ażeby ich do nas sprowadził i pod ich rządy poddał (…).” Mądrzy Nipuanie, ku przestrodze wszystkich następnych pokoleń, ułożyli opowiadającą tę historię pieśń i usypali kamienny kopiec – dla upamiętnienia ukamienowania zdrajców…

Miłosierna szkoła humoru

Podczas swoich paryskich wykładów poświęconych literaturze słowiańskiej, Adam Mickiewicz uznał wyższość humoru odnajdywanego w dziełach Ignacego Krasickiego nad dowcipem współczesnych mu francuskich twórców, takich jak Boileau czy Voltaire. Według Mickiewicza, byli oni bardziej złośliwi, za to Krasicki – weselszy i pogodniejszy od nich[1]. Dzięki dobremu poczuciu humoru Księdza Biskupa, możemy śmiać się do łez z gaf i błędów popełnianych przez Mikołaja, nie przestając mu kibicować w jego poszukiwaniu prawdy o sobie i otaczającym go świecie. Inaczej działa dowcip złośliwy. Jego ostatecznym celem jest efekt rechotu z faktycznych czy przypisanych cech poniżonej w ten sposób ofiary. Obserwację Mickiewicza potwierdza sam Xaoo-Krasicki, stając w obronie Molierowskiego Mizantropa. Sugeruje, że francuski mistrz komedii mógł zwyczajnie nie poznać bohatera swojego własnego utworu! Najwyraźniej zależało mu na usatysfakcjonowaniu cynicznego salonu, do czego wystarczało przypisać bohaterowi-ofierze cechy i motywacje, jakich towarzystwo doszukuje się w niepasujących do siebie przeciwnikach. Dla uciechy salonu wyśmiewa więc domniemaną niechęć Mizantropa do ludzi, nie dostrzegając, że równie dobrze mógł być to przejaw roztropności chroniącej przed zgubnymi skutkami prób przypodobania się złemu środowisku. „Jeżeliby jednak bez uszczerbku cnoty nie można ujść osobliwości, przyznaję się szczerze, iż wolałbym ujść za dziwaka, odludka i mizantropa niż być modnie niepoczciwym.”

Post scriptum

Last but not least, „Mikołaja…”, mimo dość archaicznego już języka, licznych latynizmów (w przytoczonym na początku wydaniu znakomitą pomoc stanowią dobre przypisy), czyta się bardzo dobrze. To zasługa znakomitego poczucia humoru autora, które zawsze pozostaje młode. Z ciekawości przewertowałem ministerialne spisy lektur dla klas szkół podstawowych oraz liceów (poziom podstawowy i poszerzony). Nie znalazłem w nich pierwszej polskiej powieści – „Mikołaja Doświadczyńskiego przypadków”. Czyżby uznano ją za anachroniczną?

Andrzej Bobiec

4-5 sierpnia 2021, Krosno, 60 km od Dubiecka

----- 

Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.

 

[1] Fiszman S. 1981. Special Issue Dedicated to Ludwik Krzyżanowski. Comparative aspects in Adam Mickiewicz’s lectures on Slavic literature. The Polish Review. DOI 10.2307/25777803


Andrzej Bobiec

(1962) Wdzięczny mąż, ojciec i dziadek; w pracy badacz krajobrazów.