Komentarze
2010.09.10 13:30

Prawica laicka i katolicy

Obserwując sytuację jaka rozwija się wokół krzyża na Krakowskim Przedmieściu (w tym choćby dyskusje na forach internetowych), a jeszcze bardziej szczególną retorykę i politykę, którą serwuje nam Jarosław Kaczyński, szczególnie od czasu porażki w wyborach prezydenckich, zaczynam się zastanawiać, czy droga do "prawicy laickiej" (lub na drugim biegunie pojęciowym "prawicy mistycznej"), o której pisał niedawno Sławomir Sowiński nie realizuje się w Polsce już od paru lat i to rękami nieświadomych tego lub nie do końca świadomych katolików. Do tej pory jedynym oficjalnym projektem laickiej prawicy była propozycja intelektualna twórców "Dziennika" - Roberta Krasowskiego, Cezarego Michalskiego i innych. Coraz rzadziej o tym pamiętamy, ale cały pierwszy okres działalności tej gazety, a szczególne jej działów opiniotwórczych to zaangażowanie w budowanie intelektualnego wsparcia dla partii braci Kaczyńskich, jako prawicy "nie fanatycznej", modernizacyjnej, a więc laickiej. To zadziwiająca i zapomniana już zbieżność. Redaktorzy "Dziennika" odrobili zwyczajnie pracę domowa z najnowszej historii politycznej III RP i wiedzieli dobrze, że Porozumienie Centrum nie było partią prawicową, a raczej właśnie embrionem jakiejś patriotycznej wersji modernizacji. Ostatecznie Michalski jest dziś publicystą nowej lewicy z Krytyki Politycznej, a Krasowski wydaje niszowy miesięcznik "Europa", który sprawia wrażenie, lżejszej wersji Przeglądu Politycznego. Obaj porzucili prawicę dla modernizacji, czyli podążyli drogą naturalna dla "prawicy laickiej". PiS natomiast podążył drogą, która nie pozostawia złudzeń co to rzeczywistych intencji jej liderów w realizacji postulatów agendy katolickiej. Rozpoznanie Michalskiego i Krasowskiego w tym wymiarze było słuszne. To wszystko jest jeszcze ciekawsze jeśli uświadomimy sobie, że PiS swoje sukcesy zawdzięcza w dużej mierze zaangażowaniu katolickich aktywistów i elektoratu. Dodatkowo - im mniej jest katolicka tym bardziej stanowczo popierają ją prawicowi katolicy. Jeśli chodzi o elektorat to być może słusznie Sowiński zauważa, "że wraz z rozbudową mitu smoleńskiego jego najradykalniejsi wyznawcy coraz ściślej łączyć będą w nim elementy religijne i polityczne, aż do konstatacji, że walka z politycznymi przeciwnikami obozu braci Kaczyńskich jest już nie tylko obowiązkiem narodowym czy patriotycznym, ale wręcz chrześcijańskim. A każdy, kto tego nie rozumie, zdradza nie tylko ojczyznę, ale także i depozyt katolickiej wiary".

 

Pisanie o tym w czasie przyszłym jest jednak pomyłką - tego rodzaju procesy zaszły już przed wyborami prezydenckimi i to na znacznie szerszą skalę niż grono "najradykalniejszych wyznawców". Kto wie czy w tym gronie nie znalazła się większość biskupów. Kaczyński jednak oczywiście traktuje to zaangażowanie katolickie funkcjonalnie i nieustannie dąży do emocjonalnego scalenia narodowo-partyjnej "mistyki smoleńskiej" z emocjami katolickimi. Owa "mistyka smoleńska", której kolejne odsłony oglądamy jest jednak zaledwie romantyczną, pogańską zjawą. Jest mitem, a więc nie odnosi się do Boga, zasad, a służy uwiedzeniu. Przez to wszystko jest też zasadniczo laicka.

 

Dlaczego jednak także katoliccy politycy, którzy powinni rozumieć mechanizmy tkwiące w samym środku laickiej polityki obu dominujących partii trwają w dwuznacznym kontekście. Dlatego, że marzą ciągle, na różne sposoby, by ukryć swoją tożsamość, ale z niej nie zrezygnować tak zupełnie. Po co? By wreszcie kosztować politycznych smaków, nie musieć uprawiać tego głupiego katolickiego nonkonformizmu, który, powszechnie jest uważany za nieskuteczny i nieżyciowy. Jak widać tą metodą nie osiągają więcej. Od dawna nie ma praktycznie żadnych skutków, a wygląda, że może być jeszcze gorzej. Do 2007 były nadzieje na realizację pewnych punktów katolickiej agendy, jednak uniemożliwienie zmiany zapisów dotyczących ochrony życia przesunęło PiS do centrum lub może właśnie, jak pisałem powyżej, na pozycje prawicy laickiej. Od roku 2010, kiedy partia ta w wyborach prezydenckich w perfekcyjny sposób zmobilizowała wokół siebie opinię katolicką dla poparcia własnych mitów i swoich idei - z całkowitym pominięciem postulatów katolickich, możemy liczyć czas gdy próba zbudowania "prawicy laickiej krypto-katolickiej" stała się zwyczajną mrzonką lub naiwnością. Odpowiem od razu na zbliżające się pytania - mrzonką w znacznie większym stopniu niż budowanie  katolickiej prawicy. Dlaczego? Ponieważ będąc "prawicą laicką", jako katolicy, w polityce tracimy wszystko - tożsamość, niezależność, odrębny głos w debacie, a narażamy się na dryf w niewiadomych kierunkach. To jest droga powojennej europejskiej chadecji, tylko w jeszcze trudniejszych warunkach - ciągłego łagodzenia, opuszczania kolejnych ważnych przyczółków dla przyczółków jeszcze ważniejszych, itd. Droga ta kończy się w dwojaki sposób - albo postulaty katolickie wypadają z agendy partii, w których katolicy próbują partycypować, a równocześnie w fałszywy sposób z sumień tych katolickich polityków znika przekonanie, że nie dopilnowali spraw najważniejszych (a przecież zniknięcie postulatów katolickich z agendy partii nie unieważnia tych postulatów, natomiast zamyka usta ich potencjalnych głosicieli - ponieważ to o czym faktycznie mówią jest zdeterminowane "procesem politycznym" - bardzo dobrze widać to na przykładzie PiS-u) albo świadomie lub nie następuje dezintegracja rzeczywistości, polityka oddziela się od religii, religia prywatyzuje, ulega deracjonalizacji. Ponieważ nie da się żyć naprawdę w dwóch światach - pozostaje prosty wybór - zamknięcia się na politykę (porzucenie "świata"), zamknięcia się na religię (protestanckie przeżywanie polityki jako sfery poza moralnością) lub przeżywanie wewnętrznej hipokryzji ewentualnie szaleństwa (a więc porzucenie siebie). Ostatecznie bowiem chodzi o sytuację kiedy nie ma się realnego wpływu nie tylko na realizację swoich postulatów, ale nawet na ich przypominanie, choćby w mediach. Następuje szybkie przejście od postulatów do szukania uzasadnienia dalszej partycypacji w działaniach politycznych w obrębie dominujących ugrupowań. Takie uzasadnienia właśnie się tworzą - mitologia Kaczyńskiego pozwala na bardziej miękkie lądowanie wrażliwym religijnie duszom, które jednak przenoszą swoją perspektywę z zasad wynikających z "rozpoznawania Boga"na uwodzicielski i piękny mit. Temu zasadniczo służą mity w polityce.

 

Oczywiście nie chodzi o porzucenie różnych form współpracy, ale o ustalenie pryncypiów. Problem polega na tym, że pewnych postulatów, bardzo ważnych, w polityce bronią tylko katolicy i to głównie ci, którzy nie dali się wmanewrować w mechanizm korporacyjny PO i PiS-u. Dla obrony np. pakietu bioetycznego, jako prawica katolicka, możemy wchodzić w sojusze z tymi, którzy się z nami zgadzają w kwestiach szczegółowych, ale równocześnie istnieje obowiązek formułowania całościowej propozycji politycznej dającej oparcie tym, którzy nie chcą rozpraszać się w różnych formacjach politycznych podejmując ryzyko "paktowania z wrogiem" dla załatwienia spraw z agendy katolickiej. Zbyt łatwo kończyło się to ostatnio zaniedbaniem owej agendy.

 

Wniosek jest taki - być może właśnie oglądaliśmy wzrost i upadek projektu "prawicy laickiej" a w jej ramach krypto-katolickiej polityki. I także widzimy dziś jej skarlałe owoce.

 

Tomasz Rowiński


Tomasz Rowiński

(1981), senior research fellow w projekcie Ordo Iuris: Cywilizacja Instytutu Ordo Iuris, redaktor "Christianitas", redaktor portalu Afirmacja.info, historyk idei, publicysta, autor książek; wydał m. in "Bękarty Dantego. Szkice o zanikaniu i odradzaniu się widzialnego chrześcijaństwa", "Królestwo nie z tego świata. O zasadach Polski katolickiej na podstawie wydarzeń nowszych i dawniejszych", "Turbopapiestwo. O dynamice pewnego kryzysu", "Anachroniczna nowoczesność. Eseje o cywilizacji przemocy". Mieszka w Książenicach koło Grodziska Mazowieckiego.

Komentarze

Andrzej, : Zaległości do odrobienia Witam, Czasem mam wrażenie, że gdyby Jarosław Kaczyński (i jeszcze za życia jego brat) bardziej zdecydowanie opowiadali się za całkowitym zakazem aborcji, to w pewnym sensie całego tego problemu by nie było. Żeby było jasne, sam jestem całkowitym zakazem zabijania nienarodzonych. Wraz z a całokształtem spraw obrony życia, technologii in vitro itd. problem ten ma znaczenie absolutnie fundamentalne. To nie ulega żadnej kwestii. Sam też mam żal do braci Kaczyńskich, a od 10 kwietnia do Jarosława Kaczyńskiego o to, że jak na razie, nie zasygnalizował zmiany w swoim nastawieniu. Jako katolik jestem przekonany, że zadaniem wspólnoty wierzących jest usilna i systematyczna modlitwa o to, aby Duch Święty raczył wpłynąć na myślenie wielu polityków w tym obszarze. Uważam również, że sprawa ta powinna stać się jednym z tematów działalności ugrupowań, organizacji i zrzeszeń chrześcijańskich. W tym momencie jednak wchodzimy w cokolwiek zastaną sytuację, o której Pan nie wspomniał w swoim tekście. Jestem przekonany o tym, że jest ona Panu dobrze znana, ale mimo to warto ją z lekka naszkicować, ponieważ sporo ona wyjaśnia jeśli chodzi o opisywaną przez Pana postawę. Musimy pamiętać o dwóch miarach, które zakończyły swój bieg w XX wieku. Pierwsza z nich to zniszczenie Polski i prawie całej jej elity w trakcie i po II Wojnie Światowej oraz czas komunizmu, który po eksterminacji fizycznej systematycznie pogłębiał rozmiary destrukcji niszcząc tkankę moralną społeczeństwa. Druga miara zakończyła się pod koniec lat 60-tych, kiedy Kościół katolicki pozwolił na dekonstrukcję a właściwie destrukcję najświętszego dla siebie obszaru, czyli liturgii Mszy Świętej. Nie czas i nie miejsce teraz na przedstawienie przyczyn tego zjawiska, choć na pewno wymienić tu należałoby obydwie wojny światowe i oddziaływanie ideologii lewicowych. O ile umownie do czasu zakończenia się tych epok sytuacja wyglądała mniej więcej tak, że wierzący idąc przynajmniej raz w tygodniu do kościoła wchodzili w sferę modlitewnego włączenia się w Ofiarę Chrystusa, a potem wracali do swoich domów, środowisk pracy i obszarów działalności, gdzie na zasadzie - im pełniejszy udział w modlitewnej aktywności liturgii, tym pełniejsze formy życia w domu i w pracy (ale nie w tym znaczeniu, że wierzący powtarzał każdej napotkanej osobie, że np. Jezus ją kocha, ale robił to będąc bardziej uczciwym, miłosiernym i tworząc widzialne, ludzkie ale nasączone owocami niedzielnej ofiary miejsca takie, jak kościoły, przytułki, szpitale, dzieła dobroczynne itd.), to po tym okresie sytuacja uległa daleko i głęboko idącym zmianom. Dawniej kształt liturgii całym sobą umożliwiał wierny przekaz Tamtej Pierwszej Ofiary, która dała wierzącym (i nie tylko) obietnicę zbawienia i uczestnictwo w podążającej ku do Domu Ojca wspólnocie Kościoła. Poza tym, co ważne w tym kontekście, ukazywała tamta liturgia powagę Spraw Pierwszych i w ten sposób czyniła też bardziej poważnym traktowanie spraw dziejących się poza obszarem świątyni. Nie bazowało to w każdym razie na kryterium przyjemności, rozrywki i użyteczności według myślenia, iż wszystko należy dostosować do potrzeb człowieka. Oczywiście jest to pewne uogólnienie, gdyż jasnym jest, że okres tamten nie był bynajmniej rajem na ziemi. Jednak Sprawy Pierwsze były uporządkowane w kształcie tworzonym przez odniesienie ludzkiego życia do Boga. Versus Dominum wychodziło więc poza ścisły obszar świątyni. Wejście w Ofiarę Chrystusa zanoszoną dla nas i za nas, jako jeden z istotnych tego owoców, tworzyło klimat ofiarności i służebności w sferze świeckiej. Odwieczny plan miłości Boga Trójjedynego uruchomiony został przez postawę Syna Bożego, który rezygnując niejako z siebie uczynił miejsce dla dzieła Ojca. Człowiek uczył się więc, że jest jakiś większy porządek, któremu należy się poddać i go uznać. Rezygnacja i ofiara uruchamiała wiele łask i dzieł czysto ludzkich. Dzielenie się sobą i swoimi talentami wnoszone było w obszar działalności politycznej i społecznej. Tu też, podobnie ja w w trakcie liturgii, człowiek uznawał, że dana sprawa jest nadrzędna i że uznanie tego uruchamia wielorakie ludzkie działanie i trwałe tegoż działania skutki. Polskie dzieje pełne są w tamtym czasie takich postaw, dzieł, od codziennego funkcjonowania kraju po gotowość oddania życia za ojczyznę w potrzebie. Straty wojenne, czas zniewolenia komunizmu z jednej strony. Osłabienie Kościoła w jego centralnym obszarze oddziaływania na życie modlitewne a co za tym idzie duchowe oraz również osobiste i społeczne spowodowały w efekcie poważne zakłócenie całokształtu życia Polaków. Brak elit, brutalizacja życia, postawy roszczeniowe, terror władz wobec społeczeństwa, rządu kłamstwa, oportunizmu itd. Można długo tak ciągnąć ten opis. W efekcie nic ode mnie nie zależy. Promowane są zachowania nieetyczne i burzące wszelki ład. Kościół zagoniony w obszar ściśle sakralny. Wiara tylko w kościele i w domu. Co prawda wiara, dzięki Bogu i naszym pasterzom całkiem mocna. W obszarze liturgii odwrócenie, dosłownie i w przenośni, życiodajnego porządku o 180 stopni i w efekcie jej protestantyzacja i zdziecinnienie postaw. Msze stają się fajne i zrozumiałe. Na niekorzyść powagi Spraw Pierwszych akcentowane są przeżycia i pozytywne emocje. Wcześniej wejście w tajemnice Ofiary i dzięki temu pełniejsze życie w świecie, a teraz liturgia przypominająca luźne spotkanie (oczywiście mówimy o formie, a nie o istocie, owszem nieco mniej wyraźnej i zatartej, ale przecież nadal obowiązującej), podbijanie emocji i przekonywanie człowieka, że prawdziwym działaniem jest np. wyjście z gitarami na ulice i głoszenie, że Jezus jest Panem. Oczywiście generalizuję, ale cierpi na tym powaga działalności wiernych w obszarze świeckim. Klaskanie i fajne spotkania modlitewne w tygodniu niestety trochę są zamiast poważnego i trwałego tworzenia przestrzeni życia człowieka poza świątynią. Emocjonalna akcyjność, która ma oczywiście swoje miejsce i ważność, ale która zastępuje poważną i organiczną pracę nad strukturami. Pozwala uciec od tego, co w większym stopniu działało kiedyś. Najpierw wejście w Ofiarę, potem stopniowe przebudowanie własnej osoby według przekazu płynącego z liturgii, następnie nasycenie nim środowiska rodzinnego i wspólnotowego, a więc dzieł świeckich poza obszarem świątyni. W efekcie bardziej trwałe i nasycone wiarą organizacje i partie oraz dzieła społeczne (szkoły, szpitale itd.). W obliczu osierocenia po stratach wojennych i czasu komunizmu (do tego trzeba dodać okres obecny, który jest raczej próbą ocalenia "zdobyczy" okresu poprzedniego poprzez marginalizację sporej rzeszy społeczeństwa i zagospodarowanie dóbr między "swoich") oraz degradacji przekazu wiary do poziomu emocji i innych niedojrzałych (często zdziecinniałych) objawów bardziej zrozumieć można obecne zjawiska opisywane w Pańskim tekście. Postulowanie zmian i akcentowanie spraw, o których Pan pisze, przypomina wrzucanie zasadnych treści przez zdeformowane sito. Powstałe po przejściu przez owo sito wzory nie są budujące ani nie wróżą trwałych rozwiązań. Pogubiony jest kościół (szamotanina z krzyżem pod Pałacem), partie prawicowe poróżnione i niezdolne do przebicia się przez "przejęte" media. PiS stojący z jednej strony w obszarze żądań politycznych, a z drugiej strony wykorzystujący narzędzia przynależne prawicy katolickiej. Szeroki obszar mainstreamowy kroczy traktem luzu, lekkości i atrakcyjności (pod spodem czujne strzeżone interesy zwierzchności geopolitycznych). Jakąkolwiek skądinąd słuszną ideę wrzuci Pan przez to zniekształcone sito, to po drugiej stronie otrzyma Pan coś, co raczej sprowadza konfuzję i zwątpienie. Za długo pracowano nad dekonstrukcją fundamentów - niestety z udziałem Kościoła, mimo iż oczywiście tego nie chciał. Co dalej? 1. Powrót do tradycyjnej liturgii. Nie dlatego, że jest tradycyjna w powszechnym tego słowa znaczeniu, ale dlatego, że jest tak zbudowana, że umożliwia wierne i czytelne spojrzenie na życiodajną Ofiarę, która również niczym magnes porządkuje właściwie opiłki ludzkiego bytowania we wszelkich tego bytowania aspektach. Powrót, czyli wsłuchiwanie się w przekaz papieża Benedykta i umieszczenie obecnego rytu na tle dawnego. Z czasem sprawy się wyprostują. A więc fundamentalna zmiana wektorów w obszarze modlitwy, tak aby była zgodna z kierunkiem Tamtej modlitwy i w ten sposób dosłownie i w przenośni zorientowała człowieka łącznie z jego działaniem społecznym. 2. Co za tym idzie pewne (nie całkowite, bo jednak czasy są inne) uporządkowanie sfer sacrum i profanum w znaczeniu pełnego przekazu liturgii i tym pełniejszego i poważniejszego życia w sferze świeckiej. 3. Z czasem da to podwaliny do powstania sensownych partii politycznych, które wierzącym dadzą pewność uwzględniania wartości, które są im/nam drogie i ważne. Wiem, że czas teraz płynie szybciej, ale ten proces musimy odrobić po kolei. Za długo i za głęboko dokonano zniszczenia. Może o tyle będzie łatwiej, że dla świata zewnętrznego będzie to znowu wyglądać na wycofanie się, ale musimy zacząć od modlitwy o te sprawy (punkty 1-3), bo na Polacy nie są (jeszcze) silni instytucjami, lecz wiarą. Szczególnym rysem jest poddaństwo Najświętszej Matce Bożej. Wejdźmy w to pełniej i razem dokonujmy zmian, najpierw w najważniejszym dla nas obszarze liturgii i modlitwy, a potem stopniowo wyjdziemy na zewnątrz do świata. W przeciwnym razie wszystko wyczerpie się na blogach ludzi zatroskanych, w niezliczonych skądinąd słusznych inicjatywach, czyli znowu na wrzucaniu ważnych spraw przez zniekształcone sito zdemolowanych struktur wartości. Nie oznacza to porzucenia doraźnych działań, ale czyniąc je musimy pamiętać o powyższym kontekście, co da nam trochę spokoju i pozwoli na uzyskanie tzw. szerszego spojrzenia, bo przecież jako wierzący nie jesteśmy przymuszeni krótkością życia. (2010.09.13 15:01)