Teologia poetów
2019.10.28 18:40

Powoli wdziera się słońce

W tym ogołoceniu duch znajduje swój odpoczynek,

ponieważ nie pożądając niczego,

nic go nie trudzi w drodze wzwyż

i nic go nie pociąga w dół,

albowiem jest w środku swej pokory.

Św. Jan od Krzyża

 

Zdradza cię rozbrat wśród fanfar, a plony bogactwa

prą naprzód falą nieśmiertelnej próżności.

Teraz chciałbyś wcisnąć Bożemu kelnerowi

ostatnie dziesięć centów, lecz on wręcza rachunek.

I wirujesz w strumieniu wiecznego przypływu,

zostawiając za sobą cały ten bałagan.

Jethro Tull, Slipstream         

 

Do udręczonego poety powoli wdziera się słońce. Blask jest niespodziewany, początkowo razi oczy, lecz po chwili przynosi ukojenie, ogrzewa i przemyka do szpar pokoju spływając z wysokości nieba, gdyż wszelki dar doskonały pochodzi z góry, od Ojca świateł (Jk 1,17). Odsłonięte zostają pęknięcia na ścianach, także te drobne, niewidoczne w mroku nocy. W świetle poranka dają o sobie znać kurz na parapecie, otarcia na meblach i rdzawe ślady, słowem – wszystkie przejawy dotykającej zwyczajną codzienność niedoskonałości świata. Kasprowicz, zdradzony (jak mniemał) przez Boga i człowieka, wyznał w jednym ze swoich najdramatyczniejszych wierszy:

 

Upiłem się kiedyś wieczór –
Wino zbawienną jest mocą:
Pięścią wytłukłem szybę,
W gór łańcuch patrzę daleki –
Ponoć to śniegi tam leżą,
Ponoć to gwiazdy migocą[1].

 

Droga duchowa Jana Kasprowicza obfitowała w ciernie i cienie. Był w niej świszczący halny, jak i ścinający kwiaty śnieg. Większość życia poety – to walka Jakuba z aniołem, przynajmniej do czasu, w którym opublikował on swoje dwa ostatnie zbiory wierszy, tak pokorne i lekkie, jak powiew objawiający Eliaszowi Boga. „Rozmiłowała się ma dusza w cichym szeleście drzew” – wyznawał ciężko doświadczony poeta[2]. A w innym miejscu dodawał: „Przestałem się wadzić z Bogiem – serdeczne to były zwady”[3]. Toteż dzieje tej twórczości pokazują, że walka z aniołem, która była tak naprawdę walką z Panem (czasem tak zażartą i pulsującą bólem, że dochodziło w niej do oskarżenia Boga o wszelkie zło, a nawet do zrównania Go z diabłem), ostatecznie wcale nie prowadziła do zatracenia, lecz do miłości. Zarzucano Kasprowiczowi, że jego Hymny to dzieło bluźniercze. I nie mówiono tego bez powodu. Nie tylko zresztą Hymny opisywały wiarę, nadzieję i miłość jako siły najbardziej niszczycielskie i bezwzględnie okrutne w swej próżnej obietnicy. Tym gorzej, że wiersze z tego okresu życia Kasprowicza były do bólu szczere w buncie przeciwko niesprawiedliwemu cierpieniu i milczeniu kochającego ponoć Ojca. Później, kiedy żar świętego gniewu wygasł, zastąpiła go dojmująca samotność. „Stary, oślepły słonecznik sam jeden mi jeszcze pozostał z wszystkich mych kwiatów-przyjaciół w tym zachwaszczonym ogródku”[4]. I nawet ten jeden słonecznik zaczął tracić swoje liście, tak że należało przyspieszyć jego konanie.

Jeszcze kiedyś dusza poety parła „w ten przestwór ślepy i głuchy, w wilgotny, mgławy pył, w te ciemne wnętrza bezsłonecznych brył – w potworne gmachy nadszczytowych chmur”[5]. Świat płonął, a ludzie szaleli z nienawiści i rozpaczy, zapowiadając piekło na ziemi. Krzyże przestały być znakiem nadziei, pozostało patrzeć, jak „rosną, rosną w jakiś straszny las, co wierzchołkami swych bolesnych drzew przeszywa wszystkie mogiły”[6]. Ważne jest jednak to, iż wszystkie apokaliptyczne opisy zawarte w Hymnach – w owym brutalnym epitafium wystawionym „ginącemu światu” – mówiły oczywiście bardzo wiele na temat duchowych rozterek Kasprowicza. Z czasem okazało się jednak, że lustrzanym odbiciem tego dramatycznego okresu życia poety miała stać się stać późna, już starcza, z ducha franciszkańska twórczość, pełna prostej ufności i pogodnego zapomnienia o sobie (bo, jak mówią, człowiek chorobliwie zajmuje się sobą wtedy, gdy zmusza go do tego ból, lecz kiedy ból odchodzi, wówczas dusza niechętnie myśli o sobie, zatracając się raczej w szczęściu chwili). Tak więc poezje Kasprowicza to zarówno „wyzwanie rzucone Słońcu”, jak i duchowa niedziela, owe pełne łagodności shalom w świetle Słońca. Był lucyferyczny bunt, później – dogorywanie w poczuciu osamotnienia, lecz wreszcie przyszła łaska akceptacji oraz przyjacielskiej pogawędki z Panem Zastępów:

 

Siądź na kamieniu, który się odłamał
Z odwiecznych skał,
I przez potoku odwieczny szum
Rozmawiaj z Bogiem.

 

Wiem: nie odgadniesz Jego tajemnicy,
Ale usłyszysz z daleka
Tajemnic pełne tchnienie,
Którym On, wielki, miłosierny Pan
Twym towarzyszy krokom.

 

I zasłuchany w ten odwieczny szum
Potoku, mknącego z dalekich,
Poza światami skrytych gór,
Nie troszcz się o swoje jutro,
Albowiem nić jego przędzie
Na niewidzialnej kądzieli
Bóg[7].

 

U Kasprowicza, podobnie jak u jego bratniej duszy, Francisa Jammesa, ważną rolę w poszukiwaniu Boga odegrało samotne obcowanie z przyrodą. W Księdze ubogich są to góry i tatrzańskie doliny, ciche strumyki, spokojnie sunące po niebie chmury, wiatr objawiający tyleż groźbę nieuchronnej śmierci, jak i nadzieję odradzającego się życia. „Tą samą chodzę drogą, ścieżkami temi samemi”[8] – to ponoć niewiele, ot, zwyczajne życie, lecz w istocie mowa tu o przebłysku odnalezionego sensu życia. To stan, który rozwiązuje większość dramatycznych pytań. A jest nim bezinteresowna miłość do wszystkiego, co żyje, ogrzewanie się w świetle łaski, proste bycie, czerpanie z cudu istnienia i chętne rozdawanie swojej obecności. „Nie ma tu nic szczególnego, żadnych tu dziwów świata – pisze poeta, niegdyś zapatrzony w otchłań i zasłuchany w potępieńczym śmiechu demonów. – Czuwa nad naszym spoczynkiem rząd pewnych siebie jesieni”[9]. To wszystko, a jakże to wiele. Obrazowanie przyrody, które przede wszystkim wprowadza spokój i pocieszenie, obecne było jednak nie tylko u Kasprowicza, ale także u parnasisty Adama Asnyka. Ten drugi nie był jednak niespokojnym „poszukiwaczem mądrości”, lecz poetyzującym filozofem i moralistą. Doskonały tego przykład daje utwór Podczas burzy ze zbioru liryków tatrzańskich. Jego wymowę, a zwłaszcza wertykalną opozycję „dołu” na początku oraz „wyżyn” na końcu wiersza, można zamknąć w mszalnym wezwaniu sursum corda, „w górę serca”[10], tyle że przyjętym jako element osobistego rozwoju ducha:

 

Dołem – wicher ciężkie chmury niesie,
O skaliste roztrąca urwiska;
Burza huczy po sczerniałym lesie
I gromami w głąb wąwozów ciska…
A tak w górze, gdzie najwyższe szczyty,
Lśnią pogodne jak dawniej błękity.

        

Ach! Tak samo na drogach żywota:
Nieraz burza szaleje nad głową,
Wicher nami nad przepaścią miota,
A grom ciemność oświetla grobową;
Jednak wyżej – widać błękit nieba…
Tylko wznieść się nad chmury potrzeba[11].

 

Asnyk, wierny uczeń Longfellowa, nie przepadał za romantycznym rozrzewnieniem, preferując raczej tężyznę ducha ożywianą światłem wiary i nadziei. Excelsior, czyli „zawsze wyżej” – wołał w ślad za amerykańskim mistrzem, którego zresztą chętnie tłumaczył na język polski. Wertykalny kierunek ludzkiego życia opisywał również pewien zapomniany polski parnasista, Józef Stanisław Wierzbicki, autor przepojonych wiejską prostotą tomów O brzasku czy Księga ciszy. Jeden z jego – jak sugeruje wdzięczny tytuł całego cyklu wierszy – „poetyckich pyłków”, W nieskończoności, opisuje drogę duszy wzbijającej się ponad świat:

 

U gniazda chmur, gdzie piorun drzemie,
Nad szarą dolin wzbici ziemię,
Gdzie gór się rodzą zdroje,
Gdzie pełza wieczna mgła,
Tam byliśmy we troje:
Wiatr, orzeł i ja[12].

 

Człowiek poszukuje sacrum, odnajdując jego odblask w majestatycznej, przewyższającej świat ludzkich spraw, przytłaczającej i przerażającej, niedającej się w żaden sposób okiełznać potędze przyrody. Kroki człowieka kierują się ku szczytom, gdzie można odnaleźć „gniazdo chmur”. Znajdują się tam również źródła istnienia, „gdzie gór się rodzą zdroje”. Tam dusza pozostaje sam na sam z wiatrem jako symbolem sił natury, jak również z orłem, czyli z szybującym ponad wszystkim, co stworzone królem ptaków. Wkrótce okazuje się jednak, że to nie wystarcza. Istnieje coś wyższego, do czego rwie się głębsza, mniej „zmysłowa”, a bardziej „duchowa” – jak powiedziałby św. Jan od Krzyża – część serca człowieka:

 

Lecz duch mój loty wziął sokole,
Zostały orły, wichry w dole
I mgła, co niebo plami,
I krętość ziemskich dróg;

Tam byliśmy już sami:
Ja tylko i Bóg![13]

 

Istnieją miejsca, które dalece przewyższają majestat przyrody. Wicher i orzeł, owe symbole wielkości stworzenia, nikną w dole i odsłania się mistyczna pustka, samotność duszy wobec świata, którego nie zna. „Krętość ziemskich dróg” również zostają pozostawione w tyle. Teraz człowiek pozostaje tam sam na sam z Bogiem. Wpierw należy jednak wejść w pustkę i samotność. „Nie ścierp myśli o czymkolwiek – zalecał pewien średniowieczny mistyk – oprócz samego Boga, tak żeby nic nie zaprzątało twego umysłu albo woli, tylko Bóg”[14]. Następuje trudny moment ogołocenia. Lecz wkrótce do tego ciemnego miejsca zaczyna wdzierać się słońce.

 

Michał Gołębiowski

 

----- 

Drogi Czytelniku, skoro jesteśmy już razem tutaj, na końcu tekstu prosimy jeszcze o chwilę uwagi. Udostępniamy ten i inne nasze teksty za darmo. Dzieje się tak dzięki wsparciu naszych czytelników. Jest ono konieczne jeśli nadal mamy to robić.

Zamów "Christianitas" (pojedynczy numer lub prenumeratę)

Wesprzyj "Christianitas"

-----

 

[1] J. Kasprowicz, Ballada o słoneczniku [w:] tegoż, Wybór poezji, oprac. J.J. Lipski, Wrocław 1990, s. 302.

[2] J. Kasprowicz, Rozmiłowana się ma dusza [w:] tegoż, Wybór poezji, jw., s. 254.

[3] J. Kasprowicz, Przestałem się wadzić z Bogiem [w:] tegoż, Wybór poezji, jw., s. 364.

[4] J. Kasprowicz, Ballada o słoneczniku, jw., s. 302.

[5] J. Kasprowicz, Dies Irae [w:] tegoż, Wybór poezji, jw., s. 165.

[6] J. Kasprowicz, Dies Irae, jw., s. 163.

[7] J. Kasprowicz, Siądź na kamieniu [w:] tegoż, Wybór poezji, jw., s. 298.

[8] J. Kasprowicz, Tą samą chodzę drogą [w:] tegoż, Wybór poezji, jw., s. 356.

[9] J. Kasprowicz, Nie ma tu nic szczególnego [w:] tegoż, Wybór poezji, jw., s. 358.

[10] Dialog Sursum cordaHabemus ad Dominum („W górę serca” – „Wznosimy je do Pana”) zawiera oczywiście większą głębię znaczeń, odnosząc się w pierwszej kolejności do potrzeby „otworzenia oczu wiary” (por. Ef 1,18), aby uznać w chlebie i winie prawdziwie obecnego Chrystusa. Wezwanie kapłana może być jednak rozumiane także jako bodziec do wzniesienia się ponad ziemskie okoliczności, zwłaszcza dzięki wierze i modlitwie: gdybym miał skrzydła jak gołąb, to bym uleciał i spoczął – oto bym uszedł daleko, zamieszkał na pustyni (Ps 55,9).

[11] A. Asnyk, Podczas burzy [w:] tegoż, Poezje, Kraków 1993, s. 218-219.

[12] J.S. Wierzbicki, W nieskończoności [w:] Zbiór poetów polskich XIX w., oprac. P. Hertz, t. IV, Warszawa 1965, s. 83-84.

[13] J.S. Wierzbicki, W nieskończoności, jw., s. 84.

[14] Anonim, Obłok niewiedzy i inne dzieła, tłum. W. Ostrowski, Warszawa 1988, s. 48.


Michał Gołębiowski

(1989), doktor nauk humanistycznych, filolog, historyk literatury, eseista, pisarz, tłumacz. Stały współpracownik pisma „Christianitas”. Autor książek, m.in. „Niewiasty z perłą” (Kraków, 2018) czy „Bezkresu poranka” (Kraków, 2020), za którą został uhonorowany Nagrodą Specjalną Identitas. Jego zainteresowania obejmują zarówno dawną poezję mistyczną, jak również kulturę tworzoną w atmosferze tzw. „śmierci Boga” oraz dzieje ruchów kontrkulturowych lat 60. XX wieku.