Papież mówiący przez liturgię i los jego przesłania
To dopiero siedem lat temu wchodziły w życie postanowienia motu proprio Benedykta XVI Summorum Pontificum. Pontyfikat Benedykta XVI się skończył. Choć dość krótki, odcisnął wyraźne piękno na Kościele; śmiem twierdzić, że to piętno w miarę upływu czasu będzie coraz wyraźniejsze. Nie chcąc zawężać przesłania tego pontyfikatu do pojedynczego tylko wątku, zwracam jednak uwagę na ważną dla tego pontyfikatu sprawę. Sam Papież powiedział na początku piotrowej posługi, że będzie mówił przez liturgię. Obawiam się, że papieskie przesłanie zawarte w liturgii nie zostało odczytane, zrozumiane, więcej, że zostało zlekceważone. Podobnie jak przesłanie dokumentów liturgicznych, zwłaszcza Summorum Pontificum, którego siódma rocznicę obowiązywania dopiero co obchodziliśmy. A wygłaszał je Papież, który był jako kardynał i pozostał zasiadając na Stolicy Piotrowej, dość bezwzględny w diagnozie stanu współczesnego Kościoła i świata. Dlaczego liturgię postawił w centrum?
Przybliżymy się do odpowiedzi na to pytanie, gdy przypomnimy sobie, jaki jest ostateczny cel ludzkiego życia, w czym znajduje swe szczęście i spełnienie, a potem spojrzymy, choćby pobieżnie, jak się do owego celu odnosi w ostatnich dziesięcioleciach. Człowiek żyje po to, by oddawać chwałę swemu Stwórcy – na tym polega jego szczęście i to do szczęścia prowadzi. Bóg bowiem, jak wiemy to zarówno z Objawienia, jak i ze świadectwa Ojców i wielu doktorów Kościoła – stworzył świat z niczego i stworzył go „ku swojej chwale”. Liturgia jest rzeczywistością, w której owo oddawanie chwały w warunkach ziemskich osiąga swą kulminację; również do takiej kulminacji uzdalnia. Bowiem Msza św., będąca Ofiarą, przez którą Jezus Chrystus oddaje doskonałą chwałę Ojcu, , uzdalnia i wzywa tych, którzy są jej uczestnikami do składania podobnej ofiary – umierania dla braci i nieprzyjaciół – jak czynił to Chrystus na Golgocie i czyni w czasie każdej Mszy św. Pisze o tym Dietrich von Hildebrand w pięknej książeczce „Liturgia a osobowość”: Podczas gdy modlimy się i składamy ofiarę w sposób liturgiczny, to znaczy uwielbiamy Boga przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie, odciska się w nas duch Chrystusowy, przyoblekamy Chrystusa: Induere Christum, jak wyraża się liturgia.
Świat tak nie żyje. Życie w świecie jest zaprzeczeniem postawy ofiarowania i ducha Chrystusowego. Dlatego Msza św. Zawsze pozostanie w świecie znakiem sprzeciwu, nigdy nie stanie się częścią świata. Szczególnie dobitnie i nieodparcie rzeczywistość bycia nie z tego świata uzewnętrznia się w Mszy starszej. Benedykt XVI, tak dogłębnie diagnozując kondycje duchową współczesnego chrześcijaństwa, Kościoła, widział, że potrzebuje on ożywczej krwi, której źródłem jest Msza św. Jest to motyw pomijany w dyskusjach i sporach dotyczących stosowania motu proprio Summorum Pontificum, przynajmniej na gruncie Kościoła w Polsce. Najczęściej uwaga sprowadza się do aspektu jurydycznego: na co papieskie dokumenty pozwalają, na co już nie. Proboszczowie często głowią się, czy mogą zezwolić w swej parafii na odprawianie Mszy wówczas, gdy przychodzi 15 wiernych, czy też nie wolno im tego czynić, chyba, że na Mszę będą przychodzić wierni w gwarantowanej liczbie 20 osób. Inna rzecz, że proboszczowie niechętnie lub wcale nie podejmują w tej sprawie samodzielnych decyzji ogóle boją się samodzielnie podejmować decyzje dotyczące stosowania przepisów Summorum Pontificum, mimo, że dokument składa w ich ręce takie kompetencje. Wolą mieć asekurację z kurii i w rzeczywistości, to pasterz diecezji udziela zgody na celebracje w nadzwyczajnej formie. W praktyce wygląda to tak, że najczęściej jest jedno miejsce w diecezji –do niego w razie potrzeby proboszczowie odsyłają swoich parafian, którzy przychodzą prosić do parafii o ślub lub Chrzest po staremu. Rzadko się zdarza, by proboszcz opierał się na sformułowaniu dziewiątego artykułu Summorum Pontificum, który w paragrafie pierwszym stanowi:
Proboszcz, po dokładnym rozważeniu wszystkich okoliczności może wyrazić zgodę na użycie starego rytuału przy sprawowaniu sakramentów: Chrztu, Małżeństwa, Pokuty, Namaszczenia Chorych, jeśli dobro dusz tego wymaga.
Najczęściej proboszczowie uznają, że dobro dusz wymaga, by sakramentalna posługa o którą proszą wierni parafianie, odbyła się poza parafią.
Warto zwrócić uwagę, czego w ferworze codzienności właściwie się nie robi, że papieski dokument, poza szczegółowymi postanowieniami, dotyczącymi praktycznych rozstrzygnięć, zatem poza swoją stroną ściśle jurydyczną, zawiera jeszcze bardzo istotne przesłanie duchowe. Jest ono obecne nie tylko w tym dokumencie, lecz także w całej posłudze najpierw kardynała Józefa Ratzingera, później papieża Benedykta XVI. Jest to posługa jedności liturgicznej. Zwracał on uwagę, zarówno dawniej, jak i zasiadając już na Stolicy Apostolskiej, że:
To, co poprzednie pokolenia uważały za święte, świętym pozostaje i wielkim także dla nas, przez co nie może być nagle zabronione czy wręcz uważane za szkodliwe. skłania nas to do tego, byśmy zachowali i chronili bogactwa będące owocem wiary i modlitwy Kościoła i byśmy dali im odpowiednie dla nich miejsce. (List Jego Śiątobliwości Benedykta XVI do Biskupów z okazji publikacji Listu Apostolskiego motu proprio Summorum Pontificum, traktującego o celebracji liturgii rzymskiej ustanowionej przed reformą roku 1970.)
Papież nigdzie nie sugeruje, że ma to być miejsce na marginesie życia parafii czy diecezji. Miejsce dla ludzi, o których się mówi: są, to niech już będą, skoro muszą; byle jak najdalej od nas i byle nie zawracali głowy. Przeciwnie, poleca inną postawę, którą wyraża słowami:
Gdy spojrzy się w przeszłość, na wszystkie rozłamy, które na przestrzeni wieków dotknęły Mistyczne Ciało Chrystusa, nie można oprzeć się wrażeniu, że w krytycznych momentach decydujących o podziale przywódcy Kościoła nie robili wszystkiego, co mogli, by przywrócić zgodę i jedność. Nie można oprzeć się wrażeniu, że zaniedbania ze strony Kościoła sprawiły, że miał On swój udział w tym, że podziały te mogły się utrwalić. Ta refleksja nad przeszłością nakłada na nas tu i teraz obowiązek, by dołożyć wszelkich starań potrzebnych do tego, by ci, którzy prawdziwie chcą jedności Kościoła mogli w tej jedności pozostać lub do niej powrócić. Mam tu na myśli zdanie z Drugiego Listu do Koryntian, gdzie św. Paweł pisze: „Usta nasze otwarły się do was, Koryntianie, rozszerzyło się nasze serce. Nie brak wam miejsca w moim sercu, lecz w waszych sercach jest ciasno. Odpłacając się nam w ten sposób, otwórzcie się i wy.” (2Kor,6,11-13) Św. Paweł z pewnością mówił to w innym kontekście, lecz jego nawoływanie może i powinno dotknąć także nas i to właśnie w sprawie tu omawianej. Otwórzmy szczodrze nasze serca i zróbmy tam miejsce na wszystko, na co zezwala nasza wiara. (Tamże)
Różnie z tym szczodrym otwieraniem serc bywa. Czasem trudno oprzeć się wrażeniu, że administracja kościelna usilnie zabiega, by tych, którzy chcą żyć dziedzictwem liturgicznym w całej pełni, należycie za to pragnienie ukarać, choćby poprzez eliminację z życia parafii czy diecezji i zepchnięcie de facto do „kościelnego podziemia”.
Jest to najczęściej przyjmowane z cierpliwością. Być może także z płynącym z ukształtowanej duchowości bardziej, niż przemyślanej strategii, przekonaniem, że cierpliwość i pokora przynoszą owoce. Tak jak warto było być cierpliwym na początku lat ’90 ubiegłego wieku. Pamiętam jak wówczas nam, garstce straceńców starających się o starą Mszę w oparciu o motu proprio Ecclesa Dei, mówiły różne czynniki kościelne w tej czy innej diecezji, że próżny nasz trud, że jesteśmy ostatnimi porwanymi, może nawet grzesznie, nierealizowalną wizją i żebyśmy dali sobie spokój, bo to nie ma sensu ani przyszłości. Ta wasza Msza trydencka już nie wróci. To juz koniec, kropka. Do szeregu marsz! - to słowa które i w takiej, i w ostrzejszej jeszcze konfiguracji słyszeliśmy z ust kościelnych urzędników. Rzeczywiście - czasem trudno było się po ludzku otrząsnąć z przygniatającego poczucia bezsensowności działań. Na szczęście Łaska Boża brała pod uwagę to ludzkie opadanie z sił.
Dziś, gdy patrzę na niedzielną Mszę, i widzę młodych kapłanów przy ołtarzu ( na początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy "czynniki kurialne" dokonywały swych aktów gaszenia ducha, ci przyszli kapłani, proszę wybaczyć śmiałość , dopiero biegali boso za orkiestrą), dla których ta Msza jest "ich" Mszą, trudno nie zamyślić się nad przedziwnymi drogami, którymi jest prawicą a czasem lewicą Boga prowadzona Jego "mała trzódka".
Podobnie, gdy się patrzy na wielodzietne rodziny, których życie jest kształtowane przez tradycyjną liturgię – można dopatrywać się Bożego działania. Moc dziedzictwa Kościoła, także liturgicznego, i dziś jest siłą napędową życia, wychowania, domowej kultury i obyczaju. To rodziny, w których dzieci są często kształcone metodą edukacji domowej, dzieci nie oglądające telewizji, za to karmione opowieściami z dziejów rodzinnych i ojczyźnianych, dzieci, którym z miłością stawia się wymagania. Paralelność między liturgią, a takim sposobem życia jest oczywista. Podobnie, jak między liturgią a płodnością. Bowiem, jak się rzekło, są to rodziny wielodzietne, zaangażowane w bardzo świadome wychowanie dzieci – i zdaje się, że to do nich należy przyszłość. Czy skarb liturgii Kościoła, skarb, który był przez całe pokolenia, od starożytności poprzez wszystkie wieki, przedmiotem należytej czci, który kształtował świętość pokoleń – nadal będzie przed nimi skrywany, a dostęp do niego administracyjnie ograniczany? Nie tego chciał papież Benedykt XVI, publikując dokumenty i stanowiąc prawo dotyczące liturgii.
Papież chce jedności; chce, by biskupi robili wszystko, by przywrócić zgodę i jedność. Zapewne nie musza nagle stać się gorącymi miłośnikami starszych ksiąg liturgicznych; wystarczy, że wielkodusznie odniosą się do tych, którzy chcą poznawać swoje dziedzictw i żyć nim we współczesności. Postawa taka, pragnienia życia swoim dziedzictwem, uświęcania się mocą Łaski, jaka jest do niego przypisana, jest tak samo zrozumiała, jak chęć poznania dziejów swojej najbliższej rodziny, zaczerpnięcie z dziedzictwa swego języka, czy życie historią narodu. To zupełnie naturalne i zrozumiałe. W liturgii, w życiu jej dziedzictwem nie chodzi przecież o bezmyślne trzymanie się tego co było, dla samych form i zachowań i zabieganie, by nie zostać skażonym przez cokolwiek nowego. Przeciwnie, sens czerpania z liturgicznego dziedzictwa uzasadniony jest życiem dla przyszłości ale to życie musi mieć swe oparcie w tym, co wiecznotrwałe, i co w zmiennym z natury świecie - nie podlega zmianie. Ostatecznie też nie chodzi o samą tylko przyszłość w czasie, ale o Niebo.
Arkadiusz Robaczewski
(1969), mąż, ojciec czwórki dzieci, publicysta, założyciel i szef Centrum Kultury i Tradycji Wiedeń 1683