Polemiki
2018.11.09 11:29

Opowieści łowcy faszystów

Zbliżające się Święto Niepodległości, a w szczególności perspektywa organizacji kolejnego już marszu Niepodległości, wywołuje nieuchronnie wzmożenie aktywności łowców faszystów wszelkiego autoramentu. Tylko bardzo nieliczne osoby spośród środowisk lewicowych, liberalnych czy tzw. otwartych katolików są w stanie oprzeć się temu szaleństwu. Niewątpliwie wśród tych nielicznych rozsądnych nie ma Rafała Gawła. Twórca Ośrodka Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych pozostaje zawsze czujny. Skoro światu grożą trzy zarazy (podażając za Ryszardem Kapuścińskim, którego Gaweł cytuje na swym facebookowym fanpejdżu): „Pierwsza – to plaga nacjonalizmu. Druga – to plaga rasizmu. Trzecia – to plaga religijnego fundamentalizmu” i do „umysłu porażonego jedną z tych plag nie sposób dotrzeć”, to każdy sposób walki z nimi jest dobry, a cel uświęca środki.

Dwa miesiące temu Rafał Gaweł opisał na Facebooku historię swojej babci. Dla tych, którzy nie chcą lub nie mogą tam zajrzeć, krótko ją zreferuję. Otóż babcia Irena stanowczo nie chciała, aby przy jej pogrzebie asystował ksiądz katolicki. Dlaczego? Przyczyny tkwią w młodości babci spędzonej w Koninie. Żyła bez trosk materialnych, ponieważ jej ojciec dzięki pieniądzom zarobionym w Stanach Zjednoczonych pobudował dobrze prosperujący młyn. Co jednak znacznie ważniejsze, zza wielkiej wody przywiózł „przekonanie, że wszyscy ludzie są równi i mają równe prawa”. W tym duchu wychowywał swoje dzieci. Dlatego babcia Irena od początku swojej szkolnej edukacji przyjaźniła się z Żydówką. Przyjaźń ta przetrwała wszystkie ekscesy przedwojennego antysemityzmu, także próbę zorganizowania getta ławkowego. Babcia Irena usiadła tam razem z żydowskimi koleżankami. Kontakty młodych dziewcząt zostały bardzo utrudnione wraz z wybuchem II wojny światowej, a ich kres nadszedł jesienią 1941 roku, kiedy Niemcy zaczęli likwidację konińskiego getta. „Niemcy zebrali na placu wszystkich Żydów (...). Przez wiele godzin setkom ludzi kazano stać na małym placu, naziści zabronili podawać im wodę i jedzenie, ogłosili że każdy Polak który poda im pożywienie zostanie na miejscu rozstrzelany. Gdy zaczęło się ściemniać Irena zdecydowała się wejść i podać swojej przyjaciółce worek z chlebem (...). To był ostatni moment, w którym moja babcia widziała swoją najlepszą przyjaciółkę, nigdy więcej nie dowiedziała się niczego o jej losie i losie jej rodziny”.

W dalszej kolejności Rafał Gaweł cytuje obszernie fragmenty zeznań więzionego przez Niemców polskiego weterynarza z Konina, Mieczysława Sękiewicza. Należał on do sformowanego ad hoc sonderkommando, które Niemcy wykorzystali do segregacji dobytku oraz grzebania zwłok żydowskich ofiar rozstrzeliwanych w listopadzie 1941 w lesie Krążel, nieopodal Kazimierza Biskupiego. Okrucieństwo niemieckich okupantów ujawnione w tych zeznaniach złożonych w 1945 roku jest rzeczywiście niesłychane. Nie zmienia to jednak faktu, że Rafał Gaweł dopuszcza się tu pewnych emocjonalnych manipulacji. Po pierwsze sugeruje, że mordowano tam Żydów z Konina, w związku z czym w tych drastycznych okolicznościach zginęła przyjaciółka babci. Jest prawdą, że Sękiewicz rozpoznał dwóch swoich żydowskich sąsiadów. Jednak na stronie sztetl.org.pl, prowadzonej przez Muzeum Żydów Polskich, znajdujemy informację, że ci Żydzi z Konina, jak przyjaciółka babci Ireny, którzy nie zostali z niego wysiedleni wcześniej do wiejskich gett w Grodźcu, Zagórowie i Rzgowie, zostali jesienią 1941 roku wywiezieni do getta w Łodzi. Zauważmy, że Sękiewicz zeznaje o dochodzących go pogłoskach, że zamordowani w lesie Krążel pochodzili z getta w Zagórowie.

W dalszych fragmentach tekstu Gaweł, jeszcze bardziej subtelnie i nie wprost sugeruje, że pozostali w Koninie Polacy mieli świadomośc losu jaki spotkał ich żydowskich sąsiadów. „Kilka dni po likwidacji i wymordowaniu wszystkich Żydów z Konina, moja babcia mając 16 lat poszła razem z rodzicami na niedzielne nabożeństwo do kościoła”.

Dzień był mroźny, ale słoneczny. Niestety katolicki ksiądz okazał się zupełnym łajdakiem. „Mówił najpierw, że stała się rzecz straszna i tragiczna, że tysiące ludzi musiało opuścić swoje domy, a potem stwierdził, że ta sytuacja ma jednak swoje dobre strony. Że Żydzi sami sobie byli winni, że to, co ich spotkało jest karą za ukrzyżowanie Jezusa. Że Niemcy wiedzą co robią, i że w końcu kraj oczyści się z żydostwa. Moja babcia po tych słowach wstała, wyszła z ławki (...), odwróciła się i powoli wyszła z kościoła, z hukiem zatrzaskując za sobą drzwi. Nigdy już do kościoła nie wróciła”. Tutaj mamy do czynienia już nie tyle z subtelną manipulacją, co z dość poważną konfabulacją. Oczywiście nie wykluczam, że Rafał Gaweł rzeczywiście usłyszał tą historię od babci i powtarza ją bez zweryfikowania faktów.

Obnażenie go wymaga jednak dłuższego wywodu opisującego historię i okoliczności pierwszych lat niemieckiej okupacji w Koninie i okolicach.

Otóż zajętą przez siebie we wrześniu i początkach października 1939 roku połowę Polski, Niemcy podzielili na dwie części. Jedną było tzw. Generalne Gubernatorstwo, a drugą tereny włączone bezpośrednio do państwa niemieckiego. Były to przede wszystkim te ziemie, które Polska uzyskała po I wojnie światowej kosztem Prus, ale nie tylko. Włączono także dość liczne ziemie, które w okresie zaborów należały do tzw. Królestwa kongresowego. Do prowincji Prusy Wschodnie przyłączono północne Mazowsze (Ciechanów, Płock) oraz Suwalszczyznę. Do Prowincji śląskiej włączono Zagłębie Dąbrowskie i, oczywiście, polski Śląsk. Polskie Pomorze połączono z Wolnym Miastem Gdańskiem tworząc okręg Gdańsk - Prusy Zachodnie. Wyłącznie z ziem polskich utworzono tzw. Kraj Warty, obejmujący wielkopolską część zaboru pruskiego oraz okolice Kalisza, Konina i Łodzi z dawnego zaboru rosyjskiego. Na tych obszarach rządy niemieckie przybrały szczególnie krwawy charakter. Polskość prześladowano bezlitośnie. Polskie elity mordowano lub zsyłano do obozów koncentracyjnych. Dotyczy to także księży katolickich. Diecezje położone na tych terenach straciły w latach wojny nawet do 50 proc. swoich kapłanów. Te najwyższe straty dotyczą przede wszystkim diecezji chełmińskiej (okręg Gdańsk-Prusy Zachodnie) i diecezji włocławskiej (Kraj Warty). O tej ostatniej wypada napisać trochę więcej, bo właśnie na jej terenie leżał Konin.

Podając dane liczbowe opieram się na książce Diecezja włocławska w czasie II wojny światowej autorstwa ks. Wojciecha Frątczaka wydanej we Włocławku 2008 roku. W diecezji 1 września 1939 roku inkardynowanych było 423 kapłanów, oprócz tego pracowało na jej terenie 15 kapłanów z innych diecezji, którzy w większości pochodzili z terenów pozostałych po traktacie ryskim w ZSSR. W czasie wojny zginęło 210 z pierwszej grupy i 6 z drugiej. Ponadto odpowiednio 5 i 2 kapłanów uznano za zaginionych, co praktycznie oznacza,że również zginęli a jedynie okoliczności ich śmierci są nieznane. Zginęło także 2 kapłanów z bardzo nielicznej grupy wyświęconych w okresie okupacji. Zamordowany został także biskup pomocniczy bł. Michał Kozal i 7 kleryków (s. 167). Jeśli chodzi o funkcjonowanie parafii to od samego początku było ono dezorganizowane przez masowe aresztowania księży. W październiku i listopadzie 1939 roku aresztowano ich 80, głownie prefektów szkół średnich oraz księży z okolic Włocławka, Lipna, Nieszawy i Piotrkowa Kujawskiego. W marcu 1940 aresztowano 9, a 64 w sierpniu. Zauważmy tutaj, że Niemcy cechowali się swoistym, diabelskim wyrafinowaniem. Ostatnią z wymienionych akcji przeprowadzili 26 sierpnia, w uroczystość NMP Częstochowskiej. Ostateczny cios został zadany 6 października 1941 roku, kiedy aresztowano 113 kapłanów (s. 229). Po tej dacie w zasadzie nie można mówić o zorganizowanym duszpasterstwie katolickim na tych terenach. Oficjalnie otwartych pozostało tylko kilkanaście kościołów, większość w powiecie lipnowskim, jedynej części diecezji która nie należała do Kraju Warty.  Na terenie powiatu konińskiego od ostatniej fali aresztowań nie był otwarty żaden kościół (s. 244).

Uważni czytelnicy zapewne już to zauważyli, ale warto podkreślić to wyraźnie: likwidacja publicznego kultu katolickiego w Koninie przeprowadzona została w tym samym czasie, w którym wywieziono stamtąd wszystkich Żydów. Zatem babcia Irena nie mogła pod koniec listopada, czy na początku grudnia 1941 roku wybrać się rodzinnie do Kościoła, nie mogła usłyszeć antysemickich enuncjacji kapłana (ten albo już nie żył, albo wegetował w Dachau), nie mogła wyjść z kościoła i zatrzasnąć drzwi z hukiem, bo wcześniej, zapewne z niemniejszym hukiem zamknęli je Niemcy.

Jestem przekonany, że takie opowieści zawodowych denuncjatorów antysemityzmu są znacznie bardziej szkodliwe, niż rzeczywiste ekscesy rasistowskie, które wszak na Marszu Niepodległości, niestety, incydentalnie się zdarzały. Łatwe do wykazania sprzeczności znieczulają szerszą publiczność a nawet jakoś usprawiedliwiają w jej oczach rzeczywistych neofaszystów.

Piotr Chrzanowski


Piotr Chrzanowski

(1966), mąż, ojciec; z wykształcenia inżynier, mechanik i marynarz. Mieszka pod Bydgoszczą.