Felietony
2018.12.24 23:59

Opowieść wigilijna, czyli precz z istotą chrześcijaństwa

Sto siedemdziesiąt pięć lat temu, a dokładnie 19 grudnia 1843 roku, ukazała się nowelka Charlesa Dickensa znana jako Opowieść wigilijna. Wszyscy znamy tę historię: zły, chciwy kupiec, który nienawidzi Bożego Narodzenia, święta, które u Dickensa jest synonimem (skrupulant językowy napisałby: synekdochą) bliskich i dalszych, słowem - wszelkich relacji. Scrooge nienawidzi Bożego Narodzenia, bo nienawidzi ludzi. Bo jest mizantropem. A jednak sumienie (personifikowane przez trzy wigilijne duchy) odsłania przed nim prawdę moralną o jego złym stosunku do bliźnich. Znamienne: nie do ludzkości w ogóle, ale do podwładnego, bratanka, a wreszcie do kobiety, która go kiedyś kochała.

Tym samym tropem idą popularne interpretacje Opowieści… Ktoś bardziej zainteresowany historią społeczną wspomni o okrutnych realiach wczesnowiktoriańskiego kapitalizmu, o barbarzyństwie procesu akumulacji kapitału. I o tym, że nowela Dickensa była jednym z pierwszych wezwań do reformy. Że pod jego wpływem wcale znów nie tak nieliczni właściciele fabryk bili się w piersi i na dekady przed wprowadzeniem płatnych urlopów zaczęli takowych udzielać swoim pracownikom właśnie w dniu Bożego Narodzenia. Dodajmy, że było ono wtedy w Zjednoczonym Królestwie normalnym dniem pracy.

Nieco bardziej dociekliwy interpretator wspomni o przełamywaniu purytańskiego dziedzictwa, którego częścią było uznanie obchodu niebiblijnego (w sensie, nieopisanego wprost w Biblii) za pogaństwo i bluźnierstwo. Bowiem dotąd Jan Kalwin i Adam Smith podawali sobie ręce we wspólnej walce o stworzenie nowego, lepszego człowieka. Purytańskie odrzucenie Bożego Narodzenia jest zresztą historią o tym, jak kończy się poszukiwanie mitycznej esencji chrześcijaństwa i przeciwstawianie jej temu, co, zdaniem odkrywcy, esencję rozwadnia.

Proszę mi wybaczyć prostacką analogię, ale każdy, kto kiedykolwiek napił się esencji do herbaty wie, jaka to obrzydliwość, a w większych dawkach, że jest to po prostu trucizna. Cały sens esencji tkwi w tym, aby oddawała ona swój smak i moc wodzie.

Świadom wszystkich ograniczeń i ryzyka kolejnej analogii powiem: jeśli esencją chrześcijaństwa jest osoba Jezusa Chrystusa, to jest to esencja, która dosłownie oddała (i cały czas oddaje) nam swoją moc i smak, by odmienić wodę naszego istnienia. Z tym największy problem miał Luter: łaska może przemieniać wewnętrznie, może czynić człowieka uczestnikiem boskiej natury. Jest esencją, która z wody czyni herbatę a nie olejem przykrywającym wodę cieniutką warstewką nie zmieniając jej istoty.

Jest to swoją drogą możliwe również dlatego, że sama woda jest naturalnie dobra. Że nie jest trucizną. Tak samo jak ludzka natura, która przecież jest chciana przez Boga i stworzona jest na jego obraz.

Ten modus operandi daje się odkryć nie tylko w przemianach indywidualnej duszy, ale także w dziejach Kościoła.

Jezus wydaje się o tym mówić wprost: pożyteczne jest dla was moje odejście. Nie zostaje z nami po Zmartwychwstaniu w swoim ciele, ale pozostaje w pewnym sensie w rozcieńczeniu: w sakramentach, zwłaszcza tym Najświętszym, we wspólnocie wierzących, w bliźnich.

Jest obecny w komunii, ale jest obecny w biednym, w opuszczonym, w rodzicu, w żonie, w dzieciach. Żeby sparafrazować psalmistę: w aniołoch, świętych, w starcach i młodzieńcach, w szronach, śniegach, upałach i deszczach.

W ostatnim czasie w Kościele namnożyło się poszukiwaczy zaginionej esencji. Czasem poszukiwaną esencję dokładnie definiują, choć każdy nieco inaczej: dla jednego będzie to moralne obrzydzenie łowiectwem, dla innego moralna niedopuszczalność istnienia granic i jakiejkolwiek kontroli przepływu przez nie ludzi. Jeden odkryje esencję w autentyczności przeżycia religijnego, inny w takim a nie innym ustroju Krajowej Rady Sądownictwa.

Oczywiście powyższe przykłady to kabaret (choć przez autorów traktowany śmiertelnie poważnie), ale sama zasada jest stara jak Kościół. Dla jej wyznawców zawsze będą jakieś “sola”, sola Scriptura, Sola Gratia, Sola Misericordia. I zawsze “sola” będą przeciwstawione całej reszcie. W poszukiwaniu esencji, istoty to, co do istoty nie należy odrzucane jest bez żadnej litości.

Nie słuchajmy tych fałszywych proroków. Tak jak z odrzuceniem Bożego Narodzenia nie przybyło chwały Bogu, a jedynie cierpienia ludziom, tak będzie i z odrzuceniem sprawiedliwości nie należącej do esencjonalnego Miłosierdzia, odrzuceniem granic i narodów jako nie należących do esencji jedności rodzaju ludzkiego. Nie przybędzie od tego zbawienia, nie przybędzie od tego braterstwa, nie przybędzie od tego pokoju.

Pokój, który aniołowie zwiastują tej nocy pasterzom nie przychodzi jako ogień niszczący wszystko na swojej drodze, ale jak gwiazda, rozświetlająca mrok nocy, wydobywająca z niego konkretne kształty naszego ludzkiego życia i przyciągająca je do swego blasku.

Wesołych Świąt!

Michał Barcikowski


Michał Barcikowski

(1980), historyk, redaktor "Christianitas", mieszka w Warszawie.