szkice
2019.02.09 17:50

Oczyszczenia polskiej formy. Trzydzieści lat po Okrągłym Stole

Poniższy tekst jest fragmentem książki Tomasza Rowińskiego "Królestwo nie z tego świata. O zasadach Polski katolickiej na podstawie wydarzeń nowszych i dawniejszych". Można ją zakupić u Wydawcy.

 

Skąd zatem wziął się ów „PiS katolicki”? Otóż Okrągły Stół był bezprecedensową polityczną marginalizacją katolickiej reprezentacji katolickiego narodu ze spraw publicznych. Można powiedzieć, że rok 1989 zwycięsko przeszli jedynie koncesjonowani katolicy zbliżający się w swoich stanowiskach do chadecji, a więc tacy, którzy realnie przyjmowali ideologię oraz porządek liberalno-lewicowy jako jedynie akceptowalny modus vivendi w nowej Polsce. Ktokolwiek chciał wejść w realną polityczną rywalizację w Polsce po 1989 r. (mówimy także o środowiskach okrągłostołowych), musiał odwołać się do tego milczącego elektoratu łączącego katolików, osoby klasowo wykluczone z dystrybucji renty transformacyjnej, a także tę część elit solidarnościowych, którą wyłączono nie tylko z władzy, ale także z debaty publicznej. Mamy tu zatem do czynienia z pewnego rodzaju przypadłością historyczną, której zwornikiem stał się konflikt w obozie Okrągłego Stołu, jak również patriotyzm rozmaitych i różniących się mocno środowisk (w tym mających dostęp do sceny politycznej braci Kaczyńskich) funkcjonujących często na pograniczu polityki. Zamykając to politologiczne porządkowanie, należałoby określić partię, o której mowa, mianem lewicy suwerenistycznej, która z konieczności stała się radykalną centroprawicą. Dlaczego prawicą? Dlatego, że jeśli chciała politycznie istnieć, była zmuszona przechwycić elektorat katolicki.

Sytuacja ta ma też jeden wart wspomnienia aspekt historyczny. W 2001 r., gdy rozpadał się AWS, grupa katolickich polityków utworzyła Przymierze Prawicy i utworzyła klub parlamentarny razem z PiS, gdzie katolicka prawica była dominująca. Zaraz potem była kampania wyborcza, która została przeprowadzona na kredyt za poręczeniem majątkowym posłów Przymierza. Bez ludzi takich jak Marek Jurek, Marian Piłka i inni, PiS prawdopodobnie zniknąłby z mapy politycznej. To epizod, który wydaje się konieczny dla zrozumienia początków tej partii jako realnej siły politycznej a jednocześnie tłumaczy kompleksy, a co za tym idzie nieadekwatną niechęć liderów tej partii wobec prawicy katolickiej oraz usytuowanie tego ugrupowania wobec katolickiego elektoratu.

W kontekście praktycznego stosunku tej partii do postulatów agendy chrześcijańskiej (ale także w kontekście historii politycznej Prawa i Sprawiedliwości), trzeba rozumieć obecność w narracjach PiS wątków tożsamościowych, a zwłaszcza katolickich, jako wtórną i użytkową. Nie są one z pewnością źródłem zasad politycznych. Służą jedynie skutecznej mobilizacji elektoratu, jak również akcji patriotycznej, rozumianej we właściwy dla tego środowiska sposób. Suwerenizm PiS jest dopełnieniem ogólniejszej zasady środowisk okrągłostołowych, którym od samego początku przyświecał rodzaj modernizmu politycznego, czyli projekt dość radykalnej przebudowy Polski pod względem politycznym i kulturowym[1]. Dla Kaczyńskiego umacnianie tożsamości politycznej Polaków nie jest jednak przeszkodą w realizacji jego własnej wizji przebudowy, ale dodatkową siłą w rywalizacji modernizacyjnej, jaką prowadzi z „liberałami”, czyli swoimi dawnymi towarzyszami okrągłostołowych negocjacji. Tę prawidłowość zauważał główny swego czasu – i z pewnością najbardziej interesujący intelektualnie – ideolog Platformy Obywatelskiej, były minister spraw wewnętrznych, Bartłomiej Sienkiewicz:

 

Andrzej Duda, Beata Szydło, a nawet Jarosław Kaczyński przemawiają dziś jak modernizatorzy, zaś ostrze ich krytyki nie zwraca się przeciwko ludziom, którzy stworzyli kondominium rosyjsko-niemieckie w Polsce, ani ludziom, którzy „zamordowali” Lecha Kaczyńskiego, jak to było przed paru laty, lecz przeciwko ludziom, którzy w ich retoryce niewłaściwie modernizują Polskę – w sposób mało efektywny, zbyt wolny[2].

 

Polityka tożsamościowa, kształtowana na miarę potrzeb politycznej centrali, okazuje się więc elementem projektu modernizacyjnego. Odwołanie do Sienkiewicza, którego teksty i wywiady z okresu apologii rządów Platformy Obywatelskiej warto czytać, pomaga nam znaleźć także pewien analogiczny dla PiS-u model filozofii polityki w świecie Europy Zachodniej. Ta analogia umacnia nie tylko przekonanie o radykalnie modernizacyjnym charakterze działania i myślenia polskich elit politycznych, ale nakazuje zastanowić się, czy w przyszłości siły rządzące dziś Polską, nawet te deklarujące się jako prawica, nie podążą drogą rozkładu społecznego, jaki dotyka kraje naszego kontynentu. Niebezpieczeństwo, wobec którego stoimy, dotyczy także zmiany znaczenia i rozumienia pojęć takich, jak prawica czy konserwatyzm, które coraz mocniej oddalają się od swoich związków z prawem naturalnym, a zmierzają w stronę konserwatyzmu brytyjskiego. Ten zaś – przynajmniej od czasów Edmunda Burke’a – trzyma się racjonalności pragmatycznej, a zatem jest konformistyczny wobec tendencji i przekonań społecznych. Można dodać, że dziejowo ten konformizm się pogłębia także w warstwie analiz intelektualnych. Autorem współczesnej aktualizacji brytyjskiej tradycji konserwatywnej był Michael Oakeshott, którego zasady myślenia o polityce dobrze zreferował swego czasu prof. Marcin Król:

Nie da się bowiem niczego rozsądnego powiedzieć o stawianych przez nas celach, możemy się jedynie odnosić do tego, co jest i w jakiej jesteśmy sytuacji. Pogląd Oakeshotta jest bliski stanowisku Hobbesa: nasza natura wynika z sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy. Nie ma w niej niczego z góry zapisanego, jednak jesteśmy uzależnieni od kontekstu, czyli przede wszystkim od tradycji, i od – zarówno zbiorowego, jak i prywatnego – doświadczenia. Dlatego nonsensem byłoby mówić o tym, że w określonych warunkach nasza ludzka natura może ulec polepszeniu lub pogorszeniu. Musimy jedynie starać się utrzymać na powierzchni, prowadzić statek na morzu tak, by nie zatonął – to jedyny cel, jaki jest osiągalny[3].

I rzeczywiście, cele PiS są doraźne, trudne do skonkretyzowania w średniej perspektywie, która wydaje się politycznie najważniejsza. Widzimy cele krótkoterminowe oraz ogólny cel modernizacyjny ubrany w hasło „wstawania z kolan”. To zaś jest raczej swojskim wyrazem heglowskiej filozofii walki o uznanie. W kontekście polityki europejskiej świetnym wyrazem tej logiki była wypowiedź z końca września, której dla tygodnika „Sieci” udzielił Jarosław Kaczyński:

Jeśli chcemy dogonić europejskie centrum i stać się krajem równouprawnionym, to musimy wytrzymać presję UE; jeśli tego nie zrobimy, zostaniemy krajem peryferyjnym Wspólnoty. Jest to sytuacja trudna, ale trzeba sobie jasno powiedzieć: jeśli chcemy wywalczyć sobie pełną niepodległość, jeśli chcemy w okresie stosunkowo krótkim, np. jednego pokolenia, dogonić europejskie centrum, stać się krajem realnie równouprawnionym, wyrównać nie tylko poziom PKB, lecz i poziom zasobności, to musimy mieć świadomość, że trzeba wytrzymać presję, a nawet ostrzejsze działania[4].

Reszta tego, co moglibyśmy nazwać sprzyjaniem przez PiS katolickości, jest właśnie oakeshottańsko-burkowskim uznaniem, że w polityce jesteśmy zależni od tradycji jako społecznej siły ciążenia, a nie racjonalności społeczeństwa. Diagnoza ta w zasadzie co do zasady w niczym nie różni się od spojrzenia liberałów czy lewicy, różnice występują dopiero w praktycznym potraktowaniu materii tradycji w polityce rewolucyjnej. Do tego dochodzi konieczny w praktyce modernizacyjnej element korumpowania tych tradycji, a bardziej jeszcze ich naturalnych przedstawicieli. W polskim przypadku będzie to wprowadzenie takiej dynamiki politycznej, w której sami katolicy zechcą usprawiedliwiać obóz rządzący np. w sprawie braku realizacji absolutnie fundamentalnych postulatów dotyczących sprawiedliwości społecznej. Mam na myśli kwestię ochrony życia nienarodzonych. Ich uśmiercanie jest z roku na rok w Polsce coraz częstsze i to bez liberalizacji obowiązującego prawa. A przecież osłabianiu prawa chroniącego życie przeciwstawił się w latach dziewięćdziesiątych Trybunał Konstytucyjny, uznając tę akurat sprawę za jeden z fundamentów demokratycznego państwa prawa w Polsce. Ten sam Trybunał, który został dobity przez PiS po nieudanej akcji przejęcia go przez PO w końcówce jej rządów. Można by więc uznać, że klimat prawny w Polsce sprzyja realizacji postulatu agendy katolickiej. Mimo to nie jest on realizowany nawet w zakresie zamknięcia drogi do aborcji eugenicznej. Brak reakcji PiS-u na rosnąca ilość aborcji w Polsce jest zatem realnym lekceważeniem orzeczenia Trybunału, który choć wypowiada się w sprawie litery prawa, to musi zakładać jego realną skuteczność.

Jeśli przykładanie do polityki obozu pookrągłostołowego myśli Oakeshotta jest trafne choćby na poziomie analogii konsekwencji praktycznych, to znaczy, że każda ze spraw znajdujących się w agendzie katolickiej, z którą PiS zdaje się zgadzać na poziomie deklaracji, w perspektywie czasu oraz w praktyce politycznej może obejrzeć swoją podszewkę. To znaczy, że jeszcze zobaczyć PiS – dla zachowania władzy - wprowadzający związki partnerskie, „małżeństwa homoseksualne” czy luzujący ochronę nienarodzonych. Już dziś widzimy, że kandydat PiS na prezydenta Warszawy w ramach strategii ogłosił poparcie dla in vitro[5]. W razie potrzeby strategia wyborcza zamieni się za czas jakiś w strategię władzy i praktykę.

Polityczny rozbrat z katolikami, którego można się spodziewać w nieodległej przyszłości, będzie tylko funkcją zasady rywalizacji modernizacyjnej. „Wstawanie z kolan”, czyli właśnie modernizacja, może uzasadnić wszelkie wolty – np. w imię mniejszego zła – jeśli polityka nie kieruje się zasadami, które wykraczałyby poza ciążenie społecznych oczekiwań. Ta droga nie jest czymś nieprawdopodobnym, przeszły ją w Europie partie chadeckie, które de facto są odpowiedzialne za zbudowanie przeciwnego naturze i sprawiedliwości porządku moralno-prawnego na tym kontynencie[6]. Prawo i Sprawiedliwość nigdy w sposób poważny nie podnosiło na forum Unii Europejskiej spraw chrześcijańskich. Jeśli zdarzały się jakiekolwiek działania w tym kierunku, zawsze miały charakter czysto symboliczny i nie niosły za sobą ryzyka politycznego. To dobrze oddaje stosunek liderów tej partii do chrześcijaństwa: jest ono rezerwuarem symboliki, politycznym mitem, narzędziem. To charakterystyczne, że władze PiS chętnie wchodzą w rolę reprezentantów symbolicznych chrześcijaństwa, ale bardzo rzadko reprezentantów praktycznych[7]. Na przykład, gdy trzeba w jakiś realny sposób wesprzeć na forum unijnym żyjących w świecie chrześcijan w sytuacji trwających prześladowań. Wynika to z prostej dynamiki: czołowi politycy tego ugrupowania nie myślą o sobie jako o przedstawicielach cywilizacji chrześcijańskiej.

Jednocześnie partykularny sposób sprawowania władzy i traktowania instytucji państwa przez PiS nie ma właściwie nic wspólnego z prawicowością i konserwatyzmem. Mamy raczej do czynienia z podporządkowaniem, które jest swoistym rewanżem za porażkę polityczną braci Kaczyńskich z lat dziewięćdziesiątych, którą ponieśli w starciu różnych frakcji środowisk okrągłostołowych. Nie będzie dalekim od rzeczywistości nazwanie działań PiS mianem jakobińskich. Choć przez lata bracia Kaczyńscy kształtowali swój wizerunek jako przywiązanych do patriotyzmu państwowego, to dziś nie widzimy, by wykraczał on poza perspektywę rządów frakcji Jarosława Kaczyńskiego. Patriotyzm państwowy trzeba rozumieć jako przywiązanie do takiego umocowania instytucji państwa, które stabilizuje jego funkcjonowanie niezależnie od tego, która konkretna partia akurat rządzi. Dziś w wielu punktach oglądamy zaprzeczenie tej logiki. A przecież nieuchronny upadek polityczny PiS będzie oznaczał zawłaszczenie państwa przez ich politycznych przeciwników i powrót do wcześniejszej rewolucji w wersji liberalnej. Czy może być dla Polski gorszy los niż ten agon jakobinizmów?

Tak nakreślona filozofia publiczna PiS nieuchronnie prowadzi do konfliktu partii Kaczyńskiego z Kościołem. Nie zauważa się tego tak często, ponieważ nie jest to na rękę liberalnej opozycji chcącej Kościół jednoznacznie wiązać z władzą. Często nie jest także na rękę katolikom, którzy ulegają politycznej korupcji i są skłonni do licznych ustępstw wobec PiS, byle tylko do władzy nie wróciła rewolucja liberalna. Co więcej, moglibyśmy powiedzieć, że konflikt pomiędzy radykalną centroprawicą i Kościołem jest nawet rozszerzony w porównaniu np. z tym, jaki obserwowaliśmy w czasach rządów Platformy Obywatelskiej. Wynika to w znacznej mierze z oczekiwań, jakie Kościół i katolicy żywili wobec rządów partii Jarosława Kaczyńskiego.

Mamy cztery otwarte pola, na których co do zasad nie ma zgody pomiędzy Kościołem a PiS. Po pierwsze – jest to kwestia ochrony życia, nawet jeśli Kościół w roku 2016 postąpił zachowawczo wobec propozycji nowej ustawy sformułowanej przez Fundację PRO – Prawo do życia oraz Instytut Ordo Iuris. Być może ta reakcja wynikała z dynamiki społecznej towarzyszącej tamtym zdarzeniom, czyli choćby konfliktom wewnątrz środowisk pro-life. Kościół z pewnością uważał, że ustawa była źle przygotowana, ponieważ podnosiła problem karalności kobiet i przede wszystkim była źle przygotowana społecznie. Można było uważać takie stanowisko za słabość, ale także za uznanie problemu aborcji za temat delikatny społecznie i indywidualnie. Bez wątpienia projekt ustawy powinien był być wtedy skierowany do prac w komisjach i tu Kościół prawdopodobnie mógł spróbować uzyskać więcej, naciskając na partię rządzącą. Stanowisko w sprawie kolejnego obywatelskiego projektu ustawy „Zatrzymaj aborcję” jest właściwie jednoznaczne. „Apelujemy do wszystkich parlamentarzystów, aby uszanowali prawo do życia każdego człowieka i przyjęli obywatelski projekt ustawy „Zatrzymaj aborcję” – pisali w styczniu 2018 r.[8] biskupi i potem to stanowisko podtrzymywali. Nie zmienia to jednak sytuacji napięcia co do zasad. Po drugie – jest to kwestia pomocy uchodźcom, co do których propozycja Kościoła wykazuje wiele chrześcijańskiej roztropności. Jest wprawdzie otwarta na rzeczywistą i czasową pomoc ludziom dotkniętym tragedią wojny, ale wciąż pozostaje sceptyczna wobec traktowania każdej migracji w poszukiwaniu życia w bogatszym kraju w kategorii uchodźctwa. Kościół przyjmuje zasadę, zgodnie z którą winniśmy pomoc tym, których życie jest w zagrożeniu, ale równocześnie dopełnia ją inną – obowiązkiem państwa jest chronić własne społeczeństwo, także przed napływem ludności, która nie chce się asymilować do kultury kraju gospodarza. Rząd natomiast w znacznym stopniu odmawia tych rozróżnień, zamykając całkowicie polskie granice, a co najwyżej wspierając w pewnym zakresie pomoc niesioną lokalnie. Po trzecie – istnieje napięcie w sprawie tego, co nazywam radykalizmem instytucjonalnym. Zarówno abp Stanisław Gądecki, jak i prymas abp Wojciech Polak – nie licząc katolickich polityków czy publicystów – reagowali negatywnymi opiniami na temat przebiegu procesu politycznego w sprawie Trybunału Konstytucyjnego czy reformy sądów[9]. Arcybiskup Gądecki wsparł jednoznacznie weto prezydenta Andrzeja Dudy w tej sprawie[10].

Dodać jeszcze można spór o konwencję genderową ratyfikowaną przez rząd Kopacz. PiS przed wyborami deklarował wycofanie się z niej, dziś już się z tej deklaracji wycofał.

W świetle tych trzech punktów nie można powiedzieć, że to Kościół katolicki w Polsce jest jakiegoś rodzaju inicjatorem i stymulatorem negatywnego stosunku PiS do Unii Europejskiej. W przypadku problemu uchodźców stanowisko Kościoła raczej zbliżałoby rząd do konsensusu z instytucjami UE, podobnie jak w sytuacji sporu o praworządność. Natomiast w kwestii ochrony życia PiS jest wyraźnie zachowawczy czy wręcz „proeuropejski”, ponieważ sprzeciwił się propozycji jej poprawy, a tym samym postawił opór opinii katolickiej. Dzięki temu mógł liczyć na zrozumienie ze strony partnerów z unijnej centrali i silniejszych unijnych państw. Układanka, na jaką składają się te trzy problemy, jest bardzo ciekawa. W żadnej sytuacji stanowisko Kościoła w praktyce nie antagonizuje UE i polskiego państwa. W dwóch z nich robi to sam PiS, stojąc też w konflikcie z tradycją katolicką, a w trzeciej – dotyczącej życia – racjonalność chrześcijańska jest ignorowana, co można odebrać jako łagodzenie relacji z Brukselą.

Chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jeden wątek powracający w dyskusji, która odbyła się w siedzibie Fundacji Stefana Batorego. Mianowicie na powtarzane – szczególnie przez jednego z dyskutantów – negowanie sensu składania przez Polskę propozycji przebudowy Unii Europejskiej w duchu rechrystianizacji jej fundamentów.

Powodem tej negacji było rzecz jasna przekonanie, że Unia Europejska nie będzie taką propozycją zainteresowana. To po części prawda, jeśli weźmie się pod uwagę tylko same instytucje w Brukseli, inaczej jednak sprawa wygląda już w poszczególnych państwach członkowskich. Czy jest to jednak wystarczający argument, by zrezygnować z reprezentowania na forum międzynarodowym stanowiska właściwego polskiej kulturze politycznej? Nie powinno nas dziwić pojawianie się w dyskusjach argumentów negujących potrzebę reprezentowania przez Polskę w Europie chrześcijaństwa, ponieważ postulaty te wydają się europejskiej lewicy (a także władzom PiS-u) podwójnie marginalne. Przede wszystkim z perspektywy politycznej konstytucji dzisiejszej Europy, jak również z perspektywy liberalnej Polski, która w znacznej mierze nadała kształt naszemu państwu po 1989 r. Chrześcijaństwo nie wiąże się dziś Europie właściwie z żadnymi większymi interesami politycznymi, poza interesem Polski, która, jeśli ma być narodem historycznym i suwerennym, chrześcijaństwa nie może odrzucić, ponieważ stanowi ono nasz własny model racjonalności społecznej. Julian Klaczko twierdził, że niepodległa Polska ma przyszłość jedynie w Europie szanującej nasze wartości. Nie będzie tego, jeśli Polska jako państwo nie będzie chciała reprezentować tych wartości. Podczas przywoływanej dyskusji pojawiły się także przebrzmiałe narracje o tym, że polskim problemem jest brak społeczeństwa obywatelskiego. Analogiczne, abstrakcyjnie brzmiące twierdzenia, znane zresztą od lat, wypowiedział w opublikowanym jesienią 2017 r. wywiadzie udzielonym Sławomirowi Sierakowskiemu Adam Michnik[11]. Według redaktora naczelnego Gazety Wyborczej problemem Polski jest to, czy będzie ona otwarta, czy też zamknięta. Musimy mieć świadomość wciąż silnego oddziaływania w naszym kraju myślenia przekreślającego osobność polskiej tradycji, sposoby jej myślenia, polską samoświadomość, na rzecz dwumianowego, politycznie niemożliwego do przyjęcia rozróżnienia mającego być przede wszystkim narzędziem podporządkowania politycznego, ekonomicznego i kulturalnego.

Jeśli chodzi o nacisk perswazyjny, podobnie rzecz się miała w czasie dyskusji w siedzibie Fundacji Stefana Batorego. Co zresztą nie dziwi, jeśli będziemy pamiętać, że to właśnie tzw. trzeci sektor jest głównym beneficjentem funduszy kolonizacyjnych w sferze kultury[12]. Wybór społeczeństwa obywatelskiego przedstawiony był przez jednego z uczestników debaty jako wybór cywilizacyjny, za którym, z jednej strony, stoi nowoczesność, a z drugiej – jakiś rodzaj problematycznej polskości nieostro utożsamiony z polityką Prawa i Sprawiedliwości, która znów jest utożsamiana z katolickością. Uzasadniające tę alternatywę twierdzenia były nieprecyzyjne, a nieprecyzyjność w teorii często okazuje się zasłoną dla konkretnego radykalizmu w praktyce.

Liberalne opowieści snute podczas tysięcy spotkań i dyskusji w rozmaitych fundacjach w ostatnich blisko trzydziestu latach, brzmią dziś jednak równie archaicznie i anachronicznie, co marzenia oczekującego na egzekucję Condorceta na temat postępu ludzkiego. Przestały one w znacznej mierze działać, a zatem ograniczył się też pewien sposób oddziaływania obcych interesów w naszym kraju. Pewne jest, że koncepcja szybkiej wymiany twardego dysku z napisem „polskość” na dysk z napisem „europejskość” (lub „nowoczesność”, realizowana szczególnie w latach dziewięćdziesiątych XX w.) nie powiodła się. Tradycja narodowa nie jest bowiem jedynie rodzajem oprogramowania, który wkłada się i wyjmuje wedle potrzeb, aby zaraz potem włożyć inny. I akurat to przywołany Condorcet, jako jeden z niewielu myślicieli rewolucyjnego oświecenia, dobrze rozumiał. Nowoczesność społeczeństwa obywatelskiego nie jest także po prostu neutralnym „upgradem”, z bardziej archaicznego na bardziej aktualny. Jest to raczej próba całkowitej zmiany matrycy działania i myślenia społecznego. Czymś w rodzaju wymiany Kościoła na społeczeństwo obywatelskie, lub cywilizacji chrześcijańskiej na kulturę liberalną. Zamiana ta miała mieć przede wszystkim cel formacyjny. Miała dosłownie ukształtować Polaków na nowo. Na zapleczu tych działań tkwiły takie przekonania, jak to, że nasz naród wyszedł z PRL jako coś bezforemnego, pozbawionego samoświadomości. Ta bezforemność była zresztą częściowo prawdą, choćby w zakresie niskiego poziomu społecznego zaufania oraz łatwości, z jaką Polacy dali się przekonać liberałom, którzy za frontem walki z komunizmem ciągnęli tabory nowej ideologii. Liberałowie mogli mieć nadzieje podobne do potęg rozbiorowych, że uda im się przerwać polskie trwanie w dotychczasowej formule, albo że uda im się z roku 1989 zrobić prawdziwą – choć faktycznie bezkrwawą – rewolucję. Tym bardziej nie dziwi dzisiejszy quasi-romantyczny zryw polskiej wzniosłości wśród oponentów projektu radykalnej „neookcydentalizacji” Polski.

Jak sądzę, istniało wśród ludzi Okrągłego Stołu implicite jeszcze jedno przekonanie. Takie mianowicie, że Polacy z PRL wyszli nie tylko rozbici jako społeczeństwo, ale także pozbawieni własnej filozofii politycznej, ponieważ zerwano wówczas więź z polityką II RP, nie mówiąc już o Pierwszej. Polityka rządu na uchodźstwie, oderwana od rzeczywistej działalności związanej z rządzeniem, stała się natomiast anachroniczna, czyli oderwana także od przemian społecznych, jakie zaszły w Polsce po 1939 r. Jednak polityka polska i jej filozofia bynajmniej nie umarła. Przechowali ją choćby kard. Stefan Wyszyński, św. Jan Paweł II, a także środowiska prawicy katolickiej.

I znowu – było w tym przekonaniu o braku polskiej filozofii politycznej ziarenko prawdy. Polska inteligencja w czasach PRL, a także w latach zmiany ustrojowej, znajdowała się w rozsypce, ulegała skorumpowaniu przez system, a nawet w pewnej mierze została przez powojenny system na nowo wytworzona. Także w ruchu opozycyjnym dominowali rewizjoniści, czy osoby, w których biografiach łatwo było odszukać komunistyczną, partyjną przeszłość. Inne środowiska prędzej czy później odpadały od wpływów lub stawały się grupami akolickimi filozofii polityki rewizjonistycznych liderów. Istotę polskiej duszy i polskiej racjonalności politycznej, czyli katolicyzm, uznawano w tych kręgach głównie ze względów taktycznych, w kluczu poszerzenia bazy społecznej. Ten układ polityczny był zresztą bardzo dobrze widoczny w trakcie obrad Okrągłego Stołu, jak i później, kiedy to właśnie społeczeństwo obywatelskie miało stać się wcieleniem propozycji nowej liberalnej polskiej filozofii politycznej. Dla Kościoła i katolików nie było w tej wizji miejsca.

Pewnym dowodem na rozbicie intelektualne polskiego myślenia politycznego okazała się nie tylko adaptacja polityczna „katolicyzmu otwartego” do systemu rewizjonistycznego liberalizmu, ale także dość szeroki nurt publicystyki, który w latach dziewięćdziesiątych – korzystając z wzorców intelektualnych katolickiego konserwatyzmu rodem ze Stanów Zjednoczonych – próbował formować coś w rodzaju polskiego katolickiego liberalizmu (i nie chodzi tu wcale o liberalny katolicyzm). Nurt ten akceptował liberalizm gospodarczy oraz polityczny, zachowując – jak sam uważał – konserwatyzm moralny. Minęło dość sporo czasu, zanim szersze kręgi inteligencji zorientowanej prawicowo lub katolików wypowiadających się publicznie dostrzegły, że ten oswajany przez nich liberalny „soft” jest także próbą ubezwłasnowolnienia politycznego i kulturalnego Polski. Próbą odebrania jej szansy na zrekapitulowanie własnej racjonalności politycznej, która ma charakter chrześcijański, ale która faktycznie potrzebowała i zapewne wciąż jeszcze potrzebuje nieco czasu na odbudowę. Liberalizm wpuszczony w jakąkolwiek dziedzinę życia zatruwa ostatecznie całe życie. Prywatny konserwatyzm zawsze przegra z publicznym liberalizmem.

Zaznaczyłem już dystans, jaki mam do tego by traktować pisma polityczne z czasów rozbiorowych pisane przez naszych romantyków jako aktualne, jako swoistego magisterium polityczne dla Polski. Niemniej klimat dyskursu, który zastałem w Fundacji Batorego, dobrze oddają znane fragmenty z Ksiąg narodu i pielgrzymstwa polskiego (1832) Adama Mickiewicza:

Nieraz mówią Wam, iż jesteście wpośród narodów ucywilizowanych i macie od nich uczyć się cywilizacji, ale wiedzcie, że ci, którzy Wam mówią o cywilizacji, sami nie rozumieją co mówią. Wyraz „cywilizacja” znaczył obywatelstwo, od łacińskiego słowa civis, obywatel. Obywatelem zaś nazywano człowieka, który poświęcał się za Ojczyznę swą [...]. Ale potem, w bałwochwalczym pomieszaniu języków, nazwano cywilizacją modne i wykwintne ubiory, smaczną kuchnię, wygodne karczmy, piękne teatra i szerokie drogi[13].

Dalej czytamy:

A jeśli narody gospodarne mają być najdoskonalsze tedy mrówki przeważają wszystkich gospodarnością; ale na człowieka to nie dosyć [...]. Nie Wy macie uczyć się cywilizacji od cudzoziemców, ale macie uczyć ich prawdziwej cywilizacji chrześcijańskiej[14].

Nie widzę nic zdrożnego w tym, aby uczyć się pożytecznych rzeczy od innych narodów, ale nie to jest przecież główną myślą Mickiewicza. Chodzi raczej o to, że trudno o suwerenność, jeśli polska polityka nie będzie posługiwała się chrześcijańskimi zasadami. One są wszakże zasadami własnymi Polaków.

Po roku 1989 w Polsce wciąż trwają wielkie rekolekcje. Oznacza to, że po wiekach zaborów, a jeszcze bardziej komunizmu, a także specyficznie odzyskanej niezawisłości i rządach liberałów nie odbudowaliśmy jeszcze na dobre polskiej filozofii politycznej. Radykalni komentatorzy twierdzili wręcz, że z Polską było już tak źle, że w roku 1979 Jan Paweł II musiał nam przypomnieć, kim właściwie jesteśmy[15] i że zaczynaliśmy od zera. Słynna papieska homilia na placu Zwycięstwa byłaby wtedy czymś więcej aniżeli „zgarnięciem pleśni z oczu”, jak pisał Norwid w Bema pamięci żałobnym rapsodzie, ale utworzeniem narodu na nowo. Na tak daleko idącą diagnozę bym się nie zgodził, ponieważ jakkolwiek dzieje państwa i narodu są ciałem jego zasad, to nawet po bardzo znacznym uszkodzeniu tego ciała dobre zasady można sobie przypomnieć i zacząć je odbudowywać. Zatem wystarczy – moim zdaniem – zatrzymać się przy formule Norwida. Choć nasz późny wieszcz wyraża się w poemacie w liczbie mnogiej, pisząc o narodach, jego słowa powinniśmy oczywiście odnieść przede wszystkim do Polski.

Intuicja Norwida wskazuje też na to, że narody mogą mieć problemy z właściwym widzeniem swojego własnego miejsca i roli w dziejach czy nawet własnego powołania. Wspomniana pleśń na oczach odnosi nas do niezdolności rozpoznania tego, co jest właściwe danemu (a może każdemu?) narodowi. Nie chodzi więc tylko o wzrok, który jawi się tutaj jako metafora, ale przede wszystkim o rozum w jego konkretnym ukształtowaniu w dziejach dzięki narodowej (szeroko rozumianej) tradycji. Można powiedzieć, że z Polską w ostatnich dekadach było tak, jak z niewidomym uzdrowionym w Betsaidzie. W Ewangelii wg św. Marka czytamy:

Jezus i uczniowie przyszli do Betsaidy. Tam przyprowadzili Mu niewidomego i prosili, żeby się go dotknął. On ujął niewidomego za rękę i wyprowadził go poza wieś. Zwilżył mu oczy śliną, położył na niego ręce i zapytał: „Czy coś widzisz?”. A gdy ten przejrzał, powiedział: „Widzę ludzi, bo gdy chodzą, dostrzegam ich niby drzewa”. Potem znowu położył ręce na jego oczy. I przejrzał on zupełnie, i został uzdrowiony; wszystko widział teraz jasno i wyraźnie (Mk 8,22–25).

Trzeba dostrzec jednak pewną różnicę. Ustanowienie liberalnego państwa, co skutkuje swoistym niedowidzeniem, trudnością z rozpoznaniem tego, kim jesteśmy, przyjęliśmy w pierwszym odruchu, jako naród, niczym całkowite uzdrowienie. Nie powinno to dziwić: niewidomy, który zaczyna dostrzegać kształty i kolory, może przeżyć moment euforii. Było to w pewnej mierze zauważalne, gdy w roku 1991 liberalne media, a także część mediów katolickich, skutecznie storpedowały papieską propozycję budowania państwa w oparciu o przymierze, jakie zawarliśmy z Bogiem w czasach Mieszka I. Biorąc pod uwagę kondycję intelektualną, moralną i polityczną ówczesnej Polski, to, co powiedział Papież, było być może zbyt gwałtowne, do tego stopnia, że nawet wielu ludzi wierzących nie potrafiło skutecznie obronić papieskiego głosu. Prowadzono wówczas jałowe, przynajmniej w pewnej mierze zastępcze dysputy o państwie wyznaniowym. Zastępcze w tym sensie, że przeciwnikom Polski dobra wspólnego dawały oręż do tego, by zastępować rzeczywistą dyskusję i ośmieszać chrześcijańską tradycję. Rozmowy te rozpoczynali przecież najbardziej wpływowi filozofowie, artyści i publicyści (jak choćby Leszek Kołakowski czy Czesław Miłosz), którzy stali po stronie nowych porządków.

Z perspektywy lat widać jednak, że odzyskiwanie hermeneutyki polskości[16], polskiej racjonalności, polskiego sposobu myślenia i polskiej filozofii polityki to proces długotrwały, przechodzący przez kolejne warianty przybliżeń i oddaleń. W życiu publicznym nie zawsze jest on dostrzegalny. Zdarzają się nawet chwilę, gdy może się wydawać, że w ogóle zamarł. Czasem widać go najpierw w kulturze, w społecznej wyobraźni, pod postacią mitów. Działo się tak przed ponad dekadą, gdy pojawił się zachwyt nad Polską jako Sarmacją, potem nad Walczącą Warszaw”, a wreszcie – nad Żołnierzami Niezłomnymi. Toposy te obrosły nie zawsze dobrą mitologią, często użyteczną dla politycznych partykularyzmów, ale można mieć wyobrażenie, że kiedyś zrosną się w Całość. W tej Całości znajdzie się zaś wielkie bogactwo stanowisk kulturalnych i politycznych, nieraz będących w sporze, ale zawsze będących w orbicie polskiego przemierza jako zasady hermeneutycznej kultury i polityki. Ta Całość będzie też obecna w trosce o ochronę życia nienarodzonych, w roztropnej otwartości na ofiary wojen, którą Kościół proponuje dziś wbrew społecznym emocjom niechęci do obcych, lub otwartości pozbawionej roztropności.

Zatem rekolekcje wcale nie skończyły się razem z rządami tzw. Zjednoczonej Prawicy, która bardziej niż prawicą katolicką jest frakcją polski liberalnej zrodzonej z Okrągłego Stołu. Przechodzi ono raczej nowe oczyszczenia. Dusza polska nie tylko nie jest bowiem liberalna. Nie jest ona także tym, czym chciałby ją widzieć choćby główny wieszcz Prawa i Sprawiedliwości, poganin w stylu niemieckich romantyków, Jarosław Marek Rymkiewicz. Dla pisowskich suwerenistów chrześcijaństwo jest tylko funkcją, narzędziem tożsamościowej polityki, czyli dalszym korumpowaniem tego, co stanowi o duszy polskiej i o polskiej filozofii publicznej[17]. Radykalna centroprawica razem ze swoim wieszczem Polskę kocha, ale nie potrafi zrozumieć jej zadań, jej celów istnienia. Jednak wciąż trwa praca nad przywracaniem naszych instytucji istnienia, docenienia Kościoła, rodzimego życia, które jest zwykłym życiem katolickim. Jak to już bywało w przeszłości – dzieje się to w niszach, ale i w długim trwaniu codzienności narodowej. Pojawiają się książki, które aktualizują polskie doświadczenie przymierza z Bogiem, jak choćby Polska chrześcijańska. Kamienie milowe Pawła Milcarka, czy Społeczeństwo teologiczne. Polska teologia narodu 966–2016 pod redakcją Pawła Rojka. Funkcjonują one wprawdzie poza głównym obiegiem, a mimo to czynią ważne kroki ku odbudowaniu polskiej filozofii publicznej.

Tomasz Rowiński

 

----- 

Drogi Czytelniku, skoro jesteśmy już razem tutaj, na końcu tekstu prosimy jeszcze o chwilę uwagi. Udostępniamy ten i inne nasze teksty za darmo. Dzieje się tak dzięki wsparciu naszych czytelników. Jest ono konieczne jeśli nadal mamy to robić.

Zamów "Christianitas" (pojedynczy numer lub prenumeratę)

Wesprzyj "Christianitas"

-----

 

[1] Można by podać w tym miejscu wiele tekstów kultury oddających ducha lub zakres planów tej zmiany. Zawsze chętnie odwołuję się choćby do książki Przemysła Czaplińskiego Polska do wymiany. Pózna nowoczesność i nasze wielkie narracje (Warszawa 2009), która jest afirmatywną analizą zarówno szerokiej krytyki polskości obecnej w literaturze okresu tzw. transformacji, jak i równie afirmatywną analizą konieczności „wymiany polskości”. Podam jednak jeden przykład tekstu łatwo dostępnego w zasobach internetowyc: M. Janion, List do Kongresu Kultury, www.kongreskultury2016.pl (dostęp: 7.10.2016).

[2] B. Sienkiewicz, Przełamaliśmy 300 lat naszej historii. Z Bartłomiejem Sienkiewiczem rozmawia Jarosław Kuisz, kulturaliberalna.pl (dostęp: 10.11.2015).

[3] M. Król, Filozofia polityczna, Kraków 2008, s. 121.

[4] Musimy wiedzieć czy Prezydent jest z nami.Z Jarosławem Kaczyńskim rozmawia Jacek Karnowski, „Sieci” 39(2017), s. 20–23.

[5] Patryk Jaki w tej sprawie kluczył, zresztą podobnie jak choćby Andrzej Duda w swojej kampanii wyborczej i w szerszej perspektywie PiS jako partia. W rozmowie dla RMF FM z początku września 2018 r. stwierdził, że jego stanowisko w sprawie in vitro jest takie jak stanowisko Episkopatu, a równocześnie powtórzył wcześniejszą deklarację o poparciu dopuszczalności tej metody; https://www.rmf.fm/podcasty/poranna-rozmowa.html (dostęp: 04.09.2018).

[6] Zob. VPalko,Pod złą gwiazdą chrześcijańskiej demokracji.[cały tekst]

[7] Wszystkie te elementy polityki PiS znakomicie można było zobaczyć w przemówieniu z Trzcianki z 15.04.2018, kiedy to Jarosław Kaczyński zadeklarował, że Polska nie wycofa się z przyjęcia konwencji stambulskiej, zwanej też antyprzemocową, a równocześnie dodał, że PiS jest gwarantem, że w Polsce nic złego się nie stanie, mimo że została przyjęta. Komunikat był zatem dość prosty – wystarczy pilnować, by PiS był u władzy. Widać też, że konwencja – która z powodów pryncypialnych powinna być odrzucona przez każdy chrześcijański rząd – w tej chwili jest narzędziem rozgrywki i służy partii Kaczyńskiego jako straszak na katolicki elektorat. Co jest przecież tylko innym rodzajem politycznej korupcji. Trzeba dodać, że w obecnej sytuacji PiS może równie dobrze konwencję uruchomić, jeśli tylko uzna to za politycznie naprawdę korzystne, ponieważ jest ona tylko elementem rozgrywki, dbałości o interes partii, a nie myślenia z perspektywy dobra wspólnego, całości; zob. A. Jowsa, Kaczyński na spotkaniu z wyborcami: musimy wygrać kolejne wybory, pap.pl (dostęp: 15.04.2018).

[8] Apel Prezydium Episkopatu ws. zatrzymania aborcji eugenicznej, episkopat.pl (dostęp: 10.01.2018).

[9] Abp W. Polak, abp, M. Przeciszewski, Prymas ważnym, a czasem jedynym zwornikiem jedności Polski, episkopat.pl (dostęp: 17.03.2017).

[10]Przewodniczący Episkopatu dziękuje Prezydentowi RP, episkopat.pl (dostęp: 24.07.2017).

[11] Będę wydawał „Wyborczą” w podziemiu. Rozmowa S. Sierakowskiego z A. Michnikiem, krytykapolityczna.pl (dostęp: 24.11.2017).

[12] Co rozumiem przez określenie „fundusze kolonizacyjne”, a także o suwerenności pisałem w artykule Koszty istnienia. Polityka prorodzinna jako fundament reformy państwa, „Christianitas” 62(2015), szczególnie s. 15–17.

[13] A. Mickiewicz, Z ksiąg narodu i pielgrzymstwa polskiego, [w:] tenże, Dzieła poetyckie, Warszawa 1983, s. 229–230.

[14] Tamże, s. 229.

[15] Tamże, s. 230.

[16] Zob. przyp. 186.

[17] Sądzę, że pojęcie filozofii publicznej bardzo tu pasuje. Pozwolę sobie przedstawić możliwą jego definicję: filozofię publiczną można określić „jako procestworzenia i wyrażania projektu społeczeństwa i tych powodów, dla których zasługuje na lojalność i zaangażowanie, i jako wyraz i narzędzie rozumu praktycznego w jego klasycznym znaczeniu. Filozofia publiczna musi być silnie związana z mores, praktycznym rozumieniem codziennego życia.”, E. Ciżewska, Filozofia publiczna Solidarności. Solidarność 1980–1981 z perspektywy republikańskiej tradycji politycznej, Warszawa 2010, s. 12–13.


Tomasz Rowiński

(1981), senior research fellow w projekcie Ordo Iuris: Cywilizacja Instytutu Ordo Iuris, redaktor "Christianitas", redaktor portalu Afirmacja.info, historyk idei, publicysta, autor książek; wydał m. in "Bękarty Dantego. Szkice o zanikaniu i odradzaniu się widzialnego chrześcijaństwa", "Królestwo nie z tego świata. O zasadach Polski katolickiej na podstawie wydarzeń nowszych i dawniejszych", "Turbopapiestwo. O dynamice pewnego kryzysu", "Anachroniczna nowoczesność. Eseje o cywilizacji przemocy". Mieszka w Książenicach koło Grodziska Mazowieckiego.