Felietony
2014.08.05 09:14

Niebo

Niebo

Niezbyt często w dzisiejszych czasach ludzie mówią o wieczności; ich myśli koncentrują się niemal zawsze na czasie. W istocie czas stał się jedną z najważniejszych rzeczy na świecie. Kilka lat temu, zanim fizyka stała się modną nauką, ludzki umysł przyzwyczajony był postrzegać czas jako coś, w czym dzieją się rzeczy. Obecnie czas postrzegany jest jako tkanina, z której stworzony jest wszechświat. Pismo Święte mówi nam, że przyjdzie moment, w którym nie będzie już czasu. Pismo nieświęte naszych czasów mówi nam, że czas jest podstawą wszystkiego.

 

Gdybyśmy mieli szukać dowodów tego nastroju tymczasowości, moglibyśmy odnaleźć je na każdym rogu i w każdym zaułku dzisiejszego świata. Na przykład w sferze moralności współczesna doktryna głosi, że każda akcja jest moralnie dopuszczalna, jeśli czasy, w których żyjemy, za taką ją postrzegają.

 

Również religijność napiła się owej odurzającej tymczasowości i teraz, zataczając się pod jej wpływem, naucza o religii całkowicie ograniczonej w czasie, zupełnie nieświadomej wieczności. Nie prosi już człowieka, aby zachował swą duszę na wieczność; prosi go, aby zachował swe ciało na długi czas. Nie troszczy się ona o obywatelstwo w Królestwie Boga, lecz jest szalenie zajęta obywatelstwem w Królestwie Czasu. Tak się składa, że jest to jedna z przyczyn, dla których niektóre ze współczesnych wyznań podkreślają znaczenie kontroli urodzeń, wynosząc motywy ekonomiczne, które należą do czasu, ponad motywy religijne, które należą do wieczności.

 

Podobnie filozofia uległa takiej obsesji na punkcie czasu, że naucza z niepohamowaną pychą, iż nie istnieje taka rzecz jak Prawda pisana przez duże "P", gdyż prawda jest niczym ambulatorium: tworzymy ją na bieżąco; zależy ona od czasów, w których żyjemy. Nie brakuje również pisarzy, którzy posunęli się do tego, żeby twierdzić, że Bóg nie istnieje w wieczności, tylko w czasie, że jest On produktem kosmicznych przypływów czasu, że jest poddawany cudownym chrztom z rąk czasu i że miotany jest (sic!) ku pewnemu celowi, który nie jest jeszcze określony, lecz który czas nam pokaże, jeśli damy mu na to wystarczająco dużo czasu.

 

Kościół nie sympatyzuje z tym nastrojem tymczasowości. Naucza, że przyszła najwyższa pora na to, abyśmy skończyli mówić o czasie i zaczęli myśleć o nieskończoności. Dlatego zamierzam udowodnić przewagę postawy przyjmowanej przez Kościół nad postawą współczesnego świata, pokazując przede wszystkim, że czas stoi na przeszkodzie prawdziwej szczęśliwości i po drugie, że tylko gdy uda nam się wykroczyć poza czas, możemy naprawdę stać się szczęśliwi.

Czas jest jedyną rzeczą, która uniemożliwia osiągnięcie prawdziwej przyjemności, dlatego iż nie pozwala nam uczynić z przyjemności czegoś na kształt wielowarstwowej kanapki. Z samej swojej natury czas zabrania nam doświadczać wielu przyjemności na raz, pod karą niedoświadczania żadnej z nich.

 

Poprzez sam fakt istnienia w czasie nie mogę odnosić przyjemności maszerowania ze starą gwardią Napoleona i jednocześnie maszerować pod znakiem orła, z legionami Juliusza Cezara.  Poprzez sam fakt życia w czasie, nie mogę jednocześnie cieszyć się sportami zimowymi w Alpach i nurkować w przezroczystych wodach Riwiery. Czas uniemożliwia mi wzruszanie się oracjami Demostenesa i jednoczesne słuchanie melodyjnych kazań wielkiego Bossueta. Czas nie pozwala mi łączyć roztropności, która przychodzi z wiekiem i euforii, która jest prawem młodości. To czas sprawia, że nie mogę zebrać się przy jednym stole z Arystotelesem, Sokratesem, Tomaszem z Akwinu i Mercierem, aby poznawać sekrety wielkich umysłów i dzięki nim rozwiązywać zagadki wszechświata.

 

Gdyby nie było czasu, Dante i Szekspir mogliby sączyć razem herbatę, a Homer jeszcze dziś opowiadałby swoje historie po angielsku. Jest czymś bardzo miłym móc się cieszyć z tych wszystkich mechanicznych udogodnień wieku luksusu, lecz są chwile, gdy chciałbym móc radować się ciszą i spokojem średniowiecza - czas mi na to nie pozwala. Skoro żyję w dwudziestym wieku, muszę poświęcić przyjemności wieku trzynastego, a jeśli mogę cieszyć się ateńską epoką Peryklesa, odebrana jest mi możliwość cieszenia się florencką epoką Dantego.

 

W ten sposób czas nie pozwala mi łączyć przyjemności. Wiem, że istnieją reklamy, które zapraszają nas na kolację połączoną z potańcówką, ale nikt nie może w komfortowy sposób jeść i tańczyć w tym samym czasie. Wszystkie rzeczy są dobre, ale można cieszyć się nimi tylko wtedy, gdy nadejdzie ich pora, a radość z nich zawsze kończy się żalem, że czas zmusza nas do rezygnacji. Czas daje rzeczy, lecz również je odbiera. Gdy daje, czyni to pojedynczo i w ten sposób życie staje się ciągiem ułud.

 

Rodzi się podejrzenie, że skoro czas uniemożliwia łączenie przyjemności, to gdybym mógł wykroczyć poza czas, mógłbym też zwiększyć swoją szczęśliwość i uważam to za prawdę, gdyż każde świadome pragnienie przedłużenia przyjemności jest pragnieniem uczynienia jej trwałym: „teraz”. Niczym koty przed kominkiem, pragniemy przedłużać przyjemność w nieskończoność; chcemy, aby była ona trwała i żeby nie podlegała zasadzie sukcesywności.

 

Sięgnij do magazynu swojej pamięci, a znajdziesz tam wystarczający dowód, iż ilekroć jesteś nieświadomy przemijającego czasu, czerpiesz największą radość z doświadczanych przyjemności. Jak często zdarzało się na przykład, że słuchałeś pasjonującej rozmowy lub przysłuchiwałeś się opowieści o niezwykłych przygodach wielkiego podróżnika i godzina mijała niemal niezauważalnie, i mówiłeś do siebie: „Czas minął w okamgnieniu”. To, co jest prawdziwe w odniesieniu do zachwycającej rozmowy, prawdziwe jest też w odniesieniu do estetycznych doznań.

 

Pozwolę sobie na stwierdzenie, że niewiele osób zasłuchanych w pięknie uwertury Beethovena zauważa mijający czas. W tym samym stopniu, w jakim orkiestra zachwyca nas i wprawia we wzruszenie, czyni nas nieświadomymi tego, na jak długo zostaliśmy pochłonięci przez muzykę. Fakt przeciwstawny odzwierciedla tę samą prawdę. Tym bardziej zauważamy czas, im mniej jesteśmy czymś zainteresowani.

 

Jeśli nasi przyjaciele wciąż spoglądają na zegarki, podczas gdy opowiadamy jakąś historię, możemy być pewni tego, że są oni nią znudzeni. Człowiek stale spoglądający na zegar nie jest zainteresowany swoją pracą. Im bardziej zauważamy mijający czas, tym mniejsza jest doznawana przez nas przyjemność, a im większa jest przyjemność, tym mniej zauważamy mijający czas.

 

Powyższe fakty psychologiczne świadczą, że czas jest nie tylko przeszkodą dla naszej przyjemności, i że ucieczka od czasu jest podstawą szczęśliwości. Przypuśćmy, że moglibyśmy rozszerzyć to doświadczenie w taki sposób, że znaleźlibyśmy się całkowicie poza czasem i poza zasadą sukcesywności, w świecie, w którym nie byłoby by żadnego „przed” ani żadnego „po”, a wyłącznie „teraz”.

 

Przypuśćmy, że moglibyśmy przejść do innej formy istnienia, w której wielkie przyjemności historii nie byłyby dla nas niedostępne z powodu historycznej niekompatybilności, lecz wszystkie byłyby zjednoczone w przepięknym porządku niczym piramida. Przypuśćmy, że mógłbym osiągnąć punkt nieskończoności, w którym wszystkie radości, całe piękno i wszelkie szczęście związane z czasem zostałyby zredukowane do owych trzech fundamentalnych jedności, które stanowią doskonałość naszego istnienia: do Życia, Prawdy i Miłości, gdyż do nich sprowadzić można wszelkie przyjemności.

 

Przypuśćmy przede wszystkim, że mógłbym skupić w jednym punkcie wszystkie przyjemności życia, aby w owym „teraz”, które nigdy się nie rozpoczyna i nie kończy, cieszyć się nimi. Mógłbym też cieszyć się pędem życia, które zdaje się być we wszystkich okrążających wzgórze strumykach, zmierzających ku morzu; życiem, które wzywa niemą, martwą darń, aby wyraziła swe myśli we fiołkach; życie, które tętni w wiosennych pąkach niczym kołyska dla owoców.

 

Przypuśćmy, że mógłbym cieszyć się życiem kwiatów rozwierających kielich swojego zapachu ku słońcu; życiem ptaków - wielkich heroldów pieśni i posłanników radości; życiem wszystkich dzieci, które z okrzykiem na ustach biegną ku ramionom matek; życiem wszystkich rodziców, którzy poczynają nowe życie w swoim własnym życiu; życiem umysłu, który na skrzydłach niewidzialnej myśli wzbija się ku ukrytym blaskom wieczności - ku Życiu, od którego wszystko pochodzi.

 

Przypuśćmy, że skupiwszy wszelkie życie we wszechświecie w jednym punkcie mógłbym koncentrować w innym punkcie wszystkie prawdy świata, tak abym mógł znać prawdę, której poszukuje astronom, gdy spogląda w górę poprzez swój teleskop i prawdę, której poszukuje biolog, gdy spogląda w dół poprzez swój mikroskop, prawdę o niebiosach i o tym, kto zamknął wrotami morze, gdy wyrwało się ono niczym potomstwo z łona; prawdę o tym, gdzie kryje się ciemność, gdzie przechowywany jest grad i o jaskini, w której mieszka wiatr.

 

Przypuśćmy, że mógłbym poznać prawdę o zwykłych rzeczach: dlaczego ogień, niczym duch, wznosi się ku niebu i dlaczego złoto, niczym glina, upada na ziemię; prawdę, której szuka Filozof, gdy swoim umysłem próbuje rozgryźć koła napędowe wszechświata; prawdę, której szuka teolog, gdy wykorzystuje Objawienie, aby poznać sekrety Boga, przekraczające wszystko, o czym wielkie umysły, niewspomagane przez Objawienie, mogą tylko marzyć.

 

Przypuśćmy, że ponad tymi wszystkimi radościami życia i prawdy mógłbym skupić w jeszcze innym punkcie radość i piękno miłości, która warunkuje szczęście we wszechświecie; miłość patrioty wobec własnej ojczyzny; miłość żołnierza wobec sprawy, o którą walczy; miłość naukowca wobec swojego odkrycia; miłość kwiatów uśmiechających się do słońca; miłość ziemi, z której piersi wszelkie stworzenie pije mleko życia.

 

Przypuśćmy, że w tym samym punkcie mógłbyś zjednoczyć miłość matek, które rozwierają wielkie wrota życia, aby ich dzieci mogły ujrzeć światło dzienne; miłość przyjaciela do przyjaciela, który ujawnia mu słowami swoje serce; miłość oblubienicy do oblubieńca; miłość męża do żony, a nawet miłość anioła do anioła i miłość anioła do Boga płonąca ogniem i żarem wystarczającym, by rozpalić serca dziesięciu tysięcy czasów w dziesięciu tysiącach światów.

 

Przypuśćmy, że wszystkie przyjemności świata mogłyby zostać skupione w tych trzech centralnych punktach życia, prawdy i miłości, podobnie jak promienie słoneczne jednoczą się w słońcu; przypuśćmy, że wszystkich sukcesywnych przyjemności czasu można by doznawać w jednym i tym samym „teraz”; przypuśćmy, że owe punkty jedności, ku którym kierowałyby się nasze serca, umysły i dusze, nie byłyby jedynie trzema abstrakcjami, lecz że centralny punkt, w którym koncentrują się wszelkie przyjemności życia byłby życiem wystarczająco osobowym, aby być Ojcem.

 

Przypuśćmy, że centralny punkt prawdy, w którym zostały skupione wszelkie radości prawdy, nie byłby jedynie abstrakcyjną prawdą, lecz prawdą wystarczająco osobową, aby być Słowem lub Synem, i że ów centralny punkt miłości, w którym zostały skupione wszelkie przyjemności miłości, nie byłby jedynie abstrakcyjną miłością, lecz miłością wystarczająco osobową, aby być Duchem Świętym.

 

Przypuśćmy, że szczęśliwość, podniesiona do tego najwyższego poziomu, zostałaby wyzwolona z wszelkich ograniczeń, przez co obejmowałaby te trzy punkty jako jeden, nie po kolei, lecz trwale; nie w czasie, lecz w nieskończoności – wówczas mielibyśmy wieczność; wówczas mielibyśmy Boga! Ojciec, Syn i Duch Święty: Doskonałe Życie, Doskonała Prawda, Doskonała Miłość. Wówczas osiągnęlibyśmy szczęście - i to byłoby Niebo.

 

Lecz czyż radości owej nieskończoności z Bogiem, czyż radości życia, prawdy i miłości będą w jakimkolwiek stopniu porównywalne z radościami czasu? Czy jest ktokolwiek na ziemi, kto może opowiedzieć mi o Niebie? Z pewnością istnieją trzy wymiary, do których można się odnieść: to, co się widziało, to, co się słyszało i to, co można sobie wyobrazić.

 

Czy Niebo przewyższy wszystkie radości oka, ucha i wyobraźni? Przede wszystkim, czy będzie ono tak piękne, jak niektóre z rzeczy, które można zobaczyć? Widziałem rzymską Villa d’Este z jej długimi ścieżkami porośniętymi laurem i ostrokrzewem, z jej cyprysowymi alejami przepełnionymi tym, co można nazwać cichą żywotnością i żywą ciszą; widziałem zachód słońca nad Morzem Śródziemnym, gdy dwa obłoki zeszły nisko niczym kolumny, tworząc czerwone tabernakulum dla słońca świecącego niczym złota hostia.

 

Widziałem z portu wieże i minarety Konstantynopola przeszywające mgłę, gdy zawisła nad nimi niczym jedwabny welon; widziałem usianą zamkami Francję i jej gotyckie katedry, które pną się ku niebiosom niczym modlitwy; widziałem piękno nadreńskich zamków. Wszystkie te rzeczy sprawiają, że wracam myślami do strażnika Świątyni Artemidy, który krzyczał do wchodzących: „Uwaga na oczy!”. Zastanawiam się, czy rzeczy wieczne będą tak piękne jak to, co widziałem.

 

Nie widziałem wszystkich cudów natury, słyszałem o innych, których nie widziałem: słyszałem o pięknie wiszących ogrodów Babilonu, o przepychu i dostojności pałaców dożów, o wspaniałości i połysku Forum Romanum, gdy jego fundamenty drżały od marszu niepokonanych legionów; słyszałem o splendorze Świątyni Jerozolimskiej, gdy świeciła niczym klejnot w porannym słońcu.

 

Słyszałem o pięknie rajskiego ogrodu, w którym poczwórne rzeki przepływały przez ziemie bogate w złoto i onyks, ogrodu tak pięknego, że tylko Bóg wie, jak taki stworzyć; słyszałem o niezliczonych innych cudach natury, których język nie może opisać, których nie odda dotyk pędzla i zastanawiam się, czy wszystkie radości Nieba będą tak piękne jak piękno wszelkich rzeczy, o których słyszałem.

 

Oprócz tego, co widziałem i o czym słyszałem, istnieją rzeczy, które mogę sobie wyobrazić: mogę wyobrazić sobie świat, w którym nie będzie bólu ani choroby, ani śmierci; mogę wyobrazić sobie świat, w którym każdy człowiek żyje w pałacu i w tym królestwie pałaców będzie panować sprawiedliwy porządek wolny od narzekania i strachu.

 

Mogę sobie wyobrazić świat, w którym zima nigdy nie nadejdzie, kwiaty nigdy nie zwiędną, a słońce nigdy nie zajdzie; mogę wyobrazić sobie świat, w którym zawsze będą istniały cisza i pokój nieskażone nudą, głęboka wiedza o rzeczach niewymagająca badań i nieustanna radość niezepsuta przesytem; mogę wyobrazić sobie świat, który zlikwidowałby wszelkie zło i choroby, i zmartwienia życia, łącząc jego wszelkie radości i szczęście, i zastanawiam się, czy szczęśliwość w Niebie będzie taka jak szczęśliwość na ziemi, którą mogę sobie wyobrazić.

 

Czy wieczność będzie przypominać cokolwiek, co widziałem, co słyszałem i co mogę sobie wyobrazić? Nie, wieczność nie będzie niczego takiego przypominać. Posłuchaj głosu Boga: „Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują” (1 Kor 2, 9).

 

abp Fulton Sheen

 

przeł. Izabela Parowicz

 

Artykuł stanowi rozdział książki "Wstęp do religii", która ukazała się nakładem Fundacji św. Grzegorza Wielkiego

 

Warto zajrzeć: https://www.facebook.com/arcybiskupfultonjsheen

 

 


Abp Fulton Sheen

(1895-1979), arcybiskup amerykański, autor książek i audycji radiowych, kaznodzieja, Sluga Boży. Intercede pro nobis!