Felietony
2014.09.06 08:49

„To nie pluszowy miś…”

święci

Znowu wspominam słowa popularnej piosenki, tym razem zespołu Happysad. Myślę, że warto na ich kanwie poczynić refleksję odnośnie powszechnej współcześnie postawy, która moim zdaniem jest jedną z przyczyn kultury tymczasowości, wzmiankowanej przeze mnie w poprzednim felietonie. Postawa ta zdaje się odpowiadać także za część bolesnych rozczarowań wielu osób. Chodzi mi o życie wrażeniami i emocjami, szukanie ich, opieranie swoich życiowych decyzji na aktualnym samopoczuciu i porzucanie zobowiązań, kiedy przestają się wydawać atrakcyjne. Piosenka Happysad słusznie zwraca uwagę na to, że miłość to nie tylko, ani nie przede wszystkim uniesienia, emocje, łzy, kwiaty etc...

Młody (ale nie tylko młody) człowiek, któremu poprzez środki masowego przekazu ukazuje się skrzywiony obraz życia i jego wyzwań, w zderzeniu z rzeczywistością ma dwa wyjścia. Pierwsze: pozostaje wierny swojemu przekonaniu, że życie musi być nieustannym pasmem sukcesów i jeżeli tak nie jest, to widocznie jest to winą wszystkich wokoło i po prostu należy zrobić, co tylko możliwe, aby dostarczać sobie w nieprzerwany sposób pozytywnych wrażeń, bez oglądania się na zasady moralne. Drugie: stwierdza, iż został oszukany, a życie jest beznadziejne, bo „nie takie miało być” i popada w depresję. Nie ma chyba większej potrzeby omawiania konsekwencji drugiego wyjścia. Natomiast z pójścia pierwszą drogą, wynikać może część wysokiego wskaźnika rozwodów, odsetka migracji i fluktuacji na rynku pracy, niechęci do zakładania rodziny i w ogóle podejmowania ostatecznych decyzji życiowych. Wiadomo, że przyczyny migracji i innych wymienionych przeze mnie zjawisk są zróżnicowane i złożone. Niemniej w samych tych zjawiskach przejawia się jakiś rodzaj braku wierności. Proszę mnie dobrze zrozumieć, nie uważam by należało przez całe życie pracować w jednym miejscu, albo że emigracja, gdy w kraju trudno utrzymać siebie lub rodzinę, była zawsze skutkiem opierania decyzji życiowych na emocjach. Mówię jedynie o tym, iż jedną z wielu przyczyn, może być właśnie „kolekcjonowanie wrażeń”- pojęcie używane w socjologii przy omawianiu szeroko rozumianego konsumpcjonistycznego podejścia do życia.

Jeśli coś się nie układa z małżonkiem, „wymieniamy go na lepszy model”. W pracy jest nie tak, jak oczekiwaliśmy- szukamy innej itd. Taka postawa dotyczyć może również życia duchowego i tzw. churching jest tylko jednym z jej przejawów. Inny to np. „dzisiaj się nie modlę, bo nie mam nastroju”. Ale czy my, katolicy, też nie odpowiadamy za to, że ta postawa tak bardzo się rozpleniła?

Kiedy zapytamy kogoś o to, co znaczy być świętym, pewnie zaraz powie coś o Janie Pawle II, o św. Franciszku, o św. Antonim, czy św. Faustynie… Heroiczność cnót? Kojarzy się z jakimiś nadzwyczajnymi dokonaniami… Przez wieki hagiografowie skupiali się na niezwykłych wydarzeniach z życia świętych, a tak mało wspominali o tym, że ci ludzie byli „z tej samej gliny ulepieni”… Tak mało mówili o codziennej walce, o zmaganiu się z własnymi słabościami, z wadami charakteru, o tych szarych zwykłych czynach, w których ćwiczyli się w cnotach, tak że ostatecznie praktykowali je w stopniu heroicznym. Bo czymże jest heroiczność? Czy to co przychodziłoby łatwo, można by w ogóle nazwać heroicznym? Nie ma jednak sensu pastwić się nad hagiografami, przecież historycy też częściej mówią o wielkich czynach bohaterów niż o ich codziennym, szarym życiu. Tymczasem materią uświęcenia jest codzienność, teraźniejszość. Świętość ma więcej wspólnego z heroicznym (właśnie tak!) wstawaniem rano, by wyprawić dzieci do szkoły, chociaż boli głowa i spało się tylko 4 godziny, czy ze zdobyciem się na uśmiech do namolnego klienta, który przyszedł na 5 minut przed zamknięciem sklepu, niż z ekstazami, objawieniami czy stygmatami. Jeżeli Bóg uzna to za potrzebne i dobre, udzieli nadzwyczajnych darów, ale świętość, która miałaby polegać tylko na nich, nie jest w ogóle świętością. Rację miał Adam Mickiewicz, mówiąc, że trudniej dzień dobrze przeżyć niż napisać księgę. Właśnie dlatego codzienność to wyśmienite wyzwanie w walce o świętość. Zresztą… czy gdyby tylko niezwykłe wydarzenia miały znaczenie, Jezus traciłby kilkanaście lat na pracę w ciesielskim warsztacie, do tego stopnia nie okazując po sobie, iż jest Synem Bożym, że gdy rozpoczął publiczną działalność pytano [1]: Czy nie jest to cieśla?

Zejście z obłoków i porzucenie marzeń jest najlepszym lekarstwem na chorobę „biegania za wrażeniami” w życiu duchowym. Większość z nas nigdy nie zawiśnie na krzyżu za wiarę, nigdy też nie zostanie wielkim kaznodzieją albo misjonarzem, nawracającym miliony pogan. I trzeba to sobie uczciwie powiedzieć. Nie jest to jednak powód do załamania, bo każdy może stać się świętym w heroizmie codzienności. Zamiast marzyć o męczeńskiej śmierci, czy nie lepiej zatem cierpiąc poza wzrokiem gapiów, ofiarować swój ból w czterech ścianach mieszkania?[2] Mówienie młodzieży od początku, że życie jest trudne, ale właśnie w tym trudzie i walce jest możliwość znalezienia radości i zasmakowania zwycięstwa mogłoby uchronić wielu z nich przed uleganiem kulturze tymczasowości.

Małżeństwo, kapłaństwo, czy jakakolwiek inna droga życiowa łączy się z pięknymi momentami, ale na pewno nie będą one obecne przez całe życie. Z kolei ich brak nie może stać się powodem do porzucenia swojego powołania. Miłość to nie pluszowy miś, życie to nie nieustanna impreza, małżeństwo to nie romantyczne kolacje przy świecach, świętość to nie ekstazy i objawienia… To wszystko jest raczej jak droga na szczyt, w pocie, w mgle, w zmęczeniu… Ale za to, jaka nagroda czeka na wytrwałego wędrowca. To też niczym praca osiołka w kieracie [3]. Ale za to, jak piękne są jej owoce…

 

Monika Chomątowska

 

[1] Por. Mk 6, 3

[2] Św. Josemaria Escriva „Droga” pkt. 740: „Mówisz o “bohaterskiej” śmierci. Czy nie uważasz, że bardziej “bohaterskie” jest umrzeć niepostrzeżenie w porządnym łóżku, jako zwykły obywatel..., ale na chorobę Miłości?”

[3] Św. Josemaria Escriva „Droga” pkt. 998: „Błogosławiona wytrwałość osiołka w kieracie! – Zawsze tym samym krokiem. Zawsze te same okrążenia. – Dzień za dniem, wszystkie jednakowe. A bez tego nie byłoby dojrzałości owoców ani zielonej bujności w sadzie, ani kwietnej woni w ogrodzie. Zastosuj tę myśl do swojego życia wewnętrznego”.

 

 


Monika Chomątowska

(1989), doktorantka Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, publikuje w Christianitas i Frondzie. Mieszka w Krakowie