Felietony
2017.05.26 21:25

Niby kontrrewolucja

Gdy się podchodzi do spraw życia społecznego z prawej strony, rzadko ma się estymę dla praktyk rewolucyjnych. Ale w Polsce prawica zrozumiała dawno temu, że wchodząc do struktur odziedziczonych po komunizmie i podrasowanych w nadwiślańskim liberalizmie - trzeba chcieć i umieć robić rewolucję. A raczej kontrrewolucję.

 

Chcieć i umieć. Co znaczy tak naprawdę: chcieć zrobić kontrrewolucję? To znaczy wyciągnąć wnioski z niszczycielskiej logiki Rewolucji - i być gotowym tej logice przeciwstawiać się zarówno w jej obrzydliwych aktualnych zakusach, jak i w fundamentalnych, wymuskanych intelektualnie anty-zasadach. Nie należy się łudzić, że jeśli my będziemy na wstępie dość kompromisowi, druga strona uszanuje to i nie naruszy granic ustalonych np. dziesięć lat temu. Nie szanuje tych granic, choćby ustalone były wczoraj - o ile tylko będą mogli rozwijać swoją agendę. Jeśli nawet znajdziemy sobie uprzejmych rozmówców z drugiej strony, spoza ich pleców wyjdą faktyczni mocodawcy opinii - którzy nie chcą ustalać kompromisów, lecz kolejnymi kompromisami przesuwać swe niszczycielstwo do wnętrza społeczeństw.

 

Zatem gdy się rzeczywiście otrzymuje stery i ma się też panowanie nad motorem, należy chcieć po prostu wykasować błędne kody - i zmienić bieg rzeczy. Zapewne wymaga to określonych predyspozycji charakterologicznych i zapewne posiadają je częściej ludzie, z którymi nie ma przyjemności toczyć owocnych debat seminaryjnych, ale którzy za to są niepodatni na rozważania o tym czy owca powinna unikać wilka. C'est la vie.

 

Jak widać, chcieć zrobić kontrrewolucję to zupełnie coś innego niż chcieć zrobić rozróbę. A jeszcze trzeba nie tylko chcieć, ale i umieć. Są więc tacy ludzie, którzy potrafią zrobić potężna rozróbę - ale jakoś nigdy nie kontrrewolucję.

 

Gdybym miał wskazać przypadki udanej - lub obiecującej - kontrrewolucji w ostatnich dziesięcioleciach, podałbym dwa przykłady, z dawna i z niedawna. Dawnym byłoby odwrócenie trendu prawodawstwa w sprawie życia nienarodzonych: od roku 1993 w polskim systemie prawnym życie nienarodzonego jest określeniem stadium życia człowieka, którego życia powinno być chronione. Był to sukces tych, którzy nie wystraszyli się opinii, że ich działania są "najkrótszą drogą do dechrystianizacji Polski". Szkoda, że od tego czasu zrobiono niewiele, by wyciągnąć z tego zwycięstwa dalsze konsekwencje.

 

Przykładem drugim, z ostatniego czasu, jest program 500+, czyli realna dobra zmiana w stosunku państwa do rodzin. To sukces tych, którzy od lat powtarzali, że rodziny wychowujace dzieci zasługują nie na zasiłek, lecz na sprawiedliwe wsparcie. Takie postawienie sprawy jest zwrotem w filozofii społecznej - od zaspokajania grup interesu do liczenia się ze sprawiedliwości społeczną.

 

Oczywiście można by jeszcze wyszukać inne przykłady. Jest ich jednak jakoś mało, jeśli zestawi się to z szansami opisywanymi przez potencjały naszej wspólnoty i przez wynikające z tego zwycięstwa polityczne obozów zaciągających kredyt zaufania opinii katolickiej.

 

Dlatego kiedy dochodzą dzisiaj do mnie propagandowe grzmoty armat i warkot bębnów zwołujących nas do bitew np. o to, żeby kogoś wygwizdać lub żeby "ratować Polskę" przez chwilowe niedopuszczenie gdzieś kogoś, ważę te wezwania na wadze kontrrewolucji: jakie dobro z tego - poza chwilową satysfakcją wykluczania?

 

Czy po kolejnym wzlocie nadziei zostanie jedynie zaspokajanie się przyjemnością, żeśmy narobili zamieszania?

 

 

PM

 

 


Paweł Milcarek

(1966), założyciel i redaktor naczelny "Christianitas", filozof, historyk, publicysta, freelancer. Mieszka w Brwinowie.