powieść
2023.09.28 13:14

Na chwilę. Elegia

Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl. Z góry dziękujemy.

 

Po godzinie dotarliśmy na miejsce.

Miasto i jego codzienne sprawy zostały za nami. Teraz stoimy na moście, przy torach kolejowych, przechyleni przez obręcz, wpatrzeni w rzekę płynącą pod naszymi stopami. 

Słońce obmywa nam ramiona, włosy i szyje, odsłania chropowatą rdzę barierki, ogrzewa kamienie. Jesteśmy, i to wszystko. Tak mija nam kolejna godzina. Możemy zapomnieć, że przyszliśmy tu w gruncie rzeczy tylko na chwilę. Odejdziemy i już nas nie będzie, ani tu, ani gdziekolwiek. Ta myśl towarzyszy mi ostatnio coraz częściej. Kiedyś wydawała się czymś pięknym, na poetycki sposób, ale z czasem nabrała realnych kształtów, i stała się ani ładna, ani brzydka, a po prostu prawdziwa, bliska codzienności.

Stoimy na moście, kąpiąc się w słońcu, ale nie będzie to przecież trwało wiecznie. Za chwilę stąd odejdziemy, wrócimy skąd przyszliśmy, zajęci wszystkimi tymi sprawami, które odciągają nas od natrętnego myślenia o uciekającym czasie, miniemy wieś, później ulice, aż wreszcie nigdzie nas nie będzie, ani tutaj, ani w mieście, ani rano, ani wieczorem.

Póki co trwa jednak leniwe popołudnie. Uspokaja nas szum, ten pod stopami i ten wokół nas, przeczesujący kępki traw wyrastające pomiędzy żelaznymi torami. Rzeka to nieustający ruch, myślę, patrząc w dół, gdzie mienią się jej refleksy. A przecież od lat jest tu zawsze taka sama. Zdumiewa mnie to trwanie i nietrwanie, jednoczesne i wystawiające nas na próbę. Bo kiedy nas nie będzie, rzeka wcale nie ustanie. Ona się nie zatrzyma, nie przestanie płynąć, nawet wtedy, gdy umrzemy, my i ci wszyscy, którzy przyjdą tu po nas. Rzeka nas przeżyje, to pewne. A kiedy tak na nią patrzę, to myślę sobie, że sama jest nieustannym ruchem, ciągłym odchodzeniem, nieprzerwanym „naprzód”, takim, którego nie można zatrzymać. Nie ma możliwości cofnięcia tego, co już się dzieje – mówi rzeka. 

Tutaj, na moście, czuję się tak, jakbym wracał do źródeł, z których narodziła się mądrość. Do tego zdziwienia, że świat jest tak przejrzysty, a zarazem paradoksalny w swojej naturze. Myślę, że to dobre miejsce, to zdziwienie. Nie tylko dobre, ale przede wszystkim właściwe. W każdym razie budzi nadzieję, bo wiele dobrego można odkryć, kiedy patrzy się w tak świeży i nieskażony sposób. Można się spodziewać wielu rzeczy, czekać ufnie, dokąd nas to zaprowadzi. Od tego przecież zaczęła się moja fascynacja filozofią, która w ostatnim czasie więdła, aż umarła, pozbawiona najwidoczniej dostępu do źródła. 

Stale tu bywałem. Przychodziłem w to miejsce nawet zimą, całkiem zresztą często, włóczyłem się po nasypie kolejowym, wpatrując się we fioletową łunę na niebie, od której mieniły się oszronione kamienie, a ciemniały pola. Zwykle było tu pusto, na tyle, żeby czuć się oddzielonym od świata. Pociągi przejeżdżały co piętnaście minut. Zapowiadał je niepokojący turkot metalowych konstrukcji, a pozostawiały po sobie milczenie i monotonny szum wiatru.

Kiedy którejś jesieni zamknięto tory, mogłem nimi przejść na skróty na drugą stronę rzeki, gdzie mieszkał mój przyjaciel, ten sam, o którym z niewiadomych przyczyn ostatnio wspomniał w szpitalu mój ojciec. Trzeba było jedynie uważać, kiedy zaczynał padać drobny, kłujący deszcz. Łatwo było się wtedy poślizgnąć na mokrym żelazie. Później należało przeskoczyć przez barierkę oznakowaną zakazem przejścia i ostrzeżeniem przed załamującymi się schodami.

Spotykaliśmy się przeważnie w piątki, późnymi popołudniami, którym patronowało stalowe niebo. Słuchanie płyt w półmroku, grzanie dmuchawą ciepłego powietrza w wyziębionym już wtedy pokoju, gdzie trzeszczało drewno, skręcanie papierosów. Pamiętam, jak zabrałem tam kiedyś Endless Wire i White City, choć bałem się o to, że obie te płyty przesiąkną zimnym deszczem, albo że wpadną do rzeki, kiedy będę chciał przeskoczyć przez barierkę. 

Ciężka, ospała jesień, na którą nie chce się wychodzić nawet z wyziębionego pokoju, doskonale pasowała do nastroju tych spotkań. Pewnie dlatego później, kiedy życie wokół zaczęło się objawiać śmielej i jawnej, nasze drogi jakoś się rozchodziły, aby cyklicznie mogły schodzić się znowu w okresie nacierającego chłodu. Powiedziałbym, że nasza przyjaźń przetrwała lata, choć mogła się ujawniać jedynie cyklami, sezonami, przypływami i odpływami. 

Ile dziwnych zależności w tym, co przecież najzwyklejsze… Co rusz jakieś znaki i słowa. Ziarno rzucone w ziemię musi ulec rozkładowi, żeby mogło dać z siebie znacznie więcej, niż to, czym było na początku. Nic nie znika, nic nie ginie, chociaż oczywiście powinno umrzeć, zanim okaże się, że zbiory są znacznie obfitsze niż zasiew. Tego uczy nas natura. Ale zastanawia mnie, czy tak jest z całym naszym życiem? Czy można mieć tę trudną nadzieję?

Jak na razie stoimy na moście i wpatrujemy się w rzekę, zerkamy na stygnący brzeg, na niebo, na słońce. Wiedząc, że nie jestem w stanie na zawsze uchwycić tej chwili, nie potrafię się całkowicie zatrzymać. Skoro chwila tak szybko mi umyka, „jak tkackie czółenko”, to ja także myślami uciekam gdzie indziej. Myślę, że zdołałbym odpocząć tylko wtedy, gdy czas naprawdę by się zatrzymał.

A przecież wiem, że to niemożliwe. Ta fala, na którą właśnie patrzę, wygląda ciągle tak samo, a jednocześnie kłębią się w niej wciąż nowe i nowe strumienie wody. To tak, jak my. Jak moja mama. Jak ojciec. Stajemy się z każdym dniem inni, ale nie kimś innym, bo przecież to wciąż my sami.

Jak to było? „Wespół z Nim żyć będziemy”. Nagle przychodzi mi to na myśl. „Będziemy”? Brzmi to tak, jakby życie dopiero na nas czekało, gdzieś tam, dalej niż sięgamy wzrokiem. Ale czy nie żyjemy już teraz, zwłaszcza w dojrzałości dnia, kiedy wiatr, czasem gorący i duszny, a innym razem ostry i chłodniejszy, ślizga się po naszej skórze? Chyba, że życie w pełni to takie, które już nigdy nie przesypuje się między palcami, a cała reszta to jedynie jego namiastka.

Słońce już się chyli, nurkuje za drzewa, rzucając nam w twarz przyjemne, pomarańczowe światło. Mówię, że zostaniemy tutaj jeszcze chwilę. Ona odpowiada, że wie.

 

Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.


Michał Gołębiowski

(1989), doktor nauk humanistycznych, filolog, historyk literatury, eseista, pisarz, tłumacz. Stały współpracownik pisma „Christianitas”. Autor książek, m.in. „Niewiasty z perłą” (Kraków, 2018) czy „Bezkresu poranka” (Kraków, 2020), za którą został uhonorowany Nagrodą Specjalną Identitas. Jego zainteresowania obejmują zarówno dawną poezję mistyczną, jak również kulturę tworzoną w atmosferze tzw. „śmierci Boga” oraz dzieje ruchów kontrkulturowych lat 60. XX wieku.