Duchowość
2019.05.05 19:00

Maryjne perspektywy katolicyzmu

Między ludźmi tak chodzić musiała,

Niby dumna i niby nieśmiała (…)

Maria Konopnicka, z cyklu Madonna

 

Proboszcz niewielkiej parafii, jeden z tych „zwykłych” księży nie słynących wprawdzie z heroicznych czynów, ale też „ukryty w Bogu” i często widziany z różańcem w ręku, opowiedział kiedyś o swoim codziennym celebrowaniu Mszy świętej. Wyznał mianowicie, że za każdym razem, kiedy przystępuje do ołtarza, stawia na nim niewielki krzyż. Jedna strona krucyfiksu, zwana „pasyjką” – ta, na której widać Pana Jezusa – powinna być skierowana w stronę wiernych, tak aby mogli oni kontemplować Jego ofiarę miłości, zwłaszcza w momencie, gdy kapłan podnosi hostię i kielich. Tym sposobem po drugiej stronie krzyża widać jedynie wystające gwoździe. Ma to być puste miejsce, na którym ksiądz powinien współ-ukrzyżować samego siebie. Kapłan sprawujący Eucharystię dla dobra innych, sam powinien żyć w jedności z Panem Jezusem poświęcającym swoje własne życie dla ratowania życia drugiego człowieka. Ale do osiągnięcia takiego oddania potrzeba stałej medytacji, w którą wprowadza różaniec.

Innym razem pewna osoba opowiedziała o swoich refleksjach ze Mszy świętej odprawianej w klasztorze benedyktyńskim w Wisques. Tego dnia kościół, w którym odbywały się nabożeństwa, przepełniony był spokojem i nastrojem cichej modlitwy. Medytacja spokojnie unosiła się niczym dym kadzidła wokół ołtarza. W tym miejscu zamieszkałym wyłącznie przez grono ubranych w habit, oddzielonych od świata mężczyzn, stale obecna była jednak pewna kobieta. W trakcie nabożeństw stała obok ołtarza, ponad zebranym tłumem, otoczona radością wyśpiewywanych psalmów, czuwająca nad tym, aby Jej Synowi oddawano należną cześć. Podobnie w innym benedyktyńskim zgromadzeniu, w przeoracie w Silverstream, mnisi zapytani o źródła ich atencji dla Najświętszego Sakramentu, odpowiadali dwoma słowami: „our Lady”, czyli „nasza Pani”. Ale także piszący te słowa, nieco wcześniej, mierząc się z pytaniami bez odpowiedzi i niezgodą na proste słowo „ufać”, spojrzał na Niepokalaną stojącą w nawie bocznej jednego z podhalańskich kościołów. Z tej białej, strzelistej figury biła siła pokoju, który płynie z całkowitego zawierzenia Bogu.

Dobrze znana jest formuła per Mariam ad Iesum, czyli „przez Maryję do Jezusa”. Niesłusznie byłoby jednak traktować tę zasadę (wszakże sformułowaną i rozwijaną przez mistyków o niezwykle rozwiniętym życiu duchowym) jedynie jako wprowadzenie do prawdziwego zawierzenia Chrystusowi. Oczywiście maryjność jest, i zawsze była drogą do głębszego zaangażowania się w relację z Panem Jezusem. Bóg wyznaczył Niepokalanej tę rolę już za Jej ziemskiego życia, zwłaszcza wtedy, gdy mając dopiero stać się matką Zbawiciela, w imieniu całego Izraela, a nawet całej ludzkości wypowiedziała Ona swoje „tak, przyjmuję; niech mi się stanie”. Niektórzy poeci chętnie sięgali po opis upalnego dnia, aby zobrazować niecierpliwe oczekiwanie całego stworzenia na spełnienie się obietnic nieba. Powietrze było duszne, życie zamarło w bezruchu, wokół unosiła się cisza. Dopiero kiedy padło najważniejsze w historii „tak”, na spieczoną ziemię spadł ożywiający deszcz. Niewiasta poczęła i porodziła Chrystusa, dawcę życia. Jej zgoda umożliwiła spełnienie się Bożego zamysłu, a macierzyństwo – dało Go ludziom. Brama raju została otworzona. W ten sposób Maryja stała się drogą Pana Jezusa do ludzi. Ponieważ jednak dary łaski i wezwanie Boże są nieodwołalne (Rz 11,29), Kościół uznał, że to jedyne i wyjątkowe pośrednictwo nadal trwa, tym razem jednak czyniąc z Najświętszej Panny drogę ludzi do Pana Jezusa.

Maryjność jako ścieżka nie ogranicza się jednak do swego rodzaju praeparationis evangelica („przygotowania do Ewangelii”). Nie jest czymś efemerycznym i przejściowym, stając się zbędnym balastem dla tych, którzy już poznali Pana Jezusa i od lat rozwijają z Nim głębszą relację. Nie wynika ona również z dosłownie rozumianego oddalenia Syna Bożego. Wielkie dzieła tradycji katolickiej na różne sposoby starały się raczej uwypuklić „oczyszczający” i „oświecający” charakter pobożności maryjnej. Nie rezygnowali z niej przecież (a wręcz utwierdzali się w niej) wielcy święci, których miłość oraz zjednoczenie z Jezusem Chrystusem było tak szczere i doskonałe, że mogło ożywiać wiarę innych. Innymi słowy, zasada per Mariam ad Iesum dotyczy nie tylko samego dojścia do Chrystusa, ale również stałego dochodzenia do wciąż głębszego i bardziej „przejrzystego” obcowania z Nim. Wiele mówiącymi przykładami są tutaj z jednej strony św. Alfons Maria de Liguori, a z drugiej – św. Maksymilian Maria Kolbe. Obaj zapisali się w historii Kościoła jako wielcy czciciele Najświętszej Panny, przy czym ten pierwszy napisał Umiłowanie Jezusa Chrystusa w życiu codziennym, dzieło przełomowe, odsłaniające nowe obszary adoracji Syna Bożego, zaś pod koniec dnia w pokoju ducha dźwigał krzyż choroby. Z kolei św. Maksymilian Maria Kolbe dokonał czynu iście Chrystusowego, poświęcając własne życie i decydując się na straszną śmierć głodową po to, aby ocalić życie współwięźnia obozu koncentracyjnego. W przypadku obu tych postaci pobożność maryjna pozostała aż do końca zupełną podstawą życia duchowego.

Istnieje dziś pewien rozpowszechniony błąd, który polega na stawianiu Maryi jedynie w roli „wzoru” do naśladowania. To tak, jakby imitatio Mariae, skądinąd ważny i uświęcony nurt życia katolickiego, był jedyną możliwą do zaakceptowania formą pobożności maryjnej. Z tej okazji zapomina się, że w perspektywie tradycji katolickiej pełny wymiar naśladowania świętych wcale nie ograniczał się do szeregu wzorów i idealnych postaw (co często prowadziło do swego rodzaju „odrealnienia” sług i służebnic Pańskich, stworzenia z nich jedynie emblematu przy zapomnieniu o tym, że były i są nadal żywymi, konkretnymi osobami); imitatio zakładała przede wszystkim komunię, międzyosobową wspólnotę w tym samym duchu. W tym sensie katolicyzm pojmował stosunek człowieka do Boga horyzontalnie: obok indywidualnej relacji z Chrystusem, istnieje w Kościele całe mnóstwo więzi między wiernymi po tej czy tamtej stronie, które nadają temu wznoszeniu się do nieba zupełnie wyjątkową jakość. Rola Maryi w całej historii zbawienia była jednak osobna i jedyna. Ona sama była prawdziwą Arką Przymierza i Naczyniem Ducha Świętego, stąd też ogromna rola, jaką przypisywano w ciągu wieków Jej wstawiennictwu. Ujmując tę sprawę jeszcze dobitniej: imitatio Mariae, czyli naśladowanie Maryi w Jej wierze, nadziei i miłości wymaga intercessionis Mariae, czyli Jej opieki oraz pośrednictwa.

I wreszcie trzeci wątek katolickiej pobożności maryjnej, który dotyka samego rdzenia tożsamości Kościoła. Nie bez głębszej przyczyny można znaleźć w Piśmie Świętym rozliczne fragmenty, których interpretacja mariologiczna i eklezjologiczna tworzą jakby awers i rewers jednej prawdy. Nawet słynny apokaliptyczny „znak Niewiasty” (zob. Ap 12,1) dotyczy zarówno Najświętszej Panny, jak i Wspólnoty wiernych. Pomiędzy jednym a drugim odczytaniem nie zachodzi sprzeczność; oba poniekąd się warunkują czy dopełniają[3]. Toteż tradycja katolicka stosunkowo szybko dostrzegła w Maryi początek Kościoła, żywą katedrę i miejsce, w którym Bóg obcuje z człowiekiem. W ten sposób wzywa ją jedna z wielu litanii: „Początku Kościoła, módl się za nami; Matko Kościoła, módl się za nami; Obrazie Kościoła, módl się za nami”[1], jak również niezliczone przykłady pobożnego piśmiennictwa: „Najświętszej Trojcy najświętszy Kościele, który poświęcił Bog Syn w naszym ciele”[2]. Niepokalana to poniekąd katedra. Prawdą jest bowiem, że katolicyzm stale poznawał sam siebie właśnie dzięki czci dla Maryi. Oblubienica musiała zostać utożsamiona z Oblubienicą: obie są miejscami obcowania z Chrystusem, przechowującymi Ciało Pańskie i zawierające w samym sercu ołtarz ofiary miłości.

Kościół odnajdywał więc swoją własną tożsamość oraz prawdę o sobie dzięki różańcowi czy kontemplowaniu „znaku Niewiasty”. Prawdą tą był obraz Oblubienicy i służebnicy Pańskiej stojącej naprzeciw Chrystusa w całkowitej przed Nim przejrzystości. Nie tylko dzięki Maryi, ale dosłownie „w Niej” wspólnota wiernych rozpoznawała i nadal rozpoznaje, czym jest wobec tajemnicy Boga, który przyszedł jako człowiek.

Michał Gołębiowski

----- 

Drogi Czytelniku, skoro jesteśmy już razem tutaj, na końcu tekstu prosimy jeszcze o chwilę uwagi. Udostępniamy ten i inne nasze teksty za darmo. Dzieje się tak dzięki wsparciu naszych czytelników. Jest ono konieczne jeśli nadal mamy to robić.

Zamów "Christianitas" (pojedynczy numer lub prenumeratę)

Wesprzyj "Christianitas"

-----

[1]Litania do Matki Bożej Pocieszenia [w:] Modlitewnik zawierzenia Maryi, oprac. E. Myrcha-Jachimczuk, Kraków 2017, s. 378.

[2]Pieśń o niepokalanym poczęciu Najświętszej Panny Maryjej [w:] Kancyjonał pieśni nabożnych według Obrzędów Kościoła Świętego Katolickiego [edycja dzieła z 1721 roku], oprac. S. Garnczarski, Kraków 2017, s. 301.

[3] Zob. A. Tronina, „Wielki znak na niebie” (Ap 12,1): Maryja, Kościół czy Chrystus [w:] Signum Magnum – duchowość maryjna, oprac. M. Chmielewski, Lublin 2002, s. 59-66.


Michał Gołębiowski

(1989), doktor nauk humanistycznych, filolog, historyk literatury, eseista, pisarz, tłumacz. Stały współpracownik pisma „Christianitas”. Autor książek, m.in. „Niewiasty z perłą” (Kraków, 2018) czy „Bezkresu poranka” (Kraków, 2020), za którą został uhonorowany Nagrodą Specjalną Identitas. Jego zainteresowania obejmują zarówno dawną poezję mistyczną, jak również kulturę tworzoną w atmosferze tzw. „śmierci Boga” oraz dzieje ruchów kontrkulturowych lat 60. XX wieku.