Liturgia
2023.08.29 11:30

List drugi do wspólnot tradycji łacińskiej

Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl. Z góry dziękujemy.

W poprzednim liście zatrzymałem się przy tym, co mi się wydaje najprostszym i najbardziej wspólnym motywem naszego przywiązania do starszej formy liturgicznej: że jest to wyjątkowo mało manipulowalna forma długowiecznej tradycji naszego uniwersum Kościoła katolickiego. Ale trzeba pójść z tym dalej.

Ponad ćwierć wieku temu, w roku 1996 zostałem zaproszony przez pewnego sędziwego kapłana na chwilę rozmowy u niego. Ksiądz prałat otrzymał właśnie dekret Prymasa Glempa, w którym wyznaczono go na "duszpasterza grupy wiernych proszących o celebrację Mszy w rycie przedsoborowym". Chciał się więc wywiedzieć od jednego z przedstawicieli owej "grupy wiernych" kim są i czego chcą. Było to pierwsze z serii takich spotkań - w których co jakiś czas starszy ksiądz pytał świeckich dwudziesto-, trzydziesto- i najwyżej czterdziestolatków: co sprawia, że chcecie chodzić na "taką" Mszę?

Pytający i pytani byli na nierównych pozycjach. Nie tylko z racji wieku i stanu. Różnica polegała też na odniesieniu do "przedmiotu" sprawy, czyli Mszy "w starym rycie". Ksiądz odprawiał ją w młodości, a że był księdzem gorliwym, poznał ją chyba dobrze jako celebrans - lecz nie tylko już niezbyt dobrze pamiętał, ale też zapamiętał nienajlepiej, niezbyt cenił w zestawieniu z Mszą "nową", której wprowadzenie podobno przyjął z wielkim entuzjazmem.  Natomiast my, ludzie świeccy, wciąż dość słabo znaliśmy stary ryt, który nas pociągnął, ale mieliśmy już dla niego pałające serca, gorliwość neofitów w studium i pobożności - a dużo wyrzutów i zarzutów względem całej nowej liturgii, znanej nam od dziecka.

"Co sprawia, że chcecie chodzić na "taką" Mszę?"

Na "taką", to znaczy na jaką? Stary ksiądz myślał długo, że chodziło nam o łacinę i chorał gregoriański - i naprawdę bardzo był zdziwiony, gdy się przekonał, że "to bardziej skomplikowane".

Owszem, łacinę można pokochać jako cudowny welon, także jako jeden z łączników z brzmieniami i sensami głęboko obecnymi w pamięci Kościoła - w tym wielkim łonie naszego obrządku łacińskiego, w którym wciąż wielcy Ojcowie i święci nauczyciele mówią do siebie mową olbrzymów, święty Augustyn ze świętym Tomaszem, a święty Grzegorz ze świętym Bernardem. Z tego powodu chciałem nauczyć się łaciny - i dzisiaj bardzo się cieszę, gdy na Mszy niedzielnej słyszę najpierw czytania w języku obrządku rzymskiego, a potem w języku polskim. "Pan rzekł, dwa razy słyszałem".

Poza  tym jednak łacina bywa też dzisiaj zwyczajną przeszkodą dla szerszych rzesz katolickich, zwłaszcza jeśli miałaby panować wszędzie, także tam gdzie w liturgii jest miejsce na słuchanie Pisma. Nie jest dziwne, że biskupi ery Prymasa Wyszyńskiego byli zgodni w tym, że w pierwszej części Mszy, a głównie w czytaniach należy już dopuścić języki ludowe. Było natomiast równie mocne przekonanie, że w liturgii eucharystycznej, a zwłaszcza w samym Kanonie trzeba zachować łacinę. Episkopat Polski bronił tego stanowiska także dość długo po Soborze, aż - wbrew wszystkim wcześniejszym znakom - łacina po prostu została wygnana z całej Mszy, przynajmniej w praktyce.

W każdym razie - chociaż Msza tradycyjna zawsze powinna pozostać substancjalnie "łacińska", przynajmniej w częściach stałych (skądinąd łatwych do opanowania także gdy się nie zna łaciny w szerszym rozmiarze) - przecież nie łacina jest tu najważniejsza, decydująca. Gdyby kiedyś obok Mszy tradycyjnej po łacinie Kościół dopuścił też ten sam ryt po polsku (choć bez Kanonu), uznałbym to za dobry krok. Ale nic na to nie wskazuje dziś, więc nie ma co zaprzątać sobie głowy.

A co z chorałem? Trochę podobnie jak z łaciną? Wiadomo, że chorał nie jest przypisany tylko do starszej formy, ani nie powinien być w starszej formie jedynym śpiewem, jedyną muzyką, przynajmniej w "wersji parafialnej". Jednak więź między rytem i jego podstawową muzyką (jest nią chorał) jest głębsza niż jego łacińskość. Każda Msza ma nie tylko kyriale (a więc śpiewane części stałe), lecz i swoje antyfony do śpiewania (na introit, ofiarowanie, komunię...) - nie ma tego w novus ordo. Co prawda komplety tych antyfon (zasadniczo znane już w VIII w.) niekoniecznie układają się w jeden program np. z czytaniami, bo porządki śpiewów i czytań rytu rzymskiego rozwijały się nie do końca synchronicznie. Ale już samo to, że śpiewy są wpisane w formularz mszalny, ratuje nas przed dowolnością i jakimiś banalnymi czy rutynowymi wyborami organisty, wrzucającego pieśni dobrane według starszej czy nowszej kościelnej listy przebojów. Tyle że trzeba zwracać uwagę na te przypisane do danej Mszy psalmowe antyfony, modlić się nimi gdy są śpiewane i w ogóle w trakcie Mszy. O tym może więcej innym razem.

W każdym razie - co warto podkreślić - Msza rytu rzymskiego to przede wszystkim Msza śpiewana (Msza "cicha" zawsze dopiero na drugim miejscu). A Msza śpiewana to nie po prostu Msza wypełniona takimi czy innymi śpiewami pieśni, lecz Msza, w której części przewidziane do śpiewu - śpiewu ludu, chóru lub celebransa - są rzeczywiście śpiewane. Zatem chór i lud śpiewa kyriale i Credo. Chór śpiewa antyfony własne Mszy. Śpiewa się też - recytatywem - czytania. Celebrans śpiewa oracje, Pater i prefację. Celebrans i lud śpiewają dialogi i aklamacje. I dopiero do tego dochodzi, ewentualnie, śpiew odpowiednio dobranych "pieśni nabożnych" po polsku - co zwykle bardzo jest wskazane, choć nie "zamiast".

W "takiej" Mszy - śpiewanej rzeczywiście - w pierwszych latach kontaktu z Mszą "starą" dane mi było uczestniczyć właściwie bardzo rzadko. Tak było oczywiście w Opactwie Fontgombault. Tak było też na "naszych Mszach" w Warszawie, gdy dojeżdżał kantor (więc zawsze w Triduum). Ale dość długo Msza niedzielna w naszym środowisku była "śpiewana" tylko w potocznym sensie: poza kyriale nie umieliśmy śpiewać propriów, więc w tym miejscu śpiewało się polskie pieśni nabożne. Modliliśmy się nimi. Niemniej, prawdziwa, pełna Msza śpiewana to skarb i właściwa reguła - cieszę się nią zawsze, gdy mimo piętrzonych przeszkód z Traditionis custodes uda mi się dotrzeć na jedno z tych miejsc, gdzie właśnie daje się liturgii Mszy jej naturalny pełny głos uroczystej celebracji, z procesją i śpiewem.

Gdy odkrywałem Mszę "trydencką" jako młody człowiek, wcale tego nie rozważałem i nie odróżniałem. Przyciągnęła mnie najpierw po trosze łacina liturgiczna i po większej trosze chorał gregoriański - które znałem m. in. z mocno wyjątkowej, ale regularnej celebracji "novus ordo" na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Były one śladami czegoś więcej. Ten czas był bardzo ważny - a jednak gdy nareszcie doszło do pierwszych powtarzalnych kontaktów z samą "starą liturgią", zacząłem czuć, że to nie łacina i chorał decydują.

A zatem co?

Nie chodzi też o to co możemy przeczytać w książkach - np. tych poświęconych nadużyciom posoborowym lub tych przypisujących Mszy "trydenckiej" jakieś cele manifestacyjne. Nie chodzi o to z jakimi apetytami po "takiej" lekturze przychodzimy na "taką" Mszę. Chodzi raczej o to, z czym mamy do czynienia przychodząc na "taką" Mszę, tak jak przychodzi na nią człowiek wierzący z Kościołem. Chodzi o to, co rzeczywiście przyciąga, wciąga i stopniowo może formować tego kto przychodzi chcąc być uformowanym, przemienionym w Chrystusie i na Jego kształt.

Napisałem wyżej, że normalną, pełną postacią tradycyjnej liturgii rzymskiej jest - wziąwszy tu w nawias Mszę biskupią - Msza śpiewana. Teraz jednak na moment jakbym sobie chciał zaprzeczyć: moim zdaniem nie zna klasycznego rytu rzymskiego ktoś kto go nie poznał też z zupełnie innej strony, jako Mszy cichej. Celowo mówię mocniej: nie, jak stoi w mszale, "czytanej", lecz "cichej", rzeczywiście odprawianej całkowicie po cichu lub tylko półgłosem w dialogu.

Może to tylko moje doświadczenie? Odkrycie porannej Mszy cichej przy bocznym ołtarzu w klasztorze - było odkryciem Mszy nie tylko sprawowanej najpierw dla chwały Bożej, ale też robiącej przez cały czas takie wrażenie, będącej czymś pięknie niezależnym od mojego ego.

Uczestnictwo adoracyjne! Pozbawione tym razem zwykłych i rzeczywiście poza tym potrzebnych podpórek dla ducha: śpiewu, zewnętrznej komunikacji, nawet tej elementarnej zmiany postaw. Milczenie. Patrzenie i wpatrywanie się - głównie w plecy poruszające się przy bliziutkim ołtarzu, czasami w dłonie i twarz na chwilę odwracające się z życzeniem i z prośbą o jedność w tym duchowym działaniu kapłańskim. Nadążanie z modlitwami i czytaniami, których się nie słyszy, choć słyszy się szelest ornatu, stukanie w piersi, westchnienie kilku słów... Potem Komunia "z tej samej ofiary" (stąd wcześniej sygnały z ministrantem...), przyjmowana na klęczkach nawet na stopniu ołtarza lub tuż tuż...

Może być tak, że ktoś rzucony tu przypadkiem może się w tym zagubić lub nawet w najgorszym razie zamęczyć pozornym bezruchem, w tej ciszy i klęczeniu niemal bez zmiany - to niekoniecznie najlepsza forma pierwszego spotkania z klasycznym rytem (chyba że ktoś uzna, błędnie, że przyszedł na nabożeństwo adoracji eucharystycznej z Wystawieniem). Ale kto w tej tu Mszy cichej był jak uczeń z otwartym sercem, a się nie zagubił zupełnie we własnych myślach czy zastępczych formach modlitwy, ten zapewne raz i drugi dotknął "substancji rytu". Z tym odkryciem “samego serca” wróci na celebrę pełną śpiewu i przestrzeni.

W takim stanie odkryć zastało mnie pytanie starego prałata: "Co sprawia, że chcecie chodzić na "taką" Mszę?"

Ja wciąż się nad tym zastanawiam. Ale wtedy, lata temu, już była odpowiedź, którą tylko trzeba było wyciągnąć "za uszy" z tego doświadczenia. Kto bowiem bywał tuż za plecami kapłana przy małym ołtarzu, albo tak że klęczał trochę obok - ten mógł przejść wszystko od "zzuj obuwie swoje" przy krzaku ognistym z Księgi Wyjścia, aż do godów Baranka w Apokalipsie, po drodze przeżywając czuwanie za Panem w Ogrójcu.

Potem być może zostają nam dwa techniczne słowa, żeby próbować opisać te odkrycia: orientacja i adoracja.

Orientacja - czyli "zwrócenie ku Panu", zewnętrzny prosty gest zatrzymania się przy ołtarzu i tym co na nim; a nie ponad stołem ołtarzowym, w spojrzeniach face to face.

Adoracja - czyli naznaczenie swego zachowania szacunkiem i "bojaźnią Bożą, początkiem mądrości", dziękczynieniem i nawet drobnymi sygnałami pamięci, iż "Pan przyszedł".

Orientacja i adoracja, proszę księdza. To dlatego chcemy chodzić na "taką" Mszę... Tak, wiem, że moglibyście o to zadbać także na "nowej Mszy". Tak, wiem, że przecież nie ma przeszkód. Ale z jakiegoś powodu na ogół nie dbacie o to. Być może w sednie novus ordo jest coś co was zniechęca? Dobrze, nie wchodzę teraz w ten spór. Ale tak to ujmijmy: dlatego chcemy chodzić na "taką" Mszę. Żeby uczyła nas dalej drogi duszy do Boga, żeby otworzyła nam większe dary.

Paweł Milcarek

----- 

Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.


Paweł Milcarek

(1966), założyciel i redaktor naczelny "Christianitas", filozof, historyk, publicysta, freelancer. Mieszka w Brwinowie.