Felietony
2020.11.13 16:52

Jezusowa odpowiedź na kryzys w Kościele - s. Wanda Boniszewska CSA

Wielką pokusą jest stwierdzić, że żyjemy w złych czasach dla Kościoła. Kiedy rzucimy okiem na nasze polskie podwórko widzimy zgniliznę moralną, relatywizm, obojętność - afery, podział i rozdźwięk między duchownymi, bylejakość księży. Zdaje się nam, że biskupi są zupełnie oderwani od rzeczywistości, a i zwyczajnych wiernych świeckich jest jakby mniej. Może budzić się w nas pokusa poddania i rzeczywiście ten rodzaj kuszenia nie jest dziś obcy Kościołowi. Przytomnie trzeba jednak zauważyć, że nie jest on też nowością w naszym świecie. Kościół doświadczał go już dawno i jako, że jest święty świętością Chrystusa, zawsze otrzymywał w takich sytuacjach od Pana pomoc cichą, pokorną, niewidoczną i szalenie skuteczną. 

Żeby być uczciwym trzeba rzetelnie stwierdzić, że prawie nikt nie słyszał o naszej bohaterce. A nawet jeśli była komuś znana jako siostra zakonna, do tego bezhabitowa, to o tym, co przeżywała i za kogo to ofiarowywała było tajemnicą trzech osób: przełożonej generalnej zgromadzenia sióstr od Aniołów, do którego należała, spowiednika i siostry opiekującej się schorowaną zakonnicą. 

Historię życia tej wyjątkowej osoby warto zacząć od jej śmierci. Po cichym, ukrytym, cnotliwym życiu, w marcu 2003 roku s. Wanda Boniszewska spoczęła  na cmentarzu w Skolimowie. I tu, mogłoby się zdawać, historia powinna się kończyć. O tym, że tak jest były wtedy przekonane siostry, biskup, wierni świeccy. Jednak, w kilka dni po pogrzebie, wybuchła bomba. 

Z powodu artykułu ks. Jana Pryszmonta, wyszły na jaw informacje, które zaskoczyły wielu. Nikomu nieznana siostra z małego, bezhabitowego zgromadzenia okazała się być mistyczką, stygmatyczką, osobą przeżywającą w sposób dosłowny Mękę Pana Jezusa w intencji ratunku i zbawienia oziębłych, obojętnych kapłanów, a także osób życia konsekrowanego. Co więcej, nie zamknęło się to w romantycznie brzmiącym i ukrytym poświęceniu, ale przyniosło konkretne owoce.  

Niedaleko Nowogródka - który stał się tłem męczeństwa błogosławionych Sióstr Nazaretanek w czasie II wojny światowej - w folwarcznym domostwie wsi Nowa Kamionka, 2 czerwca 1907 roku urodziła się Wanda Boniszewska, córka Franciszka i Heleny. 

Od wczesnego dzieciństwa Tajemnica Tabernakulum była dla Wandy kluczową sprawą. A stało się tak za sprawą mamy, która opowiadając córce o Panu Jezusie, wspominała, że nasz Pan pozostał z nami na zawsze i mieszka w tabernakulum. Po jednej z takich opowieści Wanda zanotuje na początku swojego duchowego dziennika: „Pamiętam, jak razu jednego wzięli mnie rodzice na Mszę św. do kościoła, to całą moją modlitwą było powtarzanie: <Biedny Bozia, zamknięty, jak tam smutno musi być!>”. Często też późniejsza s. Wanda nazywać będzie Pana Jezusa “więźniem Miłości”, a ten szczególny rys czuwania u stóp opuszczonego Pana w tabernakulum, stanie się obecny w całym jej późniejszym życiu. 

W sercu dziewczynki urosło pragnienie zupełnego poświęcenia się Bogu. Wybór padł na małe zgromadzenie, od początku bezhabitowe, założone przez Sługę Bożego ks. Wincentego Kluczyńskiego, czyli Siostry od Aniołów. Trzeba jednak zaznaczyć, że wstąpienie do zgromadzenia nie było łatwe. Wanda zgłosiła się tam już w 1924 roku, ale jej odmówiono, tłumacząc decyzję zbyt młodym wiekiem kandydatki. Dopiero po roku Wandę przyjęto, ale tylko na próbę. Decyzję definitywnego przyjęcia do zgromadzenia długo odraczano. A to wysłano dziewczynę na różne kursy, a to cofano zgodę, a to wręcz wydalano i przyjmowano z powrotem. Dopiero po trzech latach Wanda mogła złożyć pierwsze śluby. 

Widać było wręcz namacalnie, że Pan postawił swoją konwalię - bo tak była nazywana przez Pana Jezusa - na drogę podeptania i cierpienia. Ona jednak spokojnie się temu wszystkiemu poddawała, zupełnie ufając swojej największej Miłości. Po pierwszych ślubach Pan Jezus sam określił jej zadanie, mówiąc: “Chcę, byś cierpiała dla mnie, wybrałem cię dla wynagrodzenia zniewag, których doznaję od dusz mnie poświęconych”. W 1930 roku dopełniło się zrozumienie misji cierpienia, którego doświadczyła s. Wanda. Zanotowała w swoim dzienniku: „Dziś po Komunii zrozumiałam, że chcesz, abym poświęciła całkowicie siebie na ofiarę za obojętnych kapłanów i za Zgromadzenie Sióstr Anielskich”. 

Tutaj zderzamy się mocno z pokusą łatwej historii i łatwego Kościoła. Jednym z najsłynniejszych polskich powiedzeń, tak często obecnych w czasie spotkań towarzyskich jest “kiedyś to było lepiej”. Rzeczywistość pokazuje, jak często to powiedzenie jest zwyczajnie nieprawdziwe. Mądrą myślą, nie pomnę czyją, jest, że Kościół od dwóch tysięcy lat znajduje się w kryzysie. Szczególne powołanie Wandy to właśnie pokazuje. Odpowiedzią na grzech, zgorszenie nie jest ucieszka, oburzenie, porzucenie Kościoła czy nawet stworzenie własnego, lepszego i uszytego na moją własną miarę, tylko tajemnica przemiany ukryta zawsze w miłości. 

Słowa Pana Jezusa: “Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15,3) stały się treścią życia s. Wandy Boniszewskiej. Wiąże się to również ze szczególnym rysem jej zgromadzenia powołanego do pomocy kapłanom - “aniołom tej ziemi”. Nazwa ta pojawiła się nie dlatego, że kapłani są z lepszej gliny, albo ich życie i moralność są równe aniołom, ale dlatego, że niosą światu misterium, które adorują wszyscy aniołowie. Tajemnicę obecności Jezusa. Wiele serc kapłańskich z powodu grzechu, światowego życia, trosk doczesnych i miliarda innych spraw, stało się oziębłymi, bylejakimi i obojętnymi na rozpalającą miłość Boga. Nie znamy tego z doświadczenia? 

Jako kapłan często słyszę skargi na moich współbraci, utyskiwania na to jak w Kościele jest źle. Jak to okropnie, dramatycznie, beznadziejnie jest w mojej wspólnocie, parafii. Ot, kolejna afera, skandal, zgorszenie, ciemność. Koniec. 

W momencie chrztu każdy z nas otrzymał świecę, która symbolizuje to, że Chrystus ma moc rozproszyć mrok i ciemność. Siostra Wanda dzielnie poniosła ten chrzcielny blask światłości Chrystusa przez swoje życie. Nie była ślepa na grzech i kryzys. W żadnym wypadku. Nie miała śmiałości bagatelizować go. Zrobiła jedyną rzecz, którą mogła zrobić osoba zakochana w Chrystusie - ofiarowała samą siebie. 

Ekstremalne doświadczenie okrutnych przesłuchań w siedzibach NKWD, dramatyczne życie w syberyjskich łagrach i radzieckich szpitalach psychiatrycznych, dosłownie starło na proch s. Wandę jako ofiarę złożoną za zgorszenia i grzechy osób konsekrowanych. Jeżeli pokusimy się o wskazanie osoby, która doświadczyła ciężaru zła i zgorszenia w Kościele to była to właśnie ona. Usłyszała od Jezusa trudne słowa, że jest niekochany, nierozumiany i niechciany przez swoich wybranych kapłanów i osoby konsekrowane, które przecież powołał dla wyłącznej miłości z Sobą. Wanda więc robiła to, co powinna - wynagradzała, ofiarowywała się, oddawała się i spalała bez reszty. 

Pojawić się może pytanie - co z tego przyszło? Uratowała wielu kapłanów od potępienia. Pan Jezus prosił ją o ofiarę w intencji jakiegoś kapłana, który dziarsko maszerował w stronę piekła, a ona wyrywała go złemu z rąk. A zły często się na niej za to mścił, ona jednak nic sobie z tego nie robiła. Takich historii u s. Wandy jest całe mnóstwo. 

Jak to często bywa z ludźmi, którzy jednoczą się z Jezusem opuszczonym i samotnym, sama doświadczyła opuszczenia od tych, które były jej rodziną, jej bliskimi, czyli od współsióstr. Była wyzywana od dziwaczek, chorych psychicznie, paranoiczek, opętanych półgłówków, wyśmiewano się z jej urody. Była niechciana, odrzucana, wyśmiewana. Jednocześnie wiele serc i dusz zmieniła tylko kochając i przebaczając. Tak po prostu, cicho i zwyczajnie. 

Wielcy reformatorzy Kościoła właśnie tak zmieniali go na lepsze. Św. Franciszek z Asyżu, św. Teresa od Jezusa, św. Jan od Krzyża odmieniali go, gdy wydawało się, że wśród beznadziei i zupełnej porażki na każdym polu nie da się nic zrobić. A jednak. Siostra Wanda Boniszewska wyczuwała sercem tę prawdę. Odpowiedzią na kryzys Kościoła i upadki Jego ludzi, szczególnie kapłanów jest właśnie życie ofiarne i wynagradzające. 

Można by rzec, że to nic, to mało! Czy to oznacza, że nie mamy wyciągać konsekwencji? Nie dokonywać sprawiedliwych sądów? Nie mamy piętnować zła? Otóż mamy. Siostra Wanda Boniszewska rozumiała to dosłownie, aż do krwi. Dlatego cierpiała, dlatego przeżywała Mękę Jezusa, dlatego nosiła stygmaty, dlatego przeżywała agonię Zbawiciela. Bo to poważna rzecz. Żadne przelewki. Sobą wynagradzała za zniewagi wobec Boga i maluczkich, dlatego czuła wściekłość oraz ciężar upadków i grzechu. 

W dniu 9 listopada rozpoczął się oficjalnie jej proces beatyfikacyjny i jestem absolutnie przekonany, że postać s. Wandy Boniszewskiej, profeski wieczystej Zgromadzenia Sióstr od Aniołów, szczególnie dzisiaj w polskim Kościele jest potrzebna, ponieważ pokazuje, że kto kocha pragnie wynagradzać za zniewagi wobec Umiłowanego. 

Na koniec chcę zacytować słowa samego Jezusa, który objawił się pewnego razu naszej Służebnicy Bożej: “Wandziu, wiedz jak spragniony jestem miłości moich kapłanów”. To głos, który na nowo musi zostać usłyszany i na nowo powinien zabrzmieć w naszych sercach, szczególnie tych kapłańskich. Po to Najwyższy Kapłan wybrał właśnie Wandę Boniszewską. 

Ks. Dawid Tyborski 

Cytaty pochodzą z: s. Wanda Boniszewska “Dziennik Duszy”, wyd. Święty Paweł, Częstochowa 2016.

----- 

Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.

-----

 




Ks. Dawid Tyborski

(1991), pasjonat hagiografii i kultu Najświętszego Oblicza, kapłan z diecezji pelplińskiej.