szkice
2020.11.06 13:35

Dzieci melancholii. Kontrkultura, hippisi i myśl Josepha Ratzingera

Stwórz sobie własną religię.

Timothy Leary, Start Your Own Religion, 1967

 

 

Eklektyczne wyczucie mistyki, okultyzm oraz zjawiska magiczne stały się

dzięki bitnikom czymś charakterystycznym dla powojennej młodzieży.

Theophile Roszak, The Making of a Counter Culture, 1969

 

 

Poza umysłem: tak usłyszałem…

Quicksilver Messenger Service, Out of My Mind, 1971

 

Kiedyś Bóg „umarł” dlatego, że ludzie zaczęli żyć zbyt przyziemnie i docześnie, nie doświadczając pragnienia, które można by ugasić (zob. J 7,37). Poruszali się więc w swym mieszczańskim, dusznym i ciasnym życiu tak, jakby Boga nie było. Później „uśmierciło” Go pokolenie, którego dążenia były zgoła odmienne. Wystarczy wspomnieć sekwencję eksplodujących i bezwładnie unoszących się w powietrzu dóbr tego świata w zakończeniu słynnego filmu Michelangelo Antonioniego, Zabriskie Point z 1970 roku. Strzępy martwych przedmiotów, z których skonstruowany został świat konsumpcyjnego zachodu, szkło i plastik rozpryskuje się po ekranie przy akompaniamencie mantrycznej muzyki i tworzy psychodeliczną mozaikę. Film Antonioniego jest być może najdoskonalszym w sztuce wizualnej wyrazem tego, jak bardzo różniło się „ubóstwienie człowieka” w wykonaniu pokolenia rewolucji przemysłowej i rewolucji kontrkulturowej lat 60. Trzeba przyznać, że to drugie, jakkolwiek mocno związane z przemianą antropologiczną, poszukiwało jednak autentycznej duchowości oraz oderwania od tego, co wyłącznie materialne i konsumpcyjne. Między innymi stąd wzięło się oskarżenie pod adresem „pokolenia rodziców”. I gdyby spojrzeć z dystansu historyka idei na utopijne czy anarchiczne wątki książki Theodore’a Roszaka, The Making of a Counter Culture, to okazałoby się, że ponadczasowa jest w niej opowieść i lamentacja. Opowieść o wielkiej nieufności powojennego pokolenia wobec wartości Zachodu oraz lamentacja nad postępem „społeczeństwa technokratycznego”, owych „betonowych lasów” i „stalowych gardeł” z utworu Ultimate Spinach. Wraz z tą utratą autorytetów pojawił się oczywiście kryzys zaufania do racjonalnej wiary.

W 1964 roku Joseph Ratzinger, ówczesny ekspert teologiczny Soboru Watykańskiego II, stwierdził, że tym, co budzi największy niepokój u osób wierzących jest „nieskuteczność chrześcijaństwa”[1]. Z dalszego toku tej homilii wybrzmiewa wręcz ubolewanie, że „po dwóch tysiącach lat nie widać, aby ten świat stał się nową rzeczywistością”, tak że wydaje się, jakbyśmy „byli w tym wszystkim zdani wyłącznie na własne znikome siły”[2]. Mogłoby się wydawać, że powołany przez Jezusa Chrystusa Kościół nie zdołał przynieść obiecanego ożywienia. Ogień został rzucony, ale nie zapłonął (por. Łk 12,49). Młode pokolenie oddało się więc innej rewolucji miłości, bodaj najpełniej wyrażonej w pieśni Petera Seegera Turn! Turn! Turn! (Płynie, płynie, płynie), słynną za sprawą wykonania grupy The Byrds, która uczyniła z niej rodzaj muzycznego kaznodziejstwa. Utwór jest właściwie poetycką trawestacją Księgi Koheleta, przede wszystkim trzeciego rozdziału, który mówi o tym, że wszystko ma swój czas (Koh 3,1). Już sam tytuł został zresztą powzięty z nauk starotestamentowego mędrca w przekładzie King James’ Bible: Wszystko idzie do jednego miejsca: powstało wszystko z prochu i wszystko do prochu znów wraca (Koh 3,20: „all turn to dust again”). W ustach Rogera McGuinna, założyciela The Byrds oraz jednej z głównych inspiracji dla twórców filmu Easy Rider (później także jednego z „nawróconych”, born-again Christians), ta biblijnie nacechowana pieśń ogłosiła młodym nastanie epoki „dzieci kwiatów”. Co ważne, część kazania Koheleta, która wymienia różne okresy w życiu ludzkim, kończy się ważnym dla tego pokolenia przesłaniem: Jest czas wojny i czas pokoju (Koh 3,8). Pieśń Seegera kończy się właśnie na parafrazującej ten werset odezwie: „jest też czas pokoju, i przysięgam ci, nie jest jeszcze za późno” (a time for peace, I swear it's not too late). Wypełnienie biblijnego, a także – jak się okazuje – kontrkulturowego proroctwa miało się jednak odbywać daleko poza instytucjonalnym chrześcijaństwem:

 

Wszystko na świecie płynie, płynie, płynie,
czas ciągle płynie, płynie, płynie,
na wszystko jest czas właściwy pod tym niebem.

 

Słowa homilii Josepha Ratzingera z 1964 roku dają wyraz ogarniającej całe lata 60 melancholii religijnej. Poruszone przez profesora teologii dogmatycznej, a późniejszego papieża wątki refleksji nad sytuacją instytucjonalnej religii w świecie zachodnim zaskakująco pokrywają się z tym wszystkim, co literatura i sztuka kontrkultury uczyniła swoim własnym punktem odniesienia. Warto zauważyć, że w tym samym roku amerykański poeta związany z kontrkulturą, Hamilton Camp, napisał Pride of Man, obrazoburczą pieśń o końcu religii i początku „wolnej duchowości”, do której słowa Ratzingera stanowiłyby znakomity, choć paradoksalny komentarz. Wielu ówczesnych artystów rozpoznawało w tryumfującej melancholii bodziec skłaniający do „nowego mistycyzmu”, uprzednio zrywając rzecz jasna z dawnym, „starym” pojęciem logos. To zerwanie dokonywało się jednak w stałym odniesieniu do religijności „rodziców”. Pod względem przyjętych strategii poetyckich Pride of Man jest wobec tego parafrazą biblijnych wątków prorockich i apokaliptycznych, które za pomocą Jeremiaszowego języka straszą ruiną instytucjonalnych i zdogmatyzowanych religii (zrównanych w tym przypadku z pogańską idolatrią). Każda zwrotka pieśni kończy się dwuznaczną, niekoniecznie ateistyczną, choć z pewnością ikonoklastyczną frazą: „Bóg nasz, władca ziem, znowu w proch obróci się”. To buntownicze proroctwo ukazuje także nową formę dla apofatyzmu. Stąd też utwór Campa funkcjonował przez pewien czas jako jeden z równorzędnych wobec Turn! Turn! Turn! hymnów młodzieżowej rewolty. 

Dotychczasowe refleksje składają się na obraz kontrkultury jako zjawiska wyrosłego na dekadencji tradycyjnych form religijnych. Dekadencji, której Joseph Ratzinger ostatecznie nie uległ, choć uznawał przekonująca siłę „ducha niespokojnego czasu”. Jego ówczesny opis katolickiego „dziecięcia wieku”, osoby rozczarowanej dziedzictwem swojej własnej kultury i przez to coraz bardziej nieufnej, doskonale koresponduje zresztą z kontrkulturowym krajobrazem określonym przez Boba Dylana słowami:

 

        Więc się unieś na wodzie
        lub opadaj na dno
        czas przynosi zmiany[3]

 

Źródeł rewolucyjnej mistyki „dzieci kwiatów” należałoby zatem upatrywać w atmosferze melancholii religijnej w latach 60, dodatkowo podsycanej przez trwożliwy, pełen rezygnacji powojenny rekonesans cywilizacji chrześcijańskiej. Skoro bowiem okazuje się, że posiadając mądrość Tradycji i sakramenty, jesteśmy „w tym wszystkim zdani wyłącznie na własne znikome siły”, to Jezusowości należy raczej szukać w samym sobie, aniżeli w doktrynie czy racjonalnie wyłożonym Objawieniu (przed tym problemem w świecie kalwińskim swego czasu stanął zresztą Ralph Waldo Emerson, twórca transcendentalizmu). Kontrkultura miała być właśnie próbą znalezienia alternatywnej drogi duchowej. Znalazło to szczególne odniesienie w nowej koncepcji muzyki, która od tej pory – jak zauważył Ratzinger w książce Nowa pieśń dla Pana – „ma wprowadzać w rytmiczną ekstazę, w narkotyczne odurzenie, w zmysłowe podniecenie, w rozpłynięcie się ludzkiego ja w nirwanie”[4]. Jako taka nie współgra już z ładem chrześcijańskiej teologii. Tego rodzaju postawa wewnętrzna, kontynuuje przyszły papież, „nie znosi nad sobą żadnego zwierzchnictwa, lecz za jedyną wiążącą i ostateczną rzeczywistość w sferze religijnej uważa tajemnicze, bezkształtne doświadczenia”[5]. Wydawałoby się, że tylko one mogą odpowiedzieć na duchowe potrzeby pokolenia zbuntowanego przeciwko władzy autorytetu. Zgodnie z tym rozumieniem wzniesienia się ku Absolutowi, „ja” zlewa się z boskim „Ty”, tworząc „jednię” i „utożsamienie” w miejsce spotkania osób, „ja” naprzeciwko „ty”. Temu służy ekstatyczność, będąca poniekąd jednym z synonimów ruchu flower power

Wydaje się, że nie wystarczy mówić o samej tylko swobodzie obyczajowej pokolenia „dzieci kwiatów” poza kontekstem ekstazy w sztuce oraz zarysowanej tu formuły śmierci religii instytucjonalnej. Racji stojących za samą „ekstatycznością” nie da się w pełni zrozumieć bez odwołania do narkotycznego mistycyzmu oraz czegoś w rodzaju „immanentnego objawienia”, które w sztuce kontrkulturowej najczęściej było wyrażane przez obraz poszerzania percepcji, jednoczenia się z naturą i kosmosem, katabazy oraz oceanicznego umysłu. O tego rodzaju „naturalnej mistyce” pisali David i Linda LaFlamme, współtwórcy jednego z czołowych aktów sceny psychodelicznej w San Francisco:

 

skwar letnich dni
drogą wiedzie mnie
skwar letnich dni
niech poniesie mnie
skwar letnich dni
ja podążam z nim
do końca dróg
gdzie początek mój

głęboki sen
drąży umysł mój
jeden z tych snów
poprzedza mnie znów
skwar letnich dni
dalej wiedzie mnie
do końca dróg
gdzie początek jest[6]

 

W utworze tym „koniec” staje się jednym (czy raczej miesza się) z „początkiem”, a „ja” staje się „ty”, tworząc zarazem jedność i pustkę. Całości dopełnia deliryczna warstwa poetycka, która nie jest wyłącznie kwestią doraźnej estetyki, ale odpowiada specyficznemu stanowi duszy „nowego mistyka”. Ostatecznością nie jest tu bowiem poznanie Boga, ale niewiedza, podobnie jak nie jest nią spotkanie osób, lecz rozpłynięcie się w nieokreślonym i nieogarnionym Absolucie. Nie ma tu miejsca na wiarę, ponieważ zakłada ona pewien podział na widzialne i niewidzialne, nadprzyrodzone i naturalne, a wreszcie Boże i ludzkie. I chociaż obie te sfery, będące jakby dwiema otchłaniami, jednoczą się ze sobą w osobie Jezusa Chrystusa, to jednak nie da się ich zlać ani utożsamić. Zawsze pozostaną wobec siebie „odległe jak wschód od zachodu” (por. Ps 103,12), nawet wówczas, gdy tworzą małżeńską jedność. Bóg obie części uczynił jednością, bo zburzył rozdzielający je mur (Ef 2,14), ale nigdy nie zniósł ich wiecznej osobności. W tym miejscu ekstatyczna kontrkultura rozmija się z porządkiem chrześcijańskim. Zresztą o tego rodzaju wrażliwości mistycznej, postrzegającej wiarę jako „należącą do świata podziałów”[7], pisał Joseph Ratzinger w następujący sposób:

 

Charakterystyczną cechą tego rodzaju mistyki jest doświadczenie tożsamości: mistyk tonie w oceanie „całkowitej jedności”, obojętne, czy w teologii negatywnej jest to wyraźnie przedstawione jako „nic” lub pozytywnie jako „wszystko”. Na ostatnim stopniu tego przeżycia „mistyk” nie powie do swojego Boga: „Jestem Twój”, lecz jego formuła będzie brzmiała: „Ja to Ty”[8].

 

Sam tytuł pieśni Campa zdradza tutaj pewną dwuznaczność. Sięgając po anglojęzyczne wydania Biblii, okazuje się bowiem, że Pride of Man to zarówno godność ludzka jako korony stworzenia (zob. Rdz 1,26-28), jak i pycha czy wyniosłość (zob. Prz 29,23; Iz 2,17). Kojarząc ową „pychę”, pride, z Bogiem instytucjonalnej religii, Camp oskarża tradycyjne chrześcijaństwo o uzurpację, która wynika z hegemonii ego. Jako takie ściąga na siebie płomienie gniewu niebios, niezależnie czy są one jedynie bezosobową energią wszechświata, przyrodą, strukturą bytu, „pędem życia” czy prawdziwym, a niekłamanym Jezusem Chrystusem. W ten sposób dokonało się odmienne od nietzscheańskiego „zamordowanie” Boga rozumiane jako kres „alienującej” wiary. Nie uleciały jednak głębokie potrzeby duchowe (dodatkowo podsycane przez metafizyczne wędrówki beat generation), które doskonale wyraziła Buffy Sainte-Marie:

 

        Myślisz, że mam wizje,
        bo jestem Indianką.

 

        Mam wizje, bo
        są wizje, które chcą być widziane[9].

 

Przełom lat 60 i 70 w świecie zachodnim był bez wątpienia czasem „wizji, które chcą być widziane”. Sama kontrkultura jawi się w tym kontekście jako przestrzeń „nowej wizyjności”. Jednocześnie trzeba przyznać, że ruch młodzieżowy tamtej epoki w centrum swoich działań postawił dwie wartości, które były fundamentalne dla świata chrześcijańskiego. Ale w swoich psychodelicznych przejawach na nowo zdefiniowała obie te wartości, tak aby służyły nie poddaniu i spotkaniu, ale „mistyce utożsamienia”. Mówi się zresztą o programowej wręcz nieufności młodzieży kontrkulturowej wobec autorytetu rodziców, kultury, społeczeństwa i Kościoła. W najgłębszym sensie chodziło tu jednak o utratę przekonania w adekwatność formuły zabitego już przecież Boga wobec doświadczanej rzeczywistości duchowej, owego delon, „oczywistości” poznania świata takiego, jakim jest. Warto zauważyć, że Roszak jako jeden z głównych ideologów rewolty zwanej „hipisowską”, sam siebie określał mianem „inicjatora wielkiej podróży Ameryki na Wschód”. Udowadnia to, że postulowane przez niego zmiany społeczne i kulturowe cechowały się komponentem mistycyzującym w paradygmacie „duchowości alternatywnej”, nie tak znów odległej od metafizycznych eksperymentów literackiego i artystycznego modernizmu przełomu XIX i XX wieku, „pięknej epoki”, której punktami orientacyjnymi były przecież postawy indywidualistyczne i eskapistyczne, „pęd życia” oraz zapowiadana śmierć instytucjonalnych, dogmatycznych religii na rzecz „objawienia naturalnego”. 

Ogłoszona ponad 80 lat wcześniej encyklika papieża Leona XIII wydaje się tutaj dalekim skojarzeniem, lecz jej miejsce obok The Making of Counter Culture jest uzasadnione. Pokazuje bowiem jak radykalnie zmieniała się w kulturze Zachodniej koncepcja wolności, i że niekoniecznie zmiana ta polegała na jednoznacznie pojmowanym oderwaniu ludzkiej woli od „boskiej przyczyny”, lecz raczej na konstruowaniu innej antropologii, która następnie wywarła wpływ na nowe zdefiniowanie Absolutu, „boskości” czy „duchowości”. Nie powiedziałbym też, że te młodzieżowe idee wybuchły zupełnie nagle. Roszak wydaje się po prostu adaptować do myśli społecznej te idee, które w bardzo wyraźny sposób ogłaszali dziewiętnastowieczni transcendentaliści, Ralph Waldo Emerson czy Henry David Thoreau. A więc amerykański socjolog stałby po stronie „ekstatyczności”, decydując się na wyraźną kontrę wobec „racjonalności” opisywanej przez Leona XIII. Spowodowało to jednak, jak przekonuje Benedykt XVI, „usunięcie w cień horyzontu etycznego”, tak że w jego miejsce pojawiła się „dwuznaczna koncepcja wolności, która zamiast wyzwalać człowieka, przywiązuje go do idoli”[10].

Michał Gołębiowski

----- 

Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.

-----


[1] Benedykt XVI, What it Means to be a Christian: Three Sermons, New York 2005, s. 15. Tłumaczenie fragmentu homilii pochodzi od autora niniejszego eseju.

[2] Benedykt XVI, What it Means to be a Christian, jw., s. 15-16.

[3] Fragment piosenki Boba Dylana, The Times They Are a-Changin’ w moim własnym przekładzie. Oryginał: „Then you better start swimmin'/Or you'll sink like a stone/For the times they are a-changin'”.

[4] J. Ratzinger, Nowa pieśń dla Pana. Wiara w Chrystusa a liturgia dzisiaj, tłum. J. Zychowicz, Kraków 2005, s. 216. Por. Benedykt XVI, Deus caritas est, nr 6: „Tak, miłość jest «ekstazą», ale ekstazą nie w sensie chwili upojenia, lecz ekstazą jako droga, trwałe wychodzenie z «ja» zamkniętego w samym sobie, w kierunku wyzwolenia «ja», w darze z siebie i właśnie tak w kierunku ponownego znalezienia siebie, a nawet w kierunku odkrycia Boga: «Kto będzie się starał zachować swoje życie, straci je; a kto je straci, zachowa je» (Łk 17, 33) — mówi Jezus”.

[5] J. Ratzinger, Wiara, prawda, tolerancja. Chrześcijaństwo a religie świata, tłum. R. Zajączkowski, Kielce 2005, s. 27-28.

[6] Jest to moje autorskie tłumaczenie piosenki Hot Summer Day z albumu It’s a Beautiful Day z roku 1969. W oryginale fragment ten brzmi: „Hot summer day/Carry me along/Oh, hot summer day/Please carry me along/Hot summer day/Carry me along/To its end/Where I begin//Long summer dream/Sliding round my mind/Those long summer dreams/Are leaving me behind/Hot summer day/Carry me along/To its end/Where I begin”.

[7] J. Ratzinger, Wiara, prawda, tolerancja, jw., s. 29.

[8] J. Ratzinger, Wiara, prawda, tolerancja, jw., s. 28.

[9] Cyt. za: H. Zinn, Ludowa historia Stanów Zjednoczonych. Od roku 1492 do dziś, tłum. A. Wojtasik, Warszawa 2016, s. 692.

[10] Benedykt XVI, Audiencja generalna, dnia 14.11.2012 [w:] tegoż, „Aby na nowo odkryć radość w wierze”. Antologia papieskich wypowiedzi na temat wiary, wątpienia i ateizmu, oprac. M. Sztaba, Warszawa 2014, s. 172-173.


Michał Gołębiowski

(1989), doktor nauk humanistycznych, filolog, historyk literatury, eseista, pisarz, tłumacz. Stały współpracownik pisma „Christianitas”. Autor książek, m.in. „Niewiasty z perłą” (Kraków, 2018) czy „Bezkresu poranka” (Kraków, 2020), za którą został uhonorowany Nagrodą Specjalną Identitas. Jego zainteresowania obejmują zarówno dawną poezję mistyczną, jak również kulturę tworzoną w atmosferze tzw. „śmierci Boga” oraz dzieje ruchów kontrkulturowych lat 60. XX wieku.