Recenzje
2020.08.28 19:25

Daremne zmartwychwstanie. O pewnym aspekcie nowoczesnej kultury

Przełom XIX i XX wieku, epoka „wielkiego kryzysu religijnego”, a więc także zmagań z dziedzictwem chrześcijańskim, wytyczył nowe drogi myślenia o egzystencji ludzkiej na pustkowiu naznaczonym „śmiercią Boga”. Sądzę, że zwiastunem dalszych kierunków sztuki nowoczesnej był dekadentyzm. Nazbyt często postrzega się w nim jedynie styl poetycki albo wyrosłą na kryzysie aksjologicznym kreację artystyczną (swego rodzaju dandyzm rozpaczy), a zbyt rzadko próbę ustosunkowania się do czegoś, co nazwałbym „kulturą zawiedzionej chrześcijańskiej nadziei”. A przecież dokładnie tym był dekadentyzm w oczach polskiego nietzscheanisty, Wacława Berenta: wielkim, pokoleniowym wyrazem daremności wszelkich metafizycznych odpowiedzi na pytanie, „skąd zło” (unde malum). Dobrym reprezentantem tego sposobu myślenia był w naszej literaturze Stanisław Korab-Brzozowski, autor między innymi krótkiego wiersza, Próżnia:

 

Drzewo samotne, obnażone
Podnosi chude swe ramiona,
Rozpaczy hymny śle chropawe
Do stalowego nieba próżni.

        

Pod drzewem stoi krzyż zmurszały,
Na nim rozpięty Chrystus kona,
Wznosząc swe oczy beznadziejne
Do stalowego nieba próżni.

        

Pod krzyżem dusza ma cierpiąca
Z otchłani czarnej swej nicości
Wznosi pragnienia obłąkane
Do stalowego nieba próżni.

 

Ten, jak i inne wiersze Koraba-Brzozowskiego, reprezentując pewne kluczowe dla modernizmu cechy stylu, obrazuje w zasadzie zmierzch myślenia metafizycznego. Trend ten znajduje dziś, oczywiście, bardziej współczesne realizacje. Zdarza się bowiem, że nowoczesna kultura chętnie korzysta z imaginarium pobożności chrześcijańskiej, aby za jego pomocą ukazać absolutną daremność nadziei wzbudzanych przez Ewangelię. Domek w górach (The Lodge, 2019/20), najnowszy film Veroniki Franz i Severina Fiali, twórców słynnego Widzę, widzę (alternatywny polski tytuł to Dobranoc, mamusiu), jest właśnie takim dziełem, w którym symbolika katolicka pojawia się jedynie po to, aby przypomnieć o pustce egzystencji. Chrystus z całą pewnością nie zmartwychwstał, a krzyż jest atrybutem rozpaczy, czasem pozbawionym znaczenia, innym zaś razem niebezpiecznym i piętnującym wszelki przejaw życia. Para austriackich reżyserów zdaje się wołać, że jeśli nawet święte przedmioty nie zawsze są gotowe opętać duszy ludzkiej demonami fanatyzmu, to z całą pewnością nie potrafią wypędzić z duszy tych złych duchów, które ludzie noszą w swojej podświadomości. Wszystko, co związane z wiarą, okazuje się zatem daremne: słowa Jezusa Chrystusa nie mają żadnej mocy czynienia świata czy duszy lepszą, dobra nowina niczego nie wnosi i w niczym nie pomaga, jest jedynie jakimś zbędnym ornamentem, a czasem nawet toksycznym naddatkiem do rzeczywistości, pobożne obrazy nie przynoszą błogosławionej obecności, a jedynie wpatrują się pustym wzrokiem w rozgrywające się na świecie zło. Podobnie katolickie obrzędy, które nie niosą ani miłości, ani wiary, ani nadziei. To wyłącznie bezpłodny rytuałem pogłębiający samotność i rozpacz. Mówiąc jeszcze dosadniej, Domek w lesie (podobnie jak kilka innych filmów, w tym wchodząca na ekrany Saint Maud, reżyserski debiut Rose Grass) to dzieło, które ogłasza, iż w krzyżu nie ma życia. Jest on raczej przeciwieństwem życia. To etap, w którym kultura obrazuje świat chrześcijański jako pogorzelisko fałszywych oczekiwań. Jeżeli bowiem nie ma zmartwychwstania, jak mówi Pismo, to jesteśmy bardziej od wszystkich ludzi godni politowania (1 Kor 15,13.19). I tak rzeczywiście jest, zdają się potwierdzać Franz i Fiali.

Nieoczywistym kontrapunktem dla tego rodzaju dzieł może być jednak Droga (The Road, 2006), niezwykle przecież brutalna powieść Cormaca McCarthy’ego, która roztacza przed czytelnikiem obraz ostatecznego upadku cywilizacji. Całą twórczość amerykańskiego pisarza często interpretuje się zresztą przez pryzmat problemu „milczenia Boga”. Jakkolwiek trudno posądzić McCarthy’ego o bezpośrednie związki z chrześcijańską nadzieją, to jednak obecne w jego twórczości imaginarium biblijne wiąże się z pytaniem o sens. Istnieje tam pewien religijny niepokój. Pojęcia grzechu i zbawienia nie są tak toksyczne czy antyludzkie, jak w dziele Franz i Fiali, ale dokładnie odpowiadają wewnętrznym napięciom człowieka i świata w stanie upadku. W Drodze widać to pomimo domniemanej niewiary autora. Niewiary, która jednak nader często uderza w niemal modlitewny ton związany z wielkim wołaniem: „Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił” (eli, eli, lema sabachthani), a jeszcze częściej zdradza się przez powracające, nieco skrupulatne po protestancku pytanie, czy może pomimo całej tej pustki to czy owo doświadczenie jest tą oczekiwaną z dawna odpowiedzią Boga. Pod koniec słynnej powieści To nie jest kraj dla starych ludzi, wypalony z powodu bezsensownego zła oraz tyranii ślepego losu szeryf wyznaje, że „dotąd łudził się, że gdy się zestarzeje, to w jego życiu wreszcie pojawi się Bóg”. Słowa te nie sytuują się wcale daleko od niepokojów religijnych poezji metafizycznej. Także na początku Drogi protagonista stwierdza, że utraciwszy wszelkie związki z nadzieją chrześcijańską, postrzega życie swojego syna jako „jedyne czytelne Słowo Boże”. I wbrew zwątpieniu, które unosi się nad brutalnie naturalistyczną prozą McCarthy’ego, symbolika związana z Ewangelią pozostaje nośnikiem sensu, do którego całe stworzenie aż dotąd jęczy i wzdycha w bólach rodzenia (Rz 8,22). To wciąż „literatura metafizyczna” w takim sensie, w jakim termin ten określa chociażby pewną formację poetów angielskich siedemnastego wieku, a jako taka podnosi raz za razem wołanie: lema sabachthani. Mało tego, Droga w przewrotny sposób proponuje nawet swego rodzaju powrót do ideału, który przyświecał ascezie Ojców Pustyni. To przypomnienie o widmowości świata dobrobytu, a nawet rodzaj kazania, wcale nieodległego stylem i duchem od płomiennych mów Savonaroli albo starotestamentowych proroków.

W Domku w górach zupełnie inaczej. Tam wizerunek Jezusa Chrystusa na krzyżu jest już tylko znakiem absolutnej daremności, wiszącym w tle bez znaczenia i bez mocy. Czasem może tylko budzić traumy, to wszystko. W każdym razie nie przemienia, nie uzdrawia, nie ożywia niczego; nie ma takiej siły. Ponieważ jednak puste symbole, wbrew swojej daremności, odciskają na mrocznej duszy dodatkowe kulturowe piętno, to bywa i tak, iż wizerunki Jezusa i Maryi stają złowrogie i niszczące, niemal demoniczne. W tym ujęciu chrześcijaństwo, stawiając przed człowiekiem nieosiągalny ideał świętości i czystości, które w rzeczywistości nie istnieją poza sferą abstrakcji, tworzy system niezadowolenia ze świata, a zatem także nienawiści do samego siebie takim, jakim się jest. To zaś jest rekompensowane poprzez przemoc, czy to wobec siebie, bo czymże innym w tej optyce byłyby praktyki pokutne i asceza, jeżeli nie aktem autoagresji, czy też wobec innych, zbuntowanych, niegodnych i skażonych. Można w tym dostrzec krok naprzód w stosunku do takich dzieł, jak chociażby Biała wstążka (Das weiße Band, 2009) Michaela Hanekego, która postawiła w stan oskarżenia nie tylko restrykcyjną, odcinającą od rzeczywistych ludzkich potrzeb religijność protestancką, ale w ogóle ideę chrześcijańskiego dążenia do doskonałości. Można oczywiście uznać, że austriackiemu reżyserowi zależało na wskazaniu wyśrubowanych zasad moralnych opartych na zimnej religijności jako struktury, z której rodziły się postawy totalitarne. Problem jest jednak głębszy. Dzieło przemawia nie tylko na poziomie dosłowności historii, ale także na poziomie kompozycji oraz użytego imaginarium. Franz i Fiala, podobnie jak Haneke, zdają się widzieć w chrześcijańskim dążeniu do świętości wielką mistyfikację. A wynika ona ostatecznie z przekonania, iż wiara otwiera przed mrokami ludzkiej podświadomości bezkres pustych, jałowych symboli. 

Michał Gołębiowski

----- 

Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.

-----

 


Michał Gołębiowski

(1989), doktor nauk humanistycznych, filolog, historyk literatury, eseista, pisarz, tłumacz. Stały współpracownik pisma „Christianitas”. Autor książek, m.in. „Niewiasty z perłą” (Kraków, 2018) czy „Bezkresu poranka” (Kraków, 2020), za którą został uhonorowany Nagrodą Specjalną Identitas. Jego zainteresowania obejmują zarówno dawną poezję mistyczną, jak również kulturę tworzoną w atmosferze tzw. „śmierci Boga” oraz dzieje ruchów kontrkulturowych lat 60. XX wieku.