Liturgia
2023.08.07 20:10

Co z tym źródłem i szczytem?

Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl. Z góry dziękujemy. 

 

Gdy w dokumencie liturgicznym ostatniego soboru pojawiło się stwierdzenie o liturgii jako "szczycie i źródle" całego życia chrześcijańskiego, był to akcent niezbyt zrozumiały dla wielu - także tych, którzy się pod nim podpisali jako ojcowie soborowi. Owszem, było jasne, że idzie za tym promocja postulatów tzw. ruchu liturgicznego - było więc jasne, że sprawa liturgii została postawiona wysoko. Ale co tak naprawdę miało znaczyć to, że całkowity kult publiczny jest źródłem, i nie tylko źródłem ale i szczytem - całego życia chrześcijańskiego? Sześćdziesiąt lat po postawieniu sprawy w soborowej Konstytucji o liturgii - obawiam się, że treść tego zdania przebiła się w niewielkim stopniu do życia Kościoła w ogóle i do życia Kościoła w ludziach.

Chyba ostatecznie rozumiano to najczęściej tak, że to na terenie liturgii powinno się umieścić wszystko co ważne dla życia chrześcijańskiego. Każdy więc próbował wnieść to, co za najważniejsze uważał, słusznie lub niesłusznie. Uprzywilejowani soborową zachętą do "szerszego zastawienia stołu słowa Bożego", badacze Pisma przynieśli więc zwoje Biblii - żeby można było w trakcie liturgii przeczytać jak najwięcej. Również uprzywilejowani (wezwaniem do "pouczania " i komentowania"), specjaliści od dydaktyki i komunikacji przyszli z postulatem uproszczenia przekazów i, oczywiście, "skupienia się na odbiorcy". Mocno wybrzmiało również "pragnienie wspólnoty" realizującej się na "świętym bankiecie". Oczywiście liturgia okazała się wymarzonym "laboratorium jedności" dla reżyserów ekumenii. W ogóle prawie każdy rozumiał, że to liturgia jest miejscem na to, by dotrzeć do zaganianych parafian nie tylko z artykułami z prasy diecezjalnej, ale z encyklikami, problemami społecznymi, sprawą patriotyzmu, budową radiofonii katolickiej, nie mówiąc o lokalnych, gorących tematach wspólnoty.

Widzieliśmy wielokrotnie jak rzeczy wymykały się spod kontroli - a liturgia była "źródłem" i "szczytem" w zupełnie nieprzewidzianym sensie: stawała się mianowicie kauczukowym pojemnikiem do dystrybucji listów, orędzi, przemówień i świadectw oraz występów wokalnych i instrumentalnych; a także balonem do napełniania lotnymi ideami.

Sądzę, że wszystko to działo się - i dzieje - m.in. dlatego że w praktyce pewna ignorancja (dotycząca wspomnianej zasady soborowej) spotkała się z rozprzężeniem samego rytu, poddawanego od lat 60. coraz dalej idącej reinkarnacji, odrywającej go od struktur wielowiekowego wcielenia. Trudno jest uchwycić sens normatywny rytu - a z nim związane jest nazywanie liturgii szczytem i źródłem - gdy ryt jest w stanie rozprzężenia.

Niemniej, mimo tych przeszkód należy próbować zrozumieć o co chodzi z liturgią jako szczytem i źródłem.

Sam dokument soborowy dodawał roztropnie, że mimo tak centralnej roli liturgii, nie wyczerpuje ona oczywiście życia chrześcijańskiego. Jest cały szereg aktywności, które są niezbędne chrześcijaninowi idącemu drogą Ewangelii - a które nie realizują się, czasami wręcz nie powinny realizować się w ramach liturgii. Niektóre z nich są tak ważne czy niezastąpione, że w sytuacji konkretnych rozstrzygnięć  zdarza się, że czujemy się zobowiązani  wybrać je zamiast liturgii, gdyż rozumiemy, że wybór odwrotny byłby przeciwny - no właśnie, byłby przeciwny także prawdzie liturgii. Doskonałym przykładem jest ten wskazany przez samego Pana Jezusa w nauce o konieczności odłożenia daru ofiarnego, jeśli wcześniej nie pogodziliśmy się z bliźnim. Choć nie zawsze ma to sens dosłowny, jednak nawet w samym sensie duchowym jest ostrzeżeniem: w istocie są sprawy poza liturgią, które warunkują to czy ma sens udział w liturgii.

Są to rzeczy jasne - może zwłaszcza po wszystkich, licznych "katechezach" antyliturgicznych, które bardzo często otrzymujemy. Trzeba je jednak zintegrować z ową nauką o "szczycie i źródle".

Rzecz jest łatwiejsza od strony źródła. Prawdą akceptowaną bez większego trudu jest bowiem to, że modlitwa liturgiczna - zwłaszcza gdy to ona narzuca swoje reguły w danym miejscu, czasie i zgromadzeniu - jest źródłem zasilającym do życia. Myśl tę akceptowanoby bez żadnej trudności - lecz trudnością może być dla wielu to, że nauczanie Kościoła mówi tu nie o jednym ze źródeł - lecz o źródle, w liczbie pojedynczej i w sformułowaniu wyróżniającym. Nie chodzi więc o tę banalną konstatację, że np. bywanie na Mszy jest czymś wzmagającym życie wiary, tak jak inne akty pobożności, uczynki miłosierdzia, lektura Pisma, obowiązki stanu itp. Liturgia jest źródłem par excellence - źródłem także dla tych innych niezbędników życia chrześcijańskiego. W jaki sposób?

Liturgia nadaje im formę i celowość - choć nie przerabia wszystkiego w liturgię sensu stricto. Wewnątrz liturgii wszystko to zakotwicza się w orto-doksji, czyli prawym, poprawnym sposobie oddawania chwały Bogu. Tak właśnie zakotwiczają się słowa i gesty, żywioły natury i twory ludzkiej sztuki. Z kolei rzeczy święte w ogóle albo w liturgii się rodzą, albo z liturgii biorą inspirację, albo otrzymały w liturgii swoją rangę. To ostatnie dotknęło przecież nawet kanonu Pisma: za kanoniczne uznawano najpierw te księgi, które czytano na liturgii.

Liturgia więc, jako źródło, nie jest miejscem owocowania wszystkiego co chrześcijańskie i Boże - ale jest miejscem ich zasiewu oraz miejscem wzorcowej integracji elementów pełni, "catholica". Stąd bierzemy - albo brać powinniśmy obficiej - słowa do modlitwy domowej i prywatnej, rozmyślanie nad tekstami świętymi, świąteczność zanoszoną z kościoła i umieszczoną w domu razem z wodą święconą, palmą, świecą, winem, święconym pokarmem itp. - ale nade wszystko bardziej "powszedni" gest ofiarowania, przyniesienia dobra do podziału, dla kultu i dla ubogich, oraz radość komunijnego udziału w Najwyższym Dobru. I znowu: oczywiście także te "rozżarzone węgielki" wynoszone z ogniska liturgii są jedynie zasiewem ognia, który ma zająć nasze dusze i nasze życie, na podobieństwo żelaza przyjmującego gorąco i żar. Owoce przychodzą więc nieraz w sposób tajemniczy, nie są zawsze prostą i widoczną dla nas kontynuacją liturgii - ale z niej biorą swoją energię. Na tym polega bycie źródłem życia chrześcijańskiego.

Ale liturgia jest także szczytem. Z perspektywy sprawowanych tam misteriów jest oczywiście szczytem po prostu, a więc czymś najświętszym na ziemi. Ale w określeniu liturgii jako szczytu życia chrześcijańskiego nie chodzi o to, że to w jej ramach spełniają się szczyty uświęcenia ludzi, czyli że w ich drodze duszy do Boga najświętsze dzieła i doznania - acta et passa - są z konieczności zsynchronizowane z godzinami liturgii. Mowa była wyżej o tym tajemniczym powiązaniu liturgii-źródła z owocowaniem Łaski w duszach - że nie jest to powiązanie proste i zawsze uchwytne czasowo.

Liturgia-szczyt nie zawsze więc jest dla poszczególnych chrześcijan kulminacją życia Bożego, jeśli przez nią rozumiemy coś więcej niż np. wysiłek skupienia uwagi na akcji liturgicznej i jej misteriach. Ale bycie szczytem to wyznaczanie kryterium: w duchu ludzkim, idącym przez życie po spirali dni i roku, istotne jest to wokół czego ruch ten wznosi się lub opada w ciągu lat. Tu właśnie liturgia jest szczytem życia chrześcijańskiego: właściwy i pełny, rosnący duchowo udział w służbie Bożej, udział w pojmowaniu, ofiarowaniu i komunii jest umieszczonym między niebem i ziemią szczytem życia chrześcijańskiego. Nie tylko i może nie przede wszystkim w sensie perfekcji liturgicznej z perspektywy samych rubryk czy samej dydaktyki, albo i z perspektywy przeżyć kontemplacyjnych. Choć to ważne i umacniające - pozostaje jeszcze coś takiego: czy idąc ku sprawom świętym, np. na tę godzinę Mszy i ewentualnie na jakieś inne pory liturgii, musieliśmy się oddzielić od samych siebie z jakiegoś innego życia dobrowolnie nieświętego i praktycznie indyferentnego? Ile więc z naszego życia - jego energii, pasji, planów, zysków i gotowości do "wydatków" - mogło wejść z nami do świątyni, a ile musiało pozostać z dala od niej? I jeszcze: czy ten udział w liturgii będzie dla nas oddechem i wzmocnieniem w walce, której nie sposób w tym świecie uniknąć na drodze życia duchowego?

Wystarczy wejść na chwilę w krąg wspólnot żyjących na co dzień liturgią jako centrum ich bogatego życia duchowego, żeby odczuć, a potem zacząć pojmować na czym polega ta "zasada szczytu". Choć jest poza liturgią tak wiele życia, w ogrodzie, warsztacie, kuchni, gospodarstwie, wszędzie miarą i kręgosłupem są godziny modlitwy liturgicznej: one mierzą ilość, a zwłaszcza jakość wszystkiego.

"Tam skarb twój, gdzie serce twoje". Czy w świątyni na liturgii jesteśmy razem z sercem swego życia - czy serce to zawsze ucieka od nas poza świątynię, gdy tylko zaczyna się modlitwa?

Nie są to pytania z klasycznej kategorii "rozproszenia na modlitwie", a w każdym razie nie zamykają się w tej kategorii. Chodzi o coś szerszego: o prawdę (i nieprawdę) naszego życia. Jest to zasadnicza sprawa: czy obecni na liturgii, nawet pobożnie na niej skupieni umysłem, jesteśmy na niej całym swoim życiem, które prowadzimy poza obecnościami liturgicznymi.

Właśnie w ten sposób liturgia jest (a nie tylko: ma być) szczytem życia chrześcijańskiego. Na każdym odcinku naszej drogi możemy i powinniśmy spoglądać na wznoszący się pośrodku szczyt, i pytać: czy ku temu szczytowi właśnie teraz zmierzamy, czy też mimo niego mamy jakiś swój własny "szczyt" życiowych aspiracji, prawdziwy nowotwór rozbijający żywotność Bożą, a koncentrujący żywotność naszego "ja"?

Taka rozbieżność zawsze ma w sobie coś z apostazji - lecz widzimy to jako ostrzeżenie porównując ów prawdziwy szczyt z naszymi "złotymi cielcami". Liturgia-szczyt jest latarnią morską - to na celebrowaną tam Prawdę trzeba wciąż przestawiać ster.

Czasami jednak to napięcie jest tak poważne, że dociera do wnętrza liturgii. Gdy Benedykt XVI mówił o zasadzie "spójności eucharystycznej", zwracał właśnie uwagę na to, że pewne pozaliturgiczne zaangażowania i uczynki są nie do pogodzenia z eucharystyczną wspólnotą, z Chrystusem i Kościołem. Rozpatrujemy to zwykle przez pryzmat rachunku sumienia - badania odbywanego w konfrontacji osobistych "myśli, mowy, uczynków i zaniedbania" z przykazaniami Bożymi. Ale przecież nie chodzi tu w istocie o prowadzone gdzieś na boku rachunki moralnej doskonałości - lecz o postawienie swego życia wobec Prawdy i wobec Łaski, wewnątrz Eucharystii, na drodze do niej, wewnątrz celebrującego Kościoła - lub z dala od niego. Właściwe każdemu katolikowi pytanie praktyczne "czy mogę dzisiaj przystąpić do Komunii świętej", zawiera treści idące znacznie szerzej i znacznie głębiej niż tylko z dziedziny rytualnej czystości.

Sformułowanie o "spójności eucharystycznej" logicznie wynika ze stwierdzenia o liturgii - szczycie życia chrześcijańskiego. Spojrzenie na szczyt - szczery i pełny udział w Boskiej Liturgii - jest kryterium na wszystkich poziomach życia.

Z zasady "szczytu i źródła" wynika cały szereg praktycznych konsekwencji - do wyprowadzenia zarówno przez każdego osobiście, jak i przez duszpasterstwo Kościoła. Te ostatnie jednak zależą od solidnego wniknięcia w samą zasadę. A ta praca - jak się wydaje - wciąż leży odłogiem.

Paweł Milcarek
Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.


Paweł Milcarek

(1966), założyciel i redaktor naczelny "Christianitas", filozof, historyk, publicysta, freelancer. Mieszka w Brwinowie.