Teologia poetów
2019.09.28 21:37

Złamany Bóg. O „interpretacji eucharystycznej” poezji „pogańskiej”

Czytelnicy cyklu „Teologia poetów” mogą poczuć się zaskoczeni, a nieraz nawet skonfundowani, widząc obecne w tej książce zestawienia: wielcy katoliccy święci i mistycy pojawiają się w niej obok ikon popkultury, a pisarze moraliści obok romantyków czy twórców „wyklętych” i „psychodelicznych”. Wynika to z mojej autorskiej koncepcji interpretacyjnej. Nie znajdziemy tu bowiem klasycznego wykładu z zakresu historii literatury, choć oczywiście brałem pod uwagę specyficzne ramy i charakterystykę konkretnych epok. Cała ta książka to raczej śledzenie „tropów”, szukanie rozsianych tu i ówdzie (nawet po nieprzystępnej, surowej ziemi) „ziaren zbawienia”. A wszystko po to, aby utwory autorów skonfliktowanych z chrześcijaństwem odczytywać zarówno w świetle zerwania, którego osobiście dokonywali (albo w jakim wzrastali), buntując się przeciwko pojęciom cnoty czy świętości, jak i w kontekście niezaspokojonych duchowych tęsknot, które mimo wszystko wciąż tliły się w duszach tych twórców (o czym świadczy „wartościująca po katolicku” lektura kolejnych utworów). Tęsknot – dodajmy – na które odpowiedzieć może jedynie Słowo Wcielone. Na swój sposób pisał o tym wspomniany już Antoni Lange:

 

Ale nasze bluźnierstwo – to tylko modlitwa
Rozpaczliwa i groźna jak ostatnia bitwa[1].

 

Ten przejmujący dwuwiersz to tylko drobny fragment poematu, którego tematem jest dramat pokolenia schyłku wieku. Uśmierciło ono Boga, ale nie zdołało zdusić w sobie tęsknoty za Nim. „Stworzyłeś nas dla siebie i niespokojne jest serce nasze, dopóki nie spocznie w Tobie”[2] – pisał św. Augustyn w słynnej pierwszej księdze Wyznań. Stąd też w swoim cyklu proponuję często „interpretację eucharystyczną” nawet tych dzieł literatury, których autorzy świadomie odbiegli od chrześcijańskiego credo. Dlaczego jest to „interpretacja eucharystyczna”? Bo również u tych twórców częstokroć daje się wyczuć podskórne, niewyrażane wprost, ale starające się wybrzmieć pragnienie Boga, który stał się człowiekiem i ofiarował samego siebie, aby niedoskonały człowiek mógł żyć. Tak, jakby On był rzeczywiście „odwiecznym upragnieniem świata”, także tego, które „uśmierciło Boga”, a dowody tego znajdziemy nawet w rozpaczy poetów bluźniących. Wiele jest w tych dziełach (oczywiście czytanych z odpowiedniego dystansu i z określonej perspektywy aksjologicznej) potrzeby „nakarmienia się” Bogiem. Potrzeby udręczonej, zranionej, odsuniętej, zaprzeczonej, zagrzebanej, nawet znienawidzonej. Rozpacze dekadentów, zagubienie symbolistów, pustka impresjonistów, formalizm awangardy – to wszystko, wbrew deklarowanemu samobójstwu, ujawnia poszukiwanie sensu. A tam, gdzie poszukiwanie sensu, tam też szansa na praeparationem evangelica. Nie chodzi tu, rzecz jasna, o doszukiwanie się wiary chrześcijańskiej w utworach, w których tej wiary nie ma. Mowa raczej o takim stylu czytania literatury, aby dostrzec w kolejnych dziełach fragment drogi człowieka do ostatecznego celu istnienia. Celu, w którego obiektywne istnienie i przemożną siłę wierzę jako eseista katolicki[3].

 

***

 

Pęknięty, rozdzielony na pół chleb uobecnia zarówno ranę w sercu Boga, jak i Jego miłość. Zdaniem barokowych poetów ta szczelina za każdym razem staje się bramą, przez którą wchodzi się do nieba, albo ustami, dzięki którym możliwe jest uczynienie gestu, jakim zakochani okazują sobie uczucie[4]. Zstąpienie nieskończenie najwyższego Stwórcy na samo dno ludzkiej egzystencji, w którym odsłania się nagość, skrywany na co dzień fundamentalny ból i prawda, było bowiem – jak mówi tekst jednej z litanii – „odwiecznym upragnieniem świata” albo „pożądaniem wzgórz wiekuistych”[5]. Bogu upodobało się wejść ze swoją światłością nie tam, gdzie ujawnia się chwała człowieka, lecz w miejsca, w których ujawnia się słabość. A jednak dla umysłu, który nie idzie w głąb tych prawd, nie przygląda im się w stanie „przebudzenia” (zob. Ef 5,14), skojarzenie miłości z krzyżem okazuje się czymś niezrozumiałym, głupim, a nawet gorszącym. Tym bardziej zaskakuje fakt, iż do odkrycia tajemnicy Eucharystii mogą częstokroć przybliżać dzieła literatury niechrześcijańskiej. Interesująco o ludzkiej sile i słabości pisał chociażby wielki francuski Noblista, Romain Rolland, autor przepojony ideałami humanistycznymi oraz pacyfizmem, wyraźnie jednak inspirujący się hasłami komunizmu, a przy tym nieufny w stosunku do wszelkiej postaci wiary religijnej[6]. W jego wierszu Dla Marii zamieszczonym pod koniec drugiego tomu epopei Dusza zaczarowana można przeczytać:

 

Dziesięć lat walki przeciw sobie.
Trzeba walczyć ze sobą, by się przezwyciężyć.
I dziesięć lat pokoju, dziecka wojny i ojca wojny.
Nie skarż się, nie narzekaj! U kresu jest pokój.

 

Idźmy pokojowi naprzeciw!
Tobie, przyjaciółko i żono, ofiaruję swe rany,
Największe dobro, którem wziął od życia,
Bo każda z nich znaczy krok naprzód[7].

 

Zaskakujące jest to, jak bardzo Rolland, ten zdecydowanie „pogański” pisarz, zbliżył się do chrześcijańskiej wrażliwości na „moc”, która „objawia się w słabości” (zob. 2 Kor 12,9). Okazuje się bowiem, że szczytem i spełnieniem humanizmu było dla francuskiego Noblisty przezwyciężanie samego siebie, czyli złamanie związanego z ziemią „ego”, odejście od zamkniętego w sobie „mnie”, aby „być w pełni”, postawa tak zbieżna z nauką Zbawiciela: niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje (Łk 9,23). Rolland był przy tym pisarzem wyjątkowo czułym na swoiste piękno ludzkiej niedoskonałości. W heroicznym, powtarzanym wciąż na nowo, tak często nieudolnym podnoszeniu się człowieka z upadku widział ukrytą wielkość tej jakże słabej, lecz w swych słabościach na swój sposób wielkiej, godnej miłości istoty. „Bohater to ten, który robi, co może – można przeczytać w powieści Jan Krzysztof. – Inni i tego nie potrafią”[8]. Czy dałoby się sformułować zwięźlejszą definicję świętości, która jest po prostu odkryciem prawdziwej miłości oraz poświęceniem się tej drodze, nawet pomimo licznych wad charakteru? Także św. Jan Chryzostom pisał, że „wystarczy chcieć”[9]. Rolland podejmował ten temat po swojemu, nieopatrznie zbliżająć się do katolicyzmu, kiedy stwierdzał, że ten, „kto żyje, zradza, i zdradza siebie między jednym a drugim pianiem kura”, a jednak wciąż „wystarczy (…) mówić sobie z każdą jutrzenką: Jestem pobity, zacznę na nowo”[10]. I choć francuski Noblista – należy to powtórzyć – nie widział w wierze Kościoła niczego więcej nad ucieczkę od świata, to wspomniana cecha jego twórczości przywodzi na myśl Mszę świętą, którą codziennie rozpoczyna wyznanie grzechów.

To, że Rolland zbliżał się w swoim humanizmie do tajemnicy złamanego Boga, który stał się człowiekiem, może świadczyć o tym, że Jezus Chrystus, Jego miłość i ofiara, to rzeczywiście „odwieczne upragnienie świata”. Przeczuwane w ten sposób może być przecież coś, co było z dawna oczekiwane w najgłębszych zakamarkach serca. Rolland docenił przy tym każdą z ran, które „wziął od życia”. Nazwał je wręcz „największym dobrem”, i to w kontekście dążenia do pokoju ducha, ponieważ „każda z nich znaczy krok naprzód”. Każda kropla z kielicha goryczy, tak jak i każda drzazga krzyża służy ostatecznie duchowemu wyzwoleniu. W życiu zdarza się wiele mniejszych czy większych krzywd, takich jak samotność, odrzucenie czy doświadczenie niespełnionych pragnień, spośród których wiele jest – używając sformułowania Leopolda Staffa – „krzywdą darzącą”. Ona sama w sobie nie jest, oczywiście, wartością, ale w rękach Boga staje się twórczą siłą, o ile człowiek pod jej wpływem dokona wewnętrznej przemiany i uwolni się od wielu światowych złudzeń. „Choć tyś niezmienna, szafarko mąk pilna, lecz jam się zmienił, i otoś bezsilna”[11].

Obaj poeci, zarówno Rolland, jak i Staff, doszli do konkluzji, która stanowi nierozerwalny element duchowości katolickiej, w tym także duchowości eucharystycznej: ten świat jest poddany marności, jest piękny, lecz jest również zmienny, przemijający i pełen trudów, stąd też pokoju ducha nie osiąga się przez niespokojną ucieczkę przed przeciwnościami. Szczęście przychodzi raczej przez przemianę serca, tak aby nawet w ranach widzieć drogę naprzód, a w kielichu pełnym goryczy – dobroczynne lekarstwo. Jak pisał jeden z jezuickich mistyków, Bóg posługuje się tym, co przykre dla ludzkiej duszy niczym dłutem, które musi uderzać w nieobrobiony jeszcze blok marmuru, aby odłupywać z niego zbędne kawałki i wydobyć z niekształtnego kruszcu rzeźbę na swoje podobieństwo[12]. To swoiste „złamanie” człowieka, aby doprowadzić go do pełni wolności, znajduje swoje odzwierciedlenie w „złamaniu” Boga w ludzkiej postaci. Nie jest to zatem droga samotna. Katolik może się przecież w swoich ranach łączyć z Chrystusem pod postacią „połamanego” chleba. W ten sposób pokonane zostaje wreszcie złudzenie o potędze człowieka, którego prawdziwa siła wyłania się dopiero w napięciu pomiędzy „mocą” a „słabością”. Jak pisał jeden z wybitnych i wciąż zapomnianych polskich poetów, Felicjan Faleński (porównywany nieraz z Norwidem, z tą jedynie różnicą, że Norwid doczekał się pośmiertnej sławy):

 

Jeśli kiedy się dowiecie:
Że kto, mając iść przebojem,
Skrycie struchlał w sercu swojem,
To nie dziwcie się – bo przecie
Sam Bóg nawet w Oliwecie
Potniał krwawym znojem[13].

 

Michał Gołębiowski

 

----- 

Drogi Czytelniku, skoro jesteśmy już razem tutaj, na końcu tekstu prosimy jeszcze o chwilę uwagi. Udostępniamy ten i inne nasze teksty za darmo. Dzieje się tak dzięki wsparciu naszych czytelników. Jest ono konieczne jeśli nadal mamy to robić.

Zamów "Christianitas" (pojedynczy numer lub prenumeratę)

Wesprzyj "Christianitas"

-----

 

[1] A. Lange, Vox Posthuma [w:] tegoż, Poezye, cz. 1, Kraków 1895, s. 112.

[2] I, 1: Augustyn z Hippony, Wyznania, tłum. J. Czuj, Kraków 2008, s. 25.

[3] Dzięki pomocy Tomasza Rowińskiego uzmysłowiłem sobie, że o „spójności eucharystycznej” pisał również papież Benedykt XVI: „Ważne jest zwrócenie uwagi na to, co Ojcowie synodalni określili jako eucharystyczna spójność, do której nasza egzystencja jest obiektywnie powołana. Kult oddawany Bogu, w istocie nie jest nigdy aktem czysto prywatnym, bez wpływu na nasze społeczne więzi: wymaga ona publicznego świadectwa naszej wiary. Dotyczy to oczywiście wszystkich ochrzczonych, ale szczególnie dotyczy tych, którzy z racji pozycji społecznej czy politycznej, jaką zajmują, muszą podejmować decyzje dotyczące wartości fundamentalnych, takich jak szacunek i obrona ludzkiego życia od poczęcia aż do naturalnej śmierci, jak rodzina oparta na małżeństwie mężczyzny i kobiety, wolność wychowywania dzieci oraz promocja dobra wspólnego we wszystkich jego formach. Te wartości nie podlegają negocjacjom. Dlatego katoliccy politycy oraz ustawodawcy, świadomi swej poważnej odpowiedzialności społecznej, winni się czuć szczególnie przynaglani przez swe sumienie uformowane w prawy sposób, by przedstawiać oraz wspierać prawa inspirowane przez wartości oparte na ludzkiej naturze. To wszystko ma obiektywny związek z Eucharystią (por. 1 Kor 11, 27-29). Biskupi są zobowiązani ciągle przypominać o tych wartościach; stanowi to część ich odpowiedzialności za trzodę im powierzoną” (Saramentum Caritatis, par. 83).

[4] Por. R. Crashaw, Na rany ukrzyżowanego Pana naszego, tłum. S. Barańczak [w:] S. Barańczak, Antologia angielskiej poezji metafizycznej XVII stulecia, Kraków 2009, s. 330.

[5] Litania do Najświętszego Serca Pana Jezusa [w:] Te Deum Laudamus. Modlitewnik katolicki, Warszawa 2001, s. 97.

[6] Rolland pisał na przykład: „Gdyby Bóg istniał (…), kochałbym go o wiele mniej niż jednego z tych ludzi, których kocham. I by iść aż do końca, powiedziałbym, że z tych dwóch, według mnie, o wiele bardziej Bogiem jest człowiek (…). Bóg! Życie wieczne! Ucieczka tych, którzy nie potrafią żyć tu, na ziemi! Wiara będąca często jedynie brakiem wiary w życie, brakiem wiary w przyszłość, w samego siebie, brakiem odwagi i brakiem radości” (Cyt. za: A. Kotula, Posłowie [w:] R. Rolland, Dusza zaczarowana, t. II, tłum. L. Staff, Warszawa 1955, s. 586).

[7] R. Rolland, Dla Marii [w:] tegoż, Dusza zaczarowana, t. II, jw., s. 578.

[8] R. Rolland, Jan Krzysztof, tłum. L. Staff, Warszawa 1966, s. 358-359.

[9] Zob. T. Špidlík, I. Gargano, V. Grossi, Duchowość Ojców Kościoła, tłum. K. Franczyk, J. Serafin, K. Stopa, „Historia duchowości”, t. III, Kraków 2004, s. 82.

[10] Cyt. za: A. Kotula, Posłowie, jw., s. 588.

[11] L. Staff, O krzywdzie darzącej [w:] tegoż, Wiersze zebrane, t. I, oprac. M. Szypowska, Warszawa 1955, s. 405.

[12] Zob. Jean-Baptiste Saint-Jure, Zaufanie Opatrzności Bożej. Źródło pokoju i szczęścia, tłum. L. Danilecka, Warszawa 2014, s. 47.

[13] F. Faleński, Meandry (nr 238) [w:] tegoż, Wybór utworów, oprac. M. Grzędzielska, Wrocław 1971, s. 194.

 


Michał Gołębiowski

(1989), doktor nauk humanistycznych, filolog, historyk literatury, eseista, pisarz, tłumacz. Stały współpracownik pisma „Christianitas”. Autor książek, m.in. „Niewiasty z perłą” (Kraków, 2018) czy „Bezkresu poranka” (Kraków, 2020), za którą został uhonorowany Nagrodą Specjalną Identitas. Jego zainteresowania obejmują zarówno dawną poezję mistyczną, jak również kulturę tworzoną w atmosferze tzw. „śmierci Boga” oraz dzieje ruchów kontrkulturowych lat 60. XX wieku.