Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl. Z góry dziękujemy.
Rozmowa pierwotnie ukazała się w książce Tomasz Rowińskiego i ks. prof. Waldemara Chrostowskiego "Niech wasza mowa będzie: tak, tak - nie, nie", Wydawnictwo Fronda, Warszawa 2022.
Pierwszą jej część można przeczytać TUTAJ.
TR: Na spotkaniach synodalnych w Polsce aktywni byli przedstawiciele środowiska „Wiara i Tęcza”. To lobby politycznego ruchu homoseksualnego w Kościele.
WCh: Wystarczy porównać deklaracje tych aktywistów sprzed kilkunastu lat z obecnymi, by się przekonać, że mamy do czynienia z zaostrzeniem i brutalizacją żądań. Wyraźnie widać, że chodzi o uznanie przez Kościół związków homoseksualnych za małżeństwa i udzielanie ślubów osobom tej samej płci, a także o pełną aprobatę dla homoseksualizmu w Kościele oraz dla różnych innych odmian zachowania sprzecznego z naturą. Przy wejściu do świątyni nie ma i nigdy nie było strażników pytających, czy ktoś jest osobą homoseksualną, biseksualną, transseksualną, aseksualną czy panseksualną. Aktualna terminologia, jak widać, jest bardzo rozbudowana. Problemy związane ze sferą seksualności nie są rozwiązywane w kościelnych kruchtach i ławkach, lecz przy konfesjonale. Głosząc miłosierdzie Boże i udzielając go, Kościół jest otwarty na wszystkich i na każdego. Ale zupełnie inną sprawą jest wdzieranie się do Kościoła ideologii promującej zboczenia. Konfesjonały nie są obciążone, natomiast geje, lesbijki, transseksualiści i inni chcą być nie tylko widoczni, lecz traktowani w sposób bardziej uprzywilejowany niż pozostali wierni. Najwięcej perwersji ujawnia się w atakach polegających na niszczeniu kościołów i urządzaniu bezwstydnych happeningów przez półnagie czy nagie kobiety i mężczyzn. Na to przyzwolenia być nie może! Osoby LGBT, zapraszane czy dopuszczane do udziału w synodzie, powinny wyraźnie odciąć się od takich wybryków. Niestety, pozostają bezkarne, a synodalne wskazania ograniczają się do powielania haseł tolerancji i dialogu. Ruchom LGBT wcale nie chodzi o tolerancję. Ich celem jest brutalny podbój i podporządkowanie świadomości społecznej. Upolitycznieni homoseksualiści naciskają na wzmacnianie emocjonalnej jedności z nimi, a kto się z tym nie zgadza, ten w polityce i kulturze zostaje wyrzucony za burtę. Brunatny liberalizm przenika do Kościoła. Gdy w październiku 2022 roku irlandzki kapłan Seán Sheehy wygłosił homilię, w której mówił o grzechu praktyk homoseksualnych, aborcji i transgenderyzmie, został surowo upomniany przez swojego biskupa. Raymond Browne, biskup diecezji Kerry, publicznie przeprosił za tę homilię i stwierdził, że wyrażone w niej nauczanie nie reprezentuje stanowiska chrześcijańskiego. Co to znaczy? Jeśli Kościół pójdzie tą drogą, od najważniejszych urzędów i stanowisk będą odsuwani ci, którzy są wierni Ewangelii. W odpowiedzi na te tendencje pojawiło się ostrzeżenie wystosowane przez księży anglikańskich, którzy przeszli do Kościoła katolickiego, że będą miały taki sam skutek, jak we wspólnotach anglikańskich. Celem lobby LGBT i tej ideologii jest powszechna akceptacja wszystkich możliwych wynaturzeń i zakaz obrony normalności. Temu służy wypaczanie języka i pojęć oraz podporządkowywanie ludzi za pomocą narzędzi agresji i światopoglądowego podboju tendencjom totalitarnym. Ideologia oparta na kłamstwie przedstawia swoich promotorów i prowodyrów jako ofiary. Również w tym zakresie może liczyć na polityczne wsparcie potęg tego świata i poczucie bezkarności. Kościół, a więc papież i każda inna instancja, nie może uchylić ani zmienić jednoznacznego nauczania obydwu części Biblii. Papież i biskupi działają oraz nauczają w imię Jezusa Chrystusa, a nie z upoważnienia wspólnoty, jak ma to miejsce w przypadku polityków, którzy są wybierani i powinni reprezentować poglądy wyborców. Apostoł Paweł w Liście do Rzymian przedstawiał naganne zachowania jako skutek sprzeniewierzenia się Bogu i Jego prawom: „Dlatego to wydał ich Bóg na pastwę bezecnych namiętności, mianowicie kobiety ich przemieniły pożycie zgodne z naturą na przeciwne naturze. Podobnie też i mężczyźni, porzuciwszy normalne współżycie z kobietą, zapałali nawzajem żądzą ku sobie, mężczyźni z mężczyznami uprawiając bezwstyd i na samych sobie ponosząc zapłatę należną za zboczenie. A ponieważ nie uznali za słuszne zachować prawdziwego poznania Boga, wydał ich Bóg na pastwę na nic niezdatnego rozumu, tak że czynili to, co się nie godzi” (Rz 1,26–28). To jest istota problemu! Apostoł Narodów podkreśla, że przyczyna zepsucia moralnego tkwi w zerwaniu lub odwróceniu relacji z Bogiem. Porzucenie Boga prowadzi do zaprzepaszczenia godności człowieka. Deklaracje homoseksualistów i innych ideologów przenikające do Kościoła powodują dezorientację w rozumieniu ludzkiej cielesności i płciowości, a chcą usprawiedliwić podążanie za nieokiełznanymi i nieuporządkowanymi namiętnościami. Jeżeli Kościół im ulegnie, nie tylko wyda swoich wiernych na łup nieporządku i przemocy, lecz zaciemni orędzie o Bożym miłosierdziu, które wzywa wszystkich – powtarzam: wszystkich – grzeszników do nawrócenia i poprawy. Wątpię, by podczas synodalnych debat z przedstawicielami środowiska „Wiara i Tęcza” podejmowano i rozważano te sprawy. Zapewne, jak ma to miejsce w Stanach Zjednoczonych i Europie Zachodniej, w imię tolerancji i dobrego samopoczucia niewygodne teksty biblijne zostały przemilczane albo były interpretowane kulturowo. Gdyby Kościół miał pójść w tym kierunku, nieuchronnym następstwem stanie się niebezpieczne przesunięcie w sprawach doktryny i moralności, które może doprowadzić do kolejnego rozłamu.
TR: Czy nie sądzi ksiądz profesor, że taki demokratyczny synod, na który zaprasza się świeckich kwestionujących wiarę Kościoła, realizuje na poziomie powszechnym zły scenariusz znany już z najnowszych dziejów katolicyzmu na Zachodzie? Kardynał Ratzinger na przełomie lat 60. i 70. w eseju Demokratyzacja Kościoła? pisał, że nowoczesne myślenie o synodach doprowadziło do tego, iż zaczęli nimi kierować ludzie, którzy z wiarą mieli niewiele wspólnego. Demokratyzacja synodu dała władzę uniwersyteckim aktywistom reprezentującym różne ideologie i pragnącym przede wszystkim zmieniać społeczeństwa, w tym także Kościół. Obecnie też to widzimy. Pytanie synodalne o potrzeby Kościoła w perspektywie wiary trafia przede wszystkim do ludzi, którzy mają na tyle dużo czasu, by poświęcać go na czcze dyskusje – czyli do aktywistów. Gdy patrzymy na ankiety publikowane przy okazji pierwszego synodu papieża Franciszka, widzimy dokładnie ten rodzaj selekcji. Katolicy najbardziej przywiązani do Kościoła zwykle są zajęci obowiązkami swego stanu: rodzinami, parafiami – brakuje im czasu na debatowanie w pałacach biskupich. A idą tam ci, którzy, mając czas i interes, chcą zrewolucjonizować Kościół.
WCh: Niestety, diagnoza postawiona przez kardynała Josepha Ratzingera, papieża Benedykta XVI, i dopowiedziana w powyższej ocenie spełnia się na naszych oczach. Gorliwi katolicy, którzy żyją życiem Kościoła – systematycznie uczestniczą w niedzielnej i świątecznej Mszy św., codziennie odmawiają pacierz i modlą się, dbają o integralność swojej rodziny i chrześcijańskie wychowanie dzieci – nie czują wielkiej potrzeby dyskutowania o czymś, co jest im obce albo dla nich nieważne. Niektórzy włączyli się w prace synodalne, ale nierzadko byli zagłuszani przez kontestatorów i nowinkarzy. Znam osoby, które wracały ze spotkań rozczarowane jednostronnością i monotematycznością, jaka tam dominowała. Nie brak przykładów, gdy w synodalnych dyskusjach uczestniczyły osoby, dla których była to pierwsza w roku obecność w kościele oraz – częściej – uprawiające churching, czyli wybierają sobie one kościoły i kapłanów, nie utrzymując kontaktów z własną parafią. Aktywiści, których celem jest przebudowa Kościoła, przychodzą, by domagać się takiego Kościoła, jaki sobie wyobrażają. Włączanie środowisk „Wiary i Tęczy” do spotkań synodalnych nie może ominąć pytania, czy więcej tam wiary, czy tęczy.
TR: Powiedzieliśmy na początku, że w przeszłości, gdy zaczynał się synod, zawsze było wiadomo, jaki jest jego cel. A jaki jest teraz cel Franciszkowej synodalności? Czy w ogóle jakiś jest? Papież często mówi, że musimy iść naprzód, że nie można się oglądać w tył, a ci, którzy oglądają się za siebie, są wstecznikami. To bardzo mocne słowa, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę, jak ważne w Kościele są Tradycja i tradycje. Słyszymy też, że wiara i teologia muszą się rozwijać. Ale co to znaczy w obecnej sytuacji? Gdy papież wracał z Kanady, zapytano go o nauczanie zawarte w Humanae vitae, które dotyczy moralnych aspektów pożycia małżeńskiego, a potocznie i skrótowo – zakazu antykoncepcji. Papież odparł, że przecież i ta doktryna musi się rozwijać. Jak się jednak może rozwijać doktryna, która siłą rzeczy określa sprawy w zero-jedynkowym polu rozstrzygnięć? Czy to znaczy, że papież Franciszek uważa, iż po prostu trzeba zmienić nauczanie moralne Kościoła, które przecież również w tej sprawie nie spadło z nieba za sprawą wspomnianej encykliki? Może ta mglistość synodalności ma jednak ukryty cel – reformatorsko- -rewolucyjny. Podobnie zresztą jak legitymizowanie przez papieża różnych kontrowersyjnych ankiet.
WCh: Niełatwo rzetelnie odpowiedzieć na to pytanie, bo samolotowe wypowiedzi papieża Franciszka znamy dość wybiórczo i nie zawsze zostały wiernie przełożone na inne języki. Papież spontanicznie odpowiada na zadawane mu pytania, nie rozwijając wielu wątków, co otwiera pole dla rozmaitych domysłów i nadinterpretacji. Czasami mamy dylemat: którego Franciszka mamy słuchać – tego, który ogłasza oficjalne dokumenty zawierające nauczanie Kościoła i modli się wraz z wiernymi, czy tego, który lakonicznie wypowiada się w samolocie między jednym lądowaniem a drugim. Sądzę, że papież Franciszek jest świadomy tej dwoistości i nie traktuje swoich samolotowych wypowiedzi jako oficjalnego nauczania. Na pewno jest to nowość charakterystyczna dla jego pontyfikatu. Nie jesteśmy w stanie powiedzieć, czy zostanie podjęta przez następnego papieża. Taka strategia stanowi być może rodzaj tygla, przez który Franciszek chce pobudzić do samodzielnego myślenia i większej odpowiedzialności za decyzje podejmowane w sumieniu. Jego śmiałe wypowiedzi, nie zawsze jednoznaczne, powodują różne reakcje, a nawet irytują. Może to – paradoksalnie – sprzyjać doprecyzowaniu właściwej odpowiedzi na trudne kwestie, przede wszystkim moralne. W przeciwnym wypadku nauczanie katolickie ulegałoby erozji i rozmyciu, co skończyłoby się wielkim bałaganem.
TR: Trzeba jednak brać pod uwagę, że synodalność może stanowić element niebezpiecznej dla Kościoła gry. Przecież również niektóre dokumenty papieża Franciszka budzą niepokój. Mamy adhortację Amoris laetitia, która wprowadziła w życie Kościoła propozycję kardynała Kaspera, by udzielać – nawet jeśli w ograniczonym zakresie – Komunii św. osobom, które rozstały się ze swoimi sakramentalnymi małżonkami i weszły w nowe, sakramentalnie rzecz biorąc, cudzołożne związki. Dyskusje w sprawie interpretacji adhortacji trwały długo, ale ostatecznie, bardzo okrężnymi drogami, poprzez publikację w Acta Apostolicae Sedis półprywatnych listów Franciszka i biskupów argentyńskich, Stolica Apostolska potwierdziła relatywistycznym wytłumaczeniem niejasność tekstu Amoris laetitia. Potem mieliśmy synod amazoński, który również budził wiele emocji. Pogański bożek Pachamama, umieszczony w prezbiterium kościelnym koło Pana Jezusa, stał się przedziwnym symbolem tego wydarzenia. To jednak nie wszystko, dokumenty przygotowawcze synodu były kwestionowane co do treści przez komentatorów z samej Ameryki Południowej, ponieważ bardziej przypominały listę reformatorskich oczekiwań teologów niemieckich niż zestaw rzeczywistych duchowych potrzeb mieszkańców Amazonii. W naszych dniach symbolem synodu o synodalności stał się wspominany już kardynał Jean-Claude Hollerich, który bez skrępowania podważa nauczanie moralne Kościoła na temat homoseksualizmu. Jednocześnie jest relatorem synodu, co oznacza, że będzie miał znaczący wpływ na synodalną agendę. Takie rzeczy nie dzieją się przypadkowo.
WCh: Ta lista daje na pewno wiele do myślenia i są wierni, którymi miotają poważne wątpliwości. Nie dziwię się im, zwłaszcza jeśli nie mają okazji do rzetelnej i otwartej rozmowy, ponieważ są gaszeni i wyciszani jako antyfranciszkowi. Porównanie dwóch ostatnich pontyfikatów jest jak zestawienie ognia i wody. Benedykt XVI wyrósł w kręgu teologii katolickiej zakorzenionej w nauczaniu św. Augustyna i św. Bonawentury, która ma dobrze zdefiniowane granice. Franciszek przybył z Argentyny, aczkolwiek FRONDA – 199 – WYZWANIA SYNODALNOŚCI z pochodzenia jest Włochem. Jego zainteresowanie teologią i jej znajomość na pewno nie dorównują poziomowi, który reprezentował poprzednik. Przyznam, że jest dla mnie dziwne, iż po wyborze na papieża nigdy nie wrócił do swojej ojczyzny i podobno zapowiedział, że tego nie uczyni. Jan Paweł II i Benedykt XVI na początku swoich pontyfikatów udali się do swoich ojczyzn, co też wskazuje, iż duchowość i wrażliwość Franciszka są inne. Powinniśmy cierpliwie rozeznawać, na czym ona polega i ku czemu papież zmierza. Pod szyldem otwartości synodu o synodalności nie wolno zamykać ust tym, którzy podnoszą wątpliwości i dają wyraz swojej dezorientacji. Jest faktem, że przebiegowi tego synodu towarzyszą wstrząsy, ale dobrze, że wychodzą na powierzchnię i nie pozwolą się tłamsić. Gdy synod dobiegnie końca i zostaną opublikowane oficjalne dokumenty, będzie więcej pola do pełniejszej oceny i następstw tego, z czym mamy do czynienia.
TR: Może przyjść też poważny podział?
WCh: Takie niebezpieczeństwo istnieje i trzeba uczynić wszystko, by do żadnego podziału w Kościele nie doszło. Dlatego oczy wszystkich są zwrócone na niemiecką drogę synodalną i propozycję wszechstronnej reformy Kościoła katolickiego.
TR: Istnieje też niebezpieczeństwo, że najwyższa władza w Kościele pójdzie razem z rewolucją. A wtedy Kościół jako instytucja znajdzie się w bardzo trudnym momencie swoich dziejów.
WCh: Sądzę, że jak dotąd takiego zagrożenia nie ma. W listopadzie 2022 roku podczas wizyty biskupów niemieckich ad limina Franciszek nie przybył na drugie spotkanie z nimi, na którym zamierzano przedyskutować radykalne postulaty dotyczące między innymi celibatu, udzielania święceń kobietom i możliwości zawierania kościelnych związków małżeńskich przez osoby deklarujące przynależność do tzw. mniejszości seksualnych. Odpowiedziano przybyłym, że Watykan od dawna zna te propozycje i traktuje je jako wstęp prowadzący do drugiej reformacji, grożącej nowym oderwaniem się od Kościoła powszechnego. Po każdej rewolucji wszyscy wychodzą z niej obolali, gdyż gwałtowny zwrot lub przewrót powoduje rany, które trzeba leczyć bardzo długo. Obok tych, którzy odeszli z Kościoła, bo tak czy inaczej pozostawali na jego obrzeżach, coraz bardziej uaktywniają się inni, którzy trwają w Kościele i nie dopuszczają, by zostali zdominowani przez frustrację i lęki.
TR: Czym zatem – według księdza profesora – powinien się zająć synod? Jakie są problemy do rozwiązania? Co boli wierzących?
WCh: Wielkie wyzwanie stanowi erozja chrześcijańskiego wyznania wiary w tym, co dotyczy spraw ostatecznych: „Wierzę w ciała zmartwychwstanie, żywot wieczny. Amen”. Ku niemu zmierza całe Credo, które ma charakter trynitarny: „Wierzę w Boga Ojca Wszechmogącego […], w Jego Syna Jezusa Chrystusa […] i w Ducha Świętego”, po czym następuje wyznanie: „Wierzę w święty i apostolski Kościół”. Prawda o Trójcy Świętej znajduje wyraz w codziennie powtarzanym znaku krzyża oraz w obecności znaku krzyża w naszej kulturze i domach. Nic dziwnego, że właśnie krzyż staje się przedmiotem ataków, z których wiele, chociaż ma kryminalny charakter, pozostaje bezkarnych. Walka o obecność krzyża w przestrzeni publicznej jest ważniejsza niż nowinkarskie dywagacje teologów. W dobie zamętu i promowania rozpasanego używania wszystkiego, co dostępne, bardzo ważne jest uwypuklanie przez Kościół prawdy o ostatecznym przeznaczeniu człowieka, a więc życiu wiecznym i zmartwychwstaniu. Listy św. Pawła świadczą, że był to duży problem już w początkach chrześcijaństwa – zawsze musiano się z nim zmagać. Chrześcijaństwo pozbawione eschatologicznego charakteru i treści przestaje być potrzebne, bo może być zastąpione przez instytucje promujące „eschatologię doczesną”. Jednym z priorytetowych zadań synodalności powinna być aktualizacja orędzia o eschatologicznym ukierunkowaniu Kościoła oraz utwierdzenie katolików w wierze w życie wieczne i sprawy ostateczne: śmierć, sąd Boży, niebo albo piekło. W przeciwnym razie te prawdy zostaną wypaczone i trafią do folklorystycznego skansenu, na czym bezpowrotnie straci wiarygodność chrześcijaństwa.
TR: Czyli – po pierwsze – warto by wrócić do sensu, jaki synody miały w starożytności, gdy zajmowano się prawdami wiary, a po drugie – znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego życie samego Kościoła zsekularyzowało się na tyle, że nawet wierzący katolicy skupiają się głównie na doczesności, doczesnym sensie istnienia Kościoła, a perspektywa ludzkiego losu po śmierci zaczęła ginąć z ich pola widzenia.
WCh: Nikt rozsądny nie kwestionuje potrzeby dobroczynności i pomagania, ale oprócz materialnego wsparcia niesionego potrzebującym trzeba nieustannie ukazywać im piękno i blask Ewangelii oraz wiary chrześcijańskiej. Widok zapracowanych i zmęczonych wolontariuszy nie wystarczy – trzeba czegoś więcej, bo „nie samym chlebem żyje człowiek”. Nigdy też nie jest tak, że to, co robimy w wymiarze duchowym, można ocenić jako wystarczające. Na naszych oczach przybysze z Ukrainy przeżywają nie tylko trudności materialne, lecz również wielki kryzys duchowy i religijny, w którym powinni uzyskać wsparcie ze strony osób, które spotykają w Polsce, zwłaszcza udzielających im gościny. Obawiam się, że Ukraińcy, którzy, opuszczając swój kraj, dotrą na Zachód, rzadko będą mieli okazję do wzmocnienia swojej wiary w Boga.
TR: Może to problem zaniku wiary w działanie Boga? Skoro zanika wiara w to, że Bóg stworzył człowieka, skoro wiara w Boga jest zastępowana wiarą w ewolucję, to zmienia się – z jednej strony – nasza perspektywa antropologiczna, a z drugiej – teologia. Jeśli z niebytu nie wyprowadził nas Bóg, ale ślepe siły natury, to może i one – tylko one – rządzą naszym odejściem z tego świata. Mam poczucie, że postępująca sekularyzacja teologii nieuchronnie sekularyzuje wiarę i życie.
WCh: Jest prawdą, że nasila się proces odchodzenia od uprawiania teologii jako nauki o Bogu na rzecz antropologii, w której centrum znajduje się wyłącznie człowiek. Co więcej, współczesna antropologia coraz częściej wskazując na uwarunkowania biologiczne, psychologiczne, kulturowe i społeczne, nie widzi miejsca dla Boga. Konsekwentnie – Bóg staje się emigrantem i kimś niepotrzebnym, a nawet kłopotliwym. Nie potrzebujemy Go, bo rzekomo sami możemy ułożyć sobie życie. Znowu nie jest to zjawisko nowe. Przenikliwie zdiagnozował je Adam Mickiewicz w dwuwierszu:
„Wygnaliśmy z serc Boga, weźmiem dobra po nim, Gadać o nim i pisać do niego zabronim. Mamy nań sto gąb grzmiących i piór ostrych krocie, A ten zbrodniarz emigrant myśli o powrocie?”.
Kościół dostrzegł narastający problem antropologiczny, co znalazło wyraz w dokumencie Papieskiej Komisji Biblijnej zatytułowanym „Czym jest człowiek?” (Ps 8,5). Zarys antropologii biblijnej.
TR: Kiedy opublikowano ten dokument?
WCh: W 2019 roku, a rok później ukazał się w przekładzie na język polski. Pozostaje nieznany, zapewne również dlatego, że opublikowanie wersji polskiej przypadło na apogeum pandemii. W nawiązaniu do różnych trendów i propozycji światopoglądowych dokument zawiera syntetyczne ujęcie tego, co Biblia mówi na temat antropologii. Znamienne, że w tej skądinąd cennej i bardzo potrzebnej „panoramicznej i kompletnej wizji człowieka według Biblii” pojawiły się niepokojące wątki, które odzwierciedlają ryzykowne kierunki interpretacji ksiąg świętych. Rozważając kwestie związane z małżeństwem, dokument porusza „aspekty problematyczne”, za które uznaje poligamię, małżeństwa mieszane i rozwód, oraz „relacje transgresywne”, do których zalicza kazirodztwo, cudzołóstwo, prostytucję i homoseksualizm. W ostatnim przypadku niemało miejsca zajmuje „dobrze znane, wręcz przysłowiowe dla kwestii homoseksualizmu, opowiadanie o grzechu Sodomy, na którą spadł sąd Boży skutkujący całkowitym zniszczeniem miasta (Rdz 19,1–20)”. Nadmienia się jednak, że „w innych fragmentach Biblii hebrajskiej, które odnoszą się do winy Sodomy, nigdy nie nawiązuje się do wykroczenia natury seksualnej popełnionego wobec osób tej samej płci”. Odpowiedź na to sfomułowanie jest prosta i brzmi: sens opowiadania w Księdze Rodzaju jest tak dobitny i wyraźny, że nie było potrzeby ponownego przypominania zachowania, które jednoznacznie potępiano. W wielu kwestiach moralnych i obyczajowych Biblia jest bardzo oględna, wręcz lakoniczna, by – wywołując niepożądane skojarzenia – nie wzbudzać zakazanych emocji i postaw. W dokumencie przyznano, że użyty w opowiadaniu o Sodomie „hebrajski czasownik «poznać» to eufemizm relacji seksualnych”, ale w objaśnieniu dotyczącym Sodomy czytamy: „Opowiadanie nie ma jednak na celu przedstawienia obrazu całego FRONDA – 205 – WYZWANIA SYNODALNOŚCI miasta zdominowanego przez nieokiełznane żądze natury homoseksualnej. Potępia się tu raczej zachowanie podmiotu społecznego i politycznego, który nie chce z szacunkiem przyjąć obcego, zmierzając do poniżenia go, zmuszając go siłą do znoszenia odbierającego honor traktowania w kluczu podległości, poddaństwa. Ta poniżająca praktyka jest również zagrożeniem dla Lota (w. 9), który uczynił się odpowiedzialnym za cudzoziemca będącego «pod jego dachem» (w. 8). Ujawnia to zło moralne miasta Sodomy nie tylko odmawiającego gościnności, ale także nieznoszącego faktu, że w jego obrębie jest ktoś, kto otwiera dom dla obcego”. Z tego dłuższego cytatu wystarczy usunąć pierwsze zdanie, co jest powszechną praktyką, a wtedy interpretacja opowiadania o Sodomie przesuwa się z potępienia homoseksualizmu na potępienie braku gościnności, którą należy okazywać przybyszom i migrantom.
TR: Zatem to właśnie z tego dokumentu pochodzi dość modna w niektórych mediach interpretacja. Jest to przecież zupełnie arbitralne ujęcie, kompletnie spoza Tradycji chrześcijańskiej.
WCh: Taka interpretacja istnieje od dawna w judaizmie, w nauczaniu rabinów, którzy na jej podstawie łagodzą albo wybielają zjawisko homoseksualizmu.
TR: Kierunki interpretacji wiary to kolejny problem, który nadaje się do rozpatrywania w ramach synodalności. Jako katolicy w większości nie wiemy, że za naszymi plecami dokonuje się ważnych, kontrowersyjnych, a nieraz niedopuszczalnych korekt w rozumieniu wiary. My, świeccy, gdy wzajemnie umacniamy się w rozmowach, odwołujemy się raczej do tradycyjnych treści katolickiej katechezy. Natomiast okazuje się, że w różnych komisjach w Stolicy Apostolskiej dochodzi do rzeczy zaskakujących, niepokojących i w sumie destrukcyjnych. Nie tak to powinno wyglądać.
WCh: Rozumiem i podzielam ów niepokój. Kłopot powiększa się wtedy, gdy z kontrowersyjnych wątków oficjalnego dokumentu wyprowadza się konsekwencje praktyczne. Przeciętny katolik nie zna dokumentu Czym jest człowiek?, natomiast wie, że papież Franciszek napisał list do amerykańskiego jezuity księdza Jamesa Martina, kolejny zresztą, postrzegany jako ukłon w stronę środowisk homoseksualnych – i nie tylko, bo LGBT obejmuje całą gamę zachowań niezgodnych z naturą.
TR: Ksiądz Martin uważa się za duszpasterza środowisk homoseksualnych w Stanach Zjednoczonych, ale zachowuje się jak jeszcze jeden lobbysta politycznego ruchu homoseksualnego.
WCh: Ideologia, którą promuje, odzwierciedla to, kim jest. Takie zresztą bywa podglebie wielu głoszonych poglądów: próbują uprawomocnić postępowanie, które budzi uzasadniony sprzeciw. Kilka miesięcy temu sąd w Rosji skazał amerykańską sportsmenkę na osiem lat łagru za posiadanie narkotyków. Abstrahując od wyroku, nastąpiła gwałtowna reakcja prezydenta Joe Bidena, który wezwał władze rosyjskie do uwolnienia skazanej, by jak najszybciej mogła się połączyć ze swoją żoną.
TR: W Stanach Zjednoczonych homoseksualizm stał się już publicznie afirmowaną częścią kultury.
WCh: Nie stało się to nagle, lecz było systematycznie przygotowywane i narzucane. Eliminowano każdego, kto sprzeciwił się promowaniu homoseksualizmu. Z katolickich uczelni amerykańskich usuwano osoby, które nauczały zgodnie z Ewangelią, obrzucając je inwektywami i przyczepiając etykietę konserwatysty. Nie od rzeczy są więc coraz głośniejsze ostrzeżenia przed amerykanizacją polskiego życia publicznego i Kościoła.
TR: Oczywiście ci, którym zależy na forsowaniu tej czy innej sprawy, wiedzą, co w którym dokumencie zostało zapisane, i w odpowiednim momencie po prostu sięgają po właściwy cytat mający autorytet ważnego kościelnego urzędu, komisji, a nieraz i samego papieża.
WCh: To zadawniona praktyka, a jej żywotność sprawia, że w wielu miejscach synod o synodalności nie obejmuje tych, którzy to widzą i rozumieją. Obserwując wspólną drogę, która przy udziale jakiegoś ważnego kościelnego autorytetu chce osiągnąć własne cele, próbują się przeciwstawić zjawisku swoistej demokratyzacji Kościoła. Wiedzą, że oznacza ona jego polityzację.
TR: Co ksiądz profesor sądzi o tzw. drodze synodalnej, która odbywa się w Niemczech? Niemcy proponują Kościołowi przyjęcie np. agendy relatywistycznej w kwestiach moralnych. To wszystko niedalekie jest od nauk kardynała Hollericha i księdza Martina. Z Kościołem niemieckim – jak mi się zdaje – jest pewien ogólniejszy problem. Mamy do czynienia ze wspólnotą de facto religijnie upadłą, która jednocześnie stawia siebie w roli duchowego lidera całego powszechnego katolicyzmu. Wyraźnie zauważalne są tam nastroje, według których droga synodalna ma wyznaczyć nowy kierunek dla całego Kościoła. Z czego, zdaniem księdza, wynika ta zauważalna siła Kościoła niemieckiego? Czy chodzi po prostu o to, że mamy do czynienia z wciąż bogatym Kościołem, który dzięki temu może oddziaływać na Stolicę Apostolską, kardynałów oraz innych wpływowych duchownych?
WCh: Jeżeli siłą oddziaływania Kościoła niemieckiego byłby pieniądz, to znajduje się on na drodze do zupełnego upadku. Nasuwa się analogia z napomnieniem, które pod koniec I wieku św. Jan Apostoł skierował do Kościoła w Laodycei: „Ty bowiem mówisz: «Jestem bogaty» i «wzbogaciłem się», i «niczego mi nie potrzeba», a nie wiesz, że to ty jesteś nieszczęsny i godzien litości, i biedny, i ślepy, i nagi” (Ap 3,17). Przyczyny tego, co aktualnie dzieje się w Kościele niemieckim, można też zdiagnozować jeszcze inaczej. Niemcy – nie używajmy jedynie słowa „hitlerowcy”, bo ono wprowadza w błąd – dokonali podczas II wojny światowej okropności, które wcześniej były niewyobrażalne, wśród nich zagłady wschodnioeuropejskich Żydów. Wyszli z tej wojny poobijani, zarówno politycznie i militarnie, jak i – bodaj więcej – duchowo. To samo dotyczy niemieckiego Kościoła katolickiego i wspólnot protestanckich, które nie zdały egzaminu z wiary. Państwo niemieckie nie jest całkowicie samodzielne, musi uważać na każdy przejaw tego, co może być odebrane jako brak politycznej poprawności. Tamtejszy Kościół próbuje odnaleźć swoje miejsce, ale rzecz w tym, że je profiluje w zgodzie z poprawnością, która w Niemczech obowiązuje. Część hierarchii znalazła się w awangardzie, która ma wiele wspólnego z protestantyzmem. W wielu dziedzinach życia i wiary Kościoła protestanci poszli bardzo daleko, a niektórzy biskupi usiłują ich w tym dogonić. Jeżeli tak się stanie, zapewne nie zauważą, że wyszli poza granice wyznaczające tożsamość Kościoła katolickiego.
TR: Może problem leży w zależności Kościoła niemieckiego od państwa? Złośliwi mówią, że Kościół, który utrzymuje się z redystrybucji podatku kościelnego, siłą rzeczy staje się rodzajem ministerstwa kultu i płynnej moralności. Czyli dopasowuje swoje nauczanie i formę istnienia do tendencji obecnych w państwie niemieckim. Centralny Komitet Katolików Niemieckich, którego wpływy w Kościele za Odrą są prawie równe – nie żartuję! – władzy, jaką mają biskupi, to organizacja obsadzona przez polityków głównych niemieckich partii politycznych. Oni zaś reprezentują określony rodzaj etosu religijnego charakterystyczny dla klasy rządzącej. W konsekwencji dążą do upodobnienia nauczania Kościoła do „nauczania” państwa, które można podawać jako niemal wzorcowy przykład dyktatury relatywizmu. Sytuacja ta kładzie się cieniem także na Kościół powszechny, ponieważ Niemcy mają argumenty, by swoje pomysły promować. Nawet jeżeli nie są to argumenty merytoryczne.
WCh: Pieniądze i uwarunkowania ekonomiczne na pewno są ważne, ale mają też swoje skutki. Jednak gdy obserwujemy poczynania tego czy innego biskupa, nasuwa się pytanie: kto stał za tym, aby ten człowiek został biskupem? Przecież wiadomo, że przed nominacją odpowiednie dykasteria watykańskie oraz sam papież otrzymują dossier i opinie na temat kandydata. Nadto czy Stolica Apostolska i papież nie mają narzędzi, by niesubordynowanego biskupa, który wychodzi poza ramy ortodoksji, przywołać do porządku? Te pytania na pewno mieszczą się w obrębie synodalności.
TR: Źle skonstruowany mechanizm synodalny może być kolejnym narzędziem wpływu?
WCh: Nie można tego wykluczyć. Rzetelna odpowiedź na postulat synodalności wymaga, by o tym mówić i przeciwdziałać wszystkiemu, co godzi w naturę i posłannictwo Kościoła. Nie może być tak, że zupełnie bezkarnie występują ci, którzy go od środka rozsadzają albo tak dalece chcą go zmienić, że trudno będzie dopatrzeć się w nim obecności dwóch tysięcy lat zdrowej chrześcijańskiej tradycji. Synodalny mechanizm sprzyjał podejmowaniu jednych tematów, preferując je kosztem innych, tak samo ważnych, a często ważniejszych. Skoro nie zostały poruszone, trzeba o nich myśleć i do nich wracać. Wymaga tego dążenie do prawdy, która zakłada wolność – nie swawolę, lecz wolność. Synod należałoby uznać za nieudany, gdyby okazał się tylko czczą gadaniną. W takim przypadku istnieje niebezpieczeństwo wdzierania się do Kościoła nacisków i wpływów, które osłabiają jego wiarygodność i mu szkodzą.
Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl. Z góry dziękujemy.
(1981), senior research fellow w projekcie Ordo Iuris: Cywilizacja Instytutu Ordo Iuris, redaktor "Christianitas", redaktor portalu Afirmacja.info, historyk idei, publicysta, autor książek; wydał m. in "Bękarty Dantego. Szkice o zanikaniu i odradzaniu się widzialnego chrześcijaństwa", "Królestwo nie z tego świata. O zasadach Polski katolickiej na podstawie wydarzeń nowszych i dawniejszych", "Turbopapiestwo. O dynamice pewnego kryzysu", "Anachroniczna nowoczesność. Eseje o cywilizacji przemocy". Mieszka w Książenicach koło Grodziska Mazowieckiego.