Wywiady
2023.10.05 19:14

Wyzwania synodalności. Część 1

Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl. Z góry dziękujemy.

 

Rozmowa pierwotnie ukazała się w książce Tomasz Rowińskiego i ks. prof. Waldemara Chrostowskiego "Niech wasza mowa będzie: tak, tak - nie, nie", Wydawnictwo Fronda, Warszawa 2022.

 

TR: Skończyliśmy naszą rozmowę o papiestwie i pontyfikacie papieża Franciszka, ale ten temat się nie kończy, tylko płynnie przechodzi w inny. Mam na myśli synodalność, która stała się jakiś czas temu centralnym tematem debaty kościelnej. Jest z tym hasłem pewien problem, bo nawet w specjalnym dokumencie Międzynarodowej Komisji Teologicznej, ważnego ciała doradczego papieża, nie określono jasno, czym ona jest. Gdy przeglądam wypowiedzi papieża Franciszka i jego współpracowników, również znajduję głównie ogólniki mówiące np. o „kroczeniu naprzód razem”. Co ksiądz profesor o tym myśli? Synody w Kościele odbywały się zawsze – od pierwszych wieków. Po Soborze Watykańskim II papież Paweł VI zaproponował nową formułę regularnie działającego synodu biskupów. To jednak, moim zdaniem, wcale nie ułatwia odpowiedzi na pytanie, czym jest synodalność proponowana przez Franciszka. 

 

WCh: Zanim przejdziemy do tego, co problematyczne, spróbujmy przybliżyć, czym historycznie były synody, czemu służyły w dziejach Kościoła. Po dwóch tysiącach lat istnienia Kościoła nie ma niczego, co byłoby w nim radykalnie nowe i całkowicie nieznane. Synody i synodalność są wpisane w naturę Kościoła, ponieważ stanowi on wspólnotę wiary, a jego członkowie zostali obdarowani charyzmatami, którymi powinni się dzielić i wzajemnie wzbogacać. Słowa „synod” i „synodalność” pochodzą z greki: ich trzon stanowi rzeczownik hodos, „droga”, do którego dodano przedrostek syn, „razem”, wspólnie”, zatem synodos to „wspólna droga”. Przejawy synodalności można rozpoznać też na kartach Starego i Nowego Testamentu – w biblijnym Izraelu i Kościele apostolskim. Życie staro- i nowotestamentowej wspólnoty religijnej w kluczowych momentach często układało się nie według woli i rozstrzygnięć jednej osoby, lecz grupy. Właśnie wspólnota – a właściwie jej wybrani i wybitni przedstawiciele – miała decydujący wpływ na charakter i kierunek drogi, którą wybierano. Zasadnicza sprawa nie sprowadza się jednak do tego, że „idziemy razem”, lecz stawia przed pytaniem: „Dokąd idziemy?”. Taka droga ma sens jedynie wtedy, gdy skutecznie prowadzi do konkretnego, wyznaczonego celu oraz dostarcza pomocy i narzędzi do jego osiągnięcia. Raz jeszcze przywołajmy wydarzenie spod Cezarei Filipowej. Zadając uczniom pytanie: „A wy za kogo Mnie uważacie?”, Jezus doprowadził do wyznania Piotra: „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego”. To wyznanie ukierunkowało dalszą wspólną drogę Jezusa i uczniów, której celem były Jerozolima i wydarzenia zbawcze. Gdy mówimy o synodalności, nie wystarczy więc wzgląd na wysiłek, choćby największy, podejmowany we wspólnym trudzie, lecz dominują pytania: „Ku czemu zmierzamy i co chcemy osiągnąć?”. 

 

TR: Jak wyglądała quasi-synodalna rzeczywistość w Izraelu starotestamentalnym, o której ksiądz profesor wspomniał? Wspólnotowe naradzanie się, rozeznawanie nie jest więc wynalazkiem Kościoła. 

 

WCh: Starotestamentowe precedensy określiłbym nie tyle jako quasi-synodalne, ile protosynodalne, zapowiadające to, co w Kościele zostało uprawomocnione i przyjęte. W opowiadaniu o wędrówce Izraelitów z Egiptu do Ziemi Obiecanej mówi się, że przywództwo Mojżesza potrzebowało wsparcia. Wędrówka przez pustynię była trudna i najeżona wieloma przeciwnościami, a jej cel wciąż odległy. Wobec zwątpienia i sprzeciwów niemałej części wędrowców sam Mojżesz trudom przywództwa by nie poradził. Wsparciem dla niego był Aaron, lecz i to nie wystarczyło. Warto zacytować fragment Księgi Wyjścia zawierający radę Jetro, teścia Mojżesza, udzieloną zięciowi zmęczonemu rozstrzyganiem różnych sporów: „Nie jest dobre to, co czynisz. Zamęczysz siebie i lud, który przy tobie stoi, gdyż taka praca jest dla ciebie za ciężka i sam jej nie podołasz. Teraz posłuchaj mnie, dam ci radę, a Bóg niech będzie z tobą: sam bądź przedstawicielem tego ludu przed Bogiem i przedkładaj Bogu jego sprawy. Pouczaj lud dokładnie o przepisach i prawach i wskazuj mu drogę, którą powinien chodzić, i uczynki, które powinien spełniać. A wyszukaj sobie z całego ludu dzielnych, bogobojnych i nieprzekupnych mężów, którzy się brzydzą niesprawiedliwym zyskiem, i ustanów ich przełożonymi już to nad tysiącem, już to nad setką, już to nad pięćdziesiątką i nad dziesiątką, aby mogli sądzić w każdym czasie. Ważniejsze sprawy winni tobie przedkładać, sprawy jednak mniejszej wagi winni sami załatwiać. Będziesz w ten sposób odciążony, a oni poniosą ciężar” (Wj 18,17–22). W tej radzie wybrzmiewa istota synodalności: idziemy razem, lecz mamy wspólny cel, który znamy, i trwały punkt odniesienia, którym jest przywódca korzystający ze wsparcia i pomocy wspólnoty. I jeszcze jeden fragment, tym razem z Księgi Liczb. Po otrzymaniu daru Prawa darowanego Mojżeszowi na górze Synaj i pokucie za grzech złotego cielca Izraelici udali się w dalszą drogę. Gdy na pustyni zabrakło wody, podniósł się kolejny bunt przeciw Bogu i Mojżeszowi. Podczas rozmowy z Bogiem, czyli podczas modlitwy, otrzymał polecenie: „Weź laskę i zbierz całe zgromadzenie, ty wespół z bratem twoim, Aaronem. Następnie przemów w ich obecności do skały, a ona wyda z siebie wodę. Wyprowadź wodę ze skały i daj pić ludowi oraz jego bydłu” (Lb 20,8). FRONDA – 172 – ROZDZIAŁ 5 Natarczywość ludu i widok otaczającej pustyni sprawiły, że, inaczej niż do tej pory, Mojżesz zwątpił. „Zebrał wraz z Aaronem zgromadzenie przed skałą i wtedy rzekł do nich: «Słuchajcie, wy buntownicy! Czy potrafimy wyprowadzić dla was wodę?». Następnie podniósł Mojżesz rękę i uderzył dwa razy laską w skałę. Wtedy wypłynęła woda tak obficie, że mógł się napić zarówno lud, jak i jego bydło” (20,10–11). Pytanie skierowane do ludu maskowało zwątpienie Mojżesza i było retoryczne, o czym świadczy to, że uderzył laską nie jeden raz, jak polecił mu Bóg, ale dwa razy. Odpowiedź Boga była zdecydowana: „Ponieważ Mi nie uwierzyliście i nie objawiliście Mojej świętości wobec Izraelitów, dlatego wy nie wprowadzicie tego ludu do kraju, który im daję” (20,12). Wszyscy mogą zwątpić, ale nie przywódca! Żadna forma synodalności nie może być wytrychem dla maskowania utraty czy osłabienia pełnego zawierzenia Bogu przez tych, którzy podjęli odpowiedzialność za Kościół. W dziejach biblijnego Izraela również królowie i prorocy, potrzebując lepszego rozeznania, zasięgali rady osób, które cieszyły się powszechnym szacunkiem i dobrą opinią. Nie inaczej było w Kościele apostolskim i wczesnym chrześcijaństwie. Najstarszy przykład stanowi sobór jerozolimski. Również listy św. Pawła oraz listy do siedmiu Kościołów Azji zamieszczone w Apokalipsie św. Jana wyrażają doskonałe rozeznanie uwarunkowań, potrzeb i zagrożeń, z jakimi zmagały się wspólnoty chrześcijańskie. Podawane rady i rozstrzygnięcia stanowiły rezultat wiedzy nabytej na drodze rzetelnych konsultacji, a na ich podstawie – decyzji podjętych przez apostołów. 

 

TR: Czyli wtedy, gdy pojawiły się konkretne trudności… 

 

WCh: Przede wszystkim wtedy, ale nie tylko. W wiekach II i III, podczas prześladowań Kościoła, chodziło o wspólne ustalenie sposobu postępowania wobec tych, którzy odpadli od wiary. Pilne stawało się też ustalenie modus vivendi z niechrześcijanami, na przykład tymi, którzy okazywali zainteresowanie wiarą chrześcijańską. Pierwszy synod w ścisłym znaczeniu tego słowa odbył się w 154 roku w Rzymie pod przewodnictwem papieża Aniceta, przy okazji wizyty Polikarpa, biskupa Smyrny. W latach 50. III wieku zebrały się w Kartaginie aż trzy kolejne synody. Najstarsze zachowane akta synodalne dotyczą synodu w Elwirze, w Hiszpanii, który miał miejsce około roku 300. W 399 roku synod w Kartaginie wypowiedział się w sprawie celibatu, zalecając biskupom, kapłanom i diakonom wstrzemięźliwość. Siedem lat później tamże kolejny synod określił kanon Biblii. W V wieku odbyły się następne synody. Ten krótki przegląd, daleki od wyliczenia wszystkich starożytnych synodów, pokazuje zarówno intensywność zjawiska synodalności, jak i wagę spraw, które poruszano na synodach. Na przedłużeniu synodalności, nie ograniczając się do ram lokalnych Kościołów, stały sobory powszechne – w Nicei, Konstantynopolu, Efezie i Chalcedonie. 

 

TR: Na czym polega różnica między soborem a synodem? Pierwotnie to rozróżnienie nie było – jak rozumiem – znane, skoro raz mówi się o soborze jerozolimskim, a innym razem o synodzie. 

 

WCh: Zarówno synod, jak i sobór to zebranie biskupów, kapłanów i wiernych świeckich w sprawach dotyczących Kościoła. Synody odbywają się w Kościołach lokalnych albo ich zespołach, czyli w diecezjach (synody diecezjalne), metropoliach lub prowincjach kościelnych obejmujących kilka diecezji (synody prowincjalne) bądź znajdujących się na terytorium całego kraju (synody plenarne). Natomiast sobór w Kościele katolickim to zgromadzenie biskupów z całego świata zwoływane przez papieża i pod jego przewodnictwem, aczkolwiek przez pierwsze dziewięć wieków chrześcijaństwa sobory były zwoływane także przez cesarzy. Celem soboru jest rozstrzyganie najważniejszych spraw doktrynalnych, dyscyplinarnych i organizacyjnych, które mają znaczenie dla całego Kościoła. Dokumenty synodalne są ogłaszane w postaci dekretów i deklaracji, a dokumenty soborowe z mocą konstytucji, dekretów i deklaracji. Synody i sobory mają charakter przedstawicielski. Wielką wagę przykłada się do tego, by uczestniczyli w nich reprezentatywni przedstawiciele Kościołów lokalnych i wszystkich katolickich stolic biskupich. Na synodach czy – znacznie rzadszych – soborach wypracowywane są decyzje odnośnie do tego, co ważne na danym terenie lub w całym Kościele. 

 

TR: Może ksiądz wskazać jakiś przykład? 

 

WCh: Warto przypomnieć synod, który w 251 roku odbył się w Kartaginie. Przewodził mu Cyprian, miejscowy biskup, i rozważano sposób postępowania z lapsi, czyli tymi chrześcijanami, którzy zmuszani przez pogan publicznie wyrzekli się swej wiary, ale gdy ustały prześladowania, deklarowali powrót do Kościoła. Ścierały się dwie tendencje: jedni byli gotowi przyjąć ich do wspólnoty chrześcijańskiej, zaś inni wyrażali poważne obiekcje i sprzeciw wobec przyjmowania apostatów. Biskup Cyprian, późniejszy męczennik, uznał, że chrześcijanom, którzy odpadli od wiary, należy dać szansę powrotu do Kościoła – i tak się stało. Dwa i trzy lata później synod w Kartaginie wypowiedział się przeciw ważności chrztu udzielanego przez heretyków. Była to sprawa o szerszym znaczeniu i wywołała napięcia z Rzymem, bo papież Stefan miał na ten temat inne zdanie. 

 

TR: Kto brał udział w synodach? 

 

WCh: To byli właśnie biskupi, duchowieństwo? Spotkałem się z opisami, według których w dawnych wiekach spierano się, kto może być dopuszczony do obrad synodalnych. Istniały poważne różnice zdań między biskupami co do tego, czy w synodach mają uczestniczyć także świeccy i duchowieństwo niższych stopni – kapłani i diakoni. Różnie to rozwiązywano, preferując koncepcję synodu jako zgromadzenia biskupów. W 578 roku na synodzie w Auxerre zaakceptowano dwa równoległe zgromadzenia złożone z prezbiterów i opatów, nie było jednak miejsca dla zwyczajnych wiernych. W Kościele zachodnim pierwszą ustawę o synodzie diecezjalnym wydał w 1215 roku Sobór Laterański IV. Trzy stulecia później sobór trydencki polecił zwoływanie w diecezjach dorocznych synodów, co się jednak nie urzeczywistniło. Sobór Watykański II wyraził życzenie, by instytucja soboru i synodu nabrała nowej mocy. W tym duchu do udziału w soborze dopuszczono katolików świeckich oraz przedstawicieli innych wyznań chrześcijańskich, a nawet innych religii, a uczestnikami synodów w znacznie większej liczbie stawali się świeccy. Pod tym względem dokonało się upodobnienie do praktyk przyjętych w Kościołach i wspólnotach protestanckich. Natomiast w Kościołach prawosławnych, gdzie rozróżnia się sobór ekumeniczny określany jako Wszechprawosławny oraz sobory stanowiące odpowiedniki katolickich synodów, ich uczestnikami mogą być wyłącznie patriarchowie i biskupi. 

 

TR: Pytam o to, bo dzisiaj dziwimy się, a przynajmniej ja jestem zdziwiony, że do tej wspólnej drogi papież Franciszek zaprasza nie tylko świeckich, ale i niewierzących. W praktyce oznacza to, że biskup Rzymu często legitymizuje głos tych, którzy chętnie przeprowadziliby w Kościele rewolucję doktrynalną. 

 

WCh: Obecność ateistów na synodach jest ryzykowna, bo grozi rozmywaniem pewności wiary chrześcijańskiej i tożsamości Kościoła. Gdy w synodach i na ostatnim soborze uczestniczyli świeccy, były to osoby wierzące, cieszące się dobrą opinią w swoich wspólnotach i środowiskach. Takie osoby nie postrzegają Kościoła jako instytucji obok nich, lecz jako rzeczywistość, której są integralną częścią. Pojmują i przeżywają Kościół nie tylko w kategoriach doczesnych i naturalnych, lecz – zgodnie z jego naturą – jako Ciało Chrystusa, żywy organizm, w którym Jezus Chrystus jest Głową. Tacy uczestnicy soborów i synodów troszczyli się o czystość prawd wiary i zasad moralnych. Ta kolejność została wskazana w Dekalogu. Najpierw podstawowe wyznanie wiary: „Jam jest Pan, Bóg twój, który cię wyprowadził z ziemi egipskiej, z domu niewoli”, czyli fundamentalne credo historyczne, a dopiero po nim zobowiązania, które z niego wynikają. Obecność osób niewierzących i ich oddziaływanie na przebieg debat synodalnych powoduje, że ta kolejność zostaje odwrócona albo wręcz wywrócona i zaprzepaszczona. Mało tego, sprzyja wyolbrzymianiu obowiązków, a nawet przywilejów, do których rzekomo jest zobowiązany Kościół względem tych, którzy w ogóle do niego nie należą. Znacznie mniej uwagi poświęca się wtedy teologicznej refleksji, czym naprawdę jest Kościół i jak trzeba umacniać tych, którzy go współtworzą, aby rozwijał się jako żywa i trwała wspólnota wiary w Boga. 

 

TR: Na czym polega specyfika instytucji synodu biskupów w formie, która została wprowadzona po Soborze Watykańskim II? I jaki był cel papieża Pawła VI, żeby coś takiego zarządzić? 

 

WCh: Wszystko, co się dzieje obecnie, ma korzenie w dalszej i bliższej historii. Zasadniczych problemów z soborami i synodami nie było, dopóki Kościół przez pierwsze tysiąclecie stanowił jedność i ograniczał się do terytoriów obejmujących basen Morza Śródziemnego oraz tych, które do nich przylegają, a więc do Europy, Afryki Północnej i Azji Mniejszej. Problemy narosły po schizmie w roku 1054, gdy w obrębie wspólnoty chrześcijańskiej pojawiła się konieczność uzgadniania wspólnej drogi na sposób prawosławny albo na sposób rzymski. Sprawy skomplikowały się jeszcze bardziej z początkiem XVI wieku, gdy w Kościele zachodnim nastąpiło głębokie pęknięcie. Odpowiedzią Rzymu był Sobór Trydencki, który w bardzo dużym stopniu miał charakter antyreformacyjny czy antyprotestancki. W Kościele rzymskokatolickim umocniły się urząd i znaczenie papieża, co doprowadziło do tego, że na Soborze Watykańskim I, o czym mówiliśmy, zdogmatyzowano prawdę o jego nieomylności. W skrajnej interpretacji – skoro papież jest nieomylny, to może rozstrzygnąć każdą kwestię. 

 

TR: Ponoć Pius IX miał powiedzieć na Soborze Watykańskim I: „Tradycja to ja”, co trzeba rozumieć jako całkowite spersonifikowanie władzy nauczania w Kościele. Jest to anegdota, ale nie wzięła się znikąd. Rzuca też pewne światło na sprawę zaniku synodów. 

 

WCh: Chociaż wątpliwa historycznie, ta anegdota ilustruje zmianę, która dokonała się w Kościele katolickim i przesądziła o charakterze działalności i nauczania papieży. 

 

TR: Propozycja Pawła VI, by wprowadzić instytucję cyklicznie pracującego synodu biskupów, miała być odpowiedzią na tę sytuację? 

 

WCh: Sobór Watykański II ogólnie zalecił praktykę synodalną, lecz Paweł VI nie przedstawił konkretnych wytycznych, zwłaszcza odnośnie do synodów diecezjalnych. Pojawiły się one w okresie posoborowym, w dyrektoriach oraz instrukcjach określających i uszczegóławiających pewne zasady. Dopuszczono możliwość, żeby biskup mógł zaprosić przedstawicieli niekatolickich wspólnot kościelnych, ale nie jako uczestników synodów, lecz obserwatorów. Nie było mowy o zapraszaniu i udziale osób niewierzących. Gdy chodzi o Polskę i Europę Środkowo-Wschodnią, byłoby to wtedy absolutnie kuriozalne, wręcz szkodliwe, ponieważ istniała silna konfrontacja Kościoła z wojującym ateizmem. Obecność ateistów na auli synodalnej w ogóle nie wchodziła w rachubę. 

 

TR: Czyli synod biskupów miał być narzędziem umożliwiającym biskupom z różnych obszarów kulturowych wypracowanie wspólnych rozwiązań? Była to odpowiedź na globalizację Kościoła, który przestał być europejski, ale stał się ogólnoświatowy? Rola komunikacyjna była decydująca? 

 

WCh: Należy odróżniać synody diecezjalne, metropolitalne czy krajowe (plenarne) od instytucji Synodu Biskupów ustanowionej we wrześniu 1965 roku, pod koniec Vaticanum II, przez papieża Pawła VI. W jej przypadku chodzi o zebranie biskupów pochodzących z różnych regionów świata i kardynałów przewodniczących dykasteriom Kurii Rzymskiej w celu umocnienia jedności między papieżem i biskupami oraz rozwiązywania problemów związanych z obecnością i działalnością Kościoła w świecie. Paweł VI wiedział, że historia nabrała niezwykłego przyspieszenia, a właściwa implementacja soborowego nauczania wymaga częstszych konsultacji wyrażających i podtrzymujących jedność Kościoła. Wiele spraw potrzebuje pilnego i klarownego załatwienia, co odbywa się podczas zwyczajnych, nadzwyczajnych i specjalnych zgromadzeń biskupów. Zgromadzenia zwyczajne odbywają się co trzy albo cztery lata. Dużym przeżyciem było dla mnie uczestniczenie w 2008 roku w charakterze eksperta w synodzie biskupów zwołanym przez Benedykta XVI, poświęconym słowu Bożemu w Kościele. Synodalna aktywność Stolicy Apostolskiej jest znaczna – po Soborze Watykańskim II odbyło się ponad 30 zgromadzeń synodalnych. Brali w nich udział uczestnicy z całego świata, potwierdzając różnorodność i bogactwo kulturowe Kościoła katolickiego. Stało się widoczne, że Kościół oddziałuje na otaczający go świat, ale i świat wdziera się do Kościoła. Coraz bardziej pilne staje się pytanie, jak w tych warunkach zachować i rozwijać tożsamość chrześcijańską. 

 

TR: Jak ksiądz profesor ocenia Sobór Watykański II i jego skutki? Papież Franciszek powiedział, że potrzeba nam jeszcze kilkudziesięciu lat, byśmy zrozumieli znaczenie tego wydarzenia. 

 

WCh: Niestety, ze względu na swój wiek nie mamy tych kilkudziesięciu lat potrzebnych do wyklarowania własnych ocen. Musimy poprzestać na ocenie tego, jak teraz przyswajamy sobie soborowe nauczanie i czym to skutkuje. Trzeba je przyjąć i coraz lepiej poznawać oraz szanować i rozwijać, by nie doszło do sytuacji, w której następne pokolenia katolików powiedzą, że nauczanie Vaticanum II w ogóle ich nie obchodzi. 

 

TR: Odnoszę wrażenie, że obecnie istnieją dwa podejścia do Soboru Watykańskiego II w Kościele. Jedni zamykają go w szafie z archiwaliami i mówią, że już wszystko wiadomo, Kościół wdrożył wskazania soboru i nie ma do czego wracać. Z kolei inni powtarzają, że sobór ściągnął na Kościół kryzys, nic dobrego z niego nie wyniknęło i także odstawiliby go ad acta. Faktycznie ani jedni, ani drudzy nie są już soborem zainteresowani. Mój ogląd sytuacji jest zupełnie inny niż ten przedstawiany przez papieża Franciszka, który sugeruje, że Kościół jeszcze trawi treści dokumentów soborowych. Teksty soborowe nie są czytane, odwołania do nich rzadko mają charakter merytoryczny, a dla większości katolików, także duchownych, stanowi on dawno zamkniętą przeszłość. 

 

WCh: Zacznę od anegdoty. Z połowy lat 70. ubiegłego wieku zachował się odcinek Polskiej Kroniki Filmowej wyświetlany w kinach przed właściwym seansem. W tym odcinku sfilmowano dziewczęta i chłopców, którzy, przebywając pod namiotami na letnich koloniach, do południa czytają i dyskutują tezy przygotowane przez Komitet Centralny Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, a po południu wspólnie bawią się i odpoczywają. Oglądając to, widzowie pokładali się ze śmiechu. Zapewne byli i są tacy, którzy analogicznie ustawiliby recepcję dokumentów soborowych, zalecając młodzieży dyskusję nad nimi podczas letnich wakacji. Mówiąc poważnie, ich przyswajanie powinno się odbywać przede wszystkim w seminariach duchownych przygotowujących przyszłych kapłanów, a także w ramach systematycznej formacji kapłańskiej i na wydziałach teologicznych. Sześć, a obecnie siedem lat seminarium to wystarczająco długi czas, żeby się nimi zająć i przygotować alumnów do popularyzowania zawartych w nich treści. To samo dotyczy całokształtu studiów teologicznych. Tymczasem pod tym względem, łagodnie mówiąc, pozostaje wiele do życzenia. Doraźne cytowanie tego czy innego dokumentu soborowego nie wystarczy, zwłaszcza gdy kontekst jawi się jako nieatrakcyjny i nudny. Trzeba starannie odróżnić przebieg obrad i treść soborowych dokumentów od recepcji soboru w Kościele i w środkach masowego przekazu, bo są to dwie różne sprawy. Gdy chodzi o treść Vaticanum II, papież Franciszek ma rację, że nie została jeszcze należycie przetrawiona, czyli przełożona na realia życia i nauczania Kościoła. W tym zadaniu powinni przewodzić biskupi i kapłani oraz posiadający odpowiednią formację teologiczną wierni świeccy. Czy rzeczywiście wszyscy oni rzetelnie zapoznali się z dokumentami soborowymi? Istnieją one od ponad pół wieku i zostały przełożone na języki nowożytne, aczkolwiek niektóre przekłady, także na polski, wymagały poprawienia. Większą karierę niż dokumenty zrobiły rozmaite streszczenia i omówienia, w których interpretacja zajęła miejsce tego, co ojcowie soborowi chcieli naprawdę powiedzieć. 

 

TR: Wygodniej mówić, że wszystko już jest jasne, bo wtedy nie trzeba wracać do tekstów, które dziś mogłyby się okazać niezbyt wygodne? 

 

WCh: Wcześniej żaden sobór nie wydał tak dużej liczby dokumentów dotyczących różnych aspektów natury i działalności Kościoła. Powiedziałem wcześniej, że zabrakło w nich wyrazistego nawiązania do dramatów i tragedii spowodowanych przez zbrodnicze reżimy totalitarne i krwawe wojny światowe. W pewnym stopniu osłabiło to zainteresowanie Vaticanum II ze strony wiernych, którzy na podobieństwo biblijnego Hioba potrzebowali religijnych odpowiedzi na zło, którego doświadczyli. Na drugim biegunie usytuowała się niemała część lokalnych Kościołów na zachodzie Europy i w Ameryce, których prominentni przedstawicieli oczekiwali przeprowadzenia większych zmian niż te, które zostały zalecone lub dopuszczone przez sobór. Ich oczekiwania poszły tak daleko, że powoływanie się na dokumenty było niewygodne, więc go zaprzestawano. 

 

TR: Dokumenty Soboru Trydenckiego są obszerne, ale są to teksty innego rodzaju. Sobór Watykański II zostawił nam długie, zwarte rozprawy i eseje. 

 

WCh: Większość z nich jest cytowana i rozważana wybiórczo – i ten stan rzeczy nadal trwa. Na przykład z soborowej deklaracji Nostra aetate najczęściej cytowane i nagłaśniane zdania dotyczą relacji z wyznawcami judaizmu. Dla odmiany recepcja i wdrażanie Konstytucji o liturgii poszły o wiele dalej niż pierwotne zamiary ojców soborowych. Dokonało się – i nadal dokonuje – wiele dobrego, zwłaszcza w uczestnictwie i przeżywaniu liturgii oraz coraz lepszej znajomości Pisma Świętego, ale nie zabrakło również poważnych napięć i nadużyć. Recepcja Vaticanum II przebiega na dwa sposoby. Jeden to środowisko i kanały kościelne, czyli nauczanie, katecheza i homilie. Trzeba szczerze powiedzieć, że nie były przeciążone poprawną i zdrową duchowością soborową, by mogła się ona opierać jedynie na solidnej znajomości dokumentów i szczerej miłości do Kościoła. Drugi, znacznie pojemniejszy i bardziej zróżnicowany kanał, wyłącznie świecki, rozwija się poza Kościołem i najczęściej w opozycji do niego. Soborowe treści są tam zafałszowywane i przeinaczane, by w zmienionej postaci docierać do odbiorców, wśród nich także do wiernych. Bardzo pouczające byłoby prześledzenie i zbadanie różnicy między treścią konkretnego soborowego dokumentu a jego powszechną recepcją. Modelowy przykład stanowi wspomniana deklaracja Nostra aetate o stosunku Kościoła do religii niechrześcijańskich. Kilka wybranych z niej zdań zrobiło tak wielką karierę, jakiej mogłyby sobie życzyć bardzo ważna Konstytucja dogmatyczna o Objawieniu Bożym Dei Verbum czy Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym Gaudium et spes. 

 

TR: Jest jeszcze jeden problem. W korpusie tekstów soborowych krótsze dokumenty, na przykład deklaracje, mogą nie być dobrze rozumiane bez odniesienia do zasadniczych treści nauczania soborowego, które znajdziemy np. w konstytucjach. A często czyta się je w zupełnym oderwaniu od reszty magisterium Vaticanum II. Pozwala to na wzmacnianie takich czy innych tez wygodnych dla interpretującego. Dokładnie to działo się choćby w obszarze poszukiwań ekumenicznych, dialogu międzyreligijnego czy przy wyjaśnianiu soborowego nauczania o wolności religijnej. Właściwie dość powszechnie przyjmuje się, że nie różni się ono zasadniczo od podejścia liberalnego. 

 

WCh: Krótsze dokumenty soborowe dotyczące konkretnych spraw i zagadnień powinny być czytane i objaśniane w świetle całości nauczania Vaticanum II, co więcej – w świetle Pisma Świętego i Tradycji, na które często się powołują. Wszystkie soborowe dokumenty wyrażają wiarę Kościoła, ale nie wszystko zostało w nich poruszone. Na ostateczny kształt krótszych dokumentów, których oddziaływanie okazało się duże, mieli wpływ chrześcijanie innych wyznań, a nawet przedstawiciele judaizmu. Przesądziło to o spojrzeniu, które uznano za otwarte ku innym, a nawet zbyt otwarte. W medialnej prezentacji tych dokumentów mamy do czynienia z promowaniem liberalizmu, co na pewno nie jest zgodne z nauczaniem Vaticanum II. 

 

TR: Dokumenty Soboru Watykańskiego II stanowią przykład dosyć niesamowitego ducha optymizmu, jaki zapanował w latach 50. i 60. XX wieku – jakby starano się zapomnieć o złych wspomnieniach z pierwszej połowy tego stulecia. Encykliki społeczne, takie jak Pacem in terris Jana XXIII czy Populorum progressio Pawła VI, również niosą podobny nastrój. 

 

WCh: Powiedzieliśmy, że wypieranie dramatów dwóch wojen światowych miało miejsce w Europie Zachodniej, ale w innych rejonach Europy i świata, także w Polsce, było to niemożliwe. Zło ideologicznych totalitaryzmów i skutki wojen nie pozwalały zapomnieć o tym, co się wydarzyło. Nie można zwyczajnie przejść od nieszczęść i krzywd do budowania nowego, wspaniałego świata. Jego wizję roztaczał również komunizm i wielu dało się uwieść czczym obietnicom. Kościół w Polsce nie miał łatwego zadania, tym bardziej że duch pewnego optymizmu pojawił się u nas później niż na Zachodzie, bo w latach 70. Wciąż jednak żyli weterani wojenni, osoby okaleczone, wdowy i osieroceni w dzieciństwie dorośli.

 

TR: W Sowietach podobno wysyłano takich nieszczęśników za koło podbiegunowe, właśnie po to, by w Moskwie nie siedzieli na ulicach i nie przypominali o milionowych stratach, jakie poniosły w czasie wojny różne narody wchodzące w skład Związku Radzieckiego. 

 

WCh: Tak, oglądałem jedno z takich miejsc odosobnienia urządzone na niewielkiej wyspie na jeziorze Ładoga, bliżej niż koło podbiegunowe północne. Istniały one w różnych miejscach Związku Sowieckiego, część znacznie surowsza niż to na Ładodze. Gdy chodzi o Związek Sowiecki, a następnie o Rosję, trauma II wojny światowej istnieje tam do dzisiaj. Na Zachodzie wygląda to zupełnie inaczej, a w Polsce punkt ciężkości przesunął się w kierunku Zachodu.

 

TR: Zatem co dalej z Soborem Watykańskim II, z jego dziedzictwem? Może będzie nowy sobór? Niektórzy mówią, że synod papieża Franciszka o synodalności stanowi kontynuację tego wydarzenia. 

 

WCh: Najważniejsze pytanie nie brzmi: „Co dalej z soborem?”, lecz: „Co dalej z Kościołem?”. Co dalej z wyznawcami Boga, który objawił siebie w Jezusie Chrystusie, potrzebującymi umocnienia i solidarności w wierze? Czy Kościół po Vaticanum II jest silniejszy, czy słabszy? Nie sposób również pominąć pytania, jak pozyskiwać ludzi, którzy pozostają poza Kościołem – nie tyle, a w każdym razie nie tylko, układać się z nimi, lecz pozyskać ich dla Chrystusa i Ewangelii. Synod o synodalności zwołany przez papieża Franciszka nie może być jeszcze jednym sondażem i badaniem nastrojów społecznych podejmowanym pod auspicjami Kościoła. Refleksja synodalna, którą się proponuje, ma – w moim przekonaniu – pewną słabość, gdyż stawiane pytania napływają z Rzymu i odzwierciedlają rzymską perspektywę. Jeżeli zadaniem synodu ma być wszechstronne włączenie świeckich i wsłuchiwanie się we wszystko, co mają do powiedzenia, zatem po co istnieją seminaria duchowne, odizolowane od tego, co światowe, a ten fakt przekłada się na sposób pełnienia posługi kapłańskiej, która ma swoją specyfikę. Prawdziwa synodalność wymaga także, by Kościoły lokalne rozpoznały specyficzne problemy, wyzwania i szanse, które przed nimi stoją. Po pandemii – lecz i wcześniej – prawdziwy problem stanowi fakt zmniejszającej się liczby wiernych w kościołach, rosnąca obojętność dorosłych oraz niepowodzenia w katechizacji dzieci i młodzieży. Tymczasem promowany i nagłaśniany jest udział w synodzie aktywistów promujących ideologię LGBT, a także tych, którzy, obnosząc się ze swoją niewiarą, usprawiedliwiają deklaracje o apostazji i są wrodzy wobec kapłanów. Matka jednej z takich osób płakała przede mną, że córka sprawia jej wielki ból, ponawiając dosadną krytykę za słuchanie Radia Maryja i oglądanie Telewizji Trwam. Pytam: co to za synodalność? Co taka osoba może wnieść do synodalnych obrad? Pokrętne słowa i wyświechtane formułki o dialogu składają się na monolog, z którego nie wynika nic dobrego. Za deklarowaną troską o Kościół i słowami powinno stać życie, które je potwierdza. Tam, gdzie tego brakuje i gdzie zaznacza się wielki rozstrzał między tym, co się mówi, a tym, jak się postępuje, nie ma żadnej synodalności. Uczestnictwo takich osób w synodzie jest farsą. Inny przykład. W Polsce coraz powszechniejsze jest odprawianie pogrzebu nad urną z prochami zmarłego. Tymczasem kapłani sprawują wszystko tak, jak podczas pogrzebu nad ciałem. W związku z tym powstają dwie sprawy. Pierwsza: kremacja ciał zmarłych była w Kościele katolickim zakazana, a do dzisiaj jest zakazana w prawosławiu. W Kościele podawano cztery argumenty przemawiające przeciw kremacji: godność ludzkiego ciała; fakt, że ciało jest złączone z duszą; cielesne zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa; obowiązek pogrzebania z czcią ciała ludzkiego. Okazuje się, że te argumenty straciły ważność – kiedy i dlaczego? Druga sprawa: wielu uczestników pogrzebów nad urną ma niemałe problemy z wiarą w zmartwychwstanie ciała i życie wieczne. Kapłani unikają nawiązywania do tych prawd, bo nie sprzyja temu obecność urny z prochami, a nie trumny z ciałem. Coraz częściej zamiast umacniania nadziei na życie wieczne eksponuje się fotografię zmarłego oraz rozwija opowiadanie o jego doczesnych zasługach, tak jak zostały przedstawione przez rodzinę i krewnych. Nie wiem, czy rozterki i niepokój, jaki to powoduje, jest przedmiotem refleksji podczas spotkań synodalnych – obawiam się, że nie. Dodam, że praktyka, która upowszechnia się w Polsce, nie ma nic wspólnego z rozporządzeniem Stolicy Apostolskiej, które nakazuje sprawowanie katolickiego pogrzebu w obecności ciała zmarłego, a dopiero po nim dopuszcza kremację i pochówek bez udziału kapłana. I jeszcze jeden dylemat duszpasterski. Coraz częstsza jest praktyka zawierania sakramentu małżeństwa w piątek, bo tego dnia wynajęcie sali weselnej jest tańsze. Ale jak się ma atmosfera wesela do przeżywania wyjątkowego charakteru piątku jako dnia męki i śmierci Jezusa oraz postu, który tego dnia obowiązuje każdego katolika? Kapłani ulegają naciskom, by przenosić śluby z soboty na piątek, a gdy się im przeciwstawiają, sprawa trafia do kurii diecezjalnej, gdzie narzeczeni zazwyczaj otrzymują zgodę na piątkowe radości. To też jest dobry temat na synodalną refleksję. Rezultaty synodalnych ustaleń stanowią osobną kwestię. Wypracowywane w toku debat sprowadzają się do tego, co na ogół jest powszechnie znane. Nie chcę, by zabrzmiało to źle czy arogancko, wyrażam jednak swoją opinię: gdyby dojrzałemu i zatroskanemu o Kościół księdzu lub wiernemu dano pół dnia na spokojny namysł wspomagany modlitwą, to bez ogromnego nakładu sił i środków wskazałby większość postulatów przedstawianych jako wyniki konsultacji i obrad synodalnych. Nie przyszłyby mu jednak do głowy takie postulaty, jakie znalazły się w części zapisów, na przykład otwieranie się na „społeczność LGBT”. Nie ma społeczności LGBT, jest ideologia LGBT, której kształt i cele widać na obficie sponsorowanych Paradach Równości. 

 

Koniec cześci pierwszej.

 

Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl. Z góry dziękujemy. 


Tomasz Rowiński

(1981), senior research fellow w projekcie Ordo Iuris: Cywilizacja Instytutu Ordo Iuris, redaktor "Christianitas", redaktor portalu Afirmacja.info, historyk idei, publicysta, autor książek; wydał m. in "Bękarty Dantego. Szkice o zanikaniu i odradzaniu się widzialnego chrześcijaństwa", "Królestwo nie z tego świata. O zasadach Polski katolickiej na podstawie wydarzeń nowszych i dawniejszych", "Turbopapiestwo. O dynamice pewnego kryzysu", "Anachroniczna nowoczesność. Eseje o cywilizacji przemocy". Mieszka w Książenicach koło Grodziska Mazowieckiego.