Wywiady
2014.06.23 11:31

Wyjaśnianie natury muzyki. Rozmowa z Antoniną Karpowicz-Zbińkowską

Sfery niebieskie

Wieloletnia współpracowniczka "Christianitas", dr Antonika Karpowcz-Zbińkowska, wydała książkę „Teologia muzyki w dialogach filozoficznych św. Augustyna”. Pytamy ją, jaki sens ma dziś teologia muzyki i co z niej dla nas może jeszcze wynikać.


Tomasz Rowiński: Czy warto wracać do teologii muzyki i w jej perspektywie słuchać oraz klasyfikować samą muzykę, skoro teologia ta opierała się na klasycznym obrazie świata – dawno zakwestionowanym?

Antonina Karpowicz-Zbińkowska: To pytanie sama sobie wciąż zadaję. Ale to jest jednak trochę pytanie podobne do tego, czy warto wracać do klasycznej teologii i filozofii, skoro one także zostały dawno zakwestionowane. Jednak jeśli zrezygnujemy z klasycznej teologii i filozofii, otrzymamy obraz świata tak bardzo pokawałkowany, że właściwie nie uzyskamy odpowiedzi na żadne z postawionych przez nas pytań. Współczesna teologia ma nam do zaoferowania właściwie tylko bardzo rozbudowaną metodologię, jednak nie zaspokaja ona już głodu wiedzy i wiary (fides querens intellectum; intellectus fidei) tak jak to robiła klasyczna teologia spekulatywna.

Z muzyką sytuacja współcześnie wygląda w ten sposób, że faktycznie pozostało w nas tylko jakieś mgliste przeczucie związku muzyki z kosmosem i z ludzką duszą. Jednak bez sięgnięcia do starych mistrzów, którzy te związki tłumaczą, muzyka staje się żywiołem zupełnie nie do ogarnięcia umysłem i człowiek współczesny niemal cofa się do bałwochwalczego stosunku do niej. Skoro muzyka jest "nie do pojęcia", to jest widocznie czymś tajemniczo zawierającym elementy "nie z tego świata". Jesteśmy w pewnym sensie jaskiniowcami, jeśli chodzi o rozumienie muzyki.

Widzę ten zwrot, polegający na rozdzieleniu muzyki i rozumu, a więc przejściu na wyłącznie emocjonalne odbieranie muzyki, w rewolucji romantycznej, która na zgliszczach klasycznego systemu pojmowania świata zbudowała dzisiejszy obraz muzyki i artysty. Muzyka nie ma już odtąd za zadanie odzwierciedlać harmonię kosmiczną (romantyzm zrezygnował również z wizji świata jako harmonii i ładu). Ona już nie jest podporządkowana porządkowi obiektywnemu, ona jest teraz wyłącznie zwierciadłem duszy samego artysty, a zatem odwzorowuje porządek subiektywny. Jest w swojej istocie zwierciadłem chaosu, bo dusza ludzka, choćby nawet ta najdoskonalsza, jest jednak duszą, w której nie ma harmonii.

Zachwycam się wciąż takim fragmentem z dialogu O wolnej woli św. Augustyna, w którym autor porównuje duszę do państwa objętego władzą namiętności:

Czy to mała kara w pojęciu ludzkim, że przewodzi jej namiętność i szarpią ją między sprzecznymi stanami jak bezsilną nędzarkę, wyzuwszy ją poprzednio z bogactwa cnoty? Bywa tak, że każe jej pochwalać fałsz zamiast prawdy, innym razem nawet bronić go; to znowu każe zastępować naganami dawne pochwały, wtrącając ją przy tym w nowe błędy. Czasami działa hamująco na jej gotowość do zgody i często wywołuje w niej obawę przed jasnymi dowodami. Przygniata ją zwątpieniem w możliwość odkrycia prawdy i więzi w ciemnych otchłaniach głupoty. Chwilowy pęd ku światłu poznania kończy się depresją i uczuciem znużenia. A tymczasem sroży się tyrańska władza namiętności. Wzniecając burze zmiennych a sprzecznych uczuć, wprowadza zamęt w duszę i w całe życie człowieka. Odstręcza obawą, wabi pożądaniem. To przygnębia zgryzotami, to znowu mami oszukańczą radością. Dręczy świadomością utraty ukochanego przedmiotu lub pali pragnieniem zdobycia nie posiadanego. Bądź jątrzy boleśnie poczuciem krzywdy, bądź podsyca płomień mściwości. A dzieje się to w zakresie wszystkiego, ku czemukolwiek zwraca się zaciśnięta dłoń skąpca, marnotrawcza rozrzutnika, zaborczy egoizm złej ambicji, nadęta wielkość pychy, zgryzoty zazdrości, rozkładowe działanie lenistwa, buntowniczy upór, gniotący ciężar przygnębienia i wszystkie inne złe siły zaludniające to państwo namiętności, w którym ujęły ster.

Dusza ludzka, o której Arystoteles mówi, że jest w niej pokrewieństwo harmonii, a cała literatura patrystyczna pełna jest porównań duszy do instrumentów muzycznych, to ta dusza jest, w świetle powyższego cytatu, instrumentem rozstrojonym.

Jeśli zatem muzyka współczesna, od czasów romantyzmu przede wszystkim, jest obrazem duszy ludzkiej, która tylko w bardzo ograniczonym zakresie odwzorowuje harmonię kosmiczną, mamy wyjaśnienie stanu współczesnej muzyki. Jednak jak wyjaśniać związki muzyki z kosmosem, skoro właśnie współcześnie nie ma tego powiązania, chyba, że będziemy wracać do dawnej muzyki, w której położony był nacisk na obiektywny charakter piękna i porządku? Właśnie bez powrotu do klasycznego ujęcia tych związków nie będzie to możliwe.

Są oczywiście obszary, w których mówienie w kategoriach antycznych o muzyce będzie już zupełnie nieprzystawalne do dzisiejszego języka muzycznego. Jednym z przykładów jest starożytna teoria etosu muzycznego. Każda ze skal muzycznych miała w starożytnej Grecji określony charakter (etos), który współgrał w pewien sposób z duszą ludzką i wpływał na nią wywołując określone uczucia. Pisze o tym obszernie zarówno Platon jak i Arystoteles. Dzisiaj nie mamy już w użyciu starożytnych skal, nie wiemy także na jakiej zasadzie konkretne skale wywoływały te, a nie inne uczucia. A jednak wiemy, że muzyka ma bardzo realny wpływ na nasze uczucia. Tylko nie mamy narzędzi, by ten wpływ określić i go zbadać.

Innym przykładem jest muzyczny system pitagorejski, który jest doskonały z punktu widzenia matematycznego, ale niestety działa tylko w doskonałym świecie idei. W świecie realnym system pitagorejski nie działa, stąd przez wieki teoretycy i praktycy muzyczni stworzyli rozmaite sposoby ominięcia tej niedoskonałości. Owocem tego majstrowania jest współcześnie istniejący w powszechnym użyciu strój równomiernie temperowany, który polega na tym, że każdy dźwięk jest odrobinę zafałszowany, tak by koło kwintowe się domykało i by można było grać we wszystkich tonacjach. Efektem tego zabiegu jest jednak to, żadna z liczb i proporcji, które słyszymy (a tym tak naprawdę jest muzyka) nie są liczbami i proporcjami doskonałymi, wszystkie są odrobinę sfałszowane, a my od dziecka przyzwyczajając się do stroju równomiernie temperowanego, mamy przez to odrobinę przytępiony słuch. Za harmonijne bierzemy te brzmienia, które z matematycznego punktu widzenia są całkowicie fałszywe. Prawda, że tu się od razu nasuwają skojarzenia teologiczne, analogie do ludzkiej kondycji w ogóle?

Jednak to rzeczywiście trochę śmieszne mówić o doskonałych liczbach i proporcjach w kosmosie i w muzyce, skoro na co dzień mamy do czynienia wyłącznie z samymi fałszami. W tym sensie klasyczna wizja muzyki i jej związki z kosmosem zupełnie nie przystają do naszego dzisiejszego obrazu świata.

A jednak nie spotkałam lepszego sposobu wyjaśniania natury muzyki i jej pokrewieństwa zarówno z kosmosem jak i ludzką duszą, niż tamten klasyczny.

 

Czyli nie chodzi nawet o klasyczny obraz kosmosu, ale o matematyczność muzyki jako wyraz „ducha obiektywnego”. Zastanawia mnie jednak, czy świat po grzechu pierworodnym (a może po upadku aniołów) jest faktycznie bardziej zharmonizowany niż nasze zahukane dusze.

Matematyczność muzyki jako wyraz „ducha obiektywnego” – to brzmi groźnie. Chodziło mi raczej o to, że klasyczne rozumienie muzyki zakłada dosłowność takich pojęć jak doskonałe liczby czy proporcje. Tymczasem w dzisiejszej muzyce takie nie istnieją, bo każda liczba czy proporcja jest sfałszowana. Nie istnieje także w użyciu system pitagorejski. Mamy więc rozdźwięk na dwa światy: dawny obraz świata i rozumienie muzyki oraz dzisiejszy obraz świata i teoria oraz praktyka muzyczna. Oba światy zupełnie nieprzystawalne.

Natomiast przyszło mi kiedyś do głowy, że być może niedomykanie się systemu pitagorejskiego nie działa w realnym świecie, a koło kwintowe się nie domyka, jest skutkiem grzechu pierworodnego. Oczywiście jest to jedna z tych rzeczy, których dowiemy się pewnie na tamtym świecie. Ale też dla dzisiejszej mentalności takie pytanie „Czy grzech pierworodny mógł spowodować niedomykanie się koła kwintowego?” jest oburzające. Nie do końca rozumiem dlaczego. Przecież Ojcowie Kościoła zupełnie na poważnie zajmowali się rozważaniem takiej kwestii, czy grzech pierworodny nie spowodował trwałej zmiany w świecie stworzonym polegającej na tym, że jedne zwierzęta pożerają drugie, a wokół pełno przemocy oraz cierpienia. Odpowiedzi Ojców na to pytanie są bardzo różne, niektórzy zupełnie otwarcie nauczali, że tak, upadek pierwszych ludzi miał znaczenie kosmiczne i wywołał właśnie tak daleko idące skutki. Np. św. Ambroży powiada, że grzech pierworodny wstrząsnął całą ziemią i był tak naprawdę dramatem całego stworzenia. Św. Augustyn nie mówi wprost o tym, że grzech pierworodny był przyczyną tego stanu rzeczy, że pojawiło się wśród stworzeń cierpienie i okrucieństwo. Mówi raczej, że ten stan rzeczy ma miejsce ze względu na człowieka. A zatem Augustyn już łagodzi tamto twarde stanowisko Ambrożego. Może ta nieprzystawalność doskonałego systemu pitagorejskiego do świata rzeczywistego jest nie tyle skutkiem grzechu pierworodnego, ale znakiem dla nas, „ze względu na człowieka”? Mówi bowiem nam wiele o nas samych i naszej kondycji, pokazuje na zasadzie analogii to, jak teoretycznie powinno być, a jak jest w rzeczywistości. Takie pęknięcie rzeczywistości podobne do tego, które istnieje w naturze ludzkiej.

A klasyczny obraz świata jako kosmosu też oczywiście jest nieaktualny. Grecy widzieli świat jako ład i harmonię. Dzisiejszy obraz świata to raczej pełen sprzeczności chaos i to w dodatku niepoznawalny w swojej istocie. Ciężko zatem tłumaczyć muzykę przez analogię do harmonii kosmosu, skoro ta jest we współczesnym obrazie świata niemal nieznana.

 

Sądzę jednak, że ten obraz kosmiczny nie jest chaotyczny, współczesna fizyka i kosmologia wręcz odkrywają jego cudowność przekraczającą klasyczną trójwymiarowość. Z kolei Lewis na koniec „Odrzuconego obrazu” sugeruje, że odrzucenie klasycznego obrazu świata w jakiejś mierze wynika ze zmiany perspektywy poznawczej, a nie falsyfikacji konkretnych twierdzeń o związkach bytów we wszechświecie. Może te rzeczy da się połączyć?

Owszem, zmiana perspektywy poznawczej, ale chyba nie tylko. Bliskie mi jest takie spojrzenie prof. Michała Tempczyka, fizyka i filozofa, który widzi współczesny świat jako pozbawiony tego optymizmu poznawczego, który mieli starożytni Grecy i który istniał jeszcze w myśli Kartezjusza, a może nawet Leibnitza. Jednak wraz z gwałtownym rozwojem nauk przyrodniczych, zwłaszcza od XX wieku, coraz bardziej niepewne stają się same podstawy wiedzy, bo one wcale nie wyczerpują złożoności natury, wręcz przeciwnie, sprawiają, że wszystko jawi się jako coraz bardziej nieodgadnione. Z jednej strony dynamiczny rozwój i cała masa odkryć, rozliczne, coraz bardziej skomplikowane teorie. Z drugiej pytanie, czy człowiek dzięki temu ma bardziej jasny ogląd rzeczywistości i otaczającego go świata?

Przy okazji lektury Pascala dotarło do mnie, że ten rozdźwięk zaczął się właśnie w czasach nowożytnych. Ten wybitny matematyk poznał dobrze naturę nauk szczegółowych, przytaczam dłuższy fragment z jego Myśli, bo adekwatnie obrazuje on ten rodzący się agnostycyzm poznawczy autora:

Niechaj człowiek wróciwszy do siebie zważy, czym jest w porównaniu do tego, co istnieje, niechaj spojrzy na się jak na coś zabłąkanego w tym zakątku przyrody i niechaj z tej małej celi, w której go pomieszczono (mam na myśli wszechświat), nauczy się oceniać ziemię, królestwa, miasta i samego siebie wedle słusznej oceny. Czym jest człowiek w nieskończoności? Ale jeśli chce oglądać inny cud, równie zdumiewający, niech zbada to, co zna najdrobniejszego. Niechaj roztocz ukaże mu w swoim maleńkim ciele części nieskończenie mniejsze, nogi ze stawami, żyły w tych nogach, krew w tych żyłach, soki w tej krwi, krople w tych sokach, wapory w tych kroplach; niech dzieląc jeszcze te ostatnie rzeczy wyczerpie swoje siły w tych wyobrażeniach i niech ostatni przedmiot, do którego zdoła dojść, stanie się przedmiotem naszej rozprawy; pomyśli może, że to jest ostateczna małość w przyrodzie. Otóż ukażą mu tam nową otchłań. Chcę mu odmalować nie tylko wszechświat widzialny, ale niezmierność tego, co może sobie wyroić w naturze w obrębie tej cząstki atomu. Niechaj ujrzy tam nieskończoność światów, z których każdy ma mój firmament, swoje planety, swoją ziemię - w tej samej proporcji co świat widzialny; na tej ziemi zwierzęta i wreszcie żyjątka, w których odnajdzie to samo, co znalazł w owych pierwszych; i znajdując znowuż w tych te same rzeczy bez końca i spoczynku, niech się zgubi w tych cudach równie zdumiewających w swej małości, jak inne w swym bezmiarze. Jak bowiem nie podziwiać, iż nasze ciało, które dopiero co było niedostrzegalnym punktem w świecie, niedostrzegalnym znowu na łonie wszystkiego, stało się obecnie kolosem, światem lub raczej wszystkim w stosunku do nicości, do której niepodobna dotrzeć?

Kto się zważy w ten sposób, przestraszy się samym sobą i zawieszony między tymi dwiema otchłaniami, Nieskończonością i Nicością, zadrży na widok owych cudów; sądzę, iż mieniąc ciekawość swoją w podziw, skłonniejszy będzie przyglądać się im w milczeniu, niż zarozumiałe dociekać ich tajemnicy. [Myśli, tłum. T. Boy-Żeleński]

I taka jest mniej więcej do dzisiaj kondycja współczesnej nauki: z jednej strony rozkłada ona bezradnie ręce w niemocy poznawczej: rzeczywistość jest w swej naturze nieodgadniona i niepoznawalna do końca, bo im więcej o niej wiemy, tym więcej pytań ta wiedza rodzi. Zatem już nie możemy naukom stawiać pytań ogólnych typu: co jest istotą człowieczeństwa, bo nauki szczegółowe, takie jak genetyka nie dadzą nam na nie odpowiedzi, badanie ludzkiego genu może doprowadzić jedynie do odkrycia kolejnego nieodkrytego dotąd kosmosu, kolejnego pokładu, i tak w nieskończoność. Nauka współczesna nie ma po prostu narzędzi do tego, by dawać odpowiedzi na pytania kardynalne, np. o naturę wszechrzeczy. Szczegółowość nauk doprowadziła do niemożności ogarnięcie rzeczywistości we wszystkich jej wymiarach. Składając te wszystkie kawałeczki zwierciadła, na które rozpadł się obraz świata w naukach, nie złożymy spójnej całości, bo one są do siebie nieprzystawalne, opisują rzeczywistość zupełnie odmiennym językiem, nie mówiąc już o pewnych paradoksach i sprzecznościach wewnątrz rzeczywistości. Jako przykłady można tu podać np. problematykę natury światła, czy zasadę nieoznaczoności Heisenberga. Świat współczesny jawi się dużo bardziej jako chaos niż w starożytności czy w średniowieczu.

Z drugiej strony nauka składa broń, bo poznanie samo w sobie nie jest już wartością. Po co nam ono? (Choć właśnie tym szczycili się starożytni, ufni w możliwości poznawcze ludzkiego umysłu, który jako jedyny w świecie może tę rzeczywistość ogarnąć rozumem, poznać i wyjaśnić – wystarczą dobre narzędzia poznawcze; to starożytni szczycili się tym, że umiłowanie mądrości i poszukiwanie prawdy samo w sobie jest najzaszczytniejszym zajęciem, najpełniej realizującym istotę człowieczeństwa). Zatem współczesna nauka odpuszcza sobie to ambitne zadanie tłumaczenia rzeczywistości dla niego samego i zajmuje się badaniem rzeczywistości ze względu na oczekiwane korzyści płynące z odkryć. Zatem badamy geny ludzkie po to, żeby np. wykryć gen odpowiadający za raka, bo jeśli to się uda, to wtedy może będzie można coś z tym dalej zrobić.

Rzeczywistość jest niepoznawalna do końca, jest poznawalna tylko do pewnego stopnia, na poziomie szczegółowości wykluczającym ogarnięcie całości i ogólnego sensu. Za Francisem Baconem nauka skupia się zatem na tym, co empirycznie udowadnialne i przede wszystkim możliwe do wykorzystania w praktyce. Do tego stopnia, że teorie fizykalne (a więc znowu poruszające się tylko w ramach jednej z nauk szczegółowych), ale próbujące ogarnąć całą rzeczywistość, czyli tzw. teorie wszystkiego, jak teoria superstrun, są wyśmiewane w wielu środowiskach naukowych jako nienaukowe właśnie.

I ja za bardzo nie widzę możliwości wybrnięcia z tego stanu świadomości, tu nie chodzi o żadne rewolucje naukowe, bo one jej nie zmienią, tu chodzi ogólnie o wryty na stałe w naszą współczesną mentalność agnostycyzm. A tacy ludzie jak ksiądz Michał Heller, czyli chrześcijańscy filozofowie przyrody, są najczęściej postrzegani podobnie do wynalazców teorii superstrun, jako ci, którzy próbują w sposób nienaukowy pogodzić to, co nie do pogodzenia i z całego tego chaosu poznawczego wyciągnąć jakiś sens.

Myślę, że ta sytuacja ma coś wspólnego z ogólną kondycją człowieka, który się oddala od Boga. I słowa św. Pawła z listu do Rzymian, gdzie Apostoł tłumaczy, że ludzie mieli możliwość poznania Boga samym światłem naturalnego rozumu, ale sami zaprzepaścili tę możliwość, czy to z lenistwa, czy z powodu grzechu, który zaciemnia ludzkie poznanie, odnoszą się także do wszelkiego poznania, czyli nauk również.

I ten sławny renesans, rzekomo okres odrodzenia ludzkiego umysłu, którego spadkobiercą jest pobożny Pascal, doprowadza go do agnostycyzmu i upadku wiary w możliwości ludzkiego umysłu do poznania nie tylko Boga, ale samego świata stworzonego.

Pamiętam, jak całkiem na serio pokłóciłam się ze znajomymi na ten temat. Obstawałam za wyższością systemu nauk starożytno-średniowiecznego, czyli systemu sztuk wyzwolonych, które były wstępem do filozofii i teologii, jako systemu dającego spójny obraz świata i podkreślającego jedność ludzkiego poznania. Koledzy byli za postępem nauk. Mówili, że teraz ogólnie jest lepiej, że taki, a nie inny rozwój nauk był nie do uniknięcia. Oczywiście, że teraz wiemy więcej. Ale czy postęp zawsze równa się zmianie na lepsze?

Dzisiejsza optyka paradoksalnie jest bardziej zawężona niż w czasach starożytnych, bo człowiek nawet już nie zadaje tak podstawowych pytań o to, czym jest rzeczywistość, czym jest materia, czym jest człowiek, Kim jest Bóg! Zajmują go już tylko jakieś didaskalia. Tamte zaś pytania jawią mu się jako wybitnie „nienaukowe”.

W tym kontekście zajmowanie się tym, czym ja się zajmuję, czyli teologią muzyki, wyrosłą z dawnego, spójnego obrazu świata wydaje się również nienaukowe, a jednak jestem przekonana, że, tu zacytuję Stachurę: bardzo to warto!

 

Notował Tomasz Rowiński

 


Antonina Karpowicz-Zbińkowska

(1975), doktor nauk teologicznych, muzykolog, redaktor „Christianitas”. Publikowała w „Studia Theologica Varsaviensia”, "Christianitas", na portalu "Teologii Politycznej" oraz we "Frondzie LUX". Autorka książek "Teologia muzyki w dialogach filozoficznych św. Augustyna" (Kraków, 2013), "Zwierciadło muzyki" (Tyniec/Biblioteka Christianitas, 2016) oraz "Rozbite zwierciadło. O muzyce w czasach ponowoczesnych"(Tyniec/Biblioteka Christianitas, 2021). Mieszka w Warszawie.