powieść
2023.07.27 19:31

Wołanie o wodę [fragment powieści]

Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl. Z góry dziękujemy. 

 

Wszystkie opublikowane dotąd fragmenty powieści można znaleźć pod linkiem #powieść

 

Lato już w pełni. Dziś jest to jasne. Oznajmiły nam to osty o twardych łodygach wyrastające pośród wysokich traw, lekko trącane, kołysane gorącymi podmuchami wiatru. Mówią o tym ciepłe wieczory i otwarte nocą okna, swędzenie skóry po ukąszeniach komarów, senność opadająca nas wtedy, gdy pod wieczór upał staje się lżejszy. Wszystko udowadnia nam, że żyjemy.

Tak mijają nam tutaj kolejne dni, puszczane samopas, falujące na wietrze, jak pranie rozciągnięte na sznurze za oknem. Czy tak nie może być zawsze? 

Nad ranem płynnie przechodzę ze snu w jawę, tak jakbym podążał nurtem rzeki w kierunku nowych miejsc, jaśniejących i bardziej słonecznych. Prowadzi mnie ciało, ono jest pierwsze, wybudza mnie samo, nie muszę się więc śpieszyć. Stan płynnej bierności zakłóca dopiero myśl o tym, że kiedyś będę musiał wracać do obowiązków. Przestanę być ziarnem, które rzucone w ziemię, wzrasta jako plon wtedy, kiedy chce jego natura. Zacznę popędzać życie, aby ze wszystkim zdążyć, ze wszystkim się wyrobić i, broń Boże, o niczym nie zapomnieć; tak jak zresztą większość z nas, nieszczęśników egzystujących w mieście.

Nastawiam adapter i kładę płytę. Truly Fine Citizen, czyli „Całkiem w porządku obywatel”. To o mnie, myślę. Albo powinno być o mnie. Na okładce stróż w mundurze, stały element krajobrazu spieczonych słońcem przedmieść Ameryki i postrach dzieci kwiatów. Ale tutaj wyraźnie zadowolony z życia, oparty nogami o ścianę. Luźny czas w pracy. A może luźne życie? Żywot człowieka poczciwego, z którego ust nie wychodzi złorzeczenie; który nie goni za tym, co niezwykłe, ale poprzestał na tym, co posiada i dzięki temu uspokoił swoją duszę. Wprawiam płytę w ruch. Wpierw trzeszcząca rozbiegówka, a następnie wolno płynące dźwięki. Niespieszność. 

„Changes, circles spinning, can’t tell the finish from the beginning”… Słowa szczere, nie żaden „zdradliwy język”, ani „rozdwojone serce”, w żadnym wypadku. Gitary jakby rozpływały się w słońcu, albo odjeżdżały autostradą razem z podmuchami wiatru. Leniwy śpiew o tym, że człowiek niepotrzebnie zniewala sam siebie, nie wie, kim jest, buduje ściany więzień i rozciąga drut kolczasty. A nad nami słońce, wciąż takie samo. Wszystko, co najlepsze, zostało nam dane za darmo i nie oczekuje niczego w zamian.

Ale nie tylko blask dnia jest dla każdego. Deszcz też „spada na wszystkich, na złych i na dobrych”... Każdy deszcz, ten „wczesny” i „późny”, jak mówi Pismo. Ten, którego nikt się nie spodziewał i ten z dawna oczekiwany. Chyba się zresztą zanosi na ulewę. Tak się pewnie skończy ten gęsty upał, kiedy już dojrzeje, pęknie od naporu gorąca jak nabrzmiały owoc, spadnie, ciężki i dorodny, i wreszcie ześle ziemi ulgę. Przydałoby się, nam i tej ziemi pod naszymi stopami.

Okna są otwarte na skwierczące życiem pole. O czymś mi przypominają, o jakimś zdarzeniu z dawnych lat, ale nie potrafię sobie uświadomić, o jakim konkretnie. Czuję słodycz zwyczajnego bycia z odrobiną niepokoju o to, że ład jest zaburzyć najłatwiej, i próbuję powiązać ten nieoczywisty stan z odpowiednim wspomnieniem. Z czymś, co było jednocześnie budzące nadzieję i niepokojące, pewnie z uwagi na swoją kruchość.

Pamiętam na przykład, jak dwa lata temu o tej porze nasza kotka powiła młode. Tam, w rogu pokoju, nieopodal adaptera, przygotowaliśmy jej legowisko, które wkrótce zapełniło się trzema skłębionymi ciałkami. Była to najprawdziwsza epifania życia, mając w sobie jednocześnie coś z przejmującej grozy tego świata. Kiedy wyciągałem rękę, aby dotknąć któregoś z małych, ten w odruchowej obronie swojego życia odsuwał się i niemal bezgłośnie syczał. W ten sposób uczył się dopiero, dość zresztą niezdarnie, ataku chroniącego przed inwazją jeszcze wtedy niepojętej, a więc z pewnością wrogiej rzeczywistości. 

Zacząłem się wtedy zastanawiać, jak okrutne musi być życie wydające na świat stworzenia, które otwierają oczy po to, aby od najwcześniejszych lat strzec się zniszczenia. Z czasem koty podrosły, spokojnie opanowując codzienność; nie dotknęło ich, jak dotąd, żadne z nieszczęść. Nigdy jednak nie pozbyłem się widoku ich śmiesznej obrony przed zagrożeniem w pierwszych dniach ich istnienia. Jakby jedną z pierwszych prawd, które musiały wiedzieć, było to, że przyszły na świat, aby zostać pochłonięte przez inną żyjącą istotę. 

Czy dałoby się zaakceptować tę świadomość i w ogóle cały ten świat, gdyby Boga nie było? Przecież nie chodzi tylko o lęk przed końcem. To przede wszystkim potrzeba sensowności życia, które nie jest tylko nieskończenie krótkim błyskiem między jedną a drugą przepaścią. Nikt nie żyje jak ktoś przypadkowy, nawet jeśli wierzy w absolutny przypadek. Cokolwiek byśmy nie twierdzili, wszystko w nas mówi, że nie potrafimy być tutaj bez Przewodnika.

Płyta nadal obraca się w adapterze. Niespieszna perkusja i leniwy głos: „I wonder, did the truth just pass me by, or did I just not see what was right before my eyes”. Gitara pomykająca przez frazy, ale tak, jakby grał ją ktoś leżący na kanapie w postawie oporu wobec wszelkiego przymusu. Czuję, że w tej prostej piosence zawarto jakąś wielką mądrość.

Z kuchni dobiega mnie odgłos krzątaniny. Czajnik postawiony na gazie. Jej ręce układają szklanki na stole. Pyta, czy skoro się już obudziłem, to wolę kawę czy herbatę. Wypełnia czajnik jeszcze odrobiną wody z wąskiej, podłużnej szklanki, a resztę wylewa do doniczki na parapecie. Odpowiadam, że chcę herbatę, można wypić na tarasie, zaraz tam przyjdę.

Promienie słońca nadają jej włosom rudego odcienia. Opadają na jasnozielony szlafrok, zostawiając ślad po prysznicu. Jest tam, w kuchni, zajęta celebracją pierwszych godzin dnia, otwiera torebki z różnymi typami herbat, przez chwilę zamyśla się nad ich zapachem, zagląda przez okno, jakby sprawdzała, czy świat na zewnątrz nadal jest na swoim miejscu. Jej kremowa skóra chłonie promienie słońca, cała ona wygląda jak ostoja spokoju.

Jesteśmy tu na wsi razem i dobrze nam to służy. Dwoje ludzi, za których ktoś kiedyś oddał życie. Rzadko o tym myślę, a podobno nie ma niczego ważniejszego. To zmienia ponoć wszystko. Nie widać tego, ale napisano, że można, a nawet trzeba temu zaufać, bo to prawda. Patrzę na nią i myślę: za nią umarł On, zrobił to z myślą o niej, gdzieś poza miastem, w miejscu jałowym, wyschniętym, wieki temu, tam, gdzie od dawna nie padał deszcz, w piach wsiąkał tylko pot, mocz i krew skazańców; oddał wszystko, aby żyła. Właśnie ona. Znał ją po imieniu, już wtedy. I zrobił to wszystko dla niej.

Na stole parują już dwie filiżanki. Idziesz, pyta, żeby nie wystygło. Gorące wbrew pozorom lepiej gaszą pragnienie. Kiedy Jezus usiadł przy studni, w środku upalnego dnia, poprosił kobietę, która akurat czerpała stamtąd wodę, aby podała mu pić. A chwilę później powiedział, że to wprawdzie On prosi ją o trochę wody, ale gdyby ona o to poprosiła Jego, to On podałby jej wody, która daje prawdziwe życie. Był utrudzony drogą, tak jest napisane. A studia, przy której spotkał się z kobietą, była tą samą, przy której znacznie wcześniej Jakub spotkał przyszłą żonę.

Tam właśnie Bóg zaślubia człowieka: przy studni, w podaniu wody, w codziennym spotkaniu. Daleko od głównych dróg. Tam, gdzie nie ma tłoku ani zgiełku. W codzienności.

Wokół pustej butelki po oranżadzie krążą dwie osy. Jedna z nich przysiada na szyjce i zagląda do środka. Szkło połyskuje w słońcu. Kilka mrówek gromadzi się wokół lepkiej plamy na parapecie.

Kiedy o nas myślę, nie mogę już zrozumieć tych, którzy chcieliby, aby Bóg jaśniej wyrażał, czego od nich chce. Nie potrafię tego nazwać tak jasno, jakbym chciał, ale wydaje się to przecież jasne. W pewien sposób to wiadome. Podobnie było wtedy, gdy w rogu sypialni pojawiły się małe kotki chowające głowy pod brzuchem matki. Było oczywiste, czego Bóg w tamtym momencie chciał. Ta oczywistość nie potrzebowała nawet, aby ją nazywać. Ona rozeznaje się sama.

Adapter wyrzuca z głośników kolejne słowa pieśni z utopii hipisowskiego country. „His eyes they are burning, his feet ain’t going nowhere, he don't care”. Donikąd już nie dążyć: jedna z definicji spokoju.

Ona siada z herbatą na drewnianych schodach przed wejściem do domu, w cieniu progu, ubrana w sukienkę w kwiaty. Jej sylwetka – to łąka, włosy – to kołyszący się płomień, dłonie są przylądkiem wytchnienia. Wieczność chwili skupiona na niej, tam, siedzącej w milczeniu, opadająca wraz ze słońcem na szyję i odsłonięte ramiona.

Upał staje się nieznośny; jest już duszno, kiedy dzień dojrzewa. To musi skończyć się burzą. Jestem pewien: za parę godzin zacznie grzmieć, a przez firanki dotrą do nas bardziej ożywcze podmuchy wiatru. Trzeba będzie zabrać pranie, schować rzeczy pozostawione na ganku. Może to dziwne, ale lubię książki, które najpierw rozgrzało słońce, a później padło na nie kilka kropel wody. Ich strony, kiedy wysychają, stają się sztywne, pomarszczone i przyjemnie szeleszczą. 

Prorocy wołali o Boga jak o deszcz; zrozumiałe skojarzenie. „Niebiosa, spuśćcie na ziemię sprawiedliwość”... Gdzie ja to widziałem? Sięgam po Biblię, kartkuję proroków; znajduję u Izajasza. Przypis do tego fragmentu oznajmia, że „sprawiedliwość” to hebrajskie cedeq. Dziwne słowo, które jednocześnie oznacza zwycięstwo. Czyli bycie usprawiedliwionym to inaczej wygrać największą potyczkę, zwłaszcza tę toczoną z nieznanym, groźnym i tajemniczym zagrożeniem, wynikającym z samego kształtu świata. Tym, przed którym bronią się nawet małe kocięta.

W każdym razie… Nasze zwycięstwo nad tym światem przyjdzie razem z deszczem.

Michał Gołębiowski

Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.


Michał Gołębiowski

(1989), doktor nauk humanistycznych, filolog, historyk literatury, eseista, pisarz, tłumacz. Stały współpracownik pisma „Christianitas”. Autor książek, m.in. „Niewiasty z perłą” (Kraków, 2018) czy „Bezkresu poranka” (Kraków, 2020), za którą został uhonorowany Nagrodą Specjalną Identitas. Jego zainteresowania obejmują zarówno dawną poezję mistyczną, jak również kulturę tworzoną w atmosferze tzw. „śmierci Boga” oraz dzieje ruchów kontrkulturowych lat 60. XX wieku.