Recenzje
2022.02.03 23:56

Wokół filmu Grzegorza Brauna "Luter i rewolucja protestancka"

Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.plZ góry dziękujemy.

Luter i rewolucja protestancka (2017), scenariusz i reżyseria Grzegorz Braun.

Film Grzegorza Brauna Luter i rewolucja protestancka ogląda się niczym thriller polityczny. Nie sądziłam, że w tak pasjonujący sposób można przedstawić te trudne i skomplikowane konflikty religijno-polityczne doby reformacji. Serdecznie polecam go wszystkim, którzy go jeszcze nie oglądali. Film porusza ogrom wątków związanych z samą postacią Lutra jak i ruchu przez niego wznieconego, a relacjonują je znakomici eksperci, historycy Kościoła i biografowie Lutra. Są wśród nich m.in. Roberto de Mattei, Michael Voris, prof. Grzegorz Kucharczyk czy kard. Gerhard Ludwig Müller. Inne zalety filmu to m.in. sprawny montaż, zabawne animacje i układ tematyczny kompozycji w jaką się układa snuta przez Brauna opowieść o Lutrze i machinie układu polityczno-religijnego, który uruchomił i który wyniósł potem jego samego do zaskakującej karierę - dla jednych wielkiego herezjarchy, dla innych, aż do dziś – symbolu i wręcz ikony wolności myślenia.

Jednak na mnie największe wrażenie zrobiły dwie kwestie niewyeksplikowane do końca w tym filmie, a jedynie krótko zasugerowane. Jestem jednak pewna, że znalazły się one w filmie nieprzypadkowo, autorzy są ich z pewnością świadomi. Obie te sprawy stanowią jakby klamry całej kompozycji filmowej, spinające go na początku i na końcu.

Pierwszą z tych kwestii porusza wypowiedź prof. Almy von Stockhausen, filozof i biograf Lutra, która opowiada o swojej sędziwej babci, ewangeliczce. Babcia ta postanowiła w jesieni życia dokładniej poznać doktrynę swojej wiary przez przestudiowanie pism ojca w wierze, czyli Marcina Lutra. Przeczytawszy je zakrzyknęła ona, że musi natychmiast stać się katoliczką, bo to co znajduje w pismach Lutra to istne szaleństwo.

Zagadnienie szerszej nieznajomości dzieł Lutra nie jest niestety dokładniej omawiane w filmie Grzegorza Brauna, co jest jakoś zrozumiałe, bo jego bohaterem jest sam Luter, a nie późniejsza recepcja jego pism, zwłaszcza ta dzisiejsza. Mianowicie obecnie rzadko kto zajmuje się studiowaniem pism Lutra. Jeśli ktoś zajmuje się studiowaniem teologii protestanckiej czy ewangelickiej, to raczej jego zainteresowania krążą wokół dzieł XX-wiecznych teologów protestanckich, dajmy na to Rudolfa Bultmanna czy Paula Tilicha. Natomiast pisma Lutra nie cieszą się powodzeniem. Jeśli spojrzeć na imponującą listę jego dzieł i porównać z ofertą księgarń, albo nawet antykwariatów, okaże się, że jest ich jak na lekarstwo. Nędznie też przedstawia się oferta tłumaczeń jego dzieł na język polski.

Zresztą przytoczona wyżej anegdota o babce prof.von Stockhausen mówi najlepiej sama za siebie. Sami protestanci nie znają oryginalnych dzieł założyciela swojego wyznania. A jeśli już ktoś dotrze do nich, okazuje się, że jest najczęściej zaskoczony, bo mają one niewiele wspólnego z tym, czego dowiadują się z kazań w kościołach czy nauki religii w szkole. Krótko mówiąc kontrowersyjne poglądy Lutra nie przebiły się do publicznej świadomości, a może są w jakiejś mierze specjalnie tuszowane i zastępowane bardziej stonowanymi opiniami.

Nie chodzi mi w tym momencie o kontrowersyjnie brzmiące dzisiaj zwłaszcza poglądy Lutra na temat kobiet, czy etyki seksualnej, ale bardziej nawet o same zawiłości teologiczne dotyczące Boga, sprzeczności, do których Luter doszedł, a wręcz nawet momentami bluźnierstwa. Przy relacjonowaniu ogólnych zasad i postulatów głoszonych przez Lutra zazwyczaj pomija się to milczeniem. Podkreśla się natomiast ogólnie znaną kwestię jego dążenia do oczyszczenia Kościoła z nadużyć, a w dalszej kolejności z hipokryzji, wyzysku, kłamstwa i tego wszystkiego co zarzucał Rzymowi m.in. w swoim dziele O niewoli babilońskiej Kościoła.

Również mało kto zwraca uwagę w popularnym ujęciu, co głosił Luter w innym swoim dziele, mianowicie O niewolnej woli, że człowiek jest całkowicie pozbawiony wolnej woli, jest skazany na grzech i nie ma od tego grzechu żadnego dla niego ratunku. Już pomijam formę tego dzieła, od którego bije taka pycha i buta, że trudno wręcz traktować jego autora poważnie. Luter dyskutuje tu z Erazmem, którego wciąż obrzuca niewybrednymi epitetami i zarzuca mu głupotę. Sama więc forma jest dla ojca reformacji już mocno kompromitująca.

I może właśnie w tym tkwi sekret małej popularności jego dzieł wśród jego własnych współwyznawców i spadkobierców? Po prostu trochę wstyd się z nim i jego dziełami publicznie pokazywać, są bowiem dość kłopotliwe. Co innego traktować go jako symbol, ikonę wyzwolenia, wolności myśli, siły woli, trudnej zaś cytować konkretne teksty, które po prostu są bardzo często kompromitujące. Lepiej i łatwiej więc pozostawać przy legendzie „wielkiego człowieka”, relacjach i przepowiadaniach, niż sięgać do źródła.

Czy, dla porównania, wyobraża sobie ktoś, żeby w ten sam sposób zapoznawać się z myślą np. św. Augustyna, bez sięgania do jego własnych dzieł i poprzestawać na relacjach i omówieniach? Czy ktoś miałby wtedy jakiekolwiek pojęcie o wielkości jego myśli?

Film Grzegorza Brauna sprawnie ukazuje zresztą ten paradoks, że współcześni protestanci często nie są świadomi różnych kulturowych i teologicznych aspektów reformacji, jakie miała ona u swych źródeł, ich wyznanie jest właściwie późniejszym konstruktem religijno-społecznym. Cały film ma w pewnym sensie uświadamiać widzowi, że dzisiejszy protestantyzm i dzisiejszy odbiór Lutra, jego legenda, nie ma nic wspólnego z historycznymi realiami.

Druga zaś kwestia, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie, była równie niewypowiedziana w filmie wprost, ale jednak wyraźnie zaznaczona. Tym razem na samym jego końcu, poprzez zacytowanie wypowiedzi uczestników uroczystości ekumenicznych w Lund i w Malmö w 2016 r., w tym najpierw przez duchownych protestanckich płci obojga, którzy wypowiadają kwestie wyprane zupełnie z jakiegokolwiek znaczenia. Pełno tam zapewnień o tym, że Luter zgodziłby się z tym, że wszystkich nas więcej łączy niż dzieli, że powinniśmy sobie patrzeć nawzajem w oczy z szacunkiem i że właściwie do tego sprowadza się całe orędzie chrześcijańskie. Wszelkie zaś różnice doktrynalne między katolikami i protestantami, to już wyłącznie jakieś historyczne zaszłości, zupełnie obecnie nieaktualne i dla nikogo już nieistotne. Jedyne co teraz istotne, to razem iść naprzód i współpracować. Aż chciałoby się dopowiedzieć „ku świetlanej przyszłości”. Wypowiada się również kobieta przedstawiająca się jako katoliczka, należąca do niemieckiego ruchu Wir sind Kirche. Przedstawia ona standardowy pakiet postulatów koniecznych - zdaniem tej organizacji - zmian w Kościele katolickim, zmian które przyczynią się do uczynienia Kościoła „bardziej ludzkim”. Wśród tych postulatów znalazły się oczywiście konieczność zaakceptowania aborcji, antykoncepcji zniesienie celibatu księży oraz dopuszczenie kobiet do święceń kapłańskich. To standardowe panaceum na wszystkie problemy Kościoła, miałaby zapewnić ostateczną szczęśliwość ludzkości i uzdrowienie katolicyzmu.

Bardzo to wymowne zakończenie. Film opowiadający o masowym ruchu reformatorskim, który głosił inne, ale jednak podobnie rewolucyjne hasła, takie np. jak likwidacja zakonów, rzekomo łamiących wolność ludzką, i przejęcie majątku Kościoła, miały wyzwolić ludzkość i zapewnić podobną szczęśliwość, kończy się sceną pozornie niezwiązaną z głównym wątkiem. Warto jednak przypomnieć, że o ile reformacja miała swój początek w rzeczywistym zgorszeniu procederem kupczenia odpustami, tak ruch Wir sind Kirche miał swój początek w aferach pedofilskich w szeregach hierarchii kościelnej. Jednak czy tylko na tym kończą się podobieństwa do tamtej historycznej sytuacji? Czy wówczas nie było też faktem, że schizma faktyczna istniała w łonie Kościoła już na długo przed ostatecznym dokonaniem się jej na sposób widzialny. Czy przypadkiem nie jesteśmy świadkami sytuacji, gdy i obecnie schizma jest już realna, a nie ma tylko jej oficjalnego ogłoszenia i ujawnienia się.

W książce Alarm dla Kościoła. Nowa Reformacja? Napisanej pod redakcją Pawła Milcarka i Tomasza Rowińskiego, autorzy piszą w posłowiu:

Kryzys, o którym powiedzieliśmy w tej książce, dotyka równocześnie wiary, instytucji kościelnej i cywilizacji chrześcijańskiej. Kryzys wiary zaczyna się wtedy, gdy przestajemy myśleć, że chrześcijaństwo jest drogą zbawienia i bramą życia wiecznego, religią prawdziwą – i że podstawowym darem, który przychodzi do człowieka w Kościele, jest sam Bóg. Gdy tak już nie myślimy, zaczynamy szukać dla chrześcijaństwa innych, fałszywych uzasadnień i celów – aż staje się ono niczym więcej niż dobroczynnością, walką o sprawiedliwość społeczną i pokój, uczestnictwem w aktualnych lękach i marzeniach świata.

Kryzys instytucji Kościoła zaczyna się zawsze wtedy, gdy wraz ze stygnięciem wiary i wzrostem ambicji świeckich ludzie Kościoła zaczynają wierzyć, że trzeba go przemodelować według tego, jak organizuje się świat; że zależnie od tego, co w świecie jest akurat uznawane za właściwe i skuteczne, Kościół będzie przyjmował standardy zarządzania demokracji, dyktatury czy po prostu korporacji.[1]

To bardzo trafna diagnoza zarówno sytuacji, w której znajdował się Kościół w czasach Lutra, jak i dzisiaj. Wówczas sednem ujęcia protestanckiego było sprowadzenie rzeczywistości kościelnej wyłącznie do sfery ducha, ziemskie instytucje kościelne nie zasługiwały przecież na zaufanie, bo przecież sama natura człowieka jest bezpowrotnie zdeformowana. Pozostawało zatem ostatecznie wycofać się z tego, co nazywano christianitas, a więc z uczestnictwa w widzialnych znakach cywilizacji chrześcijańskiej czy instytucjach kościelnych. Wszystko jedno czy były nimi klasztor, zakon, kapłaństwo czy małżeństwo. Ostateczną zaś przyczyną przyjęcia koncepcji Kościoła wycofanego ze świata widzialnego była - w jakiejś mierze - utrata wiary w realne Wcielenie, a w konsekwencji w możliwość uświęcenia tego świata. Zapomniano nagle zupełnie jaki jest duchowy sens zakonów, klasztorów, celibatu księży, wreszcie katolickiego małżeństwa.

Natomiast dzisiaj Kościół spychany jest wyłącznie do tego co ma związek ze światem materialnym, a więc do kwestii działalności charytatywnej, zaprowadzania sprawiedliwości społecznej itd. Jednocześnie wywiera się presję na Kościół, by ten poluzowywał maksymalnie swoje dotychczasowe zakazy i by nie ograniczał swobody stosowania antykoncepcji, aborcji, małżeństw homoseksualnych itd. itp. gdyż to powoduje, że jest on Kościołem „nieludzkim”, a więc stosującym prawo niemożliwe do zachowania. W obu przypadkach, zarówno wówczas, jak i teraz mamy wywieraną na Kościół, by nie odróżniał się od świata. Niegdyś, by zrezygnował ze swojej warstwy instytucjonalnej, dzisiaj zaś, by zrezygnował ze swoich wymogów moralnych.

Dawne i współczesne - reformacyjne - wektory postulowanych zmian w Kościele są oczywiście odmienne, ale podobnie sprowadzają rozumienie Kościoła do innych uzasadnień i celów, niż te, do których został on przez Boga powołany.

Jeśli zaś faktycznie to współczesne pęknięcie w łonie Kościoła jest już tak głębokie i nieodwracalne, jak wskazuje na to wypowiedź pani z ruchu Wir sind Kirche, pozostaje pytanie o to kiedy ostatecznie się ono objawi jako rzeczywista schizma. Możemy również zapytać jak by wyglądały granice takiej współczesnej schizmy. W XVI w. przebiegały one w większości przypadków tak jak granice państw. Jak przebiegałyby one obecnie? Ostateczna wymowa filmu Luter i rewolucja protestancka to właśnie postawienie pytania, czy my nie żyjemy w analogicznej sytuacji do czasów Lutra.

Antonina Karpowicz-Zbińkowska

----- 

Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.

 

[1] P. Milcarek, T. Rowiński, Alarm dla Kościoła. Nowa Reformacja?, Warszawa 2019, s. 297-298. 


Antonina Karpowicz-Zbińkowska

(1975), doktor nauk teologicznych, muzykolog, redaktor „Christianitas”. Publikowała w „Studia Theologica Varsaviensia”, "Christianitas", na portalu "Teologii Politycznej" oraz we "Frondzie LUX". Autorka książek "Teologia muzyki w dialogach filozoficznych św. Augustyna" (Kraków, 2013), "Zwierciadło muzyki" (Tyniec/Biblioteka Christianitas, 2016) oraz "Rozbite zwierciadło. O muzyce w czasach ponowoczesnych"(Tyniec/Biblioteka Christianitas, 2021). Mieszka w Warszawie.