Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl.
Z góry dziękujemy.
ziemię tę uczyń swoim domem
i ciesz się pokojemPs 37,3
Wczesną wiosną ziemia jest jeszcze zimna i twarda. Kiedy jednak położymy na niej dłoń, zdołamy wyczuć odradzające się życie, niemal tak jak wtedy, gdy ktoś próbuje rozgrzać ciało, szybko pocierając szorstką od chłodu skórę. Zimny jest kamień, który trzeba jeszcze obrać z lodu albo otrzepać z ostatnich resztek śniegu. Zimna jest gałąź oraz stwardniała grudka ziemi. Ale zmysł wiary przenika tymczasowość i widzi wewnątrz niej pulsujące życie. Dzięki niemu staje się możliwe dotarcie do tego, co najbardziej rzeczywiste: pozwala zobaczyć objawiający się świat.
A jednak wiara, nie odrzucając tego, co powierzchowne, dociera do wnętrza rzeczywistości. Jest jakby jego tętnem. Przypomina ziarno, które rzucone w ziemię, chowa się przed ludzkim wzrokiem, aby tym skuteczniej współdziałać z dziełem stworzenia. Wśród wielu innych biblijnych obrazów ukrytych ingerencji Boga jest też ten: Jak woda w strumieniu, tak serce króla u Pana, tam je kieruje, gdzie Mu się podoba (Prz 21,1). Poetyckie porównanie starotestamentowego mędrca buduje na skojarzeniu z ogrodnikiem, który potrafi sprowadzić źródła nawodnienia na wybraną przez siebie część pola. Królem został natomiast nazwany człowiek, którego oblicze życiem promieniuje, a jego czyny są jak chmura deszcz niosąca wiosną (Prz 16,15). A więc od spodu nawodnienie Boga, z góry natomiast zraszanie ziemi poprzez postawę miłości.
Mówiąc inaczej, wychwalany przez biblijnego mędrca król to nie tyle ziemski władca, co raczej człowiek noszący na głowie koronę życia (Ap 2,3), i to życia w pełni (J 10,10); to ktoś, w kim działa Duch, wzbudzając dobrą wolę i otwierając oczy, aby dostrzegał istnienie jako przejaw miłości. Króla otacza światło, a jego poczynania dają orzeźwienie i życie wszystkiemu dookoła. Serce takiego człowieka pozostaje we władzy Boga niczym strumień zarządzany rękoma ogrodnika. On sam powoduje odrodzenie ludzi, zwierząt i roślin, patrząc na nie jako na stworzenie i rzeczywiste dobro użyczane przez Boga.
Coś wewnątrz króla, nie łamiąc wolności i jego własnej woli, a jednak mając tajemniczą siłę przekonywania (Flp 2,1), prowadzi go ku spełnieniu, a więc ku temu, co niektórzy filozofowie nazywają „aktualizacją życia”. Jest to zresztą jedna z odpowiedzi na zagadkę oporu człowieka wobec faktu śmierci: życie każdej osoby potrzebuje działania i dążenia w jakimś kierunku, a skoro jest dążenie, to potrzebna jest także perspektywa wykonania pracy, dotarcia do celu wędrówki, ale także tego ostatecznego spełnienia w poczuciu sensowności tego, że się w ogóle istnieje. Stara teologiczna formuła, która mówi, że „życie zmienia się, ale nie kończy”, wydaje się jedyną odpowiedzią na ludzką potrzebę „aktualizacji”. Nie chodzi zatem o prosty instynkt przetrwania, lecz o poczucie, że przemijanie i śmierć nie niweczą, ale umożliwiają spełnienie wewnętrznych dążeń człowieka w ich pełnym i ostatecznym wymiarze. Człowiek chce wierzyć w Boga i nie chce umierać, ponieważ tylko transcendencja i wieczność są zdolne nadać kształt jego drodze do prawdy o samym sobie.
Można przywołać wiele zapisanych w naszej kulturze obrazów nadziei, o której tutaj mowa, przy czym być może większość z nich wspiera się na intuicyjnym wiązaniu Stwórcy ze stworzeniem, tak aby samą naturę uczynić językiem świętości. Zawsze zastanawiał mnie na przykład fragment z Ewangelii Marka, w którym usiedli wszyscy grupami na zielonej trawie (Mk 6,39). W innym piśmie można przeczytać, że w miejscu tym było bardzo dużo trawy (J 6,10). Starożytni chrześcijanie niespecjalnie rozwodzili się nad tym pozornie niewiele znaczącym szczegółem, który – zauważmy – przerywa pełną napięcia i oczekiwania opowieść o rozmnożeniu chleba na pustkowiu. A przecież, myślałem, nieprzypadkowo wtrącenie o „zielonej trawie” zostało wydzielone do odrębnego wersetu. Poza tym: z jednej strony bezludne pustkowie, a z drugiej obfitość zieleni. Ojcowie wyjaśniali, że chodzi tutaj o wskazanie na porę roku zwiastującą nadejście Paschy. Znamy to z naszej Wielkanocy, która również często zbiega się z wiosennym ogrzewaniem i ożywianiem zmarzniętej dotąd ziemi.
To, swoją drogą, piękny sposób oznajmiania nadchodzenie świąt, jeśli tylko bardziej zagłębimy się w językową wrażliwość autora: oto świat, rzeczywistość i natura przekazują wieść o sprawach dziejących się pomiędzy Bogiem i człowiekiem, niebem i ziemią. W starożytnych komentarzach znajdziemy jeszcze jedno charakterystyczne rozważanie. Skoro usiedli wszyscy grupami na zielonej trawie (Mk 6,39), a w grece zwracają uwagę słowa ἀνακλιθῆναι oraz συμπόσια, to gest i postawa tamtych ludzi sugeruje, że sama ziemia stała się dla nich, oczekujących cudu rozmnożenia, jakby odświętnym stołem, przy którym można się posilić. Takim, który został zastawiony trawą niczym obrusem. To zaś wskazuje na życie płynące pod twardą galilejską ziemią.
O nawadniających strumieniach, którymi kieruje Bóg, można zresztą mówić w aspekcie całej kultury. Znana jest ewangeliczna przestroga: Jeśli ktoś powie przeciwko Synowi Człowieczemu, zostanie mu przebaczone, lecz jeśli będzie mówił przeciwko Duchowi Świętemu, takiemu nie może zostać odpuszczone (Mt 12,32). Są to słowa na pozór straszne, choć rozumiane na określonym poziomie budzą co do wszystkich ludzi pielęgnujących prawdę własnego człowieczeństwa. Ojcowie Kościoła w odpowiedzi na gorączkowe pytanie wielu chrześcijan, dlaczego Bóg jest gotów przebaczyć bluźnierstwo przeciw Synowi, a wrogości wobec Ducha – już nie, doszli do przekonania, że bóstwo Jezusa, „ukryte za zasłoną ciała”, nie nie jest dla wszystkich jawne i oczywiste, podczas gdy Duch działa w sercu człowieka jako prawda jego sumienia. Kto „rozprasza” to dobro, które „zbiera” w jego sercu Bóg (choćby nienazwany, niezaproszony i nieobecny w świadomej refleksji), ten odcina się od źródła życia, które płynie razem z Duchem. A odcięcie się od miłości, to kara, która wymierza się sama.
Wyjaśnienia Ojców Kościoła były oczywiście spisywane w epoce, która śledziła narodziny i rozwój chrześcijaństwa; w świecie żywo zainteresowanym świętością. Sądzę jednak, że sedno tej nauki pozostaje aktualne także dzisiaj, w pokoleniu, które dokonało (bądź dokonuje) rozbratu z myśleniem religijnym. Naszą mentalność naznaczyła postmodernistyczna dekonstrukcja pojęć, kiedy więc słyszymy o „zbawieniu” czy „odkupieniu”, to często trudno dotrzeć nam do istoty rzeczy, przebiwszy się przez kulturowe konstrukty, koncepcje oraz język. To swoista „zasłona ciała” na miarę współczesnego człowieka. Boskość chowa się w tym, co ludzkie, także w aspekcie języka, wyobrażeń religijnych i kultury, przy czym – podobnie jak za czasów pierwszych chrześcijan – należy wystrzegać się w tym aspekcie pokusy dualizmu. Ciało nie jest wrogiem, nawet jeśli bywa wyzwaniem.
Płynie stąd również następujący wniosek: pozostawanie poza obrębem widzialnego chrześcijaństwa, choć nie jest jeszcze świadomym spotkaniem, to niekoniecznie musi być oddaleniem od Jezusa Chrystusa ukrytego w języku stworzenia i w innych. Powiedziane zostało, że kto nie jest przeciwko nam, jest z nami (Mk 9,40). Wyraźne wyznanie wiary nie jest oczywiście sprawą nieważną, ani drugorzędną. Dobrze jest się gromadzić przy Jezusie Chrystusie rozpoznanym w pełni światła. Psalmy mówią o tym, że warto zamieszkać w „przybytku Boga”. Czy podnóżek ołtarza rzeczywiście może stać się domem? Tak, podobnie jak trawa może być stołem. Ale spierzchnięta ziemia współczesności jest też niedostrzegalnie nawadniana bardziej ukrytymi źródłami.
Istnieje odrzucenie, które wbrew pozorom nie jest całkowite. Istnieje też takie, które jest wołaniem, albo z czasem, uświadomiwszy sobie własną naturę, zmienia się w wołanie. Non longe sit ab unoquoque nostrum, mówi Wulgata. Jest On niedaleko każdego z nas (Dz 17,27). Czasem wydaje się, jakby dzisiejszy niereligijny człowiek miewał w sobie takie właśnie intuicyjne lgnięcie do tego, co czyni ledwo rozpoznany i nienazwany jeszcze Duch; to nadzieja.
Michał Gołębiowski
-----
Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.
(1989), doktor nauk humanistycznych, filolog, historyk literatury, eseista, pisarz, tłumacz. Stały współpracownik pisma „Christianitas”. Autor książek, m.in. „Niewiasty z perłą” (Kraków, 2018) czy „Bezkresu poranka” (Kraków, 2020), za którą został uhonorowany Nagrodą Specjalną Identitas. Jego zainteresowania obejmują zarówno dawną poezję mistyczną, jak również kulturę tworzoną w atmosferze tzw. „śmierci Boga” oraz dzieje ruchów kontrkulturowych lat 60. XX wieku.