Komentarze
2018.11.26 16:42

W obronie "bonae voluntatis", czyli o zmianach w tekstach "Ojcze nasz" i "Chwała na wysokości Bogu"

Kilka dni temu media podały (np. tutaj), że zmiany w tekście Ojcze nasz i Gloria - chodzi o fragmenty: “nie wódź nas na pokuszenie” i “pokój ludziom dobrej woli” -“zostały już zatwierdzone przez Włoską Konferencję Biskupią i wprowadzone do nowego wydania Mszału Rzymskiego”. Musi je teraz zatwierdzić Stolica Apostolska.

Pisano także, że na wprowadzenie zmian zdecydowały się już też niektóre inna konferencje episkopatu, m. in. Belgii oraz Francji. Dalej można było przeczytać, że życzeniem Franciszka jest wprowadzenie zmian w tekście Mszy we wszystkich językach.

Zmiany te budzą szereg wątpliwości. Wymienię tu jedynie kilka z nich, ale z pewnością nie wyczerpią one wszystkich pojawiających się przy tej okazji problemów.

Pierwsza wątpliwość nasuwa się w związku z arbitralnością zmiany tłumaczenia. Funkcjonuje bowiem kilka konkurencyjnych tłumaczeń, różnych od tych tradycyjnych. Np. oprócz tego wskazanego przez Konferencję Biskupią tłumaczenia "nie opuszczaj nas w pokusie” funkcjonuje też "nie dopuść abyśmy ulegli pokusie". Pewnie bibliści podaliby szereg innych, równie uprawnionych. Które lepsze? Każde podkreśla inny aspekt, wysoka komisja zatwierdzająca zmianę będzie musiała dokonać niełatwego wyboru.

Podobnie jest ze zmianą frazy “ludziom dobrej woli” w hymnie Gloria. Obok wskazanego przez włoską Konferencję Biskupią tłumaczenia "pokój ludziom umiłowanym przez Pana" np. Biblia Tysiąclecia stosuje przekład "ludziom Jego upodobania". Dlaczego akurat to tłumaczenie miałoby być lepsze i bardziej precyzyjne?

Trzeba przecież pamiętać, że Gloria jest utworem literackim, hymnem powstałym w czasach pierwszych chrześcijan. Pierwsze dwa wersy są wzięte z Ewangelii św. Łukasza, reszta zaś już jest poezją z własnej inwencji Kościoła pierwszych wieków. Oryginalny tekst hymnu Gloria powstał po grecku i jest świadectwem wiary pierwszych chrześcijan. Określenie ἀνθρώποις εὐδοκίας zostało w łacińskim tłumaczeniu hymnu przełożone na bonae voluntatis - ludziom dobrej woli. Łaciński przekład hymnu trafił do liturgii rzymskiej. We współczesnych tekstach Mszy w językach narodowych sformułowanie bonae voluntatis funkcjonuje już tylko w niektórych krajach, w tym m.in. w Polsce.

Nasuwają się zatem wątpliwości także natury literackiej. Po co rozbijać ten hymn na dwie odrębne części, tę zaczerpniętą z Pisma i tę z inwencji Kościoła, a potem traktować każdą inaczej? Czy jest sens poprawiać czy też uzgadniać z oryginałem Pisma Świętego tę pierwszą, skoro hymn jest pewną całością literacką, utworem poetyckim?

Z filologicznego punktu widzenia oba tłumaczenia: “umiłowanym przez Pana” (czy, jak chce Biblia Tysiąclecia: “Jego upodobania”) i “dobrej woli” są dopuszczalne i poprawne. Pierwsze określa ludzi przez relację Pana Boga do nich, a drugie określa ich już bezpośrednio, wskazuje na to jacy to są ludzie. Każde zatem tłumaczenie podnosi inny aspekt.

Gdyby zatem chodziło tutaj wyłącznie o tekst biblijny, wybór innego wariantu tłumaczenia byłby istotnym poszerzeniem znaczeń, pogłębieniem jego rozumienia, czego zresztą dokonało już tłumaczenie Biblii Tysiąclecia. Natomiast zmiana tłumaczenia łacińskiego, z punktu widzenia funkcjonowania hymnu jako tekstu kultury, jako dzieła literackiego i wreszcie, jako tekstu kanonicznego w liturgii zachodniej przez prawie dwa tysiące lat, jest co najmniej niewarta zachodu. Szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę pozostałe koszta, które trzeba będzie przy tej okazji ponieść.

Kolejna wątpliwość jest natury liturgicznej. O ile zmiana w Ojcze nasz jeszcze jest jakoś do przełknięcia od strony liturgicznej praxis, to co zrobić z Gloria? Czy teraz trzeba będzie zmieniać melodie Gloria funkcjonujące w Kościele na całym świecie, tak aby dopasować je do nowego tekstu? A może trzeba będzie skomponować nowe melodie? I - to sprawa najgorsza - co z tekstem łacińskiego Gloria w starszej formie rytu rzymskiego? Czy ktoś nie wpadnie teraz na pomysł, że trzeba zmieniać ten tekst także w łacińskiej wersji? Co z gregoriańskimi melodiami ordinariów? Modyfikować je tak, żeby pasowały do nowego tekstu, czy wciskać na siłę nowy tekst w starą melodię? No i wreszcie: co z ogromną liczbą mszy polifonicznych, arcydzieł średniowiecza, renesansu i baroku, czy one, w związku z nieaktualnym tekstem liturgicznym, też staną się już nieaktualne i niemożliwe do wykonywania w liturgii katolickiej?

Następna wątpliwość: łacińskie bonae voluntatis jest rzeczywiście późniejszym tłumaczeniem greckiego oryginału. Skoro zatem mamy być takimi purystami biblistycznymi, według zasady, że im coś jest bliższe pierwotnemu oryginałowi, tym właściwsze i prawdziwsze, to czemu nie zmienimy też czytania w słynnym fragmencie z Izajasza „Oto panna pocznie i porodzi syna” (Iz 7,14)? Przecież w oryginale hebrajskim użyte słowo to ha'almah, tj. "młoda, dopiero co poślubiona kobieta". W Septuagincie zaś, czyli żydowskim tłumaczeniu Starego Testamentu na grekę - po prostu parthenos - dziewica. Ewangelia św. Mateusza cytując ten fragment z Izajasza idzie za tłumaczeniem Septuaginty. Kościół tradycyjnie w czytaniach też używa wersji z LXX. Dlaczego jednak, w trosce o czystość tekstu oryginalnego, nie zmienić i tutaj na wersję wcześniejszą? A skoro tu, to może nie tylko tak wybiórczo, tylko konsekwentnie zająć się ogólną przebudową całej liturgii i wszystkich czytań, aby uzgodnić je z tekstami z Pisma Świętego w językach oryginalnych?

Dlaczego nie wyczyścić wszystkich tekstów liturgicznych z naleciałości Wulgaty, Vetus latina czy Septuaginty? Przecież, w coraz powszechniejszej opinii, wszystkie te późniejsze tłumaczenia zawierają naleciałości i usterki, są zanieczyszczone i w żadnym razie nie mają gwarancji tekstu natchnionego. A przynajmniej nie w takim stopniu jak tekst oryginału hebrajskiego, czy w przypadku Nowego Testamentu - oryginału greckiego. Liczy się nagi, pierwotny oryginał.

Przypomina mi się podejście biblistów z mojej macierzystej uczelni, którzy stosowali pewną gradację tekstów poszczególnych Ewangelii. Kluczem do ustalenia, która Ewangelia jest najbardziej wiarygodna pod względem historycznym było to, która była najwcześniejsza, a więc najmniej przefiltrowana przez późniejsze redakcje, ewentualne dopiski itd. Za najbardziej wiarygodną uważano Ewangelię św. Marka, jako prawdopodobnie najwcześniejszą i najbardziej zwięzłą, jako drugą wymieniano Ewangelię św. Mateusza, wreszcie w następnej kolejności tę św. Łukasza. Ewangelia św. Jana w ogóle się w oczach biblistów nie liczyła jako wiarygodny zapis wydarzeń, bo przez nadmiar tekstów stricte teologicznych, była ich zdaniem, raczej tylko zapisem stanu świadomości pierwszych chrześcijan. Subiektywnym filtrem ich wiary, a nie godnym zaufania zapisem wydarzeń.

Zatem obcując z tekstem Ewangelii św. Jana, obcujemy nie tyle ze Słowem Bożym, co raczej z tym, co o Chrystusie mieli do powiedzenia pierwsi chrześcijanie, ci, którzy albo sami widzieli Zmartwychwstałego, albo co najmniej słyszeli już o Jego zmartwychwstaniu z relacji Apostołów. Dlatego dla biblisty Ewangelia ta miała od strony historycznej najmniejszą wartość, bo napisana była, umówmy się: tendencyjnie.

Być może podejście to charakteryzuje przede wszystkim biblistów protestanckich, jednak niestety zaczyna być też coraz popularniejsze wśród katolików.

Chodzi tu o zapoczątkowane być może już przez Lutra rozejście się dróg tradycji i historii. Luter zakwestionował Tradycję jako źródło Objawienia i rozpoczął obecną aż do dziś (i dziś szczególnie chyba widoczną również w Kościele katolickim) obsesję na punkcie docierania jak najgłębiej do źródeł. W tym ujęciu tylko pierwotne źródła gwarantują najlepsze obcowanie z samą prawdą. Tradycja zaś jest pojmowana jako naleciałość, niechciany osad, nalot historii, zniekształcenie, którego dokonywały, świadomie czy nieświadomie, następujące po sobie pokolenia. Te pokolenia są postrzegane raczej jako coś co oddziela od prawdy i od źródła objawienia oraz utrudnia z nimi kontakt, niż jako rzeczywisty, łączący pomost.

Zapomina się zupełnie o tym, że Pan Bóg taki ma dla nas plan zbawienia, że otrzymujemy je na zasadzie zapośredniczenia. Również wiarę otrzymujemy na zasadzie zapośredniczenia w wierze Kościoła. Nikt nie otrzymuje zbawienia bezpośrednio, zawsze za pośrednictwem Kościoła. W jedyne pośrednictwo Pana Jezusa wpisane jest pośrednictwo Kościoła, Najświętszej Marii Panny, świętych, wszystkich ludzi, którzy kiedykolwiek stanęli na naszej drodze, a także niezliczonej rzeszy ludzi, którzy tworzyli i tworzą Kościół wszystkich pokoleń [1]. Samo pojęcie Tradycji oznacza zaś właśnie przekazywanie, tutaj - przekazywanie wiary.

Na temat tej obsesji historyzmu, zwłaszcza w ujęciu luterańskim, świetnie pisze Paweł Grad w swojej książce O pojęciu Tradycji. Konsekwencje tamtego rozejścia się dróg historii i tradycji opisywałam w krótkiej recenzji ww. książki.

Wydaje się tu oczywiste, że niechęć do uświęconego tradycją i używanego przez wieki tekstu kanonicznego Gloria, w wersji łacińskiego przekładu z bonae voluntatis, bierze się z tego podejścia archeologistycznego. Wersja późniejsza jawi się tutaj jako gorsza, bo zniekształcona.

Inną jeszcze sprawą jest oczywiście funkcjonowanie określenia „ludzie dobrej woli” w kulturze i języku. Przeszło bowiem ono z języka kościelnego do języka potocznego i tutaj obrosło swoją własną, zupełnie świecką tradycją. Kto wie, czy to nie w łacińskim hymnie Gloria swój początek mają idee uniwersalistyczne?

Najważniejsze jest jednak to, że określenie to ma również poczesne miejsce w Tradycji zachodniej i piśmiennictwie kościelnym. W Tradycji istnieje również dobra zasada, że jeśli jakiegoś określenia biblijnego nie rozumiemy, a wyjaśnienia z gatunku krytyki literackiej, czy krytyki form biblijnych takiego rozumienia nam nie dają, to powinniśmy sięgnąć głębiej, bo z pewnością w ciągu dwóch tysięcy lat istnienia Kościoła katolickiego rozmaici święci ludzie Kościoła dane sformułowanie wielokrotnie rozważali. Przydałoby się jakieś poważne studium na temat komentarzy Ojców Kościoła do tego fragmentu z Ewangelii św. Łukasza, a w szczególności do określenia “ludziom dobrej woli”.

To my powinniśmy się doedukować, uznać się mniejszymi niż tekst liturgiczny, który przecież sam w sobie stanowi locus teologicus, a więc miejsce, w którym ma swoje źródło Objawienie, a nie przycinać kanon tekstu liturgicznego do naszej miary.

Nie bez powodu, ale właśnie z woli Opatrzności takie tłumaczenie znalazło się w Wulgacie, nie bez powodu znalazło się też w łacińskim tłumaczeniu hymnu Gloria, a Kościół używał go tej właśnie formie w swojej liturgii przez prawie dwa tysiące lat. Niewątpliwie wybór tłumaczenia na bonae voluntatis spośród możliwych wariantów podyktowany był specyficznym wewnętrznym logosem języka łacińskiego, który charakteryzuje się dużą precyzją.

Mam nadzieję, że przy okazji tej zmiany nie odżyje dawna dyskusja prowadzona w czasach reformacji, na temat heterodoksyjności określenia “ludzie dobrej woli”, protestantyzm bowiem odmawiał ludzkiej naturze jakiejkolwiek dobrej woli. Pamiętajmy jednak, że Sobór Trydencki rozstrzygnął wszelkie spory dotyczące relacji pomiędzy naturą oraz łaską i określił ostatecznie naukę Kościoła w tej kwestii [2].

Osobiście mam poczucie, że dokonując tej zmiany „zapominamy" kawałeczka swojego dziedzictwa, pozbawiamy się go, wyrzucamy. Zamiast pochylić się głębiej nad sensem odrzucanego dziś określenia, które jest może dość tajemnicze i nieoczywiste, ale dlatego właśnie bogate w znaczenia, zastępujemy je innym. Owszem, to drugie być może bliższe jest tradycji teologicznej Ojców greckich, jednak akurat pomysłodawcy zmian wcale nie argumentują zakorzenieniem tego tłumaczenia we wschodnim piśmiennictwie, tylko arbitralnie orzekają, że jest ono po prostu lepsze.

Niestety jest to zmiana podobna, w moim odczuciu, do tej, która dokonała się przy okazji wymiany sekwencji Dies irae czy responsorium Libera me w liturgii żałobnej na pieśń Przybądźcie z nieba [3]. W tamtej zmianie również dokonało się zagubienie i zapomnienie jakiegoś aspektu naszego depozytu wiary, staliśmy się przez to w jakimś sensie ubożsi. Powody zaś wprowadzenia obecnej zmiany odczytuję podobnie, podyktowane są zaś pełnym pychy podejściem naszej epoki, które można streścić następująco: “My skuteczniej dotarliśmy do intencji autora natchnionego, my lepiej potrafimy wyrażać naszą wiarę w liturgii niż przeszłe pokolenia”.

Antonina Karpowicz-Zbińkowska

[1] Doskonały wykład na temat nauki św. Tomasza z Akwinu w sprawie pośrednictwa przyczyn stworzonych w ramach jedynego pośrednictwa Chrystusa zawarł o. Jacek Salij w artykule z książki pt. Eseje tomistyczne, Poznań 1995, s. 92-114. https://opoka.org.pl/biblioteka/T/TD/eseje_tomistyczne/07_posrednictwo.html

[2] Zob. 6. sesja soborowa, Dekret o usprawiedliwieniu, 13 stycznia 1547 r.

[3] O tej zmianie pisałam obszernie w tekście Jeśli sól utraci swój smak, w książce Zwierciadło muzyki, Kraków 2016, s. 243-252

 


Antonina Karpowicz-Zbińkowska

(1975), doktor nauk teologicznych, muzykolog, redaktor „Christianitas”. Publikowała w „Studia Theologica Varsaviensia”, "Christianitas", na portalu "Teologii Politycznej" oraz we "Frondzie LUX". Autorka książek "Teologia muzyki w dialogach filozoficznych św. Augustyna" (Kraków, 2013), "Zwierciadło muzyki" (Tyniec/Biblioteka Christianitas, 2016) oraz "Rozbite zwierciadło. O muzyce w czasach ponowoczesnych"(Tyniec/Biblioteka Christianitas, 2021). Mieszka w Warszawie.