Mistyk to człowiek, który wznosi swoje serce „ponad”. Tym, co przede wszystkim go cechuje, nie jest wcale mnogość objawień, cudowne czyny, ani nawet ekstazy. Oczywiście towarzyszyły one świętym mężom i niewiastom wtedy, gdy chciał tego Bóg, ale nigdy były one najważniejsze. Fundamentem mistycznego życia pozostawało swego rodzaju „wyniesienie” serca ponad sprawy tego świata. Z góry widać lepiej sens i miarę wszystkiego, co się wydarza.
Do tego, o czym w tak wielu dziełach pisali mistycy wprowadza prefacja Mszy świętej. Zaczyna się ona od wzajemnego pozdrowienia, w którym kapłan wpierw błogosławi wiernych słowami: „Pan z wami” (Dominus vobiscum), a następnie słyszy odpowiedź: „I z duchem twoim” (Et cum spiritu tuo). Coraz bliższe staje się spełnienie świętej tajemnicy, kiedy to Bóg przyjdzie do swojego ludu jako obecny; wprawdzie niewidzialny zmysłami, ale rzeczywisty i prawdziwy, zaglądający przez kraty wiary (zob. Pnp 2,9). Ta chwila wymaga szczególnego przygotowania. Dlatego kapłan wzywa zebranych w kościele: „W górę serca” (Sursum corda). W tym momencie należy podnieść się z nizin, otrzepać z prochu ziemi (Rdz 3,14), aby wzlecieć wyżej, tam, gdzie zasiada Chrystus. Wierni odpowiadają zatem na wezwanie kapłana: „Wznosimy je do Pana” (Habemus ad Dominum)[1]. Ponad ich głowami rozciąga się błękit nieba i połyskuje tarcza słońca. To, co przyziemne, ciążące jak balast i poplątane, pozostaje na dole, już nie tak bliskie, nie tak natarczywe, a na pewno nie tak ważne, jak światłość, która jest u góry. Dusza opuszcza bałagan ziemskich spraw, aby choć na parę chwil spojrzeć na to wszystko z perspektywy nieba.
Kiedy razem z braćmi benedyktynami z Silverstream uczestniczyłem w codziennej Mszy świętej, byłem świadkiem tego, z jakim namaszczeniem można wypowiadać formułę sursum corda, „w górę serca”. Kapłan wyśpiewywał te dwa słowa powoli, w skupieniu, wznosząc ramiona, aby dłonie złożyły się tuż pod krzyżem usadowionym w górnej części ołtarza. Ten piękny gest wyobrażał swobodny, niczym nieskrępowany wzlot duszy ku niebu. Nawet jeśli wokół piętrzyły się problemy, a emocje i myśli ściągały w dół, do plątaniny ziemskich trosk (Mt 13,22), prefacja przynosiła otrzeźwienie. „Wznosimy nasze serca do Pana”, a więc pora otrząsnąć się z niepokojów i usilnych zabiegów o różne sprawy, czas zerwać z małodusznością i być przy Bogu, ponad tym wszystkim, co doczesne. Bez tego ciężko będzie szczerze i z pełnym zaangażowaniem odpowiedzieć na kolejne wezwanie kapłana: „Dzięki składajmy Panu, Bogu naszemu” (Gratias agamus Domino, Deo nostro). Zresztą sprawowanie najświętszej ofiary z „czystym sercem” oznacza nie tylko wolność od grzechu, ale także wolność od wszystkiego, co duchowo obciąża. Ambicje, plany, oczekiwania, przykrości… Być może większość z tych spraw nie ma tak wielkiej rangi, jaką zwykle im się przypisuje. Z pewnością tracą one na znaczeniu, kiedy serce utkwione jest tam, w górze, ponad sprawami ziemskimi. One płyną z czasem i przemijają, podczas gdy miłość Boga trwa na wieki.
A więc czynności, które mają miejsce na każdej Mszy świętej w rzeczywistości streszczają drogę przebytą przez wielkich świętych i mistyków. Można ją ująć słowami Psalmisty: Gdybym miał skrzydła jak gołąb, to bym uleciał i spoczął – oto bym uszedł daleko, zamieszkał na pustyni (Ps 55,7-8). Oderwanie się od spraw tego świata rzeczywiście daje „odpoczynek”. Dlatego mistycy katoliccy tak bardzo wychwalali stan, w którym pomimo wszystko i wbrew wszystkiemu trwali w głębokim pokoju[2]. Prędko bym wyszukał sobie schronienie od szalejącej wichury, od burzy (Ps 55,9) – modli się dalej Psalmista, a prefacja we Mszy świętej daje każdemu wiernemu pobudkę do takiego właśnie ulatywania i spoczynku w najlepszym możliwym schronieniu, jakim jest serce Pana Jezusa i Maryi. Jest jeszcze jeden fragment biblijny, który dobrze obrazuje to doświadczenie: Wprowadziłem ład i spokój do mojej duszy; jak niemowlę u swej matki, jak niemowlę – tak we mnie jest moja dusza (Ps 131,2). Doczesne życie zawsze będzie czymś zmiennym, poddanym burzom i wichurom, ale kiedy człowiek trwa „ponad” wszystkim i zanurzone jest w Bogu, wówczas w każdej okoliczności znajduje dla siebie bezpieczną przystań.
Serce może być skierowane ku niebu, albo ku ziemi. Nieustannie ciągnie ono albo do góry, albo na dół. Potrafi szybować jak ptak po czystym niebie, ale też pełzać wśród chwastów. Wszystko zależy od tego, do czego tęskni konkretny człowiek, czego pragnie, gdzie znajduje swoje najwyższe dobro i w czym pokłada najgłębsze nadzieje. Gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje (Mt 6,21) – mówił Pan Jezus, a dialog wstępny w prefacji mszalnej jest właśnie praktycznym zaproszeniem do zgodnego z tą nauką uporządkowania własnego wnętrza. Świadoma odpowiedź na kapłańskie sursum corda wymaga bowiem dobrze pojętej „wzgardy świata”, o której mówili wszyscy święci. Chodzi o to, aby przekroczyć swoją perspektywę jako stworzenia ziemskiego, nade wszystko poszukującego zaspokojenia zmysłowymi, namacalnymi dobrami, a zacząć żyć jak obywatel nieba, który mając Chrystusa, w rzeczywistości ma już wszystko, czego pragnie. W ten sposób coraz bliższa komunia z Bogiem staje się wystarczającym powodem do tego, aby przewartościować wiele spraw, które na co dzień uważane są za ważne. Wszystko to streszcza się w tym jednym wezwaniu: „W górę serca”.
Dobro z całkowitego posiadania – pisał siedemnastowieczny jezuita, Gabriel Hevenesi – zło zawsze z jakiegoś niedostatku. Dopóty nie będziesz szczęśliwym, dopóki albo wszystkiem nie wzgardzisz, albo wszystkiego nie posiądziesz. Wybrednem jest szczęście: dręczy, jeśli czegokolwiek nie dostawa. Najłatwiej się otrzymuje, gdy człowiek swą miłość wyłącznie ku Bogu zwraca. Kto raz zasmakował, czem jest Bóg, ten bez trudności zbrzydzi sobie wszystko inne; zasycony potokiem doznawanych rozkoszy, wszelkie inne uzna za niegodne siebie, za lekkie i nieodpowiednie[3].
Ojcowie Kościoła nauczali: kto pragnie aby jego serce było spokojne i bezpieczne w górze, ten powinien zabiegać o to, aby tylko tam znajdował się cel jego miłosnych pragnień[4]. Czasem nawet warto stracić to, co wydawało się bliskie w porządku doczesnym, wtedy bowiem powstaje wolne miejsce, gdzie Bóg może zostać uznany za Wszystko. Dobrym tego przykładem jest Paweł Apostoł, niegdyś faryzeusz, który mógł się chlubić wieloma osiągnięciami i dobrami tego świata. W jednym ze swoich listów wymienia nawet rozmaite zaszczyty, jakimi został obdarzony. Ale to wszystko, co było dla mnie zyskiem – mówi dalej – ze względu na Chrystusa uznałem za stratę (Flp 3,7). Serce Apostoła zostało podniesione, dokładnie w taki sposób, w jaki wzywa do tego dialog prefacji. Dlatego czytamy dalej wyznanie: nawet wszystko uznaję za stratę ze względu na najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa, Pana mojego (Flp 3,8). To poznanie to nic innego, jak zbliżenie się do Boga poprzez odnalezienie w Nim jedynej perły (zob. Mt 13,45-46), za którą warto oddać wszystko inne i przyjąć niedostatek. W porównaniu z nią wszystko inne posiada wartość drugorzędną, niekonieczną do szczęścia. Dla Niego wyzułem się ze wszystkiego i uznaję to za śmieci, bylebym pozyskał Chrystusa i znalazł się w Nim (Flp 3,8-9). Wszystko to spełnia się w komunii, kiedy wierny przyjmuje Ciało Pańskie. Zazwyczaj tego nie widać, dlatego Jacques-Bénigne Bossuet przypominał, że sursum corda oznacza również wzniesienie się ponad zmysły[5]. Wówczas otwiera się przestrzeń do doświadczania bliskości Pana Jezusa, której nie da się zamknąć w ramach naturalnego uczucia.
Zapewne wielu wiernych przychodzi na Mszę z rozmaitymi obciążeniami. I choć sursum corda, „w górę serca”, wzywa do spojrzenia z „wyższej”, a raczej właściwej perspektywy, niejednokrotnie trudno spełnić wymagania stawiane w prefacji. Wówczas wystarczy sama intencja. Łaski płynące z sakramentu oraz częsta Msza święta kształtują człowieka, raz za razem uzdalniają go do podniesienia serca, aby coraz bardziej zbliżać się do „lotu miłości” wyrażonego przez mistyków takich, jak chociażby Tomasz à Kempis albo św. Jan od Krzyża[6]. Jeśli ktoś przeżywa trudności – sursum corda, Bóg potrafi wydobyć dobro nawet z upadków czy ludzkiej nieudolności. Jeśli ktoś czuje się zagubiony – sursum corda, Opatrzność kieruje wszystkim. Jeśli ktoś doświadcza samotności – sursum corda, Pan jest blisko, a kto pije z Jego źródeł, ten nie pragnie na wieki. Jeśli ktoś boryka się z bezsilnością, niespełnieniem oraz niewysłuchanymi modlitwami – sursum corda, każda z tych spraw odsłoni kiedyś swój sens. Katoliccy mistycy doświadczali życia w cudownej światłości, kiedy byli już zdolni w pełni odpowiedzieć: Habemus ad Dominum, „wznosimy je do Pana”.
Michał Gołębiowski
[1] Teksty łacińskie za: Mszał Rzymski, Poznań 1963, s. 604-605; zob. M. Gihr, Ofiara Mszy Świętej, tłum. A. Kuleszo, t. 3, Warszawa 2012, s.66-73.
[2] Być może jest to ów pokój Boży, który przewyższa wszelki umysł (Flp 4,7). Także Pan Jezus mówił do uczniów: Pokój zostawiam wam, pokój mój daję wam, zaraz dodając: Nie tak jak daje świat, Ja wam daję. Niech się nie trwoży serce wasze ani się lęka (J 14,27). Zob. Grzegorz Wielki, Vita Contemplativa. Wybór tekstów o życiu kontemplacyjnym, oprac. T. Konsek, Kraków 2018, s. 24-26; III, 44: Tomasz à Kempis, O naśladowaniu Chrystusa, tłum. W. Szymona, Kraków 214, s. 252; VII, 33-37: Wawrzyniec od Zmartwychwstania, Maksymy duchowe [w:] tegoż, Pisma i rozmowy o praktyce obecności Bożej, oprac. C. De Meester, tłum. K. Rogalska, Poznań 2018, s. 94-95.
[3]Maksymy świętego Ignacego, Kraków 2014, s. 35. Dzieło to jest zbiorem aforyzmów św. Ignacego Loyoli wraz z komentarzem o. Grabriela Hevenesiego SJ.
[4]Qui ergo vult cor sursum habere, ibi, ibi ponat quod amat, Augustyn z Hippony, Kazanie 86. Na czytanie z Ewangelii Mateusza 19,21: „Idź, sprzedaj, co masz, i rozdaj ubogim” [Sermo LXXXVI: De verbis Evangelii Matthaei, cap. XIX, 21, Vade, vende omnia quae habes, et da pauperibus].
[5] Zob. J.-D. Chalufour, Przewodnik po Mszy świętej. Objaśnienie części stałych Mszy według mszału wydanego 1962 przez bł. Jana XXIII, stanowiącego nadzwyczajną formę rytu rzymskiego, tłum. P. Milcarek, Dębogóra 2012, s. 133.
[6] W pieśni Lot miłości (Tras de un amoroso lance) można przeczytać: „W takim znalazłem się niebie,/Że aż zgubiłem sam siebie./A choć w tym locie zuchwałym/Zaledwie się posuwałem,/To wciąż wyżej od padołów,/Wzlatując, chwyciłem połów./Gdym się wzbił wyżej, wysoko,/Wielki blask olśnił mi oko…” (Jan od Krzyża, Żywy płomień miłości, tłum. B. Smyrak, Kraków 2013, s. 195). Wiele utworów poetyckich św. Jana od Krzyża opiera się na motywie lotu duszy do Boga, natomiast ten konkretny zawiera opis kolejnych stopni wznoszenia się człowieka ku niebu. Z kolei Tomasz à Kempis pisał, że „miłość pragnie wznieść się wysoko i przezwycięża wszelką słabość (…). Kto kocha – wzbija się wysoko, biega i cieszy się. Wolny jest i nic go nie powstrzymuje” (tegoż, O naśladowaniu Chrystusa III, 5, jw., s. 151).
(1989), doktor nauk humanistycznych, filolog, historyk literatury, eseista, pisarz, tłumacz. Stały współpracownik pisma „Christianitas”. Autor książek, m.in. „Niewiasty z perłą” (Kraków, 2018) czy „Bezkresu poranka” (Kraków, 2020), za którą został uhonorowany Nagrodą Specjalną Identitas. Jego zainteresowania obejmują zarówno dawną poezję mistyczną, jak również kulturę tworzoną w atmosferze tzw. „śmierci Boga” oraz dzieje ruchów kontrkulturowych lat 60. XX wieku.