Recenzje
2024.12.04 16:55

Tragedia "Heweliusza"

Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl. Z góry dziękujemy.

 

Adam Zadworny, “Heweliusz. Tajemnica katastrofy na Bałtyku”, Wołowiec 2024, s.216 

Recenzuję książkę nietypową, zdecydowanie odmienną od tych, które zazwyczaj omawiane są na łamach Christianitas. Nie tylko jednak książki mają swoje losy. Mają je również redaktorzy. Tak się składa, że na miejscu katastrofy promu “Heweliusz” znalazłem się około 4 godzin potem jak przewrócił się do góry dnem. Własnymi oczami widziałem pokazujące się jeszcze między falami dno w dziobowej części kadłuba.

Byłem wtedy III mechanikiem na polskim statku “Leonid Teliga”. Jego armatorem, podobnie jak “Heweliusza”, były Polskie Linie Oceaniczne i podobnie jak prom mój statek wydzierżawiony był przedsiębiorstwu EuroAfrica. To ostatnie było wydzielonym w 1991 roku ze struktur PLO w osobny podmiot gospodarczy ich szczecińskim oddziałem. Obejmowało swoim obszarem działania promy towarowe na Bałtyku i regularną linię żeglugową do portów Afryki Zachodniej. “Teliga” pracował na tej właśnie linii. “Heweliusz” obsługiwał natomiast linię Świnoujście - Ystad - Świnoujście, według ścisłego rozkładu jazdy przewożąc ciężarówki i wagony kolejowe. 

13 stycznia 1993 roku wieczorem wypłynęliśmy z duńskiego portu Orehoved na wyspie Falster. Jako mechanik nie miałem dostępu do prognoz pogody. To o tyle ważne w kontekście tragedii, że nie wiem czy prognozy jakimi dysponował mój kapitan były podobne do tych którymi dysponował kapitan “Heweliusza”, a które zapowiadały wiatr znacznie mniej gwałtowny. Miałem już jednak doświadczenie kilku lat spędzonych na morzu, pływałem także w wysokich szerokościach południowych na Oceanach Indyjskim i Spokojnym, i widziałem wichury przerastające skalę Beauforta. Mogę więc powiedziec, że tej noc wichura była potworna. Mój statek szczęśliwie najpierw był chroniony przed żywiołem płynąc wąskimi przejściami pomiędzy wyspami duńskimi, a kiedy już wypłynęliśmy na szersze wody kierowaliśmy się na wschód. Wichura wiała nam od rufy. Z tego kierunku nie była tak groźna jak dla płynącego kursem prostopadłym do niej promu. No i prom miał kilka razy większą wolną burtę niż stary drobnicowiec jakim był “Teliga”. 

Kiedy 14 stycznia o 4 rano zszedłem do maszynowni na swoja wachtę dowiedziałem się, że odbijamy bardziej ku północy i płyniemy w stronę “Heweliusza”. Spodziewaliśmy się dotrzeć tam za niecałe 5 godzin. Co zastaliśmy na miejscu, kiedy tam dopłynęliśmy, już napisałem. Szanse znalezienia kogoś żywego były już właściwie zerowe. Pozostaliśmy w tej okolicy, licząc na cud, jeszcze przez kilka godzin.

Książka Zadwornego jest zatem związana z jednym z najbardziej dramatycznych momentów w moim życiu. Bardzo doceniam, że autor pisze ją z wielką delikatnością wobec rodzin ofiar i wobec tych kilku ludzi, którzy przeżyli i z których większośc jeszcze żyje. Stara się nie wydawać zdecydowanych sądów o winie i odpowiedzialności. Zawiesza czasem sąd w pół słowa, choć mam wrażenie, że dla “zawodowców”, jest to dość, żeby wyrobić sobie opinię o tym, kogo obciąża odpowiedzialnością za tragedię. 

Nie będę dopowiadał za autora. Ci którzy przeżyli mogli się bronić podczas rozpraw przed kolejnymi instancjami Izb Morskich najpierw w Szczecinie, a potem w Gdyni. Ci, których pokonało morze nie mieli już takiej możliwości. Na pewno prom nie był w idealnym stanie technicznym, na pewno obciąża to armatora, ale też pewne decyzje podejmował kapitan i jego załoga wiedząc o tych niedomaganiach. Patrząc po latach zdaje się, że ktoś się poczuł zbyt pewnie, że kogoś zawiodła intuicja i nie było go we właściwym miejscu o właściwym czasie, a potem już nie było powrotu. I bez wątpienia nad sytuacją ciążył fakt, że w kabinie armatorskiej podróżowała ważna pani dyrektor, która rano miała w Ystad bardzo istotne spotkanie biznesowe.

Pozostańmy przy tym, że żywioły natury cały czas potrafią być od nas silniejsze i pokazać nam jak wobec ich potęgi i siły jestesmy bezbronni. Tym bardziej, że kiedy ogłoszono alarm opuszczania statku szanse przeżycia dla wszystkich były już bardzo niewielkie. 

Wytknąłbym tu Zadwornemu powierzchowne potraktowanie konsekwencji wcześniejszych katastrof. W latach osiemdziesiątych zatonęły dwa polskie statki, także należące do PLO. W styczniu 1983 “Kudowa Zdrój” na Morzu Śródziemnym i w lutym 1985 “Busko Zdrój” na Północnym. W tym drugim wypadku ocalał tylko jeden człowiek. Pozostali nie tyle utonęli ile zamarzli. Wielu nie pomogło nawet to, że zdołali dostać się do tratw. Po tej tragedii bardzo zaostrzono wymagania dotyczące szkolenia załóg z ratownictwa morskiego. Zaczęto także wyposażać załogi w ratunkowe kombinezony termiczne. Sam przechodziłem takie szkolenia. Zadworny zdaje się to zupełnie pomijać. Że na “Heweliuszu” nie wszyscy zachowali się tak jak na ćwiczeniach? Że kombinezony które były na Heweliuszu nie były najlepszej jakości? Mimo wszystko ci, którzy przeżyli, nie zdołaliby doczekać ratunku gdyby nie szkolenia i nie kombinezony. W tym ostatnim przypadku z jednym wyjątkiem. III mechanik przeżył, mimo że podjął decyzję nie cofania się do kabiny po kombinezon z obawy, że droga powrotu z niej mogłaby już być odcięta. Dziwnie czytać taką opowieść o człowieku, z którym przez parę lat chodziło się po tych samych korytarzach Wydziału Mechanicznego Wyższej Szkoły Morskiej w Gdyni. Ukończył ją rok przede mną. 

Ewangelia mówi o dniu Syna Człowieczego, o którym nikt nie wie, że wtedy dwóch będzie w polu: jeden będzie wzięty, drugi zostawiony. Dwie będą mleć na żarnach: jedna będzie wzięta, druga zostawiona (Mt 24, 40-41). Wspomniany mechanik ocalał. Inny z oficerów, który miał odbyć kilka rejsów stażowych, przed wejściem w normalny cykl pracy, dwa tygodnie na morzu, dwa tygodnie wolnego, przez pomyłkę działu kadr został zamustrowany o tydzień za wcześnie. Zginął wraz ze statkiem. 

Z oczywistych względów dla mnie lektura miała wyjątkowy ciężar emocjonalny. Nawet jednak dla tych, którzy nigdy nie wypłynęli statkami w morze, pokonując trudny na ogromnych wodach (Ps 106, 23) zapoznanie się z historią tragedii “Heweliusza” nie będzie bez pożytku. 

Piotr Chrzanowski

Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl. Z góry dziękujemy. 


Piotr Chrzanowski

(1966), mąż, ojciec; z wykształcenia inżynier, mechanik i marynarz. Mieszka pod Bydgoszczą.