Duchowość
2017.11.27 10:51

Słowo o milczeniu

Chyba nie tylko ja znam tę szczególnego rodzaju ulgę, kiedy na ciszę panującą w domu Pańskim dusza niemal odruchowo odpowiada tym, co Psalmista nazwał „wylewaniem serca” (zob. Ps 62, 9). Zamykam za sobą bramę kościoła św. Józefa zgromadzenia sióstr bernardynek w Krakowie. Statua Maryi ustawiona na dziedzińcu, przy ogrodzeniu, otwartymi ramionami zaprasza przechodniów do środka. Exi in vias, et saepes, et compelle intrare, ut impleatur domus mea[1] – jestem niemal pewien, że gdzieś tu widziałem taki napis. Po chwili uchylam kotarę, przestępuję próg, a szum ulicy pozostaje na zewnątrz. Teraz świątynia odsłania swoje oblicze Oblubienicy Pańskiej, trwającej jakby w objęciach Oblubieńca. Kościół jest rzeczywiście – również jako budynek – Małżonką „strojną w klejnoty dla swego męża” (Ap 21, 2). Ścianę kruchty ozdabia wielki krucyfiks, pozornie nieme, bo ukrzyżowane Słowo Boże, u którego stóp zawieszono dość osobliwe napomnienie o konieczności wyłączenia urządzeń elektronicznych: „Pamiętaj! Bóg przemawia w ciszy”. Milczenie, półmrok, spokój. Gdyby nie małe okienko, przez które wdziera się promień światła, pewnie zapomniałbym nawet, że jest południe.

Wydaje się, że w ciszy małych kościołów kryje się coś, co odsłania istotę nabożeństwa katolickiego. Hałas instrumentów, gitary czy perkusji, wrzask emocji, terminologia popularnej psychologii ukradkiem wdzierająca się do modlitwy – nie współgra to ze znacznie przecież wymowniejszym milczeniem Pana w tabernakulum. Kiedy wszystko zamienia się w krzyk, wtedy przestaje się słyszeć cokolwiek. A kiedy wszystko przepełniają emocje, wówczas nie ma miejsca dla Ducha. Owszem, Izrael uwielbiał Boga na bębnach, cytrach, cymbałach, ale nie w namiocie spotkania, nie w świętym świętych. Nie w chwilach, w których wobec objawienia chwały Bożej należało zdjąć sandały i upaść na twarz. Eucharystia jest bowiem jak krzew gorejący: z jednej strony uobecnia obcowanie Boga z nami, z drugiej zaś – Jego utajenie, ukrycie w tym, „co dla zmysłów niepojęte”[2]. Wobec tej tajemnicy adekwatne okazuje się zatem Hiobowe przyłożenie palca do ust swoich (zob. Hi 40, 4). Nie chodzi oczywiście o zupełne i dosłowne zamilknięcie, lecz raczej o takie ważenie słów i gestów, aby adoracja mogła odbyć się w cichości serca.

Wszystko to przypomina scenę z życia Eliasza. „Gwałtowna wichura rozwalająca góry i druzgocąca skały szła przed Panem”, ale „Pan nie był w wichurze”. Nie był też „w trzęsieniu ziemi”, ani „w ogniu”. „Po tym ogniu” przyszedł jednak „szmer łagodnego powiewu” (1Krl 19, 11-12), i Pan był w nim. Albo inny fragment: „Kiedy sługa męża Bożego wstał rano i wyszedł, oto wojsko razem z końmi i rydwanami otaczało miasto. Wtedy sługa jego powiedział do niego: Ach, panie! Jakże postąpimy? Odpowiedział: Nie lękaj się, bo liczniejsi są ci, co są z nami, aniżeli ci, co są z nimi. Potem Elizeusz modlił się tymi słowami: Panie! Racz otworzyć oczy jego, aby widział. Pan otworzył oczy sługi, a on zobaczył: oto góra pełna była ognistych rumaków i rydwanów otaczających Elizeusza” (2Krl 6, 15-17). To, co najtrwalsze, najmocniejsze – kryje się poza uczuciami. „Otwarcie oczu sługi” stanowiłoby zatem synonim skupienia w Duchu, w tym przybytku ciszy, gdzie nie wdziera się zamęt, a więc można dostrzec i usłyszeć więcej. Co widzieli Maryja i Jej Oblubieniec, kiedy narodził się Jezus? Zapewne dzieciątko zamiast Pana, bezbronne małe życie zamiast Króla, niepotrafiące jeszcze mówić Słowo[3]. Swoją drogą, znamienne, że refleksja na temat ciszy przyszła do mnie w trakcie nabożeństwa w kościele pod szczególną opieką św. Józefa, tego najbardziej milczącego spośród świętych Pańskich.

„Nadzy z nagimi musimy walczyć. Gdy bowiem odziany walczy z nagim, łatwiej upadnie na ziemię, można go przecież uchwycić za szaty”[4] – to powiedział św. Grzegorz Wielki, bodaj największy mistyk spośród Ojców Kościoła. A jeśli nawet nie największy mistyk, to z pewnością dusza najbardziej kontemplacyjna. W jego ujęciu nagość jest czymś koniecznym w życiu duchowym. Chodzi nie tylko o stanięcie przed Chrystusem takim, jakim się naprawdę jest, ale również o zrzucenie z siebie szat nadmiaru pragnień i emocji[5]. Najświętszy Sakrament zdumiewa prostotą, przejrzystością, milczącą oczywistością. Zarazem jednak, będąc źródłem największych łask, nie daje człowiekowi – poza wyjątkowymi sytuacjami przeżyć mistycznych – żadnych duchowych uniesień. Dalej pisze św. Grzegorz: „Kto bowiem siebie się nie zaprze, nie zbliży się do tego, co jest poza nim, jeśli nie chce ofiarować tego, kim jest”[6]. Adoracja oznacza bierność. Taką mianowicie, jaka cechowała Maryję Pannę, kiedy mówiła: „Oto Ja służebnica Pańska, niech Mi się stanie według twego słowa” (Łk 1, 38). Zdaniem św. Grzegorza milczenie wyostrza duchowy wzrok i słuch. Zarazem jednak niesie za sobą potrzebę ogołocenia. Podczas adoracji nie trzeba mówić zbyt wiele. Niech wystarcza, że przemawia zapach kadzidła, symbol „wonności miłej” (zob. 2Kor 2, 15) obecności Boga i człowieka, sam w sobie będący modlitwą. Papież w swojej homilii wspomina również o duszach, które „ponieważ utraciły to, czym były, otrzymują siłę, aby się stać tym, czym nie były”[7]. Po każdym wyjściu z adoracji należy być bowiem innym człowiekiem, aniżeli przed przestąpieniem progu kościoła. Nie sposób jednak tego osiągnąć bez wejrzenia w serce, które możliwe jest tylko w ciszy.

Zasadne jest chyba skojarzenie milczenia z nagością (oczywiście w głębszym sensie, jako Augustynowe simplicitas animae castitatemque)[8]. Milczał Jezus, kiedy Piłat pytał Go: quid est veritas, „czymże jest prawda” (J 18, 38). Prawda stała bowiem tuż przed nim, odkryta, jawna i odarta z szat. Dlatego słowa okazały się zbędne. Milczał Józef Oblubieniec, kiedy uczynił tak, jak wskazał mu Bóg. Milczał Zachariasz, aż do wyznaczonego czasu, w oczekiwaniu na powicie syna, ostatniego proroka Starego Przymierza. Milczała Maryja, nazwana w pieśniach średniowiecznych „Panną cichą”[9], bo kontemplującą. Milczy kościół niczym Oblubienica Pańska, której wystarczy gest, i nie potrzebuje wielu słów, bo wpatruje się w Umiłowanego, a dech Jego żywota miesza się – zupełnie jak w Pieśni nad pieśniami – z tchem jej modlitwy.

 

Michał Gołębiowski

 

[1] „Wyjdź na drogi i między opłotki i zmuszaj do wejścia, aby mój dom był zapełniony” (Łk 14, 23).

[2] Tomasz z Akwinu, Tantum Ergo Sacramentum (Pange lingua) [w:] Gaudeamus. Łaciński śpiewnik mszalny, oprac. W. Kądziela, Warszawa 2012, s. 229.

[3] Zob. A.M. de Liguori, Medytacje pasyjne. Medytacje różańcowe, red. W. Zagrodzki, Kraków 2011, s. 212.

[4] Grzegorz Wielki, Homilia XXXII [w:] tegoż, Homilie, tłum. W. Szołdrski, Warszawa 1979, s. 225.

[5] Por. P. Gwiazda, Życie kontemplacyjne według św. Grzegorza Wielkiego, Warszawa 2001, s. 191-193.

[6] Grzegorz Wielki, Homilia XXXII, jw., s. 225.

[7] Grzegorz Wielki, Homilia XXXII, jw., s. 225.

[8] „Prostota duszy i czystość”, zob. Augustyn z Hippony, Komentarz słowny do Księgi rodzaju [w:] tegoż, Pisma egzegetyczne przeciw manichejczykom, tłum. J. Sulowski, Warszawa 1980, s. 65.

[9] Kwitnąca Roża wyborna [w:] Teksty o Matce Bożej. Polskie średniowiecze, oprac. R. Mazurkiewicz, Niepokalanów 2000, s. 27.


Michał Gołębiowski

(1989), doktor nauk humanistycznych, filolog, historyk literatury, eseista, pisarz, tłumacz. Stały współpracownik pisma „Christianitas”. Autor książek, m.in. „Niewiasty z perłą” (Kraków, 2018) czy „Bezkresu poranka” (Kraków, 2020), za którą został uhonorowany Nagrodą Specjalną Identitas. Jego zainteresowania obejmują zarówno dawną poezję mistyczną, jak również kulturę tworzoną w atmosferze tzw. „śmierci Boga” oraz dzieje ruchów kontrkulturowych lat 60. XX wieku.