Chyba nie tylko ja znam tę szczególnego rodzaju ulgę, kiedy na ciszę panującą w domu Pańskim dusza niemal odruchowo odpowiada tym, co Psalmista nazwał „wylewaniem serca” (zob. Ps 62, 9). Zamykam za sobą bramę kościoła św. Józefa zgromadzenia sióstr bernardynek w Krakowie. Statua Maryi ustawiona na dziedzińcu, przy ogrodzeniu, otwartymi ramionami zaprasza przechodniów do środka. Exi in vias, et saepes, et compelle intrare, ut impleatur domus mea[1] – jestem niemal pewien, że gdzieś tu widziałem taki napis. Po chwili uchylam kotarę, przestępuję próg, a szum ulicy pozostaje na zewnątrz. Teraz świątynia odsłania swoje oblicze Oblubienicy Pańskiej, trwającej jakby w objęciach Oblubieńca. Kościół jest rzeczywiście – również jako budynek – Małżonką „strojną w klejnoty dla swego męża” (Ap 21, 2). Ścianę kruchty ozdabia wielki krucyfiks, pozornie nieme, bo ukrzyżowane Słowo Boże, u którego stóp zawieszono dość osobliwe napomnienie o konieczności wyłączenia urządzeń elektronicznych: „Pamiętaj! Bóg przemawia w ciszy”. Milczenie, półmrok, spokój. Gdyby nie małe okienko, przez które wdziera się promień światła, pewnie zapomniałbym nawet, że jest południe.
Wydaje się, że w ciszy małych kościołów kryje się coś, co odsłania istotę nabożeństwa katolickiego. Hałas instrumentów, gitary czy perkusji, wrzask emocji, terminologia popularnej psychologii ukradkiem wdzierająca się do modlitwy – nie współgra to ze znacznie przecież wymowniejszym milczeniem Pana w tabernakulum. Kiedy wszystko zamienia się w krzyk, wtedy przestaje się słyszeć cokolwiek. A kiedy wszystko przepełniają emocje, wówczas nie ma miejsca dla Ducha. Owszem, Izrael uwielbiał Boga na bębnach, cytrach, cymbałach, ale nie w namiocie spotkania, nie w świętym świętych. Nie w chwilach, w których wobec objawienia chwały Bożej należało zdjąć sandały i upaść na twarz. Eucharystia jest bowiem jak krzew gorejący: z jednej strony uobecnia obcowanie Boga z nami, z drugiej zaś – Jego utajenie, ukrycie w tym, „co dla zmysłów niepojęte”[2]. Wobec tej tajemnicy adekwatne okazuje się zatem Hiobowe przyłożenie palca do ust swoich (zob. Hi 40, 4). Nie chodzi oczywiście o zupełne i dosłowne zamilknięcie, lecz raczej o takie ważenie słów i gestów, aby adoracja mogła odbyć się w cichości serca.
Wszystko to przypomina scenę z życia Eliasza. „Gwałtowna wichura rozwalająca góry i druzgocąca skały szła przed Panem”, ale „Pan nie był w wichurze”. Nie był też „w trzęsieniu ziemi”, ani „w ogniu”. „Po tym ogniu” przyszedł jednak „szmer łagodnego powiewu” (1Krl 19, 11-12), i Pan był w nim. Albo inny fragment: „Kiedy sługa męża Bożego wstał rano i wyszedł, oto wojsko razem z końmi i rydwanami otaczało miasto. Wtedy sługa jego powiedział do niego: Ach, panie! Jakże postąpimy? Odpowiedział: Nie lękaj się, bo liczniejsi są ci, co są z nami, aniżeli ci, co są z nimi. Potem Elizeusz modlił się tymi słowami: Panie! Racz otworzyć oczy jego, aby widział. Pan otworzył oczy sługi, a on zobaczył: oto góra pełna była ognistych rumaków i rydwanów otaczających Elizeusza” (2Krl 6, 15-17). To, co najtrwalsze, najmocniejsze – kryje się poza uczuciami. „Otwarcie oczu sługi” stanowiłoby zatem synonim skupienia w Duchu, w tym przybytku ciszy, gdzie nie wdziera się zamęt, a więc można dostrzec i usłyszeć więcej. Co widzieli Maryja i Jej Oblubieniec, kiedy narodził się Jezus? Zapewne dzieciątko zamiast Pana, bezbronne małe życie zamiast Króla, niepotrafiące jeszcze mówić Słowo[3]. Swoją drogą, znamienne, że refleksja na temat ciszy przyszła do mnie w trakcie nabożeństwa w kościele pod szczególną opieką św. Józefa, tego najbardziej milczącego spośród świętych Pańskich.
„Nadzy z nagimi musimy walczyć. Gdy bowiem odziany walczy z nagim, łatwiej upadnie na ziemię, można go przecież uchwycić za szaty”[4] – to powiedział św. Grzegorz Wielki, bodaj największy mistyk spośród Ojców Kościoła. A jeśli nawet nie największy mistyk, to z pewnością dusza najbardziej kontemplacyjna. W jego ujęciu nagość jest czymś koniecznym w życiu duchowym. Chodzi nie tylko o stanięcie przed Chrystusem takim, jakim się naprawdę jest, ale również o zrzucenie z siebie szat nadmiaru pragnień i emocji[5]. Najświętszy Sakrament zdumiewa prostotą, przejrzystością, milczącą oczywistością. Zarazem jednak, będąc źródłem największych łask, nie daje człowiekowi – poza wyjątkowymi sytuacjami przeżyć mistycznych – żadnych duchowych uniesień. Dalej pisze św. Grzegorz: „Kto bowiem siebie się nie zaprze, nie zbliży się do tego, co jest poza nim, jeśli nie chce ofiarować tego, kim jest”[6]. Adoracja oznacza bierność. Taką mianowicie, jaka cechowała Maryję Pannę, kiedy mówiła: „Oto Ja służebnica Pańska, niech Mi się stanie według twego słowa” (Łk 1, 38). Zdaniem św. Grzegorza milczenie wyostrza duchowy wzrok i słuch. Zarazem jednak niesie za sobą potrzebę ogołocenia. Podczas adoracji nie trzeba mówić zbyt wiele. Niech wystarcza, że przemawia zapach kadzidła, symbol „wonności miłej” (zob. 2Kor 2, 15) obecności Boga i człowieka, sam w sobie będący modlitwą. Papież w swojej homilii wspomina również o duszach, które „ponieważ utraciły to, czym były, otrzymują siłę, aby się stać tym, czym nie były”[7]. Po każdym wyjściu z adoracji należy być bowiem innym człowiekiem, aniżeli przed przestąpieniem progu kościoła. Nie sposób jednak tego osiągnąć bez wejrzenia w serce, które możliwe jest tylko w ciszy.
Zasadne jest chyba skojarzenie milczenia z nagością (oczywiście w głębszym sensie, jako Augustynowe simplicitas animae castitatemque)[8]. Milczał Jezus, kiedy Piłat pytał Go: quid est veritas, „czymże jest prawda” (J 18, 38). Prawda stała bowiem tuż przed nim, odkryta, jawna i odarta z szat. Dlatego słowa okazały się zbędne. Milczał Józef Oblubieniec, kiedy uczynił tak, jak wskazał mu Bóg. Milczał Zachariasz, aż do wyznaczonego czasu, w oczekiwaniu na powicie syna, ostatniego proroka Starego Przymierza. Milczała Maryja, nazwana w pieśniach średniowiecznych „Panną cichą”[9], bo kontemplującą. Milczy kościół niczym Oblubienica Pańska, której wystarczy gest, i nie potrzebuje wielu słów, bo wpatruje się w Umiłowanego, a dech Jego żywota miesza się – zupełnie jak w Pieśni nad pieśniami – z tchem jej modlitwy.
Michał Gołębiowski
[1] „Wyjdź na drogi i między opłotki i zmuszaj do wejścia, aby mój dom był zapełniony” (Łk 14, 23).
[2] Tomasz z Akwinu, Tantum Ergo Sacramentum (Pange lingua) [w:] Gaudeamus. Łaciński śpiewnik mszalny, oprac. W. Kądziela, Warszawa 2012, s. 229.
[3] Zob. A.M. de Liguori, Medytacje pasyjne. Medytacje różańcowe, red. W. Zagrodzki, Kraków 2011, s. 212.
[4] Grzegorz Wielki, Homilia XXXII [w:] tegoż, Homilie, tłum. W. Szołdrski, Warszawa 1979, s. 225.
[5] Por. P. Gwiazda, Życie kontemplacyjne według św. Grzegorza Wielkiego, Warszawa 2001, s. 191-193.
[6] Grzegorz Wielki, Homilia XXXII, jw., s. 225.
[7] Grzegorz Wielki, Homilia XXXII, jw., s. 225.
[8] „Prostota duszy i czystość”, zob. Augustyn z Hippony, Komentarz słowny do Księgi rodzaju [w:] tegoż, Pisma egzegetyczne przeciw manichejczykom, tłum. J. Sulowski, Warszawa 1980, s. 65.
[9] Kwitnąca Roża wyborna [w:] Teksty o Matce Bożej. Polskie średniowiecze, oprac. R. Mazurkiewicz, Niepokalanów 2000, s. 27.
(1989), doktor nauk humanistycznych, filolog, historyk literatury, eseista, pisarz, tłumacz. Stały współpracownik pisma „Christianitas”. Autor książek, m.in. „Niewiasty z perłą” (Kraków, 2018) czy „Bezkresu poranka” (Kraków, 2020), za którą został uhonorowany Nagrodą Specjalną Identitas. Jego zainteresowania obejmują zarówno dawną poezję mistyczną, jak również kulturę tworzoną w atmosferze tzw. „śmierci Boga” oraz dzieje ruchów kontrkulturowych lat 60. XX wieku.