Felietony
2015.02.02 10:24

Reymont i męczeństwo podlaskich unitów

Wywiad Dominiki Krupińskiej z o. Andrzejem Bielatem OP, poświęcony pierwszemu polskiemu, literackiemu nobliście, opublikowany w ostatnim numerze „Christianitas” przypomniał mi o innym rodaku, zdobywcy tej nagrody, czyli Władysławie Reymoncie.

Dwa największe jego dzieła, „Ziemia obiecana” i „Chłopi” każą myśleć o nim jako o wielkim powieściopisarzu. To jest oczywiście słuszna intuicja, Zwróćmy jednak uwagę, że w odróżnieniu od największych powieści Sienkiewicza, arcydzieła Reymonta są utworami opowiadającymi o czasach sobie współczesnych. Ich znakomita forma z kolei wynika moim zdaniem z tego, że Reymont był, choć zapewne wtedy jeszcze nie znano w Polsce tego słowa, znakomitym reporterem. Bez wątpienia też niektóre z jego książek można śmiało nazwać reportażowymi. Wspomnijmy choćby jednż z jego pierwszych, większych publikacji, wydaną w 1895 roku „Pielgrzymkę na Jasną Górę”. Jest to relacja z odbytej o rok wcześniej, w maju 1894 pieszej pielgrzymki do Częstochowy, której niejawnym celem było też uczczenie setnej rocznicy insurekcji kościuszkowskiej.

Tutaj chciałbym jednak wspomnieć o innym dokonaniu reporterskim noblisty. Kilka lat temu udało mi się wyszperać w jednym z antykwariatów, dość skromną książeczkę w broszurowej okładce, wydaną przez Gebethnera i Wolffa, pod numerem 180 w serii Bibljoteczka Uniwersytetów Ludowych i Młodzieży Szkolnej (pisownia oryginalna). Jej tytuł to: „Ziemi Chełmskiej. Wrażenia i notatki”. Jest to czwarte wydanie z 1927 roku. Informacja podana na końcu wskazuje, że dzieło po raz pierwszy było drukowane w roku 1909, w warszawskim „Tygodniku Ilustrowanym”. Jest plonem podróży autora po terenach południowego Podlasia. W tym sensie tytuł jest nieco mylący gdyż podróż rzeczywiście kończy się w Chełmie, jednak większość relacji dotyczy terenów dzisiejszego powiatu bialskopodlaskiego. Ta niespójność tytułu jest jednak o tyle pozorna, że Reymont opowiada o losach unitów z eparchii chełmskiej po jej likwidacji w 1875 roku.

Zanim przejdę do omówienia książki najpierw kilka słów historycznego wprowadzenia. Eparchia chełmska powstała za rządów księcia Daniela halicko - włodzimierskiego w 1223 roku. Jej siedzibą był najpierw Uhrusk, a od 1240 roku Chełm, do którego też wtedy przeniósł swoją siedzibę z Halicza książę Daniel. Od 1387 miasto należało do Korony Polskiej. W 1596 eparchia przystąpiła do Unii Brzeskiej. Po trzecim rozbiorze ziemie eparchii znalazły się na terytorium austriackim. Po wojnie francusko – austriackiej w 1809 weszły w skład powstałego dwa lata wcześniej w wyniku traktatu w Tylży,  Księstwa Warszawskiego, a następnie po klęsce Napoleona w 1815 roku znalazły się w granicach tzw.  Królestwa Kongresowego. Warto tu może zaznaczyć, że północna część Podlasia, białostocczyzna, zajęta w III rozbiorze przez Prusy, została włączona bezpośrednio do Imperium Rosyjskiego na mocy traktatu tylżyckiego. Tam, podobnie jak na ziemiach zajętych przez carat w III rozbiorze katolicyzm obrządku wschodniego zlikwidowano przymusowo pod koniec lat trzydziestych XIX w.

Tak zatem w połowie XIX w. eparchia chełmska została ostatnia placówką wschodniego katolicyzmu pod berłem rosyjskiego cara. Upadek Powstania Styczniowego stał się zwiastunem jej zagłady. Zaczęto od usuwania z liturgii i pobożności ludowej zwyczajów przejętych od katolików rzymskich. Duchownych niechętnych zmianom usuwano a na ich miejsce wprowadzano nowych, w tym także pochodzących z Galicji tzw. moskalofilów. Do nich należał też ostatni władyka chełmski, Marceli Popiel. W 1874 zarządził wprowadzenie we wszystkich podległych mu rosyjskiego obrządku synodalnego. W 1875 roku wszedł w skład delegacji, która „poprosiła” cara Aleksandra III o włączenie wszystkich parafii unickich do Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej. Oznaczało to ostateczną likwidację tradycji wyrosłej z Unii Brzeskiej na terenach tzw. Królestwa Kongresowego.

Opór wobec tych działań, szczególnie silny właśnie na terenach południowego Podlasia, zaczął się wraz z pierwszymi zmianami. To jeszcze przez ostateczną likwidacją Unii ponieśli męczeńską śmierć błogosławieni unici z Pratulina. Najtrudniejsze czasy nastały jednak dopiero później.  Tutaj wchodzimy już w obszar wydarzeń opisywanych przez Reymonta. Miał on swobodę podróżowania po tych terenach i pisania o tym co zobaczył i usłyszał, ponieważ Imperium osłabione rewolucją 1905 roku zmuszone było wydać tzw. ukaz tolerancyjny. Katolicyzm wschodni pozostawał co prawda nadal nielegalny w Rosji, możliwe jednak stało się porzucenie kościoła prawosławnego. Szacuje się, że i blisko 200 tysięcy byłych unitów, od 1875 urzędowo uznawanych za prawosławnych, porzuciło wtedy to wyznanie i wróciło do Kościoła Katolickiego, przyjmując obrządek łaciński. Reymont zapisuje opowiadane mu dramatyczne, tragiczne wręcz historie opornych unitów, z rosyjska zwanych „uporstwujuszczymi”, którzy nie chcieli przyjmować sakramentów z rąk prawosławnych duchownych.

Trudno nie wzruszyć się czytając historię kobiety ze wsi Hrud, Apolonii Szuckiej, która dosłownie postradała zmysły, kiedy Rosjanie zabrali jej dziecko, aby przymusowo ochrzcić je w prawosławnej cerkwi. Trudno nie zadumać się nad wiarą i, by tak rzec uczenie, eklezjalną świadomością tego prostego ludu, kiedy czyta się zapis lamentu owej matki: „Oddajcie mi dziecko! Nie chcę waszej wiary! Ono już ochrzczone! Nie gubcie jego duszy! (…) Nie dajcie na wieczna zatratę”.

Trudno nie wzruszyć się czytając historie o ukrywaniu ciężkiej choroby w domu, tak aby samą śmierć utajnić i zdążyć ciało najbliższej nieraz osoby pogrześć zanim policjanci zdążyliby je zabrać na pochówek cerkiewny. Ale nawet jeśli udało się zwieść czujność strażników, trzeba było pozacierać wszelkie ślady i sprawić aby miejsce grobu niczym nie różniło się od otoczenia. Biada jeśli nie stało się to dość starannie. Wydobywano trumnę z grobu i chowano w obrządku prawosławnym.

Z zadziwieniem czyta się historię dziejącą się wśród dworskiej służby w jednym z majątków. Żona kowala, w jedynej rodzinie rzymsko – katolickiej symuluje ciężką chorobę, aby mógł do jej chałupy przyjść kapłan z wiatykiem. Tak naprawdę jednak, umierającymi są czterej oporni, chorzy na ospę, których pod osłoną nocy przeniesiono do kowalskiego domostwa. Dziedzic przestrzega, że choroba zakaźna, ale kowalowa odpowiada: „bez woli Bożej nikomu włos z głowy nie spadnie”. Uporstwujuszczy przyjmują sakramenty i wiatyk ale groźna choroba jednak zaraża dzieci i zabija dwoje z nich. „Pomarły moje dzieciatka, pomarły…. ale swoja śmiercią wykupiły cztery dusze z wiecznej zatraty”,  opłakuje je matka.

I może wreszcie trudno nawet łzy nie otrzeć kiedy czyta się o rodzinie Koniuszewskich ze wsi Kłoda. Odmawiali oni ochrzczenia dziecka w cerkwi. Rosyjskim urzędnikom ojciec oświadczył: „Ja Polak i katolik, to i mój syn będzie taki sam.”  Doprowadzono ich do kompletnej ruiny materialnej. Z lęku pomocy odmówili i pobliski dziedzic i kapłan z najbliższej, choć o kilka godzin marszu odległej, rzymsko – katolickiej parafii. W ostateczniej desperacji dokonali samospalenia się w własnej stodole.

Choć w czasie kiedy Reymont podróżuje nie ma już natychmiastowej groźby powrotu prześladowań, lęk nadal jest obecny. Autor opisuje spotkanie w jednej ze wsi, której nazwy przezornie nie podaje. Rozmawia z grupą miejscowych chłopów w domu ich przywódcy, którego wieś wybrała na wójta, ale którego to wyboru władze uznać nie chcą. W izbie, pod portretami Kordeckiego, Kościuszki i Leona XIII powracają echa dawnych krzywd, zsyłek, chłost. Ale prawdziwą obawę budzi wtedy projekt wyłączenia tych ziem z obszaru Królestwa Kongresowego i bezpośredniego włączenia do cesarstwa.

Wybiegając już poza czasy opisane przez Reymonta, trzeba dodać, że projekt ziścił się w 1912 roku. Nie na wiele to się jednak zdało. Trzy lata później Rosja musiała opuścić te ziemie w trakcie I wojny światowej. Jeszcze przez chwilę powróciła obawa, kiedy to w traktacie brzeskim pomiędzy mocarstwami centralnymi a tzw. Ukraińską Republika Ludową chciano te tereny przekazać temu krótkotrwałemu państwu.

Opisywana książka naszego noblisty nie była wydawana po II wojnie światowej aż do 1998 roku. Jednak i to wydanie, i 3 późniejsze edycje nie spotkały się ze specjalnym odzewem. Można szukać tych edycji papierowych można też się zapoznać z tekstem w Cyfrowej Bibliotece Narodowej Polona, gdzie znajdują się skany wydania z 1916 roku.

 

Piotr Chrzanowski

                                                                                                                                           


Piotr Chrzanowski

(1966), mąż, ojciec; z wykształcenia inżynier, mechanik i marynarz. Mieszka pod Bydgoszczą.