Ogłoszona świeżo decyzja o obsadzie arcybiskupstwa krakowskiego i upublicznione reakcje na nią skłaniają do kilku refleksji i obserwacji.
Zbigniew Nosowski, jak sam przyznaje, niezachwycony nominacją arcybiskupa Jędraszewskiego, pisze, że było „już od kilkudziesięciu lat długą (i dobrą) tradycją, że każdy kolejny następca św. Stanisława pochodzi z tej właśnie diecezji”. Trzeba jednak zauważyć, że te kilkadziesiąt lat to raptem pół wieku i niespełna trzy lata od czasu kiedy ordynariuszem krakowskim został Karol Wojtyła, który potem formalnie lub de facto był sprawcą dwóch kolejnych nominacji. Ale jego bezpośredni poprzednicy, i to pomijając arcybiskupa Baziaka, który wobec sprzeciwu komunistycznych władz nigdy nie został zatwierdzony, nie pochodzili z prezbiterium krakowskiego. Sapieha był ze Lwowa, a Puzyna z Przemyśla. Bardzo więc na siłę ustanawiana ta tradycja. A czy dobra, to już temat do kolejnej uwagi.
Rzeczywiście, jest to piękna idea, że zasadniczo biskup powinien być wybierany spośród kapłanów danej diecezji i że powinien w niej pozostać dożywotnio, czyli, że nie powinien przechodzić z jednej katedry na inną, jako to się teraz właśnie stało w Krakowie. Nie jest to jednak rzecz bezpośrednio wynikająca z ustanowienia Bożego. A ponieważ Kościół tu na ziemi jest świętą społecznością grzesznych ludzi, jak to lubią podkreślać często osoby identyfikowane z tzw. Kościołem otwartym, to ścisłe przestrzeganie tego ideału miałoby swoje wady (wyobraźmy sobie tylko, że Papieża można by wybierać jedynie spośród duchowieństwa wyświęconego w diecezji rzymskiej) tak jak ma swoje wady obecna praktyka. Biskup z wnętrza diecezji może na przykład faworyzować swoich kolegów kursowych, praktyka przenoszenia z diecezji do diecezji może podniecać karierowiczostwo. W naszej skażonej grzechem pierworodnym kondycji nie ma rozwiązań idealnych.
W niechętnych nominatowi komentarzach przebija się nuta zdziwienia, że subtelny znawca Sartre’a i Levinasa stał się głosicielem bardzo wyrazistych, niechętnych nowoczesności opinii. Kiedy przyjrzymy się drodze kapłańskiej nowego ordynariusza krakowskiego, zobaczymy, że od święceń w 1973 roku, poza pierwszymi dwoma latami wikariatu w wielkopolskim miasteczku, następne ponad dwadzieścia lat poświęcił karierze akademickiej, później łączonej też z aktywnością dziennikarską. Powrót do praktycznego duszpasterstwa to dopiero nominacja na biskupa pomocniczego w Poznaniu pod koniec lat dziewięćdziesiątych. Oczywiście wiem co nieco o uwarunkowaniach posługi biskupiej w Polsce i na pewno na życie wiernych patrzy się pełniąc ją z większego oddalenia niż zwykły proboszcz czy wikary. Ale jednocześnie jest to nieporównanie mniejszy dystans niż ma akademicki profesor teologii. Zamiast więc ubolewać nad „radykalizacją” arcybiskupa Jędraszewskiego, może lepiej zastanowić się czy nie jest to przypadek pasterza, który przesiąkł zapachem owiec. Zszedłszy z akademickiego parnasu i zbliżywszy się do życia zwykłych ludzi oddalił się od wyrafinowanych dystynkcji intelektualnych i zaczął dawać krótkie i jednoznaczne odpowiedzi oczekiwane przez powierzone mu owce.
I ostatnie zagadnienie, związane z tą wcześniej wspomnianą, krakowską „tradycją”. Jest oczywiste, że została przywołana w odruchu rozczarowania brakiem nominacji dla krakowskiego biskupa pomocniczego Grzegorza Rysia. Powiem szczerze, że rozumiem ludzi, dla których to kontrowersyjna postać. Należę do nich. Historyk, który publicznie mówi, że Kościół przed Soborem Watykańskim II nie ewangelizował, a słyszałem to na własne uszy, poddaje w wątpliwość swoje zawodowe kompetencje. Oczywiście zapewne była w tym pewna retoryczna przesada. Życzę biskupowi Rysiowi wszystkiego co najlepsze. A zatem także, żeby wśród jego przyjaciół znalazł się ktoś, kto pokaże mu facebookowe komentarze pod informacjami o nominacji arcybiskupa Jędraszewskiego na profilach na przykład Tygodnika Powszechnego czy Więzi. Sądzę, że powinien zobaczyć jaki nienawistny język wobec nowego ordynariusza krakowskiego towarzyszy okrzykom „dlaczego nie Ryś?!”. Po pierwsze dlatego, że tworzy to bardzo delikatną sytuację dla obu biskupów. Po drugie dlatego, że z tej fali nienawiści wychodzącej od osób deklarujących się jako zwolennicy papieża Franciszka i jego wizji Kościoła, której najlepiej w Polsce wg nich odpowiada biskup Ryś, trzeba by wyciagnąc jakies wnioski duszpasterskie.
Piotr Chrzanowski
(1966), mąż, ojciec; z wykształcenia inżynier, mechanik i marynarz. Mieszka pod Bydgoszczą.