Kamienna tabliczka nad wejściem do kościoła, a na niej napis: Etiam venio cito. I refleksja: czy łacińska inskrypcja sugeruje, że prawdziwą zapowiedzią Paruzji, owego „przyjdę rychło” (Ap 22, 20), jest odprawiana codziennie Msza święta? Ciekawe, że nieznany architekt umieścił nad progiem świątyni zdanie zamykające Biblię (nie licząc oczywiście końcowego błogosławieństwa), na które wszystkie pokolenia chrześcijan odpowiadały: Maranatha albo Veni, Domine. Ojcowie Kościoła wyjaśniali bowiem, że Liturgia jest miłosnym wołaniem Oblubienicy do Oblubieńca. Zaślubiny już się dokonały, teraz wszystko zmierza do zjednoczenia Chrystusa ze swoją Wybranką. Ostatnie słowa najświętszej ponoć księgi Starego Testamentu, zadziwiająco podobnej do końcowych partii Apokalipsy św. Jana, czyli Pieśni nad pieśniami,mówią jednak o czymś wręcz przeciwnym: „Uciekaj miły mój, a bądź podobny sarnie, i jelonkowi na górach ziół wonnych” (Pnp 8, 14). A więc z jednej strony „przyjdź”, a z drugiej – „uciekaj”. Napięcie pomiędzy veni i fuge, «już» i «jeszcze nie», rzeczywiście jakoś odciska swoje piętno na duchowości Kościoła. Cały tekst Pieśni nad pieśniami opiera się zresztą na dramacie rozstań i powrotów, spełnienia i nienasycenia, bliskości i tęsknoty.
Eucharystia rzeczywiście uobecnia Jezusa Chrystusa, a jednocześnie skrywa Go za mizernymi postaciami chleba i wina. Ten najzwyklejszy, codzienny pokarm i napój, tę „pracę rąk ludzkich”, św. Tomasz z Akwinu opiewał słowami: „co dla zmysłów niepojęte, niech dopełni wiara w nas” (praestet fides supplementum sensuum defectui)[1]. W innej tradycyjnej pieśni kościelnej można usłyszeć: „wiarą ukorzyć trzeba zmysły i rozum swój, bo tu już nie ma chleba, to Bóg, to Jezus mój”[2]. Istnieje więc w wierze katolickiej pewna przestrzeń pomiędzy „oto ja jestem z wami po wszystkie dni” (Mt 28, 20), a „nie dotykaj mnie” (J 20, 17). Veni pociąga za sobą fuge, zaś ecce ego vobiscum łączy się z noli me tangere… Poeci barokowi byli świadomi tego napięcia. Na pytanie o jego przyczyny odpowiadali zazwyczaj (w ślad za ówczesną teologią), że miłość Boża jest zbyt potężna, a natura ludzka zbyt krucha, aby w warunkach doczesności mogło dojść do zupełnej, bezpośredniej bliskości. Wiara jest w tej relacji zarówno zasłoną, jak i odsłonięciem. Jest – mówiąc ściślej – zaciemnieniem dla „przyrodzonych” sił, a oświetlającą lampą dla ducha. Dialog człowieka z Bogiem musi zatem odbywać się w pewnym oddaleniu (droga uświęcenia polega oczywiście na stopniowym skracaniu tego dystansu, które nie unieważnia jednak sakramentalnego znaku). „Już myśl moja Twych ogniów znieść nie może więcej” – wołał Aleksander Teodor Lacki, autor Pobożnych pragnień z 1673 roku, dodając, że „miłość ogniem włada”[3]. Z kolei Mikołaj Mieleszko pisał w Nabożnych westchnieniach: „Gdy Cię mam, ogień Twój pali mię srodze, gdy nie mam, źle mi bez Ciebie, niebodze”[4]. Boża obecność jest czymś upragnionym, choć jej światłość trawi upadłą naturę niczym płomień (por. Hbr 12, 29). Co począć w tej sytuacji? Odpowiedź Mieleszki brzmiała: „Twych zapałów znieść Boskich nie mogę; uchodźże prędko, ale poglądając, jakby się ze mną jeszcze nie żegnając”[5]. A więc „uciekaj”, ale jednocześnie – „przyjdź”.
Wymowne w tym względzie są średniowieczne i renesansowe wizerunki Madonny adorującej Dzieciątko. Można sądzić, że chodzi w nich o tajemnicę Eucharystii. Wszechmocny Bóg ukryty jest w osobie niemowlęcia, tak jak później skryje się pod postacią chleba i wina. Najświętsza Panna klęczy zaś przed Nim w akcie miłosnej kontemplacji, jakby odpowiadając swoim uniżeniem na Jego kenozę. „Maryja miała większą wiarę niż wszyscy ludzie i wszyscy aniołowie – pisał św. Alfons Maria de Liguori. – Widziała swego Syna w jaskini betlejemskiej i uważała Go za Stworzyciela świata”[6]. Czyli zasłona sakramentu nie jest wcale dowodem małego ducha. Nie jest też czymś, z czego wyrasta się na pewnym etapie mistycznego oczyszczenia. Sakramenty stanowią raczej pewną podstawę relacji Boga i człowieka, skoro nawet Maryja, cała święta i Niepokalana, patrzyła na chwałę Pana poprzez cielesne znaki. „Oto on stoi za ścianą naszą, poglądając okny, patrzając przez kraty” (Pnp 2, 9) – w tych słowach Pieśni nad pieśniami niektórzy staropolscy pisarze widzieli zapowiedź wcielenia, narodzenia Chrystusa, a następnie ustanowienia Eucharystii[7]. Jedynie Apostoł Jan zobaczył Dziecię w całej Jego chwale, raz jeden w życiu, i przeraził się: „głowa jego i włosy były białe jako wełna biała, i jako śnieg, a oczy jego jako płomień ognia. A nogi jego podobne mosiądzowi, jakoby w piecu rozpalonemu: a głos jego jako głos wiela wód” (Ap 1, 14-15). Znamienna jest sama reakcja Teologa na to objawienie: „A gdym go ujrzał, upadłem do nóg jego jako martwy” (Ap 1, 17). A więc „przyjdź”, ale wciąż jeszcze – „uciekaj”.
„Niech dopełni wiara w nas”… Być może chodzi tu nie tylko o samą obecność Chrystusa w chlebie i winie, ale również o Jego miłość, najczęściej nieodczuwalną zmysłami ciała czy duszy (istnieją bowiem również „zmysły duchowe”). Pieśń nad pieśniami przedstawia bez wątpienia miłość sensualną, namacalną, bardzo bliską cielesnemu doświadczeniu. Ojcowie Kościoła zauważali jednak, że w głębszym sensie mowa tu raczej o miłości duchowej[8], opisanej w taki sposób, aby przekaz stał się zrozumiały dla zmysłowej natury ludzkiej, zanim nastąpi jej przemienienie. Można więc powtórzyć za Apostołem, że „bywa wsiane ciało cielesne, a powstanie ciało duchowne” (1Kor 15, 44). Jezus przyszedł na ten świat i odszedł w uniżeniu, „patrzając przez kraty” ograniczonej natury (Pnp 2, 9), jako Bóg ukryty w tym, co poddane marności. Również Najświętszy Sakrament, choć zawiera pełnię miłości, większą nawet od miłości najbliższych osób, nie powoduje zazwyczaj duchowej ekstazy, nie rozpala uczuć, nie pobudza zmysłowego smaku. Wybitny teolog staropolski, Stanisław Karnkowski, doświadczał wprawdzie poruszeń w trakcie sprawowania Eucharystii. „Mąż ów pobożny z taką pobożnością odprawiał codziennie święte obrzędy, że często podczas świętej Ofiary łzy wylewał i widokiem tym innym także łzy wyciskał”[9]. Karnkowski był jednak jedną z niewielu osób, której Opatrzność udzieliła tej szczególnej łaski. Pierwszą była z pewnością Maryja. Nosząc w swoim łonie Chrystusa, a przez to stając się Matką Eucharystii, wzniosła do nieba swój hymn Magnificat. Objawienie milczy zarazem o kolejnych uniesieniach Maryi. Ona sama – jak zauważają pisarze duchowi – nie dokonała w życiu żadnego cudu[10]. Pełnię łask rozwijała zarówno w jedności z Synem, jak i w pielgrzymce „wiary, a nie oglądania”, wędrując w pewnym sensie „z daleka od Pana” (2Kor 5, 6). Odległość ta mierzona jest jednak miarą miłości. Bezinteresowne oddanie Bogu nie pożąda przecież „widzeń”, ani „delicyj”. A więc w Maryi „przyjdź” i „uciekaj” objawiły się jako ta sama, konsekwentna postawa wiary.
Dopóki trwa proces uświęcenia, między Oblubieńcem i Oblubienicą zdarzają się rozstania i powroty. Bóg daje czasem duchowe natchnienia, a czasem je odbiera. To prawda, wołanie Córy Syjonu zakończyło się przyjściem Mesjasza we Wcieleniu i Bożym Narodzeniu. Wzdychanie stworzenia w bólach rodzenia (zob. Rz 8, 22) również zakończy się Paruzją. Zaślubiny zostały zawarte, choć pełne małżeńskie zjednoczenie pozostaje kwestią tego, co ma dopiero nadejść (oczywiście Maryja wyprzedza w tym resztę Kościoła, doświadczając zarówno oblubieńczej jedności z Duchem Świętym, jak i uwielbienia miłością Bożą we Wniebowzięciu). Pomiędzy jednym a drugim przyjściem mają jednak miejsce przyjścia nieco mniejsze: wysłuchane modlitwy, błogosławieństwa, oświecenia, pocieszenia, a przede wszystkim łaski płynące ze sprawowanych codziennie sakramentów. I tak aż do chwalebnego zjawienia się Pana wśród obłoków. Na barokowych emblematach w pewien sposób komentujących Pieśń nad pieśniami, Boża miłość rzeczywiście biegnie na szczyt balsamowego wzgórza, ale odwraca twarz w stronę Oblubienicy. Ten gest mówi jedno: etiam venio cito, a więc – „przyjdę”.
Michał Gołębiowski
[1] Tomasz z Akwinu, Tantum ergo Sacramentum [w:] Gaudeamus. Łaciński śpiewnik mszalny, oprac. W. Kądziela, Warszawa 2012, s. 228-229.
[2] Jezusa ukrytego [w:] Droga do Boga. Tradycyjne modlitwy Kościoła, Kraków 2015, s. 511. Wspomniane w pieśni wezwanie do „ukorzenia rozumu” nie oznacza oczywiście jego poniżenia (jakby w akcie fideistycznej wiary), lecz raczej usłużne poddanie go działaniu łaski. Wyraźnie widać to na podstawie zestawienia podobieństw między Jezusa ukrytego a Przed tak wielkim Sakramentem. Z podobnym zabiegiem językowym można się spotkać w nowożytnych pismach ascetycznych, na kartach których zachęta do „upokorzenia samego siebie” nie łączy się bynajmniej z wyzbyciem się ludzkiej godności, ale zgodnie z etymologią samego pojęcia „u-pokorzenie”, wskazuje na postawę pokornego poddania się woli Bożej oraz prowadzeniu Opatrzności.
[3] A.T. Lacki, Pobożne pragnienia, oprac. K. Mrowcewicz, Warszawa 1997, s. 177-178.
[4] M. Mieleszko, Emblematy, oprac. R. Grześkowiak, J. Niedźwiedź, Warszawa 2010, s. 167.
[5] M. Mieleszko, Emblematy, jw., s. 167.
[6] A.M. de Liguori, Medytacje pasyjne. Medytacje różańcowe, Kraków 2011, s. 212.
[7] Zob. Biblia Brzeska z 1563 roku (Biblioteka Kórnicka PAN, sygn. Cim.F.4057; Mf 4067; s. 1186; Estr. 13, 16), k. 351A; por. M. Gołębiowski, Nazacniejsza Pieśń Salomonowa, czyli Pieśń nad pieśniami w przekładzie Biblii Brzeskiej, „Tematy i konteksty”, nr 4 (9)/2014, s. 50-51. Biblia Brzeska jako przekład kalwiński objaśnia, że Pnp 2, 9 jest zapowiedzią ukrycia się Bóstwa Chrystusa „pod płaszczem ciała naszego”, z oczywistych względów pomijając przy tym aspekt eucharystyczny. Literatura katolicka czasów I Rzeczpospolitej płynnie przechodziła jednak od prawdy o Wcieleniu do tajemnicy ustanowienia Najświętszego Sakramentu. Pewnych wskazówek dostarcza w tym względzie Biblia Jakuba Wujka.
[8] Rozróżnienie na „cielesne” i „duchowe” jest oczywiście pewnym uproszczeniem. W antropologii katolickiej ciało i duch stanowią jedno, tak aby duchowa miłość mogła przejawiać się w ciele, a ciało mogło wpływać na sprawy duchowe. Na tym opiera się zresztą wiara w ciała zmartwychwstanie. Dlatego Apostoł Paweł pisze o „ciele cielesnym”, czyli opierającym swoje poznanie świata na zmysłach, a następnie o „ciele duchownym”, a więc o fizyczności bez reszty ogarniętej mocą Ducha, widzącej rzeczywistość, której nie sposób zobaczyć zmysłami. „Co dla zmysłów niepojęte, niech dopełni wiara w nas” – w przyszłym życiu wiara nie będzie już potrzebna, ponieważ „ciało duchowe” w pełnej okazałości dostrzeże to, czego nie mogły dostrzec zmysły.
[9] Sz. Starowolski, Setnik pisarzów polskich albo pochwały i żywoty stu najznakomitszych pisarzów polskich [przekład weneckiego wydania z roku 1627], oprac. J. Starnawski, Kraków 1970, s. 55.
[10] Zob. L.M. Grignion de Montfort, Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny, tłum. P. Toporek, Kraków 2017, s. 6.
(1989), doktor nauk humanistycznych, filolog, historyk literatury, eseista, pisarz, tłumacz. Stały współpracownik pisma „Christianitas”. Autor książek, m.in. „Niewiasty z perłą” (Kraków, 2018) czy „Bezkresu poranka” (Kraków, 2020), za którą został uhonorowany Nagrodą Specjalną Identitas. Jego zainteresowania obejmują zarówno dawną poezję mistyczną, jak również kulturę tworzoną w atmosferze tzw. „śmierci Boga” oraz dzieje ruchów kontrkulturowych lat 60. XX wieku.