„Jedyny prawdziwy upadek człowieka to jego nieeucharystyczne życie w nieeucharystycznym świecie”, pisze za Aleksandrem Schmemannem David W. Fagerberg w swojej książce Theologia prima. Czym jest teologia liturgiczna?[1]. Ta ważna książka zasługuje na omówienie w zupełnie osobnym tekście, tutaj przywołuję tylko słowem wstępu jeden z inspirujących dla moich dalszych rozważań wątków.
Czym w takim razie jest życie eucharystyczne? Eucharisteo znaczy dziękować, czynić dziękczynienie, żyć w jednym tylko celu – aby każdą chwilą i każdą aktywnością składać dziękczynienie Bogu. Schmemann, a za nim Fagerberg przypominają, że pierwszym i ostatnim sensem bycia człowiekiem jest oddawać chwałę Bogu – człowiek został stworzony nie tyle jako homo erectus, nie jako homo sapiens, nawet nie homo faber, ale przede wszystkim jako homo adorans. Więcej, sam świat został stworzony jako „materia jednej wszystko obejmującej Eucharystii” (A. Schmemann) po to, by człowiek mógł go przyjąć, uporządkować, pożywić się nim i wraz z samym sobą ofiarować Bogu. Małgorzata Borkowska OSB wyrazi to na swój sposób: „Cała ewolucja była przygotowaniem człowieczeństwa dla Syna Bożego, czyli materiału ofiary płynącej z miłości. Wszystkie realia naszego życia, nasze sprawy i okoliczności mają wartość tylko jako język, którym tę miłość można wyrazić. Inaczej nie mają więcej sensu niż ma go w oczach człowieka bieganina mrówek po piasku – choćby nawet mrówkom wydawała się strasznie ważna”[2]. Eucharystia jest sakramentem, który w dynamiczną relację Trójcy Świętej i człowieka włącza cały stworzony świat. Na tym polega eucharystyczność świata i życia ludzkiego – na przeznaczeniu do bycia darem dziękczynienia Bogu.
Problem pojawia się, gdy w wyniku grzechu pierworodnego człowiek w tym konstytutywnym dla siebie nastawieniu na relację odwraca się od Stwórcy i cały kieruje się ku materii. Kard. Joseph Ratzinger opisze tę postawę jako porzucenie adoracji Boga na rzecz działania w świecie: „człowiek odrzucił Boży odpoczynek, wytchnienie, które pochodzi od Boga, uwielbienie, które niesie pokój i wolność, a popadł w niewolę działania. Poddał świat tej niewoli, a tym samym uwikłał w nią samego siebie. (...) Odrzucając rytm wolności i odpoczynku, który pochodzi od Boga, człowiek zapomniał, o tym, że jest obrazem Boga, a tym samym podeptał świat. Dlatego musiał zostać wyrwany z przywiązania do własnych dzieł [podkreśl. moje – K.W.], dlatego Bóg na nowo skierował go ku temu, co jest istotą, wyzwolił go od władzy działania”[3]. To, co miało być materią ofiary, stało się przyczyną zapomnienia o Bogu przez to, że pochłonęło człowieka, bo ku materii skierował on swoje niegasnące pragnienie relacji. „Grzech pierworodny nie polega na tym, że człowiek nie posłuchał Boga, że naruszył religijne zasady – napisze Schmemann. – Grzech polega na tym, że człowiek przestał łaknąć Boga, przestał rozumieć swoje życie jako sakrament obcowania z Bogiem”[4], tym samym oddzielił życie od religii, cielesne od tego, co duchowe. To, co stworzone, wzbudza nasze niepohamowane pragnienie, zatraciliśmy zdolność widzenia rzeczy jako tych, które umacniają naszą relację z Bogiem poprzez nieprzerwaną z nich ofiarę dziękczynienia. Żyjemy, angażując swoje człowieczeństwo w zamkniętym kole pożądań i przelotnego zaspokojenia. Stworzenie zachwyciło się samo sobą i stało się niezdolne do tego, by skierować wzrok poza ten demoniczny krąg – człowiek porzucił rolę liturga, a zajął się konsumowaniem ofiary.
Co zatem oznaczają przywołane przez Fagerberga słowa z liturgii Jana Chryzostoma: „Stańmy dobrze, stańmy z bojaźnią, bądźmy uważni, abyśmy świętą ofiarę w pokoju złożyli”? Na czym miałoby polegać owo „dobrze i z bojaźnią”? Jak ponownie stanąć na nogi przed Panem? Wydaje się, że bardzo konkretnej odpowiedzi udzielił na powyższe pytanie o. Cassian Folsom OSB w ramach 10. Rekolekcji liturgicznych „Mysterium Fascinans”. Jego wykłady dotyczyły relacji człowieka współczesnego i liturgii[5]. Słuchaliśmy z uwagą o Wielkim Rozwodzie, czyli kulturowej, narastającej od czasów Oświecenia dychotomii poznania rozumowego i symbolicznego, i niszczących skutkach tegoż dla liturgii rzymskiej, zarówno w jej nowej, jak i starej formie. I czekaliśmy w napięciu na clou, czyli odpowiedź, jak przezwyciężyć ów Wielki Rozwód w liturgii. O. Folsom przywoływał kolejne szczeble odpowiedzialności, począwszy od Stolicy Apostolskiej po szeroko rozumianą kulturę katolicką, padały konkretne propozycje i przykłady. Wreszcie doszliśmy do odpowiedzi na pytanie: Co mogą zrobić rodziny i każdy z osobna? Nie były to oczywiste słowa. Usłyszeliśmy, że msza niedzielna to dobry początek formacji liturgicznej, lecz zdecydowanie jest to zbyt mało. Modlitwa rodzinna, różaniec – piękne praktyki i potrzebne, lecz wciąż to mało. Na łonie rodzinnego życia Wielki Rozwód najłatwiej przezwyciężać bowiem... w kuchni, przez jedność liturgii z codziennym stołem. A mówiąc wprost: „Jednym z najlepszych sposobów, by pojednać część intelektualną liturgii i część zmysłową lub intuicyjną, jest post”[6]. Gdyby konsternację dało się nożem kroić, najedlibyśmy się wówczas do syta. Czyli nie będzie rewolucji. Nie dowiemy się, jak przejąć parafie. Nie zaanektujemy żadnej z kongregacji. Nie będziemy palić książek. Zamiast tego post. Można by się w tym momencie spokojnie rozejść, wrócić do swoich lokalnych pojedynków, lecz ktokolwiek spotkał się z o. Cassianem Folsomem, ten wie, jak bardzo ten cichy benedyktyn zachęca swoją osobą, by spróbować wejść w to, co jest już jego udziałem. Dlatego śmiem podejrzewać, że wielu jego ówczesnych słuchaczy postanowiło chociaż na próbę rozwiązać sprawę współczesnej liturgii własnym głodem... Jak bardzo genialna jest ta intuicja, choć – jak domniemywam – zupełnie niezrozumiała dla dzisiejszego katolika, okazuje się dopiero w czasie, bo właśnie czasu ona dotyczy i na przemianę czasu – doczesnego w święty – jest nastawiona.
Dla porządku przypomnijmy pokrótce historię, chciałoby się napisać: rozwoju kultury postu, ale de facto są to ostatnie akty obumierania tej kultury w Kościele katolickim. To, co dziś górnolotnie nazywamy postem, jest według prawa kanonicznego zaledwie abstynencją, wstrzemięźliwością. Już kodeks prawa kanonicznego z 1917 r. wstrzemięźliwość definiował jako niejedzenie mięsa (co było poważnym uproszczeniem wobec wcześniejszych zapisów obejmujących zakazem spożywania również jaja, nabiał i przyprawy) i nakazywał jej zachowanie w każdy piątek. Post w tymże kodeksie zdefiniowano jako jedzenie jednego posiłku głównego dziennie, dozwalając na niewielką ilość pokarmu rano i wieczorem[7]. Tak rozumiany post, połączony ze wstrzemięźliwością, obowiązywał w Środę Popielcową, piątki i soboty Wielkiego Postu, Suche Dni, wigilię Zielonych Świąt, Wniebowzięcia, Wszystkich Świętych i Bożego Narodzenia. Ponadto każdy dzień Wielkiego Postu był dniem postu, ale nie wstrzemięźliwości (co oznacza, że wolno było zjeść jeden posiłek dziennie do syta i mogło to być danie mięsne). Przypomnijmy tu również, że post eucharystyczny według kodeksu z 1917 r. wiązał się z zakazem jedzenia i picia od północy do Komunii świętej, następnie Pius XII zredukował ów post do trzech godzin przed Komunią św., by ostatecznie decyzją Pawła VI ustanowiono dyscyplinę obowiązującą do dziś, czyli godzinę postu przed Komunią świętą (KPK z 1983 r.). Przyznać należy rację o. Folsomowi, że to posunięcie w istocie oznacza, że postu eucharystycznego po prostu dzisiaj nie ma. Można spokojnie zjeść obiad i wyjść do kościoła na Mszę – zanim dotrzemy na miejsce i doczekamy do Liturgii eucharystycznej, akurat minie wymagana godzina. Podobne unicestwienie dotknęło postu kościelnego – od czasu Konstytucji apostolskiej Pawła VI Paenitemini z 1966 r. wstrzemięźliwość dotyczy każdego piątku w roku (z możliwością biskupiej decyzji o stopniu obowiązywania), zaś post i wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych nakazane są jedynie w Środę Popielcową i Wielki Piątek. Tym samym pokuta jako nieodłączna składowa chrześcijańskiej prawdy o człowieku przestała być konkretna i ludzka, sięgająca nomen omen trzewi, a zeszła do poziomu osobistego, dobrowolnego przeżycia w ramach i formie skrojonej niczym wygodne ubranko na miarę.
Porównajmy Wielki Post oparty na jednym głównym posiłku dziennie z Wielkim Postem polegającym na wstrzemięźliwości od... słodyczy albo Internetu. Zostaliśmy rozpieszczeni przez Matkę Kościół aż do zepsucia – brak poważnych wymagań bardzo szybko sprawił, że rzadko wyrastamy ponad poziom zdziecinniałej pobożności. Współczesna spirytualizacja pokuty, o której wspomina Cassian Folsom, sprawia w życiu konkretnego pojedynczego chrześcijanina, że treść wiary jedynie przenośnie daje się odnieść do treści życia – jest wypadkową wiedzy i wyobraźni, nie zaś doświadczenia, które z natury ludzkiej zawsze ma wymiar wszechogarniający, bo przenika nasze realne, cielesne istnienie. Domaga się tym samym adekwatnej odpowiedzi nie tylko na poziomie ciała, ale również rozumu, woli i uczuć, spajając nas w jedną, pozytywnie zweryfikowaną całość. Dopóki człowiek nie zacznie na serio pościć, wiele i z rozmachem zdolny jest wyobrażać sobie na swój własny temat, na temat Boga i swojej relacji z Nim. Mam wrażenie, że sceptycyzm i wydrwiwanie zmysłowej ascezy, które przenikają współczesną duchowość (np. głosy, że poszczenie grozi pychą i zarozumialstwem, nadmiernym skupieniem się na sobie, przywiązaniem do własnych słabości i ograniczeń, wystawianiem się na zbędne pokusy, bo do wieczora nie jem, a w nocy wyjadam z lodówki w dwójnasób, aż po sztampowe: cóż Panu Bogu po tym, że ja czegoś tam nie zjem), wynikają z zaniedbania prawdy o Stworzeniu i Wcieleniu i z zapomnienia o prawie naturalnym, któremu podlegamy. To zrozumiałe, że bez tych trzech balastów zdolni jesteśmy „odlecieć” znacznie dalej myślą, niż co i rusz powracając do korzeni bycia człowiekiem. Niestety, nieporównywalnie bardziej w tych fascynujących lotach tracimy łączność z bazą...
Tymczasem na poziomie banalnego konkretu już zachowanie trzygodzinnego postu eucharystycznego w życiu rodzinnym, choćby tylko w niedzielę, jest dosadnym podporządkowaniem dnia sprawie Bożej. Z powodu tej drobnej decyzji cały plan dnia, wszystkie zmysły i wola co i rusz przywoływane są ku Bogu. Niedziela przestaje być dniem komfortu, który się nam należy, za to staje się dniem z wysiłkiem oddanym Bogu. W przypadku trzygodzinnego postu przed poranną mszą w tygodniu – mamy realne doświadczenie dnia autentycznie rozpoczętego od ofiary, która prowadzi nas do Eucharystii. A jeśli pójdziemy za namową o. Folsoma i zarezerwujemy słodki deser wyłącznie dla niedzielnego obiadu, czeka nas pasmo kolejnych wstrząsających doznań, których tu opisywać nie będę, podejrzewając ich daleko posuniętą niepowtarzalność w jednostkowym wymiarze. W przypływie hojności dodajmy jeszcze praktykę postu w Suche Dni[8] w intencjach wskazanych przez Kościół, albo w pierwsze soboty miesiąca. Wyobraźnia tu nie sprosta zadaniu – ilość problemów, powszedniej małoduszności i ludzkiej słabości, jaka wyłania się w takich okolicznościach, daleko przekracza ludzką imaginację. Jednocześnie wskazuje konkretne kierunki duchowej pracy, zmienia hierarchię wartości, a Boga czyni przejmująco realnym: poszcząc, jednoznacznie rozstrzygamy, kto i co jest ponad służbę Bożą w naszym życiu. To są niepozorne początki tego, co o. Folsom opisuje jako życie chrześcijańskiej ascezy, kiedy to człowiek „pozwala Chrystusowi – przez fizyczne i duchowe cierpienie – oczyścić go z tego, co nie jest Boże”[9]. W innym miejscu benedyktyn przypomni, że natychmiastowe czynienie zadość swoim pragnieniom czyni człowieka niewolnikiem swoich uczuć, podczas gdy samodyscyplina ascetyzmu chrześcijańskiego czyni go wolnym[10]. Myślę, że warto tu dodać jeszcze jeden aspekt ascezy. Dopóki w duchowości poprzestajemy na duchu i pobożności, doświadczenie Boga jest jak bezkształtna plastyczna masa – pojawia się tylko tam, gdzie ustępujemy Mu miejsca, nie napiera i nie uciska swoją Obecnością na nasze istnienie. Właściwie trudno Go doświadczyć, jeśli odpowiednio mocno nie napnie się duchowej wyobraźni.
Zresztą, czy to w ogóle jest Bóg, nie raczej jakiś fantom naszego ludzkiego chcenia? Dopiero gdy w pełni zaangażujemy człowieczeństwo, używając nie tylko intelektu, ale i ciała, narażając się na głód, ból, zimno, wszelki fizyczny i psychiczny dyskomfort, wówczas Bóg daje się wreszcie doświadczyć jako realna Osoba, z którą relacja ma swoje ograniczenia, wymagania, dynamikę i wnosi znaczną nieprzewidywalność, jak każda żywa relacja osób. Wreszcie dzieje się nie to, co sobie wyobrażamy, ale coś, co można jedynie próbować ogarnąć myślą. Bóg z mocą wkracza tam, gdzie chce. Ten proces jest, jak się zdaje, najprostszą formacją liturgiczną, która może toczyć się przez całe życie człowieka, adekwatnie do jego dojrzałości, a zarazem służąc jego dojrzewaniu. Dzieje się tak, gdyż w śmiesznie banalnym pomyśle z deserem wyłącznie w niedzielę na ludzką miarę urealnia się istota siódmego dnia stworzenia – ukierunkowania egzystencji na przygotowanie do spotkania z Bogiem. Jak powie kard. Joseph Ratzinger, „stworzenie jest tak skonstruowane, że skierowane jest ku godzinie adoracji. Stworzenie zostało dokonane, aby było obszarem adoracji. Spełnia się, wypełnia swoje przeznaczenie, jeśli wciąż na nowo jest przeżywane w odniesieniu do adoracji. Stworzenie istnieje ze względu na adorację. Opus Dei nihil praeponatur – mówi w swojej Regule św. Benedykt: „Niczego nie należy przedkładać ponad służbę Bożą”. Nie jest to wyraz egzaltowanej pobożności, lecz czyste, trzeźwe zastosowanie opowieści o stworzeniu i jej przesłania do naszego życia (...). Rytm naszego życia jest właściwy, jeśli jest przeniknięty adoracją”[11].
Bezwiednie żyjemy kulturą powszedniości bezcelowego świętowania – tak bardzo, że zatraciliśmy zdolność celebrowania samego święta. Mijający właśnie Adwent, czym jest więcej w przestrzeni publicznej i kulturalnej niż świętowaniem Nadchodzących Świąt Bożego Narodzenia? Czy nie jest tak, że Wigilia staje się ostatnim akordem tego świętowania? W huczącej wszem i wobec radosnej muzyce, pośród korowodu wigilii świętowanych w szkole, w pracy i duszpasterstwach już od niedzieli Gaudete, wśród choinkowych ozdób przytłaczających ulice ustrzeżenie ciszy Adwentu jest zadaniem, któremu niełatwo dzisiaj sprostać. Z tej perspektywy jeszcze bardziej przejmuje mądrość Tradycji we wspomnianych już grudniowych Suchych Dniach, które wprowadzają, niczym Ucho Igielne, w tajemnicę Świąt. To właśnie moment postu, tej cichej ascezy, sprawia, że stajemy „mocno na nogi, dobrze i z bojaźnią przed Panem”. Zostajemy przez Boga wyrwani z przywiązania do własnych dzieł (J. Ratzinger).Post jest prostym sposobem, by w dosłownym sensie, całym sobą odwrócić się od materii ku Bogu. Poprzez podjęty wysiłek wyrażając przywiązanie do Boga, przez doświadczaną słabość uznając swoją grzeszność i zależność od Boga. Nagrodą jest wzrastająca wolność od świata, która pozwala prawdziwie go „uprawiać”, nie po to, by szukać w nim doraźnego spełnienia czy pocieszenia, lecz by przynosić go w darze Bogu, odkrywać w każdej rzeczy stworzonej, że istnieje dla Boga. Trud codziennej chrześcijańskiej ascezy, tak rozumiany, sam w sobie jest liturgiczny. Człowiek, który odsuwa się w ten właśnie sposób od świata, by zrobić w nim godne miejsce dla Boga, jest liturgiem bez względu na to, czym się zajmuje – przywraca świat we władanie Bogu. Opus Dei nihil praeponatur! W ten sposób post staje się tą brakującą odpowiedzią na pytanie, co to znaczy z wiarą i autentycznie uczestniczyć w liturgii – przez post rozpoznając swój grzech, z nadzieją i ufnością w każdej chwili zwracać się ku Bogu ze wszystkim, co posiadam, by tylko w Nim odnaleźć radość – tę prawdziwą chrześcijańską radość ósmego dnia.
Kinga Wenklar
[1] D. W. Fagerberg, Theologia prima. Czym jest teologia liturgiczna?, przeł. L. Bigaj, Kraków 2018. Por. A. Schmemann, Za życie świata, przeł. A. Kempfi, Warszawa 1988, s. 14.
[2] M. Borkowska OSB, Jezus, Syn Ojca. Szkic dni skupienia dla zakonnic, Tyniec 2017, s. 87.
[3] J. Ratzinger – Benedykt XVI, Na początku Bóg stworzył... Cztery kazania o stworzeniu i upadku. Konsekwencje wiary w stworzenie, przeł. J. Merecki SDS, Kraków 2006, s. 40.
[4] A. Schmemann, op. cit.
[5] Wykłady te można prześledzić w niedawno wydanym zbiorze tekstów: C. Folsom OSB, Człowiek współczesny a liturgia. Diagnoza, skutki i leczenie choroby toczącej liturgię rzymską, red. ks. K. Porosło, Tyniec 2018.
[6] C. Folsom OSB, Wielki Rozwód – Człowiek współczesny a liturgia [w:] ibidem, s. 88.
[7] W odniesieniu do uprzedniego stanu prawnego – jak podkreśla Folsom OSB – tak sformułowana norma była de facto zniesieniem postu, który dotąd polegał na dosłownym powstrzymywaniu się od jedzenia czegokolwiek.
[8] Suche Dni – środa, piątek i sobota przypadające na początek każdej z czterech pór roku, czyli po I nd Wielkiego Postu, po Uroczystości Zesłania Ducha Świętego, Święcie Podwyższenia Krzyża Świętego oraz po święcie św. Łucji.
[9] zob. ks. K. Porosło, Wstęp [w:] C. Folsom OSB, op. cit., s. 14-5.
[10] Ibidem, s. 88.
[11] J. Ratzinger – Benedykt XVI, op.cit., s. 36-7.
(1977), żona i matka, obecnie głównie zajmuje się domem oraz wychowaniem i kształceniem swoich dzieci. Z wykształcenia etnolingwista, bywa redaktorem książek i publicystką.