Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl.
Z góry dziękujemy.
I
Augustyn mówi o „małym domku swojej duszy”, angusta domus animae. A przecież mieszczą się w tej izdebce nieskończone przestrzenie. Widzimy człowieka, jakby ecce homo, złamanego i prawdziwego w radości czy bólu. Jest wielki niepokój, ciekawość, mnóstwo pytań; jest świadomość otchłani ciemności, ale też otchłani światła. Domek „chyli się ku upadkowi”, jest chybotliwy, pełen zbutwiałych desek i niezdolny do przetrwania wichrów, a przecież nie przestaje być przez to pojemny na Stwórcę rzeczywistości. Nadal jest capax Dei.
Augustyn nie uznaje półśrodków. Widzi w sobie nicość, a rzuca się ku Wszystkiemu. Albo miłość ostateczna, albo żadna. Albo życie wieczne, albo żadne. Chce odnaleźć sens za cenę spalenia się w tym życiu. Zadaje tak wiele pytań, ponieważ pragnie Prawdy, i niczego, co jest mniejsze od niej. Kilka zdań dalej uświadamiamy sobie, że dotarł do miejsca kontemplacji światła. O drodze, która dotąd doprowadziła, dowiemy się dopiero z następnych rozdziałów. Póki co czytamy o człowieku, który odnalazł w Bogu całą rzeczywistość, poznał w Nim świat na nowo, niczym dziecko; dotyka, bada i pyta jak dziecko, a zarazem jak mędrzec. Pełen blizn z przeszłości, a jednak odnowiony na duchu. „Dzieckiem jeszcze będąc, słyszałem o życiu wiecznym”. Filozof na powrót stał się więc niemowlęciem.
II
Życie ludzkie upływa wśród sprzeczności. Augustyn wspomina chwile wzruszenia, gdy wylewał łzy nad burzliwym romansem Eneasza i Dydony, jednocześnie będąc kimś nieczułym na los własnej duszy. Szkoły dawały możliwość poznania technik mowy, które jednają przychylność tłumu, a zarazem skutecznie oddalały od momentu, w którym człowiek mógłby uświadomić sobie własną zbędność w świecie. Ważne wydawało się to, co w rzeczywistości nie miało większego znaczenia. To, co istotne, przeciwnie – pozostało zakryte. Właściwą miarę przywracały dopiero „zbawienne gorycze”, którymi zaprawiono słodkości życia, tak aby człowiek mógł zajrzeć w głąb samego siebie.
To wszystko życie pozorne. Wystawne i zgiełkliwe niczym rozpalony słońcem rynek w Tagaście czy Kartaginie, a jednak pogrążone w teatrze iluzji. Wybudzenie ze snu, o którym czytamy u Augustyna, nie jest przyjemne. Ale dopiero dzięki niemu budzi się ciekawość życia prawdziwego, tego, które kryje się gdzieś za zasłoną „pochwał lub nagan”, czczych obietnic oraz dbałości o dobre imię. To kolejna sprzeczność. Życie prawdziwe przypomina bezkres i słońce w zenicie. Ono jest pełnią. Zarazem jednak skrywa się w cichym sanktuarium, we wnętrzu, daleko od rynku i mównicy, niewidzialne, małe jak ziarnko gorczycy, choć ogarniające wszystko. Szczęśliwy ten, kto je znajduje.
III
Jeden z najsłynniejszych obrazów Wyznań: kradzież gruszek. „Dla strząśnięcia i obrania tych owoców”, pisał Augustyn, „nikczemne młodzieniaszki, ciemną nocą wdarliśmy się do ogrodu i wynieśliśmy ogromną ilość”. Część gruszek została spożyta, reszta wyrzucona i zdeptana. Sok obryzgał sandały, wsiąkł w ziemię, a miazga zgniła później na słońcu. Nie chodziło przecież o to, aby zaspokoić głód, lecz aby odczuć przyjemność z powodu przekroczenia nakazu sumienia.
Dzisiaj możemy patrzeć z pewnym pobłażaniem na starczą skruchę Augustyna, który przez tyle lat nieustannie powraca do tamtej nocy, tamtego ogrodu i tamtego drzewa. Kradzież pozostaje kradzieżą, a niewinny, niczego nieświadomy człowiek poniósł stratę dla chwilowego zadowolenia kilku chłopców, i niczego więcej; to prawda. Ale zbrodnia ta, mówimy, nie była znowu czymś tak wielkim. Młodzi nie wiedzą, co czynią. Na gałęziach wkrótce pojawiły się pewnie kolejne owoce.
Augustynowi wyraźnie nie chodzi jednak o „przecedzanie komara”, o ważenie uczynków na dwóch szalach wagi ani też o obsesyjne skrupuły, od których nie ma ucieczki. Cena była dużo większa. Kradzież gruszek przyniosła chwilę olśnienia, smutnego wprawdzie, lecz w końcu prowadzącego do prawdy. Augustyn uświadomił sobie powszechny stan człowieczeństwa. Nie jesteśmy tacy, jakimi chcemy siebie widzieć; przynajmniej nie zawsze. Istnieje ciemna strona nas samych, jakieś głębokie pęknięcie i dziwna radość z czynienia zła. Gdy milknie szyderczy śmiech i kończy się zabawa, okazuje się, że w gruncie rzeczy jesteśmy zupełnie sami.
IV
Szkoła Freuda i Nietzschego upatrywały w wierze religijnej przejaw słabości człowieka, który nie potrafi wziąć pełnej odpowiedzialności za swój własny los. Bóg to jedynie inna nazwa niedojrzałości. Tymczasem Augustyn przybywa do Kartaginy jako człowiek silny. Jest młody, dumny, zna literaturę i retorykę. Kiedy sięga po święte pisma, po to, aby „zbadać, czym są w istocie”, szybko odrzuca je ze wzgardą, rozczarowany brakiem elegancji u proroków, prymitywnym, mało wysublimowanym językiem oraz potworną prostotą. Jego wzorcem nie byli wówczas szaleńcy Boży w podartych szatach, w znoszonych sandałach, spoceni, spieczeni słońcem, „błąkający się po pustyniach i górach, po jaskiniach i rozpadlinach ziemi” (zob. Hbr 11,38). Szanujący samego siebie erudyta wybiera wielkich wodzów i mówców, wyważonych w zachowaniu, władających tajnikami pięknej mowy. Obietnica jest ogromna: wiekuista gloria i rząd dusz.
Kiedy jednak podejdziemy bliżej i przyjrzymy się dokładniej, zauważymy na gładkiej powierzchni marmuru skazy i pęknięcia. Im bardziej fascynuje Augustyna ideał, tym mocniejsze odczuwa niepokoje. Czuje się bezsilny. Słowa w rodzaju „zwycięstwo” czy „sława”, ucieleśnione w uwieńczonych nimbem władcach, zaczynają brzmieć jak uderzenia w pusty cymbał. Nie karmią i nie gaszą pragnienia. Musi być coś więcej. Zresztą, czy dojrzałość, o której czytał u Cycerona, jednego z najświetniejszych synów wiecznotrwałej rzymskiej republiki, jest prawdą czy złudzeniem? Gdzie przebiega granica pomiędzy cnotą a pychą? Wszystko to wprawdzie białe i połyskujące w słońcu, lecz zbyt symetryczne i zimne. Nie pulsuje życiem, które zaczyna upominać się o swoje racje. Nie uwzględnia tego tak zwanego „motłochu”, który jawi się jako śmieszny, głupi i pokraczny w porównaniu z wysokim standardem szkoły retorskiej.
Minie jeszcze sporo czasu, zanim Augustyn, samemu będąc złamanym na duchu, połamie na ołtarzu chleb Pański. Już teraz zaczynają się jednak wątpliwości. A trzeba przyznać, że młody retor wkroczył w gwar Kartaginy pełen młodzieńczej werwy, silnej woli i nadziei na ujarzmienie rzeczywistości.
Michał Gołębiowski
-----
Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.
(1989), doktor nauk humanistycznych, filolog, historyk literatury, eseista, pisarz, tłumacz. Stały współpracownik pisma „Christianitas”. Autor książek, m.in. „Niewiasty z perłą” (Kraków, 2018) czy „Bezkresu poranka” (Kraków, 2020), za którą został uhonorowany Nagrodą Specjalną Identitas. Jego zainteresowania obejmują zarówno dawną poezję mistyczną, jak również kulturę tworzoną w atmosferze tzw. „śmierci Boga” oraz dzieje ruchów kontrkulturowych lat 60. XX wieku.