Teologia poetów
2019.09.08 14:36

Piękna rozpacz. O nowoczesnej duchowości pustki

Artyści dziewiętnastego wieku kochali widok odlatujących żurawi. Pokochali go prawie tak bardzo, jak wieczorny chłód, ciszę czy mgłę, które pojawiają się pod koniec sierpnia jako wyraźne zwiastuny jesieni. To powolne odchodzenie lata, jeszcze upalnego w południe, ale bardzo chłodnego wieczorami, opisywane było przez późnych pozytywistów i wczesnych młodopolan w taki sposób, aby za jego pomocą odzwierciedlić smutek za przemijającym życiem. Można odnieść wrażenie, że chodzi tylko o ulotne nastroje. I rzeczywiście, punkt ciężkości spoczywa właśnie na „ulotności” i „nastrojowości”, ale i one mają głębsze filozoficzne uzasadnienie. Widać to wyraźnie na przykładzie jednego z sonetów słynnego cyklu Nad głębiami Adama Asnyka:

 

Jak ptaki, kiedy odlatywać poczną,
Bez przerwy ciągną w dal przestrzeni siną
I horyzontu granicę widoczną
Raz przekroczywszy, gdzieś bez śladu giną —

 

Tak pokolenia w nieskończoność mroczną
Nieprzerwanymi łańcuchami płyną,
Nie wiedząc nawet skąd wyszły?.. gdzie spoczną?..
Ani nad jaką wznoszą się krainą?[1]

 

Odlatujące ptaki, zapewne podobne żurawiom z obrazów Józefa Chełmońskiego, stają się obrazem przemijających, odchodzących z areny dziejów pokoleń. Każde z nich do czegoś dąży, ale ostatecznie znika w oddali. Ludzie z całą swoją ambicją i wielkością, przekroczywszy „horyzontu granicę”, raz na zawsze „gdzieś bez śladu giną”. Nie wiadomo, co jest dalej, być może życie wieczne. Tego jednak nie widać po tej stronie nieba. Tutaj można dostrzec jedynie zanikanie, w obliczu którego wszystko to marność i pogoń za wiatrem (Koh 1,14), a słynne pytanie, skąd przychodzimy, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy – pozostaje bez odpowiedzi. Asnyk był jednak wybitnym przedstawicielem liryki refleksyjnej, stąd jego obraz ptaków odlatujących w dal służył jako punkt wyjścia dla abstrakcyjnych przemyśleń na temat nietrwałości ludzkiego istnienia w tym świecie. Po nim przyszli twórcy nowej sztuki, którzy z upodobaniem odmalowywali wewnętrzne krajobrazy, raczej sugerując pewne stany emocjonalne oraz egzystencjalne odkrycia, aniżeli dokonując bezpośredniego i klarownego wykładu prawd na temat świata. Mistrzem tego rodzaju „pejzaży wewnętrznych” był francuski poeta greckiego pochodzenia, Jean Moréas, swego czasu słynący za sprawą ogłoszenia manifestu symbolistów. Był on zresztą twórcą nazwy tego nowego nurtu w poezji i sztuce, który – jak stwierdził sam poeta – opiera się na przekonaniu, że „zjawiska konkretne są tylko prostymi zmysłowymi przejawami idei”[2]. Stąd wyraźna nuta zagubienia, a nawet rozpaczy człowieka uwikłanego w rzeczywistość zbyt splątaną i niejasną:

 

Zmarli tylko mnie słyszą; dom mój – głąb cmentarna;
Wciąż być wrogiem dla siebie, to mych losów dzieje…
Słowa me dla niewdzięcznych; dla kruków me ziarna;
Chociaż nigdy nie zbieram, wciąż orzę i sieję.
Lecz się nie będę skarżył! Niech zły wiatr kłos ścina![3].

 

Można by stwierdzić, że utwór Moréasa przedstawia niewiele więcej, aniżeli opis dekadenckich nastrojów, które znajdują swoje odbicie w przyrodzie. Wnikliwa lektura tej stancy odsłania jednak szereg odwróconych symboli ewangelicznych. Złoty kłos zostaje ścięty nie przez sprawiedliwego Boga, jak w przypowieściach Pana Jezusa, ale przez „zły wiatr”. We francuskim oryginale mowa o „akwilonie”, czyli o rzymskim odpowiedniku gwałtownego i mściwego Boreasza[4]. A więc to nie dobry Ojciec zbiera pszenicę, której ziarna to rzucona w duszę łaska, lecz nieokiełznany, brutalny wobec wszelkiej nadziei los. Zasadą jego działania jest wyłącznie chaos i negatywność. Moréas z dumą w sercu, a zarazem pełen rozpaczy ogłasza zatem, że rozrzucone przez niego ziarna za każdym razem przeznaczone są wyłącznie „dla kruków”. Chodzi o to, że każdy ludzki czyn, każde marzenie i dążność miotane są wściekłym akwilonem przypadku, kończąc się na pustce śmierci. Skoro ludzka egzystencja to tylko błądzenie w labiryncie zjawisk, a Bóg nie zamieszkuje „stalowego nieba próżni”[5], to nic już nie ma sensu poza estetyką. Dlatego Moréas odwraca ewangeliczne symbole, odsłaniając za ich pomocą przekonanie o niespełnieniu marzenia o łasce i wiecznej miłości. Stąd też wyznaje, że słyszą go „zmarli tylko”, gdyż pogrzebać najgłębszą nadzieję – to śmierć za życia.

Jak wiadomo, Pan Jezus przestrzegał, aby posiew Jego łaski nie padał na drogę, która symbolizuje nierozumne serce, gdyż tam każde dobro, jakie otrzymujemy, i wszelki dar doskonały (Jk 1,17) łatwo staje się łupem szatana przedstawionego jako chmara drapieżnego ptactwa (zob. Mt 13,19). W tym przypadku siewcą jest sam Bóg, troskliwy Ojciec i dawca nadziei (zob. Rz 15,13). On daje człowiekowi natchnienia i wskazówki, przychodzi jako sprawca i chcenia, i działania zgodnie z Jego wolą (Flp 2,13). Później oczywiście część tej pracy przypadła w udziale człowiekowi, tak aby na owoce posiewu można było „zasłużyć” w oparciu o ludzką godność i wolną wolę. Pismo Święte obiecuje przy tym, że ci, którzy we łzach sieją, żąć będą w radości (Ps 126,5), a co człowiek sieje, to i żąć będzie (Ga 6,8). Francuski poeta przyjął ten biblijny sposób obrazowania, ale dokładnie odwraca znaczenie poszczególnych jego elementów. Zdaniem Moréasa człowiecza dola polega na tym, że każdy sieje we łzach, ale niczego nigdy nie zbiera. To, do czego dąży, także zostanie pożarte przez złowrogą siłę. Nowoczesne „ja” nie zatrzymuje się jednak – należy to zauważyć – na smutku i beznadziei; ono przeżywa swoją tragedię w poczuciu dumnej wzniosłości. Stąd nawet współgranie przyrody z samotnością i wyobcowaniem poety odmalowane zostało jako piękne estetycznie, mieniące się różnorodnością nastrojów, kształtów i barw:

 

O chmury teraz lśniące w świetlanej koronie
Ponad tymi polami tonącymi w zbożu;
Wy, które się jawicie na niebieskim skłonie,
Niby roje żaglowców na spokojnym morzu;

 

Wy, których twarz radosna rychło się przemieni
W ciemne oblicze bliskiej burzy, pełnej gromu,
Serce me idzie z wami, biegacze przestrzeni!
Me serce wam podobne, nie znane nikomu[6].

 

Przyroda ze stanc Moréasa jest piękna. Lecz jest to piękno tyleż subtelne, co puste, przy całym swym uroku rozpaczliwie wołające o Boga, który mógłby jej nadać wyższy sens, jakiś „byt” i „istnienie”. Bóg się jednak nie zjawia, jest nieobecny, a może po prostu Go nie ma. Wobec tego człowiekowi pozostaje wpatrywać się w horyzont albo w bezkres morza, pytając o to, dokąd biegnie życie, czy ma dokąd biec i czy tego rodzaju pytania mogą w ogóle spotkać się z odpowiedzią. Jeżeli bowiem świat nie ma wyższego sensu, choć stworzenie wciąż za nim tęskni i nie może inaczej, ponieważ jęczy i wzdycha w bólach rodzenia (Rz 8,22), to całe życie okazuje się absurdem. Dopiero z tej sprzeczności wyłania się problem zagubienia człowieka, który doświadcza swojej niepełności oraz ukierunkowania na Boga jako na swoją Pełnię, a przy tym styka się ze „śmiercią religii”, a więc zaczyna dostrzegać nieuchwytność, meandryczność wszystkiego, co się jawi. To pęknięcie wewnątrz duchowości „nowoczesnego człowieka” inspirowała twórców końca dziewiętnastego wieku do kreowania świata pełnego niepoznawalnych tajemnic, znaków i tropów, które wiodą na manowce, przebłysków wieczności, które okazują się jednak jedną z ukrytych funkcji „ja”, a nie dowodem na istnienie nieba. Być może to napięcie pomiędzy przeczuciem czegoś więcej a wiarą w puste niebo jest najgłębszą istotą symbolizmu jako jednego z nurtów nowoczesnej literatury. Tę sytuację człowieka fin de siècle’u doskonale ujmuje jeden z wierszy zapomnianego polskiego poety tego czasu (i tłumacza prozy Edgara Allana Poego), Stanisława Wyrzykowskiego:

 

Niczego tobie dusza nie pamięta.
W sny się zasnuła, zbłąkana w pustkowiu,
Pod niebem głuchym jak tarcza z ołowiu
We własną mękę jak w płomień zamknięta.

 

Już jej tęsknota nigdy nie opęta
Mieć ciebie jasną na złotym wezgłowiu,
W skrach gwiezdnych drżącą – jak fala w sitowiu,
Gdy zalśni, we śnie wichrem ogarnięta.

 

A cierpię, że bez ciebie nie może
Rozpętać dusza jak ogień skrzydlaty,
Każdej swej myśli przelśnić w cud i w zorzę –

 

Cierpię i pytam, patrząc nieprzytomnie
Na ciemne morze idące w zaświaty,
Czy łódź nadpływa – i czy płynie po mnie?[7]

 

Sugestia jakoby wiersz został zaadresowany do nieznanej kochanki poety, jest w gruncie rzeczy zwodnicza. Przede wszystkim dlatego, że na pierwszy plan wysuwa się tutaj odkrycie „pustkowia” oraz „nieba głuchego jak tarcza z ołowiu”. Zresztą tajemnicza kobieca adresatka – pozbawiona – najprawdopodobniej jest tutaj personifikacją duchowego pierwiastka, albo tęsknoty za utraconą bądź przyćmioną wiarą w istnienie Boskiej iskry w duszy. O ile jednak Wyrzykowski z trwogą w sercu oczekuje spotkania z tajemnicą śmierci, o tyle Moréas czyni ze swojego zagubienia przedmiot własnej dumy:

 

Na wodę, na spóźnione kwiaty, na me oczy,
Lejesz słodycz bladą, o słońce jesieni.

 

Czego chcesz od nas słońce? Dość już kwitnienia:
Liść zgniły niechaj porwie wiatru zawierucha!
Pozwól wodzie być ciemną, zostaw mi cierpienia:
One żywią myśl moją, zwiększając moc ducha[8].

 

Oto nowa duchowość: serce, które wyrywa się poza ziemskie granice, nie rozumiejąc same siebie bez odniesienia do wiary, a zarazem zdaje sobie sprawę, że znajduje się w świecie bez Boga, to „ciemne morze”, mare tenebrarum. Lecz lekarstwem, po jakie sięga Moréas to dumna, płynąca z samouwielbienia prośba: „zostaw mi cierpienia”. Niech złowrogi akwilon rwie kwiaty i niszczy plony. Niech zasiewa chaos, niech zostawia za sobą pustkę. Niech nie świeci słońce. Niech światło odejście, zostawiając po sobie bezbrzeżny smutek.

Michał Gołębiowski

----- 

Drogi Czytelniku, skoro jesteśmy już razem tutaj, na końcu tekstu prosimy jeszcze o chwilę uwagi. Udostępniamy ten i inne nasze teksty za darmo. Dzieje się tak dzięki wsparciu naszych czytelników. Jest ono konieczne jeśli nadal mamy to robić.

Zamów "Christianitas" (pojedynczy numer lub prenumeratę)

Wesprzyj "Christianitas"

-----

[1] A. Asnyk, Nad głębiami [w:] tegoż, Dzieła poetyckie, t. II, oprac. Z. Michałowski, Warszawa 1910 [?], s. 48.

[2] Zob. J. Adamski, Historia literatury francuskiej. Zarys, Wrocław 1970, s. 240.

[3] J. Moréas, Ze „Stanc”, tłum. W. Korab-Brzozowski [w:] W. Korab-Brzozowski, Utwory zebrane, oprac. M. Stala, Kraków 1980, s. 320.

[4] Zob. P. Grimal, Słownik mitologii greckiej i rzymskiej, Wrocław 2008, s. 54-55.

[5] St. Korab-Brzozowski, Próżnia [w:] Poezja polska. Antologia, oprac. A. Rajca, J. Polanicki, Warszawa 2005, s. 303.

[6] J. Moréas, Ze „Stanc”, jw., s. 326.

[7] St. Wyrzykowski, List [w:] Zbiór poetów polskich XIX w., t. IV, oprac. P. Hertz, Warszawa 1965, s. 925.

[8] J. Moréas, Ze „Stanc”, jw., s. 324.




Michał Gołębiowski

(1989), doktor nauk humanistycznych, filolog, historyk literatury, eseista, pisarz, tłumacz. Stały współpracownik pisma „Christianitas”. Autor książek, m.in. „Niewiasty z perłą” (Kraków, 2018) czy „Bezkresu poranka” (Kraków, 2020), za którą został uhonorowany Nagrodą Specjalną Identitas. Jego zainteresowania obejmują zarówno dawną poezję mistyczną, jak również kulturę tworzoną w atmosferze tzw. „śmierci Boga” oraz dzieje ruchów kontrkulturowych lat 60. XX wieku.