Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl. Z góry dziękujemy.
Jean-Paul Sartre ogłosił, że „piekło to inni”. Inaczej Jezus, który przechodził z miasta do miasta, od wsi do wsi, aby obwieścić „zabłąkanym owcom” (zob. 1 P 2,25), że istnieją ścieżki, które nie prowadzą gdziekolwiek, lecz do jednej, wspólnej owczarni. Słońce już zaszło, a po polach roznosiło się, wraz z wieczornym chłodnym wiatrem i dzwonieniem trzody, słowo pocieszenia. Jest gdzieś dom, a tam – wszyscy razem, napełnieni Bogiem.
Co oznacza, że On jest z nami? To, że owce przestaną „błąkać się na swojej własnej drodze” (zob. Iz 53,6), ponieważ nie będzie już błędnych, zarośniętych, nieznanych dróg. Z czasem nie będzie obcych pastwisk. Odtąd każdy zamieszka u siebie, a wszyscy wspólnie. Kiedyś byli pozbawieni i nadziei, i Boga na tym świecie (Ef 2,12), teraz są już „domownikami Boga”, a nie „obcymi”. Nie są „przybyszami z daleka” (zob. Ef 2,19).
List do Efezjan, mówiąc o zbawieniu w formule „wy”, a nie „ty”, snuje wręcz obraz pojednania „dwóch stron ludzkości” (zob. Ef 2,22), dawniej skłóconych, dziś żyjących w jedności ciała Chrystusa, jak dwa ramiona rozpięte na krzyżu, aby w ten sposób, dopiero we wzajemnym związku stworzyć dom, do którego wprowadzi się sam Bóg.
Jezus zapewniał, że królestwo nieba już teraz zostało zasadzone, zapuszcza korzeń i rozrasta się w ludziach, Jego uczniach, jak również pomiędzy nimi, w przestrzeni wzajemnego spotkania (zob. Łk 17,21), którą odwiedza jeszcze jedna Osoba, a raczej trójca Osób. Greckie słowo ἐντός może zresztą oznaczać obie te perspektywy. Mówi ono o czymś, co znajduje się w środku, niczym we „wnętrzu kielicha” (zob. Mt 23,26), ale także pośród ludzi, w odsłanianiu się sobie osób, pomiędzy „ja” i „ty”, w „maczaniu chleba w tej samej misie” (zob. Mt 26,23), w odpoczywaniu umiłowanego ucznia na piersi Jezusa (zob. J 13,23).
A więc „inni” nie są piekłem. Tym słowem należałoby raczej określić całkowite bądź ostateczne osamotnienie, do którego człowiek nie został powołany. Wynika to z samej istoty bycia osobą. Jeżeli bowiem sam Bóg jest odwiecznym „my”, wspólnotą i wzajemnością, to stworzony na Jego obraz i podobieństwo człowiek nie może urzeczywistnić siebie naprawdę i szczęśliwie w oddzieleniu od innych. Nie może też pozostać w sobie samym, bez spotkania z rzeczywistością istniejącą poza nim.
Uczeń Chrystusa nie wyznaje zatem, że „piekłem są inni”. A przynajmniej nie może tego wyznać jako uczeń, czyli ten, który nie posiada własnych prawd, ale daje się prowadzić jedynej prawdzie. Jeśli natomiast czuje, że „piekłem są inni”, to najwyraźniej doświadcza ataku na własną tożsamość jako stworzenia na obraz Trójcy Boga. Jego duszę dotyka, jak mawiali Ojcowie pustyni, duch południa, mieszkaniec samotnych, rozgrzanych bezmiarów, zarażając go zniechęceniem i bolesną nudą. Tymczasem już samo powołanie uczniów przez Jezusa zaczęło się od obecności, od prostego bycia z sobą; głoszenie dobrej nowiny miało narodzić się dopiero w wyniku tej jedności. I ustanowił Dwunastu, mówi Ewangelia, ażeby z Nim byli (Mk 3,14): ὠνόμασεν ἵνα ὦσιν μετ’ αὐτοῦ. Posłannictwo zaczyna się więc od wspólnego zamieszkania.
Inni nie są piekłem. Można raczej powiedzieć, że są (lub bywają) krzyżem, oczywiście w ewangelicznym znaczeniu tego słowa. Chodzi tu o pewien trud, wyrzeczenie i oczyszczenie woli związane z przyjęciem realności drugiej, odmiennej osoby; kogoś, kto ma w sobie dynamikę istnienia zamiast statyczności wyobrażenia. Dlatego też Paweł Apostoł, mówiąc Koryntianom o małżeństwie, nie ogranicza się wyłącznie do obietnicy wspólnego szczęścia, ale wspomina też o „udrękach w ciele” (zob. 1 Kor 7,28). Tym samym wskazuje brzemiona wyrzeczenia i przekraczania siebie. Aby mieć w sobie miłość, „zachowując dobre wino” (zob. J 2,10), należy wyjść poza samego siebie w kierunku drugiego.
Inni bywają więc krzyżem nie dlatego, że po prostu istnieją obok, pozostając zawsze dobrem chcianym przez Boga, lecz raczej przez wzgląd na cechującą wszystkich wyczerpywalność, a jeszcze bardziej – przez włączenie w obszar własnego życia kogoś odrębnego, różniącego się od bezcielesnej i dowolnie kształtowanej idei. „Krzyż ten, jak pisał Louis Bouyer, to odkrycie własnego niedostatku”. Nie tylko odkrycie, ale także, należałoby dodać, przyjęcie.
Spojrzenie w rzeczywistość zawsze dotknie bowiem tej czy innej niedoskonałości, zaś miłość chrześcijańska godzi się i przyjmuje tę niedoskonałość. Wyjście w kierunku drugiego jest bowiem prostym zamysłem, ale w końcu okazuje się wymagającą rzeczywistością, chociażby dlatego, że realność drugiej osoby zawsze stawia wyzwania.
Myślenie metafizyczne jest, jak powtarzał Robert Spaemann, „wychodzeniem poza siebie”. Zakłada więc spotkanie, bycie przed kimś i przy kimś, w obecności z drugim. Rzeczywistość nie zamyka się bowiem na naszych wewnętrznych procesach. Ktoś przede mną nie jest wyłącznie projekcją i wizją we mnie. Jest kimś realnym, a więc także odrębnym i stawiającym wyzwania.
Pod filozoficznym pojęciem realizmu metafizycznego kryje się właśnie uznanie realności innych bytów, drugiej osoby, różnorodnych istnień, które w konsekwencji stawiają mnie w miejscu odpowiedzialności za otaczający mnie stworzony świat. Nie można przyjąć, afirmować, a wreszcie kochać w pełni tego, co pozostaje wewnętrznym procesem w człowieku. Musi dokonać się jakieś wyjście. Musi wydarzyć się spotkanie, w którym jestem ja, realnie istniejący, jak również inny, równie dla mnie rzeczywisty. Takie było zresztą pierwsze doświadczenie Adama, człowieka jako takiego, kiedy tylko został powołany do życia: odnaleźć się wśród istnień odrębnych od niego samego, aby wejść z nimi z relację.
Tym należy tłumaczyć nieufność, jaką tradycja Kościoła żywiła w stosunku do tego, co nazwano później „miłością romantyczną”. Wbrew obiegowym opiniom, nauka Jezusa ani Jego apostołów nie przeciwstawia się erosowi. Wręcz przeciwnie, przyjęcie przez Boga ludzkiej natury stawia eros na drodze do realizacji pełni potencjału oraz przebóstwienia, czego obrazem jest nie tylko Pieśń nad pieśniami jako odrębna księga ukazująca święty wymiar miłości, ale także obecność Jezusa na zaślubinach w Kanie Galilejskiej.
Miłość romantyczna, tak jak ją tutaj rozumiemy, nie polega jednak na wyjściu poza siebie, aby spotkać drugiego, lecz na umiłowaniu „miłosnego prądu”, stanu zakochania, który ostatecznie zamyka się w „ja” i je samoutwierdza. Tak pojęty eros nie kieruje się zatem ku rzeczywistości drugiej osoby.
Wspólnota osób, zwłaszcza ta bliska, rodzinna, obiecuje spełnienie, ale zapowiada także trud dojrzewania. Zawiera więc w sobie „zapieranie się samego siebie” (zob. Mt 16,24). Z tego też powodu Paweł Apostoł, mówiąc o miłości małżeńskiej, zapowiada także „udręki w ciele” (zob. 1 Kor 7,28), a dawna tradycja kościelna zwykła łączyć obrzędy zaślubin nie tylko z radością, ale także z krzyżem.
To wczesne chrześcijańskie skojarzenie małżeństwa z ukrzyżowaniem, w którym nie należy widzieć przyzwolenia na oczywiste zło, nabiera dziś szczególnego znaczenia. Człowiek nowoczesny ma bowiem tendencję do widzenia ludzkich relacji w kategoriach konsumpcyjnych. Podstawowym dążeniem jest wówczas samorealizacja, która zamyka „ja” w sobie samym. Miłość chrześcijańska jest krzyżem w tym znaczeniu, że prowadzi człowieka do „zaparcia się siebie” w idealistycznych oczekiwaniach, aby przyjąć drugą osobę w jej realności. To zaś wiąże się z pewnym brzemieniem rzeczywistego życia, zwłaszcza w wymiarze codzienności. Krzyż jest więc tutaj „wydaniem samego siebie” (zob. Ef 5,25).
Kultura konsumpcyjna jest w zasadzie przeciwieństwem „wychodzenia poza siebie”. Nie zawiera w sobie misterium, nie przechodzi przez bramy świątyni, nie wstępuje do przybytku, a więc nie sięga też „tajemnicy wielkiej” (zob. Ef 5,32), ani „tajemnego zamysłu od wieków ukrytego w Bogu” (zob. Ef 3,9). Podsycając nieustanne apetyty, każe raczej zmieniać zużywające się obiekty, aniżeli podejmować spotkanie z rzeczywistą osobą.
Michał Gołębiowski
Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.
(1989), doktor nauk humanistycznych, filolog, historyk literatury, eseista, pisarz, tłumacz. Stały współpracownik pisma „Christianitas”. Autor książek, m.in. „Niewiasty z perłą” (Kraków, 2018) czy „Bezkresu poranka” (Kraków, 2020), za którą został uhonorowany Nagrodą Specjalną Identitas. Jego zainteresowania obejmują zarówno dawną poezję mistyczną, jak również kulturę tworzoną w atmosferze tzw. „śmierci Boga” oraz dzieje ruchów kontrkulturowych lat 60. XX wieku.