Recenzje
2025.06.04 13:40

Parandowski redivivus

Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl. Z góry dziękujemy. 

 

Grażyna Pawlak, Jan Parandowski. Życie i dzieło, Instytut badań Literackich PAN, Warszawa 2023, s. 1018.

 

Od śmierci Jana Parandowskiego minęło już blisko pół wieku. Nic dziwnego, że pamięć o nim nieco przyblakła. Przyblakła, ale nie zanikła. Choć w mgle zapomnienia tkwią więksi moim zdaniem autorzy z pokolenia urodzonego na przełomie XIX i XX stulecia, on sam jako autor „Mitologii” od lat znajdującej się pomimo różnych zmian i reform w kanonie lektur szkolnych, nie jest, a przynajmniej nie powinien być zupełnie nieznany kolejnym pokoleniom kształcących się Polaków.

Ufam, że nie brak też takich, którzy jak ja, czytali i inne jego książki. Miałem z tych lektur dobre wspomnienia, więc z zainteresowaniem sięgnąłem po monumentalną monografię autorstwa Grażyny Pawlak, badaczki z Instytutu Badań Literackich. Tytuł księgi wyjaśnia krótko i zwięźle jej zawartość: Jan Parandowski. Życie i dzieło.

Podchodziłem do lektury z myślą, że pewnie przyjemniejsza byłaby lektura zbeletryzowanej, biografii. Tymczasem trzeba powiedzieć, że autorka pomimo trzymania się rygorów właściwych dla pracy naukowej stworzyła tekst pasjonujący, który czyta się z zaciekawieniem. Szczególnie trzeba docenić fragmenty - ujęte w osobnych rozdziałach, wyłączonych z całościowego opisu życia bohatera - dotyczące jego działalności w PEN Clubie oraz omawiające historię powstania oraz edycji jego głównych dzieł literackich. Mimo tych zalet pod koniec lektury odczuwałem lekki niedosyt.

Należy zwrócić uwagę na trzy przyczyny owej niepełnej satysfakcji. Pierwsza to kwestia ustalenia tego, kto był ojcem Jana Parandowskiego. Grażyna Pawlak dość przekonująco wykazuje, że był nim Jan (Iwan) Bartoszewski, kapłan obrządku wschodniego, profesor teologii na uniwersytecie lwowskim. Wyjaśnijmy jednak, że przyjął on święcenia kapłańskie jako celibatariusz, nie mógł więc poślubić matki Parandowskiego, a syn nie nosił nazwiska ojca. Jednak mieszkali w jednym domu, a zdaniem Pawlak młody Jan traktował mieszkającą z nimi matkę księdza Bartoszewskiego jak babcię. Poznajemy obraz szczęśliwej, zamożnej (pensja profesorska na CK uniwersytecie była bardzo godziwa) rodziny, zapewniającej swojemu jedynakowi najlepsze wykształcenie, a wyróżniającej się tym, że rodzice żyją w związku nieformalnym. Otóż zdaje mi się, że nie byłoby to tolerowane w dziewiętnastowiecznym Lwowie. Musiała istnieć jakaś legenda na użytek lwowskiego towarzystwa, kościelnych przełożonych, która wiarygodnie uzasadniała fakt roztoczenia przez księdza Bartoszewskiego opieki nad zamieszkującą w jego domu panną z dzieckiem. I ta legenda musiała być także przekazywana młodemu Parandowskiemu. Niestety Pawlak zupełnie pomija sprawę prawdopodobnego istnienia takiego społecznie akceptowalnego uzasadnienia tej kohabitacji. A przecież fakt bycia nieprawym potomkiem i księdza, i Ukraińca, nigdy nie był przeciw Parandowskiemu wykorzystywany z powodu jego działalności publicznej. Ani przed II wojną, kiedy związany był z liberalnym nurtem skupionym wokół „Wiadomości Literackich”, ani zwłaszcza po wojnie, kiedy co prawda nie zawsze protestował przeciwko rozmaitym niegodziwościom komunistów, ale też nigdy nie został przez nich skłoniony do wypowiedzenia jakiejś opinii, której musiałby się wstydzić.

Dwie kolejne sprawy pozostawiając czytelnika z poczuciem niedosytu, to kwestie w których Parandowski milczał. Pawlak nie wspomina ani o żadnych jego publicznych wystąpieniach w tych sprawach, ani o żadnych prywatnych zapiskach, w których wyraził by swoja opinię. Obie sprawy dotyczą rzeczy poza rodziną, chyba mu najbliższych - cywilizacji antycznej i jej języków: greki i łaciny. 

Może warto tu za Pawlak przytoczyć jak Parandowski nauczany był tych języków w kończącym się maturą,  ośmioklasowym gimnazjum o profilu klasycznym, do którego uczęszczał w latach od 1905 do 1913. „Łaciny uczono przez 8 lat po 6 godzin tygodniowo w klasach I - VI, zatem jej poznawanie uczeń rozpoczynał już w 10. roku życia. (...) W klasach VII i VIII liczbę godzin zmniejszono do 5. Język grecki młodzież gimnazjalna zgłębiała przez 6 lat, od klasy III do VIII, w wymiarze 4 lub 5 godzin tygodniowo.”  Ja 10 lat skończyłem pod koniec życia Parandowskiego. Maturę zdawałem 6 lat po jego śmierci. Nie miałem ani jednej lekcji łaciny, o grece już nie wspominając. Nie tylko w starszych klasach szkoły podstawowej, lecz także w liceum. W tym ostatnim niektóre klasy, tzw. humanistyczne lub biologiczno - chemiczne miały trochę łaciny, ale w znacznie mniejszym wymiarze, 1 lub 2 godzin tygodniowo  i to, jeśli mnie pamięć nie myli, nie przez wszystkie lata. 

To ograniczanie miejsca w edukacji dla języków klasycznych zaczęło się już od tzw. reform jędrzejowiczowskich w latach trzydziestych. Ciekawe, że Pawlak wspomina publicystyczne wypowiedzi Parandowskiego z tamtego czasu, bardzo krytyczne wobec wprowadzanych zmian w programach nauczania historii. Nie podaje jednak żadnego przykładu ani z tamtej epoki, ani z lat powojennych, kiedy Parandowski wyraziłby w jakikolwiek sposób swój stosunek do powolnego eliminowania ze szkół języków klasycznych.

Łacina, powoli, ale stale ograniczana w szkołach, trzymała się jeszcze parę dziesięcioleci w Kościele katolickim. Przeżycia wojenne wpłynęły na autentyczne religijne nawrócenie Parandowskiego. Znalazło to wymiar i w jego pracy dydaktycznej na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, i przede wszystkim literackiej. Należy zauważyć, że jego pisarstwo bardzo wysoko cenił Prymas Wyszyński. Już ciężko chory Parandowski 8 października 1976 roku, podczas uroczystości odbywającej się z tego powodu w jego mieszkaniu, otrzymał honorowy doktorat KUL  Prymas uczestniczył w uroczystości i w imieniu episkopatu przekazał wyrazy uznania dla twórczości autora „Alchemii słowa”, a w szczególności „dla jego wkładu w obronę kultury łacińskiej”. Z innych wypowiedzi Wyszyńskiego wiadomo, że wspomniany przed chwilą tytuł był jego ulubionym pośród książek Parandowskiego. 

Zauważmy, że uroczystość ta odbyła się dekadę po zakończeniu ostatniego Soboru powszechnego.  Łacina w liturgii w kilka lat została zepchnięta do bardzo nielicznych, zaniedbanych enklaw. I znowu z monografii Pawlak wynikałoby, że była to sprawa, która w życiu Parandowskiego nie miała żadnego echa. Żadnej wypowiedzi publicznej, żadnej opinii przekazanej ceniącym go biskupom, żadnej wreszcie prywatnej notatki do szuflady. Czy tak istotnie było? Jeżeli jednak jakieś wypowiedzi prywatne były a Pawlak uznała je za niewarte wspomnienia, to jest to jej poważny błąd warsztatowy. Jeżeli niczego nie znalazła, lepiej byłoby wyraźnie to zaznaczyć, bo fakt to zaiste zdumiewający, jeśli zauważymy choćby, że w tamtych latach na tych łamach („Twórczość” 2/1972) swoje krytyczne stanowisko wobec wygnania kościelnej łaciny zgłaszał Jarosław Iwaszkiewicz.

Z obowiązku recenzenckiego należy wspomnieć że autorce przydarzyło się parę błędów. Są to jednak drobne usterki. Jedyną nieco irytującą przez swoją konsekwencjęn jest wielokrotne nazywanie lat trzydziestych trzecią dekadą XX wieku, lat pięćdziesiątych - piątą itd. Cóż, piąta dekada każdego wieku to lata czterdzieste, choć bez roku czterdziestego, a z pięćdziesiątym. To tak jak ze stuleciami - lata tysiąc dziewięćsetne to wiek XX, choć bez roku 1900, a za to razem z rokiem 2000.

I na koniec pewna refleksja natury bardziej ogólnej, jaka zrodziła się u mnie podczas lektury recenzowanej monografii o Janie Parandowskim. Jego najbliższa rodzina to ocaleni z Holocaustu. Żona, a tym samym jego dwoje starszych dzieci, według przerażających kryteriów rasowych niemieckiego okupanta byli skazanymi na śmierć Żydami. Także życie Parandowskiego jako polskiego inteligenta nie było w latach wojny bezpieczne. Dlatego Parandowscy w 1942 roku opuścili Warszawę i schronili się w dworze rodziny Morawskich w miejscowości Planta, w Opatowskiem. Pawlak jak najbardziej słusznie podkreśla, że ze strony Stanisława i Olgi Morawskich, rodziców trzynaściorga dzieci, którzy ponadto dali w swym domu schronienie także wielu Polakom wysiedlonym z ziem zachodnich, był to akt wielkiego heroizmu. Wyraźnie wskazuje także na chrześcijańską motywację gospodarzy w podjęciu decyzji o  udzieleniu schronienia Parandowskiemu i jego bliskim. 

Tymczasem obraz Planty i związanych z nią ludzi, jaki wyłania się z kart prywatnych zapisków Parandowskiego, jest, jak pisze Pawlak, “nacechowany pejoratywnie. Trudno doszukać się w nich choćby cienia wdzięczności wobec właścicieli majątku.” Autorka monografii, wyraźnie stając po stronie Morawskich, stara się jednak podać rozmaite okoliczności łagodzące dla tej niesympatycznej postawy swojego bohatera: stres, niepewność jutra, pozbawione wygód warunki mieszkaniowe i ubogie jedzenie, odcięcie od wielkomiejskiego życia kulturalnego. 

Otóż dobrze byłoby, gdyby taką zrównoważoną ocenę stosowano także wobec innych świadectw ocalonych z Holokaustu, niekiedy bardzo krytycznych wobec polskiego otoczenia, także wobec tych, którzy byli zaangażowani w ich ratowanie.

Piotr Chrzanowski

 

Tekst publikujemy dzięki uprzejmej zgodzie redakcji pisma "Twórczość". Pierwodruk miał miejsce w kwietniownym (2025) numerze tego pisma.

 

Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcia pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co więcej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.


Piotr Chrzanowski

(1966), mąż, ojciec; z wykształcenia inżynier, mechanik i marynarz. Mieszka pod Bydgoszczą.