Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl. Z góry dziękujemy.
Parę dni temu wybrałem się na wystawę prezentującą wyniki trzeciego już etapu realizowanego pod egidą Teologii Politycznej projektu Namalować katolicyzm od nowa. Choć nazwę projektu uważam za dość nieszczęśliwą, jego deklarowanemu celowi można jedynie przyklasnąć. Chodzi o wprowadzenie do naszych kościołów malowanych współcześnie obrazów, mających sakralny charakter i wysoką jakość artystyczną.
Pierwszy etap, od którego projekt się zaczął, miał swój finał jesienią 2022 roku w postaci prezentacji obrazów namalowanych przez dziesięciu artystów, przedstawiających ich zrozumienie wizji Jezusa Miłosiernego zapisanej przez św. Faustynę. Po tej prezentacji ogłoszono, że co roku będą prezentowane dzieła obrazujące po kolei każdą z dwudziestu tajemnic Różańca. W zeszłym roku były to przedstawienia Zwiastowania, w tym – Nawiedzenia. W tych etapach każdy z artystów przedstawia dwa obrazy: duży, można by powiedzieć “ołtarzowy” i mały, dla prywatnej pobożności, przed którym można by modlić się w swojej izdebce.
Zespół artystów składa się z dziewięciu osób z już ustalonym dorobkiem (tutaj po pierwszym etapie zaszła jedna zmiana) oraz co roku innego artysty z najmłodszego pokolenia.
Wspomniany trzon zespołu tworzą: Jarosław Modzelewski, Ignacy Czwartos, Jacek Dłużewski, Wojciech Głogowski, Jacek Hajnos OP, Krzysztof Klimek, Bogna Podbielska Beata Stankiewicz oraz Grzegorz Wnęk. Ten ostatni zastąpił po pierwszym etapie Artura Wąsowskiego. Młodych twórców w kolejnych etapach reprezentowali: Wincenty Czwartos, Michał Żądło i obecnie Ewa Czwartos.
Jak ocenić ten projekt po namalowaniu 50 obrazów?
Widziałem kilka dzieł, które bez wątpienia są piękne i z pewnością zostałyby dobrze przyjęte przez wspólnotę wierzących, gdyby znalazły się w ich parafialnym kościele. Niestety jest to bezdyskusyjnie mniejszość powstałych obrazów. Z przykrością trzeba powiedzieć, że są twórcy, którym mimo przedstawienia poęciu propozycji, nie udało się stworzyć ani jednego obrazu sakralnego.
Nie chcę tu wchodzić w szczegóły rzemiosła malarskiego, te zostawiam osobom bardziej kompetentnym. Ja odnoszę się tutaj jedynie do kwestii tego czy poza kanonem wschodniej ikony, posługując się zachodnim idiomem malarskim – bo taki jest deklarowany przez organizatorów sposób, w jaki mają pracować uczestnicy projektu – udało się stworzyć obraz kultyczny, czy też nie.
Fakt, że na Zachodzie, w Italii, już w XIII w. malarze zaczęli odchodzić od kanonicznej ikony, nie oznacza, że nie pozostały żadne punkty stałe, których w wykonywanych dziełach artyści powinni się trzymać. I tak o Jezusie psalm 44 mówi: postacią piękniejszy od synów ludzkich. Maria, Matka Boża, w chwili Zwiastowania musi wyglądać jak młoda kobieta, wręcz dorastająca dziewczyna. Także postacie świętych muszą być przedstawione z wdziękiem. Tymczasem na ostatniej wystawie jeden z najbardziej wyeksponowanych obrazów, w założeniu “ołtarzowy”, przedstawia św. Elżbietę bardzo starą, chyba za starą, z twarzą, którą ja postrzegam jako zwyczajnie brzydką. Skądinąd trzeba zaznaczyć, że malarz posłużył się bardzo ubogą paletą kolorystyczną. Sam ten fakt, moim zdaniem, ograniczałby jego zastosowania jedynie do jakiejś kaplicy zakonnej. Nie ma to jednak znaczenia wobec pozbawionego szlachetności oblicza matki św. Jana Chrzciciela.
Poruszam ten temat m.in dlatego, że niejako w bocznym nurcie projektu pojawiło się związane z nim zamówienie obrazu Matki Bożej z Dzieciątkiem, w typie Hodegetrii, do zabytkowego, drewnianego kościoła we wsi Parlin, w archidiecezji gnieźnieńskiej. Proboszcz umieścił go w zabytkowej nadstawie dawnego ołtarza głównego, w miejsce mało atrakcyjnego, kilkudziesięcioletniego obrazu, malowanego na wzór innego, z epoki baroku.
Ostatecznie nowy obraz pozostał w kościele, ale wobec protestów parafian, ołtarz główny musiał powrócić do dawnego wystroju. Mam głębokie, wewnętrzne przekonanie, że częścią problemu było pokazanie twarzy błogosławiącego Dzieciątka Jezusa wiekowo dużo starszej niż reszta jego postaci. Jeden z moich znajomych, człowiek o naprawdę dużej kulturze osobistej i artystycznym wyrobieniu, wręcz zapytał: dlaczego Dzieciątko ma taką cringe’ową twarz?
Swoją drogą osobiście żałuję, że tak się zakończyła historia w Parlinie. Mieszkam niedaleko i zdążyłem zobaczyć obraz w ołtarzu i modlić się przed nim w czasie niedzielnej Eucharystii. Mimo wskazanych wyżej niedostatków uważam, że obraz Beaty Stankiewicz wnosił do pięknej, starej świątyni nową jakość.
Pojawia się pytanie czy wobec stosunkowo ograniczonych efektów kontynuacja projektu ma sens? Jestem przekonany, że ma. Zupełnego przekonania nabrałem uczestnicząc w towarzyszącej najnowszej wystawie konferencji o sztuce sakralnej. Szczególnie przemówiły do mnie tezy Jana Michalskiego, który wystąpił w prowadzonym przez Juliusza Gałkowskiego panelu zatytułowanym Kultura w praktyce.
Michalski wskazał, że powstawaniem dzieła sakralnego powinny kierować dwa imperatywy. Po pierwsze - poza Kościołem nie ma zbawienia. Oznacza to, że artysta tworzący dla Kościoła musi być z tym Kościołem związany. Po drugie musi kierować się ewangeliczną zasadą gorliwość o dom Twój pożera mnie. Tutaj, zdaniem panelisty, jest największa trudność. Spełnienie tego imperatywu wymaga całkowitego wyzbycia się artystowskiego egocentryzmu. Tymczasem współcześni artyści są kształceni w systemie, którego potem stają się częścią, napędzanym przez wynoszenie ego artysty na piedestał. Dochodzi do tego, jedynie zasygnalizowany, aspekt sytuacji ogólnopolitycznej. Jak w wielu dziedzinach życia, to już moje dopowiedzenie, tak i w sztuce system promuje uległość wobec dominujących w kulturze nurtów lewicowych i liberalnych.
Od siebie dodałbym jeszcze, że i Kościół w swym wymiarze nauczyciela wiernych ponosi tu niemałą odpowiedzialność. Jak słusznie zauważyli w kończącym konferencję panelu biskupi Michał Janocha i Jacek Grzybowski, liturgia i sztuka sakralna są ze sobą ściśle związane - jedna nie istnieje bez drugiej. Sposób realizacji reform liturgicznych w Kościele po ostatnim Soborze de facto oznaczał zerwanie Kościoła z własną przeszłością, z własną tradycją. Skoro dotknęło to liturgii, nie mogło nie dotknąć i sztuki.
Biorąc powyższe pod uwagę, być może na poważnie trzeba uznać, że największym dobrem, które jak na razie wypływa z realizacji projektu “Teologii Politycznej” nie są te już namalowane obrazy, ale proces, w który weszli zaangażowani weń twórcy. Projekt obejmuje nie tylko samo malowanie i wystawy, ale także warsztaty dla uczestników. Organizowane w pięknych miejscach, w klasztorach dających tym spotkaniom pogłębiony wymiar duchowy, wprowadzają artystów w pogłębioną znajomość teologii i historii sztuki sakralnej.
Uczestniczyli też we wspomnianej konferencji, gdzie mogli wysłuchać zdecydowanych opinii Michalskiego.
Może zatem do końca musi się w malarzach mających być forpocztą nowej sztuki katolickiej dokonać proces zaparcia się samego siebie. Zaparcia się dawnego, romantycznego artysty skoncentrowanego na własnym ego - a powstania artysty gotowego do podjęcia ryzyka odrzucenia przez dominujące salony artystyczne. Wtedy być może namalują prawdziwie piękne nowoczesne obrazy sakralne. Oby!
Bo właśnie dlatego - choć uważam, że będzie to dzieło wymagające od organizatorów olbrzymich starań i że doprowadzenie go do zaplanowanego końca nie będzie łatwe - z całego serca życzę im powodzenia.
Piotr Chrzanowski
Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl. Z góry dziękujemy.
(1966), mąż, ojciec; z wykształcenia inżynier, mechanik i marynarz. Mieszka pod Bydgoszczą.