Ogród miał istnieć zawsze. Rozrastały się gałęzie jabłoni, dojrzewały owoce, a cień dawał wytchnienie znużonym. Ale moment największej obfitości zapowiadał znikanie. Niegdyś klasycyzm miał opisywać trwanie, oczekiwano, że stanie się punktem odniesienia, środkiem, ale potem pojawili się poeci tacy jak Antoni Lange, Jean Moréas albo José-María de Heredia, u których biel marmuru oraz postulowana harmonia skrywały prawdę o doskonałej niestabilności wszystkiego, czego można się dotknąć. Tak, jak mówi Pismo, „każdy jest tylko tchnieniem, jak cień przemija, na próżno tyle się niepokoi” (Ps 39,7). Stłuczone kolumny i obrośnięte bluszczem ruiny niegdysiejszej potęgi Rzymu czy Egiptu w Trofeach Heredii, zachodzące na czerwieniejącym horyzoncie słońce, wiatr rozwiewający kłosy i późne lato nieprzynoszące plonów w Stancach Moréasa, nużące, nie dające chwili wytchnienia wędrówki Żyda Wiecznego Tułacza, duchowego banity i wygnańca z Raju w Rozmyślaniach Langego… Wszystkie te dzieła, choć wsparły się na rzekomo „trwałej” poetyce klasycyzmu, jednocześnie zdawały się wołać: nie ma niczego na świecie, jest tylko mgławica zjawisk, czy raczej „zjawianie się”, które w chwili najmocniejszej emanacji oznajmia zniknięcie. A więc obfitość i nicość jest jednym, bo zbiega się w jedno.
Poczucie wydziedziczenia było czymś istotnym dla duchowej przestrzeni kultury Młodej Polski. Tak, jakby wchodzenie w epokę „kresu czasów” z bagażem pozytywistycznego materializmu, a także słuchanie głoszonej na rynkach i placach nowiny o „śmierci Boga” paradoksalnie podsycały myślenie w kategoriach metafizycznych. U wielu twórców epoki zaistniała bowiem silna intuicja wygnania z raju, bycia na tej ziemi i w tym ciele niejako „nie u siebie”, na banicji, choć nie zawsze wiązało się to z przekonaniem, że najgłębsza ludzka tęsknota za domem, tak silna, że wszystko namacalne czyni widmowym, a wszystko odczuwalne – złudnym, dotyczy istniejącego Edenu. Być może ten wewnętrzny głos oznajmiał wyłącznie tragicznie niespełniane marzenie. Albo mówił prawdę o tym, że człowiek pozostaje istotą niepełną i niespełnioną, ale to tyle, niewiele więcej. „Gdziekolwiek jesteś, chciałbyś odejść precz, aby gdzie indziej być w tej samej chwili” – pisał Antoni Lange, jakby zwracał się do duszy pokolenia, którą zdążył dobrze poznać, samemu także wyznając: „Obozowiskiem koczuję po ziemi” i „po ziemi błądzę, jak gdyby umarły”, gdyż „coś mnie wzywa, coś mnie woła z niewidzialnych kresów bytu”, tak że „oglądam świat z tamtego brzega”. Nieustanne błąkanie się od jednego egzystencjalnego krańca do drugiego, wędrowanie i samotność to chyba najbardziej charakterystyczny rys poezji Langego. Ale Rozmyślania, choć poddane dekadenckiemu nastrojowi, zarysowują horyzont ostatecznego sensu, tak że tułaczka duszy, „samotnicy wiecznej”, nie jawi się przy końcu jako bezcelowa. Moréas ulega tym samym emocjom. I tak jak Lange wznosił lament: „Jak wiele pracy – jak wiele tęsknoty, jak wielkie trudy – jak liche owoce”, tak też autor Stanc stwierdzał w imieniu ludzkości, że „dla kruków me ziarna; chociaż nigdy nie zbieram, wciąż orzę i sieję”. Jednak Moréas godził się na duchowość wielkiej pustki, niejako czyniąc ze świadomości tragizmu istnienia i beznadziei wszelkich starań przeżycie estetyczne.
Obok Jana Kasprowicza, Antoniego Langego i Felicjana Faleńskiego można wskazać jeszcze jednego twórcę, który zasługiwałby na miano nowoczesnego polskiego „poety metafizycznego”. Wszystkie jego książki odsłaniają wyjątkowe oblicze „duszy polskiej”. Łączyły one bowiem romantyczną mistykę, a nawet elementy dziedzictwa sarmackiego z niemal psychodelicznymi przebłyskami gnozy, z ekstatycznym wirowaniem indyjskich energii, chińskimi baśniami oraz elementami słowiańskich klechd. Wszystko to składało się na niespotykany dotąd duchowy eklektyzm. To jedno z ważnych ogniw rozwoju „duszy polskiej” a zarazem „nowej religijności” pod koniec XIX wieku, czyli w epoce odrodzenia kultury narodowej. Mowa tutaj o jednym z ojców polskiego symbolizmu, Wacławie Rolicz-Liederze, którego ówczesna publika, jak i krytyka literacka nie traktowała jednak nazbyt poważnie. Tak naprawdę cenił go za życia tylko Stefan George. Aprobata ze strony tego mistrza niemieckiej liryki schyłku wieku nie przekładała się jednak na szacunek polskich odbiorców tej dziwnej poetyckiej pstrokacizny. Rolicz-Lieder sam siebie uważał natomiast za badacza „granic bytu”, być może jednego z pierwszych tak śmiałych i swobodnych, prowokacyjnie ubranych – niczym Arlekin, symbol z jednego z wierszy – w strój pozszywany z najbardziej nieprzystających do siebie metafizycznych skrawków. O ile zatem Kasprowicz „wadził się z Bogiem”, stając wobec Niego jako buntownik w imię Prawdy, Lange wędrował po ziemi wygnania w poszukiwaniu Raju, świadomy paradoksów istnienia, a Faleński smucił się, a jednocześnie ironizował na temat wielobarwnej ułudy świata, o tyle Wacław Rolicz-Lieder występował jako religijny sztukmistrz żonglując nadziemskimi wątkami i motywami. Była to jakaś próba sięgnięcia po Absolut.
Symbolizm postrzegany nie tylko jako jeden z nurtów w literaturze i sztuce, ale także jako osobliwy stan ducha artysty, przeczuwał „głębiny bytu” przewalające się i huczące za pozornym spokojem nieba, ulotnością tego, co daje się uchwycić zmysłami albo feerią rozbuchanego życia przyrody. Odznaczały się tym zresztą najlepsze refleksyjne (a zarazem najmocniej ironiczne) wiersze Felicjana Faleńskiego: widzenie pustki, nieobecności i opuszczenia w chwili najbujniej zjawiającego się lata, pieśń o przemijaniu wyśpiewywana przez szelest traw i liści, cykania świerszczy oraz letniego ożywienie przyrody. To doświadczenie popycha ku metafizycznej otchłani. Czasem wspomnianą „głębiną” była „głębia pustki”, niebyt jako kres życia, innym razem ezoterycznie rozumiana pełnia, a jeszcze innym razem życie wieczne w promieniach Boga Ojca. Za każdym razem poszukiwaniom tym towarzyszyła świadomość kruchości wszystkiego, jakby struktury przesypującego się piasku. Zbudź się, o śpiący (Ef 5,14) – odzywa się duch, tak czy inaczej rozumiany. A kiedy otwierają się „oświecone oczy serca” (zob. Ef 1,18), wówczas okazuje się, że nie ma niczego na świecie.
Michał Gołębiowski
-----
Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.
-----
(1989), doktor nauk humanistycznych, filolog, historyk literatury, eseista, pisarz, tłumacz. Stały współpracownik pisma „Christianitas”. Autor książek, m.in. „Niewiasty z perłą” (Kraków, 2018) czy „Bezkresu poranka” (Kraków, 2020), za którą został uhonorowany Nagrodą Specjalną Identitas. Jego zainteresowania obejmują zarówno dawną poezję mistyczną, jak również kulturę tworzoną w atmosferze tzw. „śmierci Boga” oraz dzieje ruchów kontrkulturowych lat 60. XX wieku.