Wielokrotnie opisywałam starożytne rozumienie muzyki jako systemu zwierciadeł (speculum musicae), nie będę zatem tego wywodu powtarzać, chciałabym jednak pochylić się na chwilę nad pewnym postulatem, z którym zetknęłam się jakiś czas temu. Człowiek współczesny stając wobec antycznej teorii muzyki jako systemu różnych, współrezonujących ze sobą harmonii, staje zdumiony. Wówczas obecne rozumienie muzyki zaczyna jawić mu się jako cień tamtego okazałego gmachu filozofii muzyki. Dopiero z tej perspektywy jasne się staje, jak nasz współczesny obraz muzyki jest okrojony, zarówno w sensie ontycznym, jak i fizycznym. Muzyka otaczająca nas zewsząd i wręcz zalewająca nas z rozmaitych środków masowego przekazu, okazuje się gruntownie zafałszowana. Wówczas nie powinno dziwić nas to proste pytanie, które pojawia się jako naturalny odruch: jak możemy dzisiaj odzyskać muzykę prawdziwą? Prawdziwą, w sensie odwołującą się do harmonii wszechświata.
Cofnijmy się na chwilę do tego momentu uświadomienia sobie przepaści, jaka dzieli starożytność i współczesność w rozumieniu muzyki oraz niekompatybilności obu systemów.
Po pierwsze dzisiaj inne jest niż w starożytności postrzeganie wszechświata, jawi się on nam jako chaos, a każda próba poznania go generuje raczej coraz więcej zagadek do rozwiązania, niż jego spójny obraz. Muzyka zatem w takim postrzeganiu nie może odbijać harmonii wszechświata, bo jego harmonia jako taka nie jest już przez nas doświadczana, nie wspominając już o harmonii wewnętrznej człowieka.
Po drugie nie istnieje w użyciu muzyczny system pitagorejski. Został on dość szybko wyparty przez różne inne systemy, ponieważ był niepraktyczny w użyciu, a to z tego powodu, że jest to system „idealny”, który w praktyce nie sprawdza się, a to z powodu niedomykania się koła kwintowego.
Od XVIII wieku stopniowo przyjęto system równomiernie temperowany, który do dziś stosowany jest jako powszechny. Polega on na „sfałszowaniu” wszystkich interwałów, żaden zaś z nich nie jest już matematycznie doskonałą proporcją. Wszyscy zatem dorastamy wśród muzyki „sfałszowanej”. Oczywiście nikt z nas tego nie dostrzega, bo niczego innego nikt z nas na co dzień nie słyszy. Właściwie nie byłoby w tym niczego złego, jednak od strony metafizycznej można to rozpatrywać właśnie od tej strony: nie ma już wokół nas doskonałych muzycznych proporcji matematycznych, a więc w jakiś sposób otacza nas fałsz.
Po trzecie nie istnieje już starożytna teoria etosu, bo najzwyczajniej nie ma już w użyciu systemu modalnego z jego zróżnicowanym systemem wielu modi – tonacji. Obecnie, również od XVIII wieku, posługujemy się zazwyczaj zredukowanym systemem dur-moll, a więc systemem dualistycznym, ograniczonym do dwóch możliwych emocji: smutku i radości.
Po czwarte, już od czasów renesansu następuje powrót do rozumienia muzyki jako sztuki naśladującej emocje, a od romantyzmu właściwie zamyka się jej rozumienie tylko do tej sfery. Jeśli zatem oddziaływanie muzyki odnosi się wyłącznie na sferę emocjonalną człowieka, to i wszelkiego rodzaju muzykoterapie mogą się ograniczać wyłącznie do tymczasowego leczenia sfery emocjonalnej człowieka, nigdy zaś nie sięgną samej duszy ludzkiej.
Inaczej zaś sprawa ta miała się w starożytności (a za starożytnością również w średniowieczu), w której śmiertelnie poważnie traktowano wpływ muzyki na człowieka, na jego postępowanie i ostatecznie również na jego zbawienie.
Wśród tego wyliczania elementów niekompatybilnych po między owymi dwoma systemami rozumienia muzyki, człowiek współczesny może rzeczywiście popaść w przekonanie, że otaczająca nas obecnie muzyka jest z gruntu fałszywa. Jak zatem dotrzeć do muzyki prawdziwej?
Istnieje cały zalew teorii spiskowych, które udowadniają, że wystarczy przejść na pitagorejski strój (wywracając przy okazji cały współczesny system edukacji muzycznej), albo przejść na strojenie dźwięku a1 z 440 Hz na 432 Hz, wbrew międzynarodowemu ujednoliceniu strojenia dokonanemu w XX w., a wszystkie problemy dręczące ludzkość znikną, ograniczona zostanie zapadalność na raka i różne inne choroby. Człowiek przestanie być sterowany przez określone ciemne siły, które specjalnie tak zmodyfikowały współczesną muzykę, by ten był bardziej podatny na wpływ z zewnątrz.
Okazuje się, że tego rodzaju teorie spiskowe padają na podatny grunt również wśród tych, którzy podobne mechanizmy odkryli już na polu reform liturgicznych, czy współczesnego systemu edukacji. Ponieważ zaś przyzwyczaili się już do chałupniczego odbudowywania zrębów cywilizacji, jak chociażby przez tworzenie środowisk skupionych wokół starszej formy rytu rzymskiego, na przekór przeżartej modernizmem postawy szerokich środowisk optujących za nowszą formą, czy też przy heroicznych próbach powrotu do edukacji klasycznej, czymś zwyczajnym wydaje im się, że równie chałupniczo muszą się w dalszej kolejności zająć odzyskiwaniem muzyki prawdziwej. Kwitują oni to smętne odkrycie jedynie westchnieniem, że no tak, cóż, można się było tego spodziewać, niech jeszcze i to…
Tymczasem przed tym sprowadzeniem poszukiwania muzyki prawdziwej do syndromu poszukiwaczy świętego Graala, czy kamienia filozoficznego, uchronić nas może zapomniana teoria św. Augustyna, który ujmował muzykę w kategoriach liczb.
Podstawową tezą dialogu św. Augustyna O muzyce jest teoria na temat sposobu w jaki przebiega nasze poznanie i percepcja muzyki. Polega ona na uzgadnianiu dźwięków, będących oczywiście liczbami, z tymi liczbami, które istnieją w nas samych. Teorię tę można nazwać „teorią hierarchii liczb” i obejmuje ona pięć kategorii liczb: sam dźwięk, wrażenie zmysłowe, czynność wypowiadającego, wartość iloczasowa znajdująca się w pamięci, oraz liczby oceniające, wartościujące, dzięki którym jesteśmy w stanie dobrze ocenić proporcje, a więc stosunki liczbowe pomiędzy długościami zgłosek.
Cztery pierwsze rodzaje liczb odnoszą się do rzeczy przemijających, ostatni zaś rodzaj – liczby oceniające – są niezniszczalne, są to bowiem liczby-wzorce, na zawsze zapisane w naszej naturze. Jeśli liczby słyszalne zgadzają się z liczbami oceniającymi, są z nimi w harmonii, wtedy człowiek odczuwa rozkosz.
Jestem wielbicielką tej teorii, na pierwszy rzut oka wydaje się ona mało zrozumiała i niepotrzebnie pedantyczna: po co tak drobiazgowo rozróżniać rodzaje liczb? Jest to jednak tylko przykład wyprzedzania Augustyna swojej epoki, Doktor Łaski jest bardzo głęboko zakorzeniony w antyku, w swoich rozważaniach postępuje on najczęściej jak człowiek antyczny, jednak tutaj widać już sposób porządkowania rzeczywistości typowy dla myślicieli średniowiecznych, którzy lubowali się w budowaniu różnego rodzaju kategorii i hierarchii pojęć.
Teoria hierarchii liczb jest jednak moim zdaniem najlepszą znaną mi teorią próbującą opisać tajemnicze zjawisko, które polega na tym, że jedne dźwięki sprawiają nam przyjemność i niemalże rozkosz fizyczną, a inne przyprawiają o cierpienie. Teoria ta daje odpór wszelkiemu subiektywizmowi głoszącemu, że piękne jest to, co się komu podoba. Pokazuje ona, że nasze odczuwanie piękna jest głęboko zakorzenione w wiecznym Pięknie.
Zatem nie jest do końca tak, że muzyka naprawdę prawdziwa, dobra i piękna musi być koniecznie identyczna z tą, której słuchali starożytni, że musi być w stroju pitagorejskim, dostrojona do dźwięku a1 równego 432 Hz, czy też koniecznie musi się posługiwać skalami kościelnymi. Nie, św. Augustyn ufa tutaj w rozumność ludzkiej natury, wie, że człowiek sam potrafi odczytać zgodność lub niezgodność muzyki słyszalnej z „zaziemskimi proporcjami”.
Oczywiście konieczna jest także edukacja muzyczna. Tak jak zgrzyt w melodii wiersza wychwyci jedynie wyedukowany w sztukach wyzwolonych słuchacz (pamiętajmy, że św. Augustyn swoją teorię muzyki wywodził na przykładzie poezji i rytmu w poezji), tak zgrzyt w postaci np. „modernistycznego” akompaniamentu do chorałowej melodii wychwyci jedynie ucho wyedukowane muzycznie.
Najciekawsze jest to, że ta augustynowa teoria sprawdza się niezależnie od rodzaju muzyki, od skali, od stroju itd. Teoria ta odnosi się do muzyki każdego miejsca i czasu. Sama teoria może być dla nas nieczytelna, musi być zatem rozpatrywana w ramach systemu boecjańskiego, lecz jej główne przesłanie jest nadal aktualne.
W ujęciu zaś największego, współczesnego teologa muzyki - kard. Josefa Ratzingera muzyka ma charakter zwierciadła odbijającego nie tylko ludzką, cielesno-duchową naturę, ale też jest zwierciadłem odbijającym logos zawarty w całym dziele stworzenia oraz wskazuje bezpośrednio na sam Logos Wcielony.
Antonina Karpowicz-Zbińkowska
(1975), doktor nauk teologicznych, muzykolog, redaktor „Christianitas”. Publikowała w „Studia Theologica Varsaviensia”, "Christianitas", na portalu "Teologii Politycznej" oraz we "Frondzie LUX". Autorka książek "Teologia muzyki w dialogach filozoficznych św. Augustyna" (Kraków, 2013), "Zwierciadło muzyki" (Tyniec/Biblioteka Christianitas, 2016) oraz "Rozbite zwierciadło. O muzyce w czasach ponowoczesnych"(Tyniec/Biblioteka Christianitas, 2021). Mieszka w Warszawie.