fot. Fundacja InCanto
Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl.
Z góry dziękujemy.
Roger Scruton, Muzyka jest ważna, Kraków 2020, ss. 287.
Cywilizacja zachodnia stała się ofiarą utylitaryzmu. Gdzie są czasy, w których o wartości danej sztuki czy dziedziny wiedzy stanowiło to, czy jest ona sztuką ludzi wolnych, a więc, że nie musi ona dawać konkretnych, namacalnych korzyści, np. materialnych, takich jak umiejętność pieczenia chleba, tylko, że pomaga zrozumieć rzeczywistość. Taki bowiem cel w starożytności (a także i później) stawiały sobie sztuki wyzwolone, których zresztą katalog zmieniał się na przestrzeni czasu. Jednak muzyka zazwyczaj należała do ich żelaznego składu.
Ale to przecież jest najzupełniej zrozumiałe, że w ramach kultury antyku, w której całą rzeczywistość, cały kosmos postrzegano jako muzyczny i harmonijny, muzyka tworzona przez człowieka była tylko naocznym modelem tamtej, niesłyszalnej harmonii i porządku. Aby zatem można było zrozumieć tamten świat, koniecznie należało zgłębiać prawa rządzące muzyką.
Inaczej się jednak ma sytuacja muzyki w czasach dzisiejszych. Skoro starożytni odkryli pokrewieństwo muzyki i matematyki, porównajmy jak dzisiaj mają się obie te dziedziny nauki.
Czy możemy sobie dzisiaj wyobrazić, że politycy uznają, iż matematyka nagle przestanie być uznawana za przedmiot potrzebny w edukacji i wycofają go ze szkół? Oczywiście były już takie pomysły, jednak mimo wszystko nadal powszechnie panuje pogląd, że tak wiele dziedzin nauki bazuje na matematyce i jest ona językiem niemal uniwersalnym wszelkiej nauki i wiedzy o wszechświecie, że nie sposób sobie bez niej wyobrazić wysoko rozwiniętej cywilizacji. Bez niej nie istniałaby informatyka i nowoczesne technologie. Otóż muzyce nie udało się przejść z takim samym powodzeniem testu utylitarnego i postrzegana jest jako zbędny luksus, kwiatek do kożucha, bez którego spokojnie może się obejść. Uważa tak zarówno uczeń udręczony nadmiarem innych przedmiotów szkolnych, jak i dorosły, który uważa, że jego kontakt z muzyką może się ograniczyć do wchłaniania muzyki popularnej, sączącej się ze wszechobecnych środków masowego przekazu.
To oczywiście tylko jedna z pułapek, w które wpadła cywilizacja zachodnia - a wraz nią muzyka - które opisuje w swojej książce Muzyka jest ważna Roger Scruton. Już sam tytuł tej książki mówi nam o zamiarze autora przekonania nas, że edukacja muzyczna ma fundamentalne znaczenie dla kultury. Jak jednak definiuje on wartość muzyki?
Około sześćdziesiąt lat temu zostałem wprowadzony w świat muzyki klasycznej przez nauczycieli, którzy nie tracili czasu na ocenę mojego młodego gustu i nie szli na ustępstwa w stosunku do mojego wieku ani charakteru. Wiedzieli jedynie, że otrzymali pewną spuściznę, a z nią także obowiązki, jakie musieli przekazać dalej. Gdyby tego nie zrobili, ta wielka spuścizna zniknęłaby. Odkryli we mnie duszę, która była w stanie ją przyjąć – i to im wystarczyło. Nie zadawali sobie pytania, czy repertuar klasyczny był znaczący dla moich zainteresowań, podobnie jak matematyk nie fatyguje się pytaniem, czy twierdzenia jakich naucza, pomogą uczniowi w składaniu zeznań podatkowych. Zakładali, że skoro wiedza muzyczna, którą chcieli się podzielić, ma niekwestionowaną wartość, to mogłem z niej tylko skorzystać. Nie mogłem jednak zrozumieć korzyści płynących z tej wiedzy dopóty, dopóki jej sobie nie przyswoiłem. Gdyby brało się pod uwagę moje pragnienia w tej kwestii, byłoby to dokładnie zignorowaniem ważnego faktu, że zanim nie zapoznam się z muzyką klasyczną, nie mogę wiedzieć, czy stanie się ona kiedyś częścią mojego życia.
W tym miejscu aż prosi się o dodanie znamiennego cytatu z Arystotelesa, który w VIII księdze Polityki, w całości poświęconej muzyce i jej sensowi, pisze: „Szukanie wszędzie korzyści nie przystoi człowiekowi wyższych uczuć i wolnemu”
Ma rację Scruton mówiąc, że to nie utylitaryzm i ścisła specjalizacja uczyniły cywilizację zachodnią wielką, ma rację również i w tym, że tym, co pozwoliło cywilizacji anglosaskiej na ekspansję i podbój niemal jednej trzeciej świata, było właśnie zaabsorbowanie dziedzictwa kultury antycznej i kultywowanie bardzo długo edukacji klasycznej. Jednym słowem korzyści płynące z przyswojenia sobie umiejętności, które dają sztuki wyzwolone i cała edukacja klasyczna, nie są oczywiste i nie dają natychmiastowych owoców, takich jakie może dawać ścisła specjalizacja, pozwalająca na realizację krótkoterminowych celów.
Zachwyt nad merytokracją i eksperckością w całym zachodnim świecie spowodował narodziny takich pomysłów jak choćby kształcenie dzieci od małego w specjalistycznych dziedzinach jak neurochirurgia czy inżynieria górnicza. Czy młody człowiek kształcony w ten sposób i ukierunkowany przede wszystkim na maksymalną skuteczność i wydajność w ramach swojej specjalizacji, będzie lepszym człowiekiem i w większym stopniu przyczyni się do dobra wspólnego niż człowiek klasycznie wyedukowany? Osiągnięcie owoców przewidzianych w edukacji klasycznej nie jest przecież aż tak spektakularne w krótkim horyzoncie czasowym, rozpisane jest ono na lata, a nawet na całe pokolenia. Ale korzyści z edukacji opartej na sztukach wyzwolonych, w tym również muzycznej są fundamentalne. Oznaczają dużo pełniejsze osiągnięcie człowieczeństwa, rozwinięcie rozumnej natury, możliwości samostanowienia, rozpoznawania prawdy, umiejętności oddzielania tego co jest ważniejsze od tego co mniej ważne, ostatecznie również zatem też mniejszą podatność na manipulację.
To dlatego muzyka jest ważna. Chociaż Scruton nieco inaczej jednak pojmuje jej rolę, nie tylko, a może raczej nie przede wszystkim, na sposób klasyczny. Osobliwie bowiem łączy i miesza pozycję muzyki jako sztuki wyzwolonej, z jej etosem i pozycją z czasów romantycznych.
Na usprawiedliwienie Scrutona można powiedzieć tyle, że wszyscy urodziliśmy się i żyjemy w romantycznym paradygmacie muzyki, wszyscy nim oddychamy. Raz wykształcony sposób mówienia o muzyce, sposób jej postrzegania i rozumienia, nie da się szybko przełamać. Jest on oczywiście uzasadniony w przypadku, gdy mówimy i postrzegamy w ten sposób muzykę romantyczną i ewentualnie postromantyczną. Gorzej jeśli ten paradygmat rozciągamy na całą muzykę w ogóle i postrzegamy jako jej jedyną zasadę i sens.
Czym jest ten romantyczny paradygmat muzyki. Otóż Hegel pisał wprost, że zasadniczą treścią muzyki są uczucia. Dusza ludzka zaś słuchając muzyki poznaje samą siebie, poznaje swoje uczucia. Sens muzyki polega więc tutaj na wywoływaniu rezonansu w duszy, która odbiera uczucia zawarte w muzyce, rozpoznaje je i odnajduje w sobie, czasami je wywołuje. Muzyka także uwzniośla je i oczyszcza. Muzyka jest zatem w romantycznym ujęciu sposobem na wywołanie katharsis, w skrajnym zaś ujęciu - sposobem na świeckie zbawienie. Jest to zatem zupełnie inne ujęcie niż to, które proponuje nam wizja muzyki sprzed rewolucji romantycznej. Tam muzyka była zwierciadłem odbijającym doskonałość i racjonalność stworzenia, Boski logos. Tu zaś to zwierciadło skierowane jest nie na to, co przebija się z dzieła stworzenia i mówi nam o Stwórcy, tylko skierowane jest narcystycznie na wnętrze człowieka. Szczególnie zaś na wnętrze konkretnego człowieka – kompozytora. Muzyka staje się więc zapisem stanów emocjonalnych swojego twórcy.
Wobec powyższego staje się jasne dlaczego Scruton tak pisze np. o muzyce Schuberta czy Brahmsa:
Ekspresyjny utwór nie „zastyga” pod brzemieniem swoich emocji, skostniały na zawsze w postawie szlachetności czy tęsknego smutku. Porusza się poprzez stany umysłu, bada je, pokonuje przeszkody i kryzysy, czasami wypływa z głębokiego mroku na światło i tym samym daje świadectwo, że naprawdę można. Schubert w Kwartecie G-dur może więc zasiać grozę, po czym stopniowo ją zakwestionować i dojść do poczucia równowagi, odnajdując piękno i pogodę ducha w samym uznaniu faktu, że wszystko ma swój koniec.
Albo:
Muzyka prowadzi nas przez swoją narrację, wywołując w nas reakcje, które stopniowo mogą zostać włączone w Entäusserung naszego życia. W pewnym sensie zostajemy poddani uspołecznieniu, nawet przez najbardziej osobistą i intymną muzykę – a być może zwłaszcza przez nią. (Proszę sobie na przykład przypomnieć intymne momenty w muzyce kameralnej Brahmsa – takie jak wolna część Kwintetu fortepianowego f-moll; zachęcające do prawdziwej czułości, wizje miłości kwitnącej w domowym ognisku, która – jak wiemy – nigdy się nie zdarza, niemniej zostaje na zawsze w naszej duszy, jak ideały i niespełnione marzenia).
I wreszcie:
Muzyka w pewnym sensie bada stan umysłu, w ten sposób, że jej narracja wydobywa emocje i ukazuje możliwości ich rozwoju, rozwiązania, upadku i odkupienia. (…) Słuchacze, którzy wkładają w taki utwór swoją miłość, żal czy smutek, zdają sobie nagle sprawę, że te uczucia zostały im wydarte, po czym przesuwają się przed ich uszami, wplątane w muzyczną oprawę, która jest również wyrazem najgłębszej empatii, po czym – w cudowny sposób – doprowadzone są do konkluzji, jaką rzadko można spotkać w prawdziwym życiu. To właśnie między innymi jest zadaniem sztuki aby zaoferować rozwiązania w świecie, który jest ich pozbawiony.
Roger Scruton relacjonuje zresztą heglowskie ujęcie muzyki i sam się z tym ujęciem zdecydowanie utożsamia. Pisze tak:
Według Hegla muzyka przywłaszcza sobie „głębię wewnętrznego życia danej osoby: jest to sztuka duszy, kierowana do duszy”. Główne zadanie muzyki, pisze filozof, „polega na umożliwieniu wybrzmienia nie samego przedmiotowego świata, ale przeciwnie – podkreśleniu sposobu, w jaki najgłębsza jaźń poruszona jest do głębi swojej osobowości i świadomej duszy”.
Nie jest też oczywiście tak, że Scruton nie ma zupełnie racji. Znana od czasów starożytności jest przecież moc muzyki i jej wpływ na ludzkie uczucia. Świetnie opisuje on i dostrzega to zjawisko sublimacji ludzkich emocji w muzyce:
Nasze uczucia są zawsze splątane, zanieczyszczone innymi troskami, potrzebami i roztargnieniem. W codziennym życiu nie możemy nigdy oddać się zupełnie miłości, radości, wybaczeniu, żalowi czy modlitwie. Niemniej emocje te wyczarowują czysty świat współodczuwania, w którym istnieją w swoim pełnym kształcie, nieobarczone własnym interesem przedmioty kontemplacji, które zawierają swój sens całkowicie zawarty w sobie. Muzyka może nas wprowadzić do tego świata, dostarczając nam „transcendentnych” wersji emocji, jakie znamy jedynie w ich empirycznej i ograniczonej formie. Jednak stwierdzając w ten sposób, nie aprobujemy poglądu, że muzyka daje nam dostęp do transcendentalnego. Wręcz przeciwnie, mówimy, że dostarcza nam empirycznego tu i teraz, ukazując nam je w czystej i pełnej formie.
Tę moc muzyki zauważał również kard. Ratzinger rozwijając swoją refleksję na temat zawołania liturgicznego sursum corda, które dobrze oddaje to, co może z nami uczynić odpowiednia muzyka liturgiczna, a więc podnieść nas ponad naszą kondycję, oczyszczając nasze uczucia i skierowując je ku Bogu.
Scruton nie przemilcza też i problematyki ubóstwienia muzyki przez romantyków:
„Starożytna teoria „muzyki sfer” oparta była na podobnej idei, a liczne próby ustawienia teorii harmonii na matematycznym fundamencie sprowokowały myśl, że muzyka objaśnia, na przestrzeni czasu, związki i rzeczywistości, które same w sobie są bezczasowe. Natomiast gdy ideę tę podjęli romantycy niemieccy, stało się to w kontekście pewnego rodzaju teologicznego niepokoju, że cywilizacja europejska traci swoje religijne zakotwiczenie i potrzebuje innego sposobu dotarcia i utrzymania się przy transcendentalnym niż poprzez religię. Romantycy pytali o Boga. A muzyka była częścią ich odpowiedzi.
Autor doskonale zdaje sobie sprawę z parareligijnego charakteru, który został nadany w naszej kulturze muzyce od czasów romantycznych. Osobliwie zaś w XIX w. samemu wydarzeniu koncertu, który ma miejsce w świeckim odpowiedniku świątyni, czyli w filharmonii.
Charakter głównego wydarzenia, koncertu, najlepiej można zrozumieć poprzez porównanie go z rytuałem religijnym, jako zbiorowym skupieniu uwagi na zdarzeniu, którego się nie tłumaczy, a powtarza.
Tym co mnie najbardziej szokuje w tych rozrzuconych po całej książce uwagach jest absolutny brak sprzeciwu Scrutona wobec tego stanu rzeczy. On nad tym faktem istnienia kultu całkowicie konkurencyjnego wobec religii, przechodzi do porządku dziennego, a wręcz go akceptuje i aprobuje. Mogę sobie to wytłumaczyć wyłącznie w kluczu jego osobistego agnostycyzmu, który dziwnie jakoś nie kłóci mu się z konserwatyzmem. Smutne jednak jest to, że muzyka ma obrońcę w konserwatyście, którego głos nie ma w związku z tym żadnej mocy przekonywania. Chyba, że tych już przekonanych. Jak bowiem może przekonywać do kultury opartej na wierze ktoś, kto sam jest niewierzący?
Oczywiście książka Muzyka jest ważna obfituje w rozmaite zdania świetnie uchwytujące sedno problemu. Np. mimo pewnych skrótów myślowych wspaniale Scruton ujmuje współczesny rozpad muzyki:
Współcześnie muzyka oderwała się od dawnych instytucjonalnych i społecznych korzeni, i albo dryfuje w modernistycznej stratosferze, w której oddychać mogą jedynie czyste koncepcje, albo pozostaje uziemiona w repetytywnych mechanizmach popu.
Można się tu oczywiście spierać z autorem na temat tego co on rozumie pod pojęciem popu, można mu też zarzucać pewnien rodzaj klasizmu, czy elitaryzmu. Natomiast genialnie ujął on stan muzyki współczesnej, będącej spadkobierczynią muzyki goszczącej w filharmoniach, a pozostającej w żelaznym uścisku konieczności nadążania za postępem formalnym, który obecnie polega już wyłącznie na rozbijaniu wszelkich zasad i wymyślaniu koncepcji, których nikt wcześniej jeszcze nie wymyślił. Aczkolwiek po Johnie Cage’u trudno jeszcze cokolwiek nowego wynaleźć.
Ostatecznie muszę jednak przyznać, że czytanie książki Rogera Scrutona Muzyka jest ważna było dla mnie doświadczeniem przypominającym pracę Kopciuszka. Polegało bowiem na oddzielaniu ziaren prawdy od całej masy pyłu błędów. U Scrutona zaś prawda i błąd (celowo nie używam słowa fałsz, bo ono zakłada pewną świadomość wprowadzania czytelnika czy odbiorcy w błąd, a o to oczywiście Scrutona nie podejrzewam) są ze sobą bardzo mocno splecione i przemieszane. Błyskotliwe i trafne uwagi często znajdują się tu obok ujęć mocno szkodliwych.
Antonina Karpowicz-Zbińkowska
-----
Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.
(1975), doktor nauk teologicznych, muzykolog, redaktor „Christianitas”. Publikowała w „Studia Theologica Varsaviensia”, "Christianitas", na portalu "Teologii Politycznej" oraz we "Frondzie LUX". Autorka książek "Teologia muzyki w dialogach filozoficznych św. Augustyna" (Kraków, 2013), "Zwierciadło muzyki" (Tyniec/Biblioteka Christianitas, 2016) oraz "Rozbite zwierciadło. O muzyce w czasach ponowoczesnych"(Tyniec/Biblioteka Christianitas, 2021). Mieszka w Warszawie.