Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl.
Z góry dziękujemy.
Lato powoli stygnie. Dziś stało się to oczywiste. Zmiany czuć w powietrzu oraz specyficznej ciszy, jaka zapanowała wokół kościoła. Zapach kadzidła zaprasza do środka. Podczas mszy została odczytana starotestamentowa przypowieść o garncarzu. Jeżeli naczynie, które wyrabiał, stawało się niekształtne, jak to się często zdarza, wtedy zaczynał od nowa formować naczynie takie, jakie chciał (Jr 18,4). Kiedy padły te słowa, zdałem sobie sprawę, że chociaż ewangelia wzywa do doskonałości, to nie jest o doskonałości, lecz o pęknięciu. Jest o złamaniu i zniekształceniu, o niedoskonałych i dla niedoskonałych. Jest o przeoranej ziemi. I wreszcie, jest o tym, że pęknięcia są czymś, co „się często zdarza”, by stale „zaczynać od nowa”.
Rany i niedoskonałości jawią się zatem jako konieczność naszego życia, które jest właśnie takie, jakie jest, a będąc takie, przyjmuje deszcz i słońce. Staje się glebą. Wtedy pada na nią łaska. Nie pada na Prawo, ale na dotykalne życie. Tę zaś dynamikę działania natury i łaski wiązałbym z twórczością poetycką, której rdzeniem jest, moim zdaniem, próba wyjścia poza pierwotną samotność ludzkiej osoby. Człowiek jest w najgłębszym sensie sam jeden, zarówno w swoich cierpieniach jak i radościach. W gruncie rzeczy nie jest w stanie przekazać komuś innemu tego, co przeżywa, tak aby drugi człowiek mógł nie tylko dopuścić to do świadomości, ale także pojął i poczuł. Pieśni rodzą się z niezgody na ten stan rzeczy.
Innymi słowy, tak jak o prawdzie osoby świadczy w pewnym sensie jego czyn, tak też specyficzny język poezji staje się najbardziej adekwatną formą wyjścia poza samotność wewnętrznego doświadczania, po to, aby wyrazić drugiemu człowiekowi to, co najgłębiej „moje”. Tylko Bóg przenika serca (Rz 8,27), jednocząc się z człowiekiem. Tej granicy samotności nie zdołałoby jednak przekroczyć inne stworzenie. „Ludzie patrzą na to, co zewnętrzne, nie widzą tak, jak Pan” (zob. 1 Sm 16,7). Tylko Bóg raah, czyli „widzi” i yada, czyli „zna”, nie tak, jak człowiek, lecz od środka. Kto zaś z ludzi zna to, co ludzkie, jeśli nie duch, który jest w człowieku (1 Kor 2,11).
Schodząc na poziom międzyludzki, głębię osobistego doświadczenia, a więc tego, co przeżywam w „sobie samym”, mogę jakoś zakomunikować, ale nie potrafię jej w zupełności przekazać innemu. Jest to swoisty przybytek, w którym muszę pozostać sam jeden w obecności Boga. Jezus samotnie udał się na górę, aby się modlić (Mt 14,23). Nadal jednak pragnę głębokiej wspólnoty z człowiekiem. Aby zwiększyć szansę na to, że zostanę zobaczony przez innego od strony mojego wnętrza, a nie zewnętrza, kreuję język na nowo. Mając to na uwadze, jestem daleki od stwierdzenia, że liryka ogranicza się do badania własnego wnętrza albo opisu uczuć. Jest raczej próbą przekroczenia samotności.
Ale literatura jest też kontemplacją. Z tego punktu widzenia pouczający wydał mi się pewien dialog Boga z prorokiem Jeremiaszem. Człowiek słyszy głos: Co widzisz? I zaraz odpowiada: Widzę gałązkę drzewa migdałowego. Wtedy Bóg odzywa się raz jeszcze: Dobrześ zauważył, bo Ja czuwam nad tym, by dokładnie wypełniać moje słowa (Jr 1,12). Ten wyjątkowo piękny, a przy tym prosty szczegół z początku Księgi Jeremiasza bazuje oczywiście na hebrajskiej grze słów. W oryginalnym tekście „gałązka migdałowca” to shaqed, podczas gdy „czuwanie” to shaqad. Podobieństwo brzmienia obu słów wynika z tego, że drzewko migdałowe kwitnie bardzo wcześnie, tak jakby czuwało w oczekiwaniu na swój czas.
Znamy klasyczny pogląd, zgodnie z którym kultura jest rozwijaniem lub udoskonalaniem natury. Bazując na jej potencjale, człowiek jako osoba i wolna jednostka tworzy coś, co należy do sfery dóbr duchowych. W głębokim sensie uprawianie kultury jest więc pochwałą tego, co zostało człowiekowi dane lub ofiarowane. Jest też uważnością i czuwaniem, czyli zauważeniem świata na zewnątrz, aby wejść w relację wymiany daru, czyli łaski. Naprzeciwko siebie stają dwa istnienia, ten, który „daje” i ten, który „odbiera”. Pojawia się wzajemność.
Z jednej strony mielibyśmy zatem rozpoznanie fundamentalnej samotności osoby, a z drugiej odnalezienie siebie w świecie bytów. Od razu narzuca nam się pewna zbieżność literatury, a zwłaszcza poezji, do źródłowych inspiracji filozofii. Starożytni głosili: gnothi seauton, czyli „poznaj samego siebie”. Także św. Augustyn wyznał: „stałem się sam dla siebie wielkim dylematem”, a od tego kryzysu rozpoczęło się jego filozofowanie na temat cierpienia, śmierci i czasu. Ale, jak zauważają historycy, pierwotnym źródłem myśli filozoficznej był zachwyt nad istniejącą naturą, który wyraził się pytaniami: „co to jest”, „czym to jest” i „po co to jest”.
Tak rozumiana kultura (a wraz z nią literatura) ma też pewien potencjał do tego, aby wyrywać człowieka z jego pozycji bycia konsumentem dóbr do stanu kontemplacji, czyli potwierdzenia i zachwytu nad istnieniem. W tym kluczu rozumiem też jedną z zapomnianych dziś funkcji literatury: kształtowanie „patrzenia” i „widzenia”, „słyszenia” i „uczestniczenia” w rzeczywistości zamiast „używania” oraz „pożytkowania” na rzecz konstruktu. Bóg w Księdze Jeremiasza wskazuje na gałązkę drzewa migdałowego (zob. Jr 1,11-12), a prorok widząc ją, dotyka głębokiego sensu istnienia świata. Jest to oczywiście moment kontemplacji. Drzewko migdałowe nie zostało naruszone ręką człowieka, ani w jakikolwiek sposób spożytkowane. Liczyło się samo widzenie.
Być może warto nam wrócić do takiego sensu języka literackiego, nie jako świata w sobie, ale jako drogi do osobistego doświadczania świata na zewnątrz. Istnienie przemawia bez ustanku, przez słońce, wiatr i zieleń, tak aby jego głos mógł być usłyszany wewnątrz nas. Otworzenie nas na mówienie świata to, jak sądzę, jedno z podstawowych zadań literatury, a zwłaszcza poezji lirycznej, której istota wbrew wszystkiemu pozostaje jakoś bliska „poznaniu spontanicznemu”. Filozof metafizyczny powiedziałby zresztą podobnie, choć innymi słowami: ten świat, poznawany i doświadczany, ujawnia głęboki sens i oddaje nas swojemu Stwórcy. Zresztą to właśnie dzięki odnalezieniu siebie samych wewnątrz natury, jesteśmy w stanie siebie rozpoznać.
Taką właśnie perspektywę przywraca ucieczka od nieustannych gier strukturą i konwencją, aby odnaleźć swoją prawdę wewnątrz świata, którego nie stworzyliśmy i nad którym nie możemy sprawować pełnej kontroli. A skoro tak, to jest on dla nas „darem” i „tajemnicą”. Możemy jej się poddać, aby nas prowadziła. Jesteśmy wówczas jak ci, którzy wracając z krainy Kanaanu, wzięli stamtąd kilka owoców granatu i parę fig (Lb 13,23), aby dać w ten sposób świadectwo obfitości tej ziemi. Wiadomo, że później nadano jej nazwę Ekszol, co po hebrajsku oznacza „winogrono”, a to dlatego, że Izraelici, będąc tam, odcięli gałąź winogron (Lb 13,24). A więc rozpoznanie świata, nadanie mu nazwy i adekwatnego języka zgodnie z jej specyfiką. Innymi słowy, spotkanie z istnieniem. Afirmacja ziemi, której owoce można zebrać i posmakować.
Wszystko to przypomina postawę Jezusa, który rozmnożył chleb i ryby, aby nakarmić na pustkowiu podążający za Nim tłum. Z tego opisu możemy wydobyć nie tylko treści związane z troską Ojca o swoje dzieci, ale także pewne prawdy oraz intuicje dotyczące stosunku człowieka do świata, który został dany. Czytamy, że zanim stał się cud, Jezus podniósł oczy ku niebu, błogosławił i dziękował (Łk 9,16; J 6,11). Te trzy gesty składają się na postawę modlitewną. Sądzę jednak, że stanowią one źródło także twórczości poetyckiej, która wbrew tendencjom nowoczesności w wielu swoich przejawach zachowała poczucie zależności i poddania osoby wobec sił od niej potężniejszych. Tłumaczy to na przykład długie życie liryki opisowej, lub elementów przyrody w innego typu utworach. Zmierzając do źródeł tej postawy, dotarlibyśmy, jak sądzę, do wznoszenia oczu ku niebu, błogosławienia i dziękowania za dar istnienia rzeczywistości.
Wielu prawdopodobnie uzna to za oczywistość. A jednak nasza kultura nie sprzyja rozwijaniu kontemplacji. Wyraźnym problemem, nie tylko zresztą dla katolików, jest przecież postawa „użycia”, a w konsekwencji „zużywania” świata. Człowiek jako wytwórca i konsument przestaje mieć świadomość bycia kimś wpisanym w porządek rzeczywistości. W związku z tym coraz częstsza jest też nieufność wobec spontanicznych pytań o naturę. Wydają się one zbyt naiwne, a to dlatego, że zakładają istnienie świata, który nie jest naszą własnością ani wytworem.
Michał Gołębiowski
-----
Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.
(1989), doktor nauk humanistycznych, filolog, historyk literatury, eseista, pisarz, tłumacz. Stały współpracownik pisma „Christianitas”. Autor książek, m.in. „Niewiasty z perłą” (Kraków, 2018) czy „Bezkresu poranka” (Kraków, 2020), za którą został uhonorowany Nagrodą Specjalną Identitas. Jego zainteresowania obejmują zarówno dawną poezję mistyczną, jak również kulturę tworzoną w atmosferze tzw. „śmierci Boga” oraz dzieje ruchów kontrkulturowych lat 60. XX wieku.