Wieczorem 16 czerwca papież Franciszek wygłosił przemówienie na otwarcie dorocznego kongresu duszpasterskiego diecezji rzymskiej. Odpowiedział też na kilka pytań uczestników kongresu. Jak to zwykle bywa z jego publicznymi wystąpieniami, podniosła się gwałtowna , medialna zadymka. Moje szczególne zainteresowanie wzbudziły polemiki wokół fragmentu, w którym papież, przywołując swoje argentyńskie doświadczenia, mówi, że w związkach nieformalnych, konkubinatach, gdzie ludzie w nich żyjący nie zawierali małżeństwa sakramentalnego z powodu rozmaitych przesądów czy uwarunkowań socjologicznych, „widział dużo wierności. I jest przekonany, że jest to prawdziwe małżeństwo. Mają one łaskę właściwą małżeństwu, właśnie ze względu na zachowywaną wierność”. Te słowa spotkały się z gwałtowna reakcja choćby na popularnym blogu tradycjonalistycznym Rorate caeli. Autor najpierw słusznie zauważa, że podobny pogląd znajdujemy w n. 294 adhortacji Amoris laetitia: „Wybór ślubu cywilnego lub, w różnych przypadkach, życia razem bez ślubu bardzo często nie jest motywowany uprzedzeniami lub oporami wobec związku sakramentalnego, ale sytuacjami kulturowymi lub okolicznościami przypadkowymi. (…) Związki nieformalne są bardzo liczne nie tylko wskutek odrzucenia wartości rodziny i małżeństwa, ale przede wszystkim dlatego, że zawieranie małżeństwa jest postrzegane jako luksus, ze względu na uwarunkowania społeczne i tak oto bieda materialna popycha do życia w związkach nieformalnych” , a następnie wygłasza gwałtowny osąd, który trudno mi jest zakwalifikować inaczej niż jako z ducha jansenistyczny. „Musimy zapytać, czy ubóstwo materialne naprawdę skłania ludzi do konkubinatów lub współzamieszkiwania. Przecież i biedni mają przede wszystkim możliwość nie wchodzenia w związki nieformalne? I od kiedy ubóstwo stanowi przeszkodę do zawarcia sakramentalnego małżeństwa? Pragnienie wystawnego ślubu/wesela nie może być usprawiedliwieniem współżycia, bo takiż ślub nie jest w ogóle wymagany przez Kościół - jest to jedynie oczekiwanie świeckiego społeczeństwa, do którego nikt nie potrzebuje się stosować. Nie ma wstydu w skromnym ślubie.” Niby prawda, ale jakoś tak obok życia. Bo czy fakt, że ludzie uwikłali się w socjologiczne zależności, w oczekiwanie rodziny na huczne weselisko, że ulęgają jakimś niemądrym, zgoła pogańskim przesadom, wyklucza możliwość wzajemnej wierności w ich relacji i obustronnego przyjmowania dozgonności związku? Trudno więc nie zgodzić się z papieżem, że w takich sytuacjach niezbędne jest mądre towarzyszenie takim ludziom, aby doprowadzić ich do sakramentu, który może jedynie to ich wzajemne wierne oddanie się umocnić. Przywykło się w pewnych kręgach odsądzać od czci i wiary Kościół w Polsce, że nie nadążą za duszpasterską rewolucja Franciszka, ale w tym aspekcie myślę, że nawet go wyprzedził. Z rozmów z księżmi wiem, że po sezonie wizyt kolędowych, w wielu parafiach udaje się czasem jedną, a czasem kilka par, żyjących nieformalnie razem, często ze sporym stażem i z dziećmi, wyzwolić z tych uwikłań i przekonać do zawarcia sakramentu.
Jeżeli bloger Rorate caeli to jansenista, pojawia się pytanie czy Franciszka można uznać, wzorem jego siedemnastowiecznych konfratrów za laksystę? Niewątpliwie wielu wśród niemałej rzeszy Franciszkowych krytyków wyda taki osąd, ale ja nie jestem przekonany. Myślę przede wszystkim, że zarówno papiescy fani jak i krytycy, zbyt łatwo traktują papieskie słowa jako rozstrzygające i ostateczne. Pierwsi pochwalnie i z zachwytem, drudzy potępiając i lamentując ogłaszają: Franciszek zmienił doktrynę. Pomijając już fakt, że w kontekście Kościoła powszechnego formuła taka brzmi jak oksymoron, trzeba koniecznie brać pod uwagę osobisty styl papieża Bergoglio. Skoro teolog domu papieskiego, o. Wojciech Giertych OP, nazwał adhortację Amoris laetitia duszpasterskimi pogaduszkami, to o ileż bardziej takimi pogaduszkami jest omawiane wystąpienie na rzymskim kongresie. Pogaduszki mają to do siebie, że nie narzucają bezwzględnej ścisłości wywodu. Tak jest na przykład z wypowiedzią o problemie znacznej ilości, papież użył sformułowania „większość”, małżeństw nieważnych. Gdyby wziąć to i potraktować literalnie, niniejszy felieton powinien się ukazać pod tytułem: „Papież oznajmił, że oba synody o rodzinie zakończyły się kompletną porażką”. Bo skoro „większość naszych małżeństw sakramentalnych jest nieważna”, to Kościół ma olbrzymi problem, którym synody w ogóle się nie zajęły! Tymczasem w oficjalnym zapisie wystąpienia, słowo „większość” zastąpiono słowem „część”, jakby zdając sobie sprawę z tego, że problem istnieje, ale nie jest tak ogromny jakby to wynikało z pogaduszkowego charakteru tej odpowiedzi na pytanie uczestnika kongresu.
Podobnie także należy rozumieć inna papieskie stwierdzenie, że jako arcybiskup Buenos Aires zabronił udzielania sakramentu małżeństwa, jeśli narzeczeni decydowali się na nie ze względu na ciążę. Przecież jest oczywiste, że zakaz musiał dotyczyć sytuacji wyłącznie motywowanych względami społecznymi. Sam fakt, że narzeczeni nie wytrwali w przedmałżeńskiej czystości i narzeczona zaszła w ciążę, nie czyni ich całkowicie zniewolonymi i niezdolnymi do wyrażenia w wolny sposób zgody małżeńskiej. Ale niewątpliwe sytuacja taka wymaga od kapłana rozmawiającego z kandydatami do małżeństwa zwiększonej troski. Swoja drogą nie mogę nie zauważyć, że tak zachwalana przez Franciszka metoda „przyjąć, towarzyszyć, integrować, rozeznawać” tutaj nagle musi się skonfrontować z wychodzącymi z jego własnych ust słowami: „io ho proibito” – „zabroniłem”.
I jeszcze jeden fragment papieskiej odpowiedzi na jedno z pytań jego rzymskich diecezjan. „Pragnęlibyśmy, aby pewna doktryna miała to matematyczne zabezpieczenie, które nie istnieje”. Polska sekcja radia Watykańskiego streściła, to jako : „doktryna pewna w sensie matematycznym nie istnieje”. Wydaje się oczywiste, że matematyka i moralność to odrębne sfery. A jednak oto laksysci pęcznieją z zadowolenia, a „janseniści” przerażeni głoszą wywrócenie teologii moralnej do góry nogami. Tymczasem przecież papieskie stwierdzenie jest o tyle prawdziwe, że o ile obiektywne normy moralne są rzeczywiście niezmienne, o tyle kwestia moralnej odpowiedzialność za jej przekroczenie, w żaden sposób nie poddaje się algorytmizacji. Gdyby tak było, jakiż byłby sens sakramentalnej spowiedzi, wypracowanych przez stulecie warunków jej ważności i godziwości, które przecież mają na celu określenie również możliwie wszystkich uwarunkowań grzechu jaki popełniliśmy i naszej moralnej winy.
Mając na myśli także siebie, zachęcam więc do spokojnego odbioru papieskich tekstów. Ani dyscypliny, ani tym bardziej doktryny nie zmienia się przypisem, swobodnym słowem rzuconym w czasie sesji pytań i odpowiedzi. Bardzo więc prosiłbym moich otwartych braci, aby takich przygodnych papieskich pogaduszek nie wykorzystywali w polemice jako dowodu na słuszność ich racji, stojących jednak czasami w jawnej sprzeczności z Katechizmem, którego lekturę papież poleca. A braci zagniewanych proszę, że tym pierwszym nie dostarczali niepotrzebnie amunicji.
Piotr Chrzanowski
(1966), mąż, ojciec; z wykształcenia inżynier, mechanik i marynarz. Mieszka pod Bydgoszczą.