Wiele, za wiele słów padło już w sprawie ks. Lemańskiego. A jednak mam wrażenie, że większość wypowiedzi w tej sprawie była przeraźliwie przewidywalna, wtłoczona w czarno-biały schemat „zły ksiądz – dobry biskup i kuria” lub odwrotnie. Spróbuje wyjść poza te ograniczenia i wskazać na kilka spraw niuansujących ten dwubiegunowy podział.
Jako katolika niepokoi mnie dramatyczna nieudolność kurii warszawsko – praskiej w prowadzeniu tej sprawy, tak od strony kanonicznej jak i komunikacji społecznej. Osoby związanej ze środowiskami tradycjonalistycznymi specjalnie to nie dziwi. Warto przypomnieć jak w początkach zeszłego roku w tym kręgu narodził się protest przeciwko dopuszczaniu innowierców, bez ważnych święceń do głoszenia kazań podczas Mszy Świętych, sprawowanych w katolickich kościołach w ramach tzw. tygodnia modlitw o jedność chrześcijan. Kuria zaczęła wtedy powoływać się na nieistniejący indult, dopuszczający takie rozwiązanie w diecezjach polskich. Ściśle rzecz biorąc indult istniał, ale dotyczył zupełnie innej sprawy. Zresztą nawet gdyby dotyczył tej sprawy byłby zniesiony późniejszymi dyspozycjami Rzymu likwidującymi wszelkie lokalne zwyczaje dopuszczające świeckich do głoszenia kazań podczas Eucharystii. Ostatecznie, na zasadzie „Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek”, wycofano się z zaproszenia kaznodziei protestanckiego, i kazanie wygłosił duchowny prawosławny.
W sprawie ks. Lemańskiego obserwujemy podobną partyzantkę i nieporadność. Pomińmy sprawę błędów formalnych w pierwszym dekrecie odwołującym z probostwa w Jasienicy, który został skutecznie zaskarżony w Kongregacji ds. Duchowieństwa. Niewiele pomogły w tym zakresie zmiany personalne w kurii. Wspomnijmy choćby ogłaszanie pod koniec czerwca ostatecznego rozstrzygnięcia w Rocie rzymskiej sprawy zakazu wypowiedzi w mediach, choć opublikowane wtedy orzeczenie wyraźnie głosiło możliwość jeszcze jednego odwołania dla księdza Lemańskiego. Pozwolę sobie na odrobinę złośliwości – dekret Roty był po łacinie, być może to stanowiło nieprzekraczalna trudność dla kurii.
Można było mieć nadzieję, że po tylu nauczkach, mając jednocześnie sporo czasu, przygotowaniu dekretu nakładającemu suspensę towarzyszyć będzie opracowanie odpowiedniej strategii komunikacyjnej. Że do mediów zostaną przekazane ścisłe informacje od kiedy ona obowiązuje, co i od kiedy powoduje jej zawieszenie, jak dokładnie i w ilu instancjach może się od tej kary odwoływać skazany. Niestety. Nic z tych rzeczy. Cała inicjatywę znowu przejął w tej sprawie ks. Lemański.
Rozpatrując cały konflikt trudno jednak nie zauważyć z drugiej strony, że abp Hoser znalazł się w nim w bardzo trudnym psychologicznie położeniu. Ze strony samego księdza jak i jego popleczników padały bowiem pod jego adresem słowa, które nie uchodzą w zwykłych stosunkach towarzyskich pomiędzy ludźmi, a co dopiero pomiędzy chrześcijanami. Przypomnijmy tu choćby list ks. Lemańskiego do kobiety poczętej w procedurze in vitro, z niewybrednymi aluzjami do wieku arcybiskupa czy jego jawną współpracę (choćby poprzez publikowanie tam dokumentów związanych ze sporem) z fejsbukowym profilem „O prawo do głosu dla ks. Lemańskiego” gdzie określanie arcybiskupa jako mściwego starca, bestii itp., bez żadnej reakcji administratorów jest na porządku dziennym.
Wróćmy jeszcze do tego listu którego adresatką była p. Agnieszka Ziółkowska. Obrońcy ks. Lemańskiego wewnątrz wspólnoty Kościoła wskazują na jego charyzmat docierania do ludzi z pogranicza, z obrzeży Kościoła i wiary. Patrząc na treść tego listu trzeba jednak powiedzieć, że coś kiepsko z tym charyzmatem. Gdzie w nim Dobra Nowina? Gdzie jej Radość? Znajdujemy tam kilka komunałów i „dobrą nowinę”, że abp Hoser już niedługo odejdzie na emeryturę. Trudno się dziwić, że tak ewangelizowana p. Ziółkowska nie odstąpiła jak się zdaje od swego zamiaru apostazji. Ani razu w liście nie pada imię Jezus, ani razu nie wspomina się, że Kościół jest wspólnotą grzeszników, którzy muszą nawzajem nosić swoje brzemiona i znosić się wzajemnie.
I jeszcze jedna uwaga co do postawy ks. Lemańskiego. Na początku sierpnia, kiedy wydawało się, że awantura zmierza wreszcie do szczęśliwego końca, sam zainteresowany poinformował, że ordynariusz zaakceptował jego działalność na rzecz dialogu chrześcijańsko – żydowskiego i prosił o regularne informowanie go o podejmowanych przez Księdza przedsięwzięciach. Wydawało się, że to prawdziwa odmiana, bo przecież od nieporozumień wokół tej kwestii zaczął narastać cały spór. To prawda, że niezręcznie postąpiono w sprawie udzielania a następnie odbierania zgody na sprawowanie przez ks. Lemańskiego Mszy w Jasienicy, prawdą jest jednak także, że wypowiedzi Księdza na strażackim pikniku, same w sobie będące złamanie nałożonego nań zakazy wystąpień medialnych, nie były niewinnymi żarcikami, jak to np. sugeruje Piotr Mucharski z Tygodnika Powszechnego. Wręcz przeciwnie. Ksiądz Lemański musiał sobie zdawać sprawę z ich prowokacyjnego charakteru. A jednak postanowił zaryzykować pojednanie osiągnięte już na innych polach. Trochę to wyglądało tak, jakby nie zadowalał go sukces tylko częściowy. Czy było warto? Czy efektem nie jest podtrzymanie wśród szerszych rzesz wiernych przekonania, że dialog z żydami, to dziwaczne hobby, którym zajmują się tylko osoby mocno podejrzane co do swej ortodoksji i kościelnego posłuszeństwa?
Mnie to jakoś specjalnie nie martwi. Uważam bowiem, że zadaniem katolików jest czynienie uczniów ze wśród wszystkich narodów, a większość katolickich uczestników tzw. dialogów, w tym tego z żydami, cel ten sprzed oczu zatraciła, traktując dialog nie jako środek a cel sam w sobie. Mniemałem jednak, że dla obrońców Księdza dialog jako taki stanowi wartość godną upowszechniania, a przecież postawa ich protegowanego z tego punktu widzenia wydaje się przeciw skuteczna.
Piotr Chrzanowski
(1966), mąż, ojciec; z wykształcenia inżynier, mechanik i marynarz. Mieszka pod Bydgoszczą.